❝𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝐝𝐳𝐢𝐞𝐰𝐢ą𝐭𝐲❞

»»————- ⚜ ————-««

ℙ𝕚𝕖𝕜ł𝕠 𝕟𝕒 𝕫𝕚𝕖𝕞𝕚

༺༻✧༺༻

Występuje krótka scena 18+

Na prawdę go słuchała. Peter nie pamiętał kiedy ostatnio ktoś poświęcał mu tyle uwagi. Ethel uważnie słuchała tego co mówił. Czasem się zaśmiała jeśli powiedział coś co uważał za zabawne i najwyraźniej ją też to bawiło. Potrafił poznać gdy ktoś udaje, a ona wydawała się być szczera. Na prawdę miło spędzał z nią czas. Nie irytowała go, rozmowa z nią nie była nudna. Była ciekawą osobą. Musiał przyznać że zaczął mieć do niej sympatię. Podobała mu się pod względem fizycznym, ale zaczynała również podobać z charakteru. Jednak nadal trzymał się na pewien dystans. Nie znała o nim prawdy, a im bliższa stała by się ich relacja, tym było większe ryzyko rozczarowania. Nikt nie zostawał z nim na dłużej. Nikt szczerze się nim nie przejmował. Nikt bezgranicznie go nie kochał. Tak, Peter pragnął być kochanym, tak jak każda inna osoba na świecie. Zwykle odkładał emocje na bok i skupiał się na wyższych celach, takie jak moc, ale była to reakcja obronna przed rozczarowaniem i zranieniem. Łatwiej było odepchnąć wszystkich aby nie poczuć goryczy zawodu. Jednak coś w Ethel sprawiało że opuszczał gardę. Jej uśmiech zaczął być zaraźliwy, śmiech sprawiał przyjemne uczucie w jego klatce piersiowej, a błysk w oczach stał się hipnotyzujący.

Spotkali się na zwykłej kawie i kawałku ciasta. Nic nadzwyczajnego. Rozmowa i nic więcej.

Peter pochylił się nad blatem stołu. Siedział na przeciwko Ethel w kawiarni. Blondynka jedząc kawałek ciasta, ubrudziła kącik ust. Niebieskooki nie śpiesząc się uniósł dłoń. Widział jak Ethel zastyga w bezruchu, gdy zbliżył rękę do jej twarzy. Czekała cierpliwie na to co zrobi. Peter usłyszał jak rytm jej serca trochę przyspiesza, gdy kciukiem starł kawałek bitej śmietany z kącika jej ust. Uśmiechnął się szarmancko. Zabrał rękę i patrząc jej prosto w oczy włożył kciuk do ust. Cicho zamruczał, delektując się słodkim smakiem. Dostrzegł na policzkach Ethel delikatny rumieniec.

— To było diabelnie seksowne. — oznajmiła z cichym westchnieniem Ethel. Nagle zrobiło jej się  gorąco. Cicho się zaśmiała, aby trochę rozładować swoje napięcie. Upiła łyk kawy gdy cisza z strony niebieskookiego wprawiła ją w zakłopotanie. To było dziwne uczucie. Nie brakowało jej pewności siebie i uważała siebie za bardziej dominującą osobę niż uległą. Jednak pod tym intensywnym spojrzeniem Peter'a, miała wrażenie że się rozpływa. Poczuła trochę żalu do losu, mogła go wcześniej spotkać, a może wtedy jej życie potoczyłoby się inaczej. Smutek ukuł jej serce, ale nie okazała tego po sobie. Zamierzała korzystać z życia tyle ile mogła. Nie ważne co stanie się jutro, dzisiaj należało do niej.

— A twoja reakcja była urocza.

Na jego słowa Ethel wywróciła oczami, ale uśmiechnęła się. Zwykle nie lubiła gdy ktoś ją określał jako uroczą, to słowo do niej nie pasowało, a przynajmniej takie zdanie miała o sobie. Nie łatwo było dowiedzieć się jak inni nas postrzegają. Mogą udawać że nas lubią, a ich umysły w rzeczywistości są przesiąknięte obojętnością czy nawet nienawiścią.

Uśmiech Peter'a poszerzył się, gdy jej puls przyspieszył. Wydawała się być zdenerwowana, ale w tym pozytywnym znaczeniu.

— Chyba domówię jeszcze jeden kawałek ciasta. — spojrzała w oczy Peter'a, ale po chwili spuściła wzrok na pusty talerzyk. Przygryzła dolną wargę. Zamierzała wstać, ale zatrzymała się gdy niebieskooki odezwał się:

— Ja to zrobię kochanie. — uśmiechnął się miękko i wstał od stolika. Skinął głową na talerzyk przed nią. — To samo?

Ethel przytaknęła głową. Peter ruszył ku ladzie z kasą. Blondynka zerknęła przez ramię aby na niego spojrzeć. Smutek uderzył w nią nagle. Odwróciła wzrok. Wyjęła fiolkę z podłużnymi białymi tabletkami. Wyjęła dwie, po czym je połknęła. Los był przewrotny, nie był łaskawy. Nie miała łatwo w życiu, strata matki, ojciec tyran i okrutnik, siostra która miała ją gdzieś. Od małego walczyła o swoje. Nie narzekała. Zaciskała zęby i brnęła do przodu. Dzięki temu zahartowała się i osiągała swoje cele. Wymarzona praca, życie pełne przygód, wielu przyjaciół. To życie nie było idealne, ale było dobre i satysfakcjonujące. Nie narzekała. Czasami dopadały ją myśli czy może zasłużyła sobie na karę, na cierpienie, na nóż wbity w plecy. Może musiała zapłacić za jakieś grzechy. Nie była święta, ale wszystko co kiedykolwiek zrobiła, miała ku temu konkretne powody. Jednak czy to było wystarczającym wytłumaczeniem?

Ethel spojrzała na szybę. Zajęli stolik, przy oknie. Za szkłem zobaczyła kogoś. Rozszerzyła oczy w szoku. Dobrze znała tą twarz. Mimo że miał teraz zapuszczone długie włosy oraz brodę, to poznała go bez trudu. Przeszedł obok kawiarni, nieświadomy że siedziała w środku. Wyglądał na beztroskiego. Przeglądał coś w telefonie i uśmiechnął się pod nosem. W Ethel zakipiała wściekłość. Trzymała dłoń na stoliku. Mocno wbiła paznokcie w blat, przejechała po drewnie nie przejmując się że zostawia ślad. W jej uszach zabrzmiał wystrzał z broni, mimo że minął ponad rok, to echo wspomnień nadal było świeże i odbijało się w jej umyśle. Poczuła gorycz zdrady, a jej oczy się lekko zaszkliły. Mogła to przewidzieć. Wiedziała jakim był człowiekiem, a mimo to zaryzykowała. Zaufała mu i dwójce jego partnerów. Zrobiła to dla wiedzy, choć jako wymówkę wolała pieniądze. Przynajmniej wtedy inni mogliby pomyśleć że jest egoistyczną materialistką, a nie nawiną archeolożką, która chciała kolejnej przygody, tak jak Indiana Jones.

Peter wrócił z kawałkiem ciasta. Postawił talerzyk przed Ethel, po czym zajął miejsce na przeciwko niej. Patrzyła w szybę, a on mógł wyczuć jej zdenerwowanie. Ale tym razem było inne. Poczuł nutę gniewu i żalu.

Ethel oderwała wzrok od okna. Przybrała swobodny wyraz twarzy. Liczyła że niebieskooki nie zauważy że miała wcześniej zaszklone oczy. Schowała dłonie pod stół. 

— Dzięki za ciasto. — powiedziała te słowa najbardziej swobodnie jak tylko w tym momencie mogła, ale mimo to wyczuć można było nutę rozżalenia w jej głosie. Wzięła widelczyk i wbiła go w ciasto. Zjadła kęs cista. Miała spuszczony wzrok, ale wyczuła że Peter spoważniał.

Cisza zrobiła się nieprzyjemna. Ethel uniosła wzrok. Przerwała jedzenie cista. Peter wydawał się być spięty, jakby toczył wewnętrzy konflikt. Blondynka postanowiła nawiązać rozmowę.

— Mówiłam ci że cię lubię? — uśmiechnęła się delikatnie. 

— Nie.

— Więc muszę to nadrobić. Lubię cię Peter. Jesteś ciekawą osobą. Na prawdę miło spędzam z tobą czas. I nie mówię tylko o seksie. — ostatnie zdanie powiedziała lekko żartobliwym tonem. Zauważyła że niebieskooki trochę się rozluźnił, ale nadal miał poważny wyraz twarzy. Co w jego przypadku było dziwne, choć oczywiście nie znała go aż tak długo by tak stwierdzać.  — A ty mnie lubisz? 

— Oh, skarbie. — kącik jego ust drgnął do góry. Wstał z swojego miejsca, po czym usiadł obok Ethel. Położył dłoń na jej policzku i kciukiem zaczął delikatnie gładzić jej skórę. Nie przerywał kontaktu wzrokowego z nią. Pochylił się ku jej twarzy bardzo blisko, że ich wargi prawie się stykały. — Gdybym cię nie lubił, nie byłoby mnie tutaj.

Ethel uśmiechnęła się. Zmniejszyła dzielącą ich odległość do zera. Pocałowała go, delikatnie musnęła jego wargi swoimi niczym muśnięcie skrzydeł motyla. Po chwili odsunęła się. Peter oblizał dolną wargę, rozkoszując się smakiem jej miękkich warg oraz zjedzonego przez nią kawałka ciasta. Jego dłoń zjechała na jej szyję, wzdłuż ramienia, po biodrze, aż spoczęła na jej udzie.

— Jesteśmy w miejscu publicznym. — próbowała brzmieć karcąco, ale nie potrafiła powstrzymać rozbawienia i ekscytacji. Dłoń Peter'a zaczęła gładzić ją po wewnętrznej stronie jej uda. Miała dziś na sobie spódnicę, co tylko ułatwiało niebieskookiemu dostęp do niej. Ethel wciągnęła nerwowo powietrze do płuc, gdy Peter musnął palcem jej bieliznę, która przykrywała jej czuły punkt.

— A ja jestem głodny. — pochylił się ku Ethel, aby ją pocałować, ale blondynka przekrzywiła głowę w bok. Cichy niezadowolony pomruk opuścił jego wargi.

— Możemy pójść na pizzę. — wiedziała że miał co innego na myśli, ale chciała się z nim podroczyć. Wkurzanie go było ekscytujące. Zaciekawiona na ile może sobie pozwolić, sprawdzała jego granice. Jej pewny siebie uśmieszek zelżał, gdy poczuła jak jego palec ociera się o jej przykrytą kobiecość. Chwyciła jego nadgarstek aby go zatrzymać, ale w odpowiedzi dostała ciche warczenie, które zdecydowanie oznaczało aby nie przerywała mu zabawy. 

Ethel nerwowo spojrzała zza Peter'a. W kawiarni było mało ludzi. Peter zakrywał ją swoją osobą, więc tylko przez przyciemnianą szybę ktoś mógł zauważyć że nie piją tylko kawy. Blondynka przygryzła dolną wargę, aby nie jęknąć, gdy Peter przesunął jej bieliznę na bok. Powoli przejechał palcem po jej kobiecości.

— Już jesteś morka? — złośliwy uśmieszek zagościł na jego twarzy. Z czystą przyjemnością patrzył na jej twarz, na której pojawiły się lekkie rumieńce. Jej serce zabiło mocniej i mógł poczuć od niej zapach podniecenia. A to wszystko było jego dziełem. Wywoływało to w nim dumę.

— Dla ciebie zawsze. — odwzajemniła jego uśmieszek i spojrzała mu prosto w oczy. Zacisnęła dłoń na jego kolanie, gdy zaczął poruszać palcem i bawić się jej łechtaczką. To było otępiająco przyjemne uczucie.

— Musisz być cicho skarbie. — szepnął jej na ucho.

Dolna warga Ethel zadrżała, gdy palce Peter'a zwinnie masowały jej czuły punkt. Jego ruchy powali przyspieszały. Blondynka starała się być cicho. Nerwowo zerknęła za niebieskookiego. Nikt na razie nie zwracał na nich uwagi. Kumulujące się ciepło u dołu jej brzucha, rosło z każdą chwilą. Z trudem powstrzymywała się aby nie jęknąć. Był świetny w robótce ręcznej, choć wolała jego język. Ethel musiała zakryć usta dłonią, gdy osiągnęła szczyt. Peter zabrał swoją rękę. Uniósł dłoń ku twarzy. Na jego placach znajdowała się jej wilgoć. Włożył palce do ust i zassał je, patrząc prosto w jej oczy. Ethel nerwowo wciągnęła powietrze. Była wrażliwa po orgazmie, ale ten widok sprawił że cicho jęknęła. Wilgoć w jej majtkach zaczęła być teraz nieprzyjemnym uczuciem. Wolałaby aby zaciągnął ją do łazienki i posprzątał bałagan, który z nią zrobił.

— Może później, spotkamy się znowu. Mój siostrzeniec będzie zajęty wieczorem, więc jego mieszkanie będzie wolne. Nie chcę tułać się po hotelach, trochę mnie obrzydzają. Nigdy nie wiadomo kto spał w tych łóżkach, a moje łózko będzie idealne. Sprawię że dobrze zapamiętasz gibkość materacu. 

— Brzmi świetnie, ale dzisiaj nie dam rady. — miała ochotę skusić się na jego propozycję. Już sobie wyobrażała jego wyrzeźbione ciało wiszące nad nią. Niestety miała coś innego do zrobienia. Ważniejszy priorytet, niż cielesna przyjemność.

— Czuję się zawiedziony.

— Nadrobimy to innym razem. Obiecuję.

༺༻✧༺༻

Mężczyzna po trzydzieste zaparkował przed swoim domem. Mieszkał bardziej na uboczu. Chciał zachować prywatność i nie przejmować się wścibskimi sąsiadami. Jego dom był duży i modnie urządzony, choć mieszkał sam. Nie potrzebował dużo miejsca, ale skoro było go stać, to pozwolił sobie trochę zaszaleć. 

Był późny wieczór.

Wszedł do domu. Trzymał w rękach torby z zakupami. Nie zapalał światła. Dobrze pamiętał pomieszczenia, a do tego dzisiaj księżyc mocno świecił, więc nie było aż tak ciemno. Poszedł do kuchni, która złączona była z salonem. Położył torby na kuchennej wysepce i dopiero wtedy zapalił światło. Zastygł w bezruchu gdy zobaczył że ktoś siedzi przy stole, na przeciwko wysepki kuchennej za którą stał.

Ethel siedziała na krześle, mając założoną nogę na nogę. Była cała ubrana na czarno, a na stole leżała mała torba. Uśmiechnęła się, ale w tym geście nie było ani krzty radości. Niczym sęp wpatrywała się w mężczyznę, który patrzył na nią szerokimi oczami. Te długie włosy i zarost, postarzały go, pomyślała Ethel.

— Ty żyjesz. — odezwał się Zyair. Niedowierzał w to kogo widzi.

— Niesamowite, nieprawdaż? — jej przesłodzony głosik rozniósł się po pomieszczeniu. Jej wnętrza aż wykręcało od patrzenia na twarz Zyair'a. Spędziła całe popołudnie na śledzeniu tego dupka. Zmarnowała cenny czas, który mogła wykorzystać na coś przyjemnego, choć to co zamierzała z nim zrobić również należało do przyjemnych. Słodka zemsta.

— To świetnie. — odchrząknął aby zamaskować swoje zdenerwowanie. Nerwowo przeczesał włosy dłonią.

To było niewiarygodne, że z wszystkich miejsc na świecie musiał wybrać Beacon Hills i tutaj się ukryć. Szukała go przez długi czas, musiała powiadomić przyjaciela aby zakończył tropienie, bo sama znalazła Zyair'a. Dwójkę dopadła wcześniej, został tylko on.

— Napijesz się whisky?

— Znasz mnie, nigdy nie odmówię takiego alkoholu. 

Zyair odwrócił się, sięgnął do półki. Wyją szklankę, a później schylił się aby wziąć butelkę alkoholu z dolnej szafki, choć w rzeczywistości sięgnął po coś innego. Gwałtownie wyprostował się i odwrócił. Wycelował w Ethel z pistoletu. Nie zawahał się ani sekundy, pociągnął dwukrotnie za spust. Jednak zamiast wystrzałów, oboje usłyszeli pstryknięcie. Magazynek był pusty. Zyair aż zbladł, a Ethel wściekła się. Po tym wszystkim miał czelność znowu do niej strzelać? Zanim wrócił do domu, sprawdziła cały budynek. Opróżniła magazynek jego schowanej broni.

Zyair cofnął się i rzucił aby chwycić coś ostrego z blatu. Ethel zerwała się z miejsca. Oparła dłonie na blacie wysepki kuchennej i przeskoczyła na drugą stronę. Z gracją upadła na lekko zgięte nogi. Zyair zdążył złapać nóż. Rzucił się ku niej. Blondynka zwinnie unikała jego ciosów. Uderzyła go w gardło, po czym wykręciła mu rękę. Puścił nóż. Zyair odepchnął ją od siebie. Ethel ruszyła na niego, ale on wtedy otworzył jedną z górnych szafek uderzając drzwiczkami w jej głowę. Blondynka cofnęła się i złapała za twarz. Róg drzwiczek rozciął jej brew.

— Ty chuju. Tylko nie twarz!

Zyair złapał za jej gardło i pchnął ku szafkom. Blondynka jedną ręką próbowała go od siebie odsunąć, a drugą sięgnęła po coś na blacie. Chwyciła najbliższą rzecz, którą okazała się szklanka butelka oliwy. Rozbiła przedmiot na głowie mężczyzny. Puścił ją od razu oszołomiony ciosem. Cofnął się od niej. Oliwa rozlała się dookoła, oboje po chwili odczuli tego skutki. Zyair prawie się wywrócił, ale w porę zdążył złapać się blatu. Ethel ruszyła ku niemu, ale ona również zachwiała się na nogach. Oliwa rozlana była po podłodze, a oni się przez to ślizgali. Zyair wywrócił się gdy ruszył do salonu. Zaczął iść na czworaka, aby uciec jak najdalej. Ethel skoczyła do przodu. Złapała go za nogę. Szybko się po nim spięła, mimo że mężczyzna próbował ją z siebie zepchnąć. Ethel miała dosyć tej zabawy. Wyciągnęła strzykawkę, po czym wbiła ją w jego ramię. Wstrzyknęła mu całą zawartość. Ethel zeszła z niego. Zyair cofnął się przerażony. Nagle zaczął tracić władze w całym ciele. Sparaliżowało go.

— Dobrze że mieszkasz na uboczu. Nikt nie usłyszy twoich krzyków. 

Ethel chwyciła go za nogi, po czym przeciągnęła na dywan, prawie się przy tym przewracając. Mogła nie rozbijać tamtej butelki oliwy na jego głowie, ale nawet nie wiedziała co złapała w pierwszej chwili. Po prostu chciała aby ją puścił. Ułożyła go aby leżał na plecach. Uśmiechnęła się okrutnie. Teraz był zdany na jej łaskę. Blondynka podeszła do stołu i wzięła swoją torbę. Położyła ją przy Zyair'ze. Wróciła do kuchni. Przeszukała szafki aby znaleźć alkohol, po czym nalała sobie do pełna szklankę whisky. Upiła duży łyk. Z zadowolonym uśmieszkiem wróciła do mężczyzny. Uklęknęła obok niego. Upiła znowu łyk.

— Świetny smak. Masz dobry gust. To chyba jedna dobra rzecz, którą mogę o tobie powiedzieć. — powiedziała w krótkim zamyśleniu. Starła rękawem krew, która spływała po boku jej twarzy. Rana mimo że była niewielka, to dość obficie krwawiła.

— Błagam. — zaskomlał. — Oddam ci całą swoją kasę.

Ethel przekrzywiła głowę w bok, przyglądając się jego nędznemu wyrazowi twarzy. Bał się śmierci. Jej nikt nie pytał czy chce spojrzeć śmierci w twarz, nie dali jej wyboru. Przetrwała, ale to miało swoją cenę.

— Trzydzieści milionów na głowę. Tyle cała wasza trójka dostała. Cena za zdradę. Pracowaliśmy z sobą tyle razy. Dostawaliście dużo pieniędzy, ale wam było mało. 

Ethel skrzywiła się z obrzydzeniem. Wiedziała że byli złymi ludźmi, ale tylko oni przyjmowali najtrudniejsze zadania. Koen, jej przyjaciel i współpracownik, ją ostrzegał, ale ostatnia wyprawa  zawróciła jej w głowie i nie myślała racjonalnie. Pieprzeni najemnicy. Nigdy więcej nie powierzy takim dupkom swojego bezpieczeństwa.

Blondynka wypiła do pełna zawartość szklanki, zakaszlała dość mocno. Otworzyła torbę. Wyję z niej pasek uciskowy i założyła go na bicepsie mężczyzny. Mocno go zacisnęła, blokując dopływ krwi do kończyny. Wyjęła palnik, kilka bandaży oraz tasak. Na ostrze, oczy Zyair'a rozszerzyły się.

— Asher próbował uciec gdy mnie zobaczył, więc ucięłam mu nogę. Ava, zaczęła zwalać winę na was, więc ucięłam jej język. A ty — wskazała ostrzem na jego twarz. — zawsze lubiłeś sięgać po nie swoje, więc stracisz rękę.

— Proszę cię. Ethel, zapłacę ci. Ile chcesz? Mam więcej niż trzydzieści milionów.

— Pieniądze nie grają tu roli, ale przelejesz na moje konto dwadzieścia milionów jako zadośćuczynienie. Choć nie naprawi to niczego. — wyjęła z kieszeni bluzy, małą zgiętą karteczkę i włożyła ją do kieszeni jego spodni. — Utnę ci rękę, ale to nie będzie koniec. Będziesz uciekać. Oglądać się za siebie. Bać każdego cienia. I nie ważne gdzie się ukryjesz. Któregoś dnia cię dopadnę. Będziesz mnie wtedy błagać o szybką śmierć. Obiecuję ci, że do końca swoich dni, będziesz czuł mój oddech na swoim karku. Gotowy? — uśmiechnęła się złośliwie.

Ethel uniosła tasak. Zyair błagał aby tego nie robiła. Zamachnęła się, po czym wbiła ostrze w przedramię mężczyzny. Ogłuszający krzyk. Trzask kości. Bryznięcie krwi. Kilka kropli spadło na twarz Ethel. Wysunęła język aby zlizać kroplę, która spłynęła w kącik jej ust. Metaliczny posmak krwi wywoływał w niej mdłości, ale zarazem chorą satysfakcję. Prawie jęknęła rozkoszując się smakiem, choć czuła jak jej wnętrzności wykręca z obrzydzenia. Ten smak wywoływał w niej skrajne odczucia i dobrze wiedziała dlaczego.

Ethel niczym najprawdziwszy fachowiec zatamowała krwotok. Przypaliła palnikiem jego ranę. Zyair mimo że nie mógł się ruszać, czuł wszystko. Łzy spływały po jego twarzy. Wyraz twarzy Ethel był pozbawiony emocji gdy patrzyła na niego. Schowała swój sprzęt do torby. 

— Pamiętaj Zyair, wrócę po ciebie. — oznajmiła chłodno. Chwyciła za torbę, po czym wstała. Zamierzała odejść, ale pochyliła się aby podnieść odciętą rękę. — Wezmę ją. Tobie się już nie przyda.

Ruszyła ku wyjściu z budynku. Mogła ich zabić, całą trójkę, ale to nie był jej styl. Zabicie było pójściem na łatwiznę, a ona chciała zniszczyć im życie, tak jak oni zniszczyli jej. Przez lata będą uciekać, bać się, ukrywać niczym szczury, bo obiecała po nich wrócić. W rzeczywistości to były kłamstwa. Nie zamierzała ich dopaść, nie zamierzała tracić ani jednej więcej minuty na nich. Mieli żyć w mylnym przeświadczeniu że ich zabije. Udręka była gorsza niż śmierć. To było piekło na ziemi, które im stworzyła w ramach zemsty.

******************************

Jak podobał wam się rozdział?

 ;D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top