❝𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝐝𝐳𝐢𝐞𝐬𝐢ą𝐭𝐲❞

»»————- ⚜ ————-««

𝕄𝕒ł𝕒 𝕟𝕚𝕖𝕤𝕡𝕠𝕕𝕫𝕚𝕒𝕟𝕜𝕒

༺༻✧༺༻

Chris stanął przed drzwiami od pokoju jego siostry. Uniósł dłoń z zamiarem zapukania, ale powstrzymał się. Zza drzwi usłyszał Ethel. Rozmawiała z kimś, ale przez drewno nie potrafił zrozumieć dokładnie słów. Była to chyba kolejna rozmowa z kimś albo bardzo długo rozmawiała z tylko jedną. Dzisiaj wstała dość wcześnie, choć nie widzieli się jeszcze ze sobą. Od pobudki prawie cały czas siedziała w pokoju i coś robiła.

Chris w końcu zapukał w drzwi. Ethel odezwała się mówiąc że może wejść. Mężczyzna wszedł do środka. Blondynka siedziała na łóżku, przed nią był laptop, a ona nadal rozmawiała z kimś przez telefon. Uśmiechała się. Chris stanął z boku łóżka. Widział tylko jej lewą stronę twarzy.

— Muszę kończyć. Braciszek przyszedł, ma poważny wyraz twarzy, więc pewnie coś się stało. — Ethel kątem oka zerknęła na Chris'a. Rozmawiała z swoim bardzo dobrym przyjacielem, Jack'em. Poznała go na studiach i od tamtej pory bardzo się do siebie zbliżyli. Spędzali ze sobą dużo czas, ale później Jack ustatkował się, jednak ich relacja nadal pozostała silna. Jack miał swoją rodzinę, żonę i dwoje dzieci. Ułożył sobie spokojne życie. Ethel nie raz go odwiedzała, mimo że dużo podróżowała, ale zawsze znajdowała choć trochę czasu aby zadbać o ich relację. — Tak, wiem. Do usłyszenia. Pozdrów Mary i dzieciaki. — rozłączyła się z przyjacielem. Odłożyła telefon i spojrzała na brata.

— Co ci się stało w twarz? — zapytał Chris, gdy zobaczył że Ethel ma plaster na prawej brwi.

— Drzwiczki od szafki dały mi niezapomnianego całusa na dobranoc. — powiedziała żartobliwym tonem. Trochę spoważniała gdy Chris skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i miał wyraz twarzy mówiący że ma wyjaśnić co się stało, a nie drwić. Ethel wywróciła oczami. — W nocy zeszłam zrobić sobie drinka. Otworzyłam górną szafkę aby wyjąć szklankę, nie zamknęłam drzwiczek. Odwróciłam się aby nalać sobie whisky, a gdy znowu odwróciłam się z zamiarem wyjścia z kuchni. Zapomniałam że nie zamknęłam drzwiczek i przywaliłam w nie czołem. Na prawdę ma to tak wyglądać? Mam ci się tłumaczyć z wszystkiego? — skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej i uniosła brew.

— Nie, po prostu... nie ważne. Masz czas? — postanowił zmienić temat. Zwyczajnie troszczył się o nią. Był świadomy że jest dorosła, ale miała tendencje do wpadania w kłopoty, a chciał dla niej jak najlepiej.

— Tak. Już skończyłam. Niby mam urlop, ale musiałam załatwić kilka spraw. — zamknęła laptop. Nie do końca była szczera. Zyair przelał jej pieniądze, tyle ile mu kazała. Całą tą sumę rozesłała po swoich przyjaciołach i znajomych. Ona i tak miała już wystarczająco dużo pieniędzy. Dlatego wolała oddać je tym, którym to bardziej by się przydało i zrobiliby więcej pożytku, niż wydanie ich na alkohol i imprezy. Dwie takie same sumy oddali jej współpracownicy Zyair'a, jedną zatrzymała sobie w pełni, a drugą również rozdała. Nie określiłaby tego szczodrością czy dobrocią serca. Po prostu tyle pieniędzy nie było jej potrzebne. W zasadzie gdyby tylko pieniądze mogłyby naprawić jej problem, to wydałaby wszystko na to. Jej przyjaciele i znajomi wypisywali do niej albo dzwonili. Pytali się czy wszystko z nią w porządku, bo oddawanie tak dużych kwot nie było czymś typowym dla niej. Każdemu mówiła to samo, "Wszystko jest w porządku, mi nic nie brakuje, a wam te pieniądze przydadzą się bardziej."

Ethel zeszła z łóżka. Wzięła laptop i odstawiła go na komodę.

— Co się stało? — spojrzała na brata.

— Lydia znalazła dwa ciała na uboczu jednej z dróg prowadzących do Beacon Hills. Małżeństwo, z tego co zdążyli ustalić, to byli tutaj tylko przyjazdem. Podobna sytuacja z pierwszą ofiarą. Mieli przebitą oponę w samochodzie, zatrzymali się na odludziu gdzie nie było zasięgu. Właśnie miałem jechać do loftu. Jest coraz więcej ciał, a my nie mamy pojęcia co to za stworzenie.

— Rozumiem. Daj mi chwilę. Przebiorę się w coś lepszego. — powiedziała Ethel. Chris skinął głową, po czym opuścił pokój. Blondynka miała na sobie szare luźne dresy. Zdecydowanie nie pokazałaby się w tym nigdzie, poza domem.

༺༻✧༺༻

Wejście do rezerwatu po zmroku, zostało zakazane. Jednak szeryf oficjalnie nie określił co się dzieje. Nie chcieli wzbudzać paniki w mieście. Patrole miały krążyć po Beacon Hills, ale nie aż tak często aby mieszkańcy nie bali się że coś niebezpiecznego czyha w ciemnościach. Nie ważne jakie daliby restrykcje, to i tak nie powstrzymałoby niektórych ludzi przed łamaniem ich, a nie chcieli jeszcze bardziej stresować mieszkańców. Mieli nadzieję że sprawę załatwią szybko i po cichu.

Burza mózgów. Jedyne co na razie ustalili to to że ta istota prawdopodobnie zaszyła się w rezerwacie. Każda z ofiar została znaleziona w lesie, choć i to ustalenie nie było zbyt pewne. Druga ofiara opuściła klub, który znajdował się co najmniej kilometr od granicy lasu. To sugerowało że okolice najbliższe do lasu są niebezpieczne. Dlatego te miejsca, szczególnie miały być patrolowane przez policję. Te patrole miał prowadzić Parrish, głównie dlatego że żaden człowiek nie dałby rady istocie, która pojawiła się w mieście, a on w razie pojawienia się potwora mógł stawić mu czoła.

Ethel stała przy stole, tak jak pozostali. Od tych rozmów i główkowania zachciało się jej pić. Dlatego rozgościła się i nalała sobie wody do szklanki. Upiła łyk bezbarwnej cieczy. 

Rozmowy zostały zakłócone przez dźwięk stąpania po metalowych schodach. Ethel stała tyłem do schodów i nie szczególnie była zainteresowana tym kto zszedł na dół. Derek tylko raz wspomniał o swoim wuju nie wymawiając go z imienia, który przesiaduje na górze.

— Zdecydowałeś się jednak dołączyć? — odezwał się Derek. Brunet spojrzał w kierunku schodów, po których zszedł Peter.

— Powiedzmy że coś przykuło moją uwagę.

Znajomy głos, doszedł do uszu Ethel, która akurat piła wodę. Blondynka zachłysnęła się. Wypluła całą zawartość przed siebie. Niestety Derek stał niedaleko i to na niego spadła część wody zmieszanej. Ethel zakaszlała. Odstawiła szklankę na stolik i posłała Derek'owi przepraszający uśmiech. Brunet starł wierchem dłoni, jedną z kropel, spływającą po jego policzku. Na szczęście większość spadła na jego koszulkę. Gdyby wzrok mógł zabijać, Ethel już byłaby trupem. Blondynka pomyślała, że teraz niechęć Derek'a do niej, jeszcze bardziej się powiększy.

— Wleciało w złą dziurkę. — odchrząknęła z niezręcznością. Otarła brodę, rękawem bluzki aby zetrzeć wodę. — Gdzie masz ręczniki? — zapytała z uprzejmością, zwracając się do Derek'a.

— Sam po nie pójdę. — oznajmił chłodnym tonem, po czym odszedł od stołu.

Ethel przybrała najbardziej luźną i przyjazną twarz na jaką w tym momencie była wstanie się wysilić. Odwróciła się powoli. Musiała również zachować wewnętrzny spokój ponieważ w budynku było pełno wilkołaków i nie tylko, którzy mogliby usłyszeć bicie jej serca i zauważyć że dziwnie zareagowała na widok Peter'a. Blondynka uśmiechnęła się delikatnie.

Peter powolnym krokiem podszedł do stołu, przy którym wszyscy stali. Zatrzymał się w dwumetrowej odległości od blondynki.

Ethel nie potrafiła wyczytać nic z twarzy niebieskookiego, który nie odrywał od niej wzroku. Wydawał się być opanowany. Nie pokazał po sobie że był zaskoczony jej widokiem.

— Widzę że stado Scott'a się powiększyło. — oznajmił beznamiętnym tonem Peter.

— Nie jest częścią stada. — Derek wrócił z ręcznikiem. Ethel zerknęła na niego. Mówił prawdę, choć trochę ją to ukuło.

— Ethel Argent. — zrobiła krok ku Peter'owi i wystawiła dłoń przed siebie. Niebieskooki spojrzał na jej dłoń, po czym zwyczajnie ją wyminął i poszedł sobie do kuchni. — Zgaduje że jesteś tym słynnym wujem Derek'a. — odwróciła się aby spojrzeć jak niebieskooki odchodzi. Jego obojętność trochę ją wkurzyła, choć może w tej sytuacji tak było najlepiej. — Dupek. — burknęła pod nosem, udając złą z powodu że ją olał.

— Właśnie poznałaś chodzącą definicję dramy queen. — odezwał się Stiles. Ethel spojrzała na piwnookiego.

— Może wróćmy do tematu. — zaproponował Scott, na co pozostali chętnie się zgodzili. Jedynie Ethel niezbyt była tym zainteresowana. Właśnie okazało się że facet z którym zaczęła sypiać, był nie tylko wilkołakiem, z czym nie miałaby problemu, ale Hale'm. Z wszystkich osób, które mogła spotkać wtedy na drodze, los akurat zesłał jej Peter'a Hale'a. Szaleńca i psychopatę, który zabił własną siostrzenicę aby zostać alfą, poderżnął gardło Kate, próbował zabić większość obecnych w lofcie osób, a najbardziej Scott'a, manipulował i oszukiwał próbując ugrać jak najwięcej korzyści dla siebie, choć ostatecznie porzucił chęć zdobycia większej mocy i od czasu do czasu zaczął pomagać Scott'owi i jego przyjaciołom. Chris opowiadając Ethel o nich wszystkich, nie szczędził szczegółów jeśli chodziło o Peter'a. Gdyby tylko Ethel wiedziała wcześniej z kim zaczęła się zadawać. 

W trakcie rozmowy, Peter dołączył do grupy. Milcząc i z kubkiem herbaty w dłoni, stanął niedaleko pod ścianą. Zaczął się im przysłuchiwać. Ethel zerknęła na niego kątem oka. Szybko odwróciła wzrok, gdy jej spojrzenie skrzyżowało się z wzrokiem starszego Hale'a.

— Plotki mówiły że Gerard miał troje dzieci... — odezwał się Peter, tym samym znowu przeszkadzając stadu w dyskusji. Upił łyk herbaty nie śpiesząc się z kontynuowaniem swojej myśli. — Jednak nikt nic nie mówił o najmłodszej. Jakby nawet wymówienie jej imienia było zakazane. Pewnie były ku temu jakieś powody.—  złośliwość była wpleciona w jego słowa. Kącik jego ust drgnął do góry w dumie że udało mu się zamącić. Widział jak starszy Argent posłał mu złowrogie spojrzenie.

Ethel zamierzała się odezwać, ale Chris ją uprzedził.

— To nie twoja sprawa. — oznajmił Chris.

— Nie? Argent'owie są jak zaraza. Myślisz że pozbyłeś się jednego, a na jego miejsce pojawia się kolejny. — powiedział kąśliwie Peter. Na jego twarzy zagościł mały zuchwały uśmieszek, gdy zauważył jak Chris mocno zaciska pięści. Specjalnie ich prowokował, a wiedział w jaki czuły punkt uderzyć.

Ethel stanęła przed bratem, tym samym blokując mu drogę, aby nie ruszył w kierunku Peter'a. Położyła dłoń na jego zaciśniętej pięści. Wcisnęła palce, aby rozprostować jego dłoń. Chciała jakoś go uspokoić, a kontakt fizyczny był zawsze lepszy niż jakiekolwiek słowa.

— Jesteś najbardziej opanowaną osobą jaką znam, prawda? — zwróciła się do brata. Chris oderwał wzrok od starszego Hale'a. Jego spojrzenie złagodniało gdy spojrzał na siostrę. — Nie daj mu tej satysfakcji.

Chris lekko skinął głową i rozluźnił się. Ethel puściła jego dłoń. Posłała Peter'owi krótkie chłodne spojrzenie, po czym wróciła do dyskusji z pozostałymi. To był na prawdę wredne zachowanie z jego strony.

༺༻✧༺༻

Pojechali do rezerwatu. Nie wiedzieli z czym mają do czynienia, więc najłatwiejszym sposobem aby się tego dowiedzieć było zapolowanie, choć to słowo dla niektórych kojarzyło się źle. Ten potwór zostawiał swoje ofiary w lesie, co mogło sugerować że mógł mieć gdzieś tutaj swoją kryjówkę.

Tak jak ostatnim razem, mieli podzielić się na grupy. Szukanie tropów było w tym momencie najistotniejsze. Chris zabrał ze sobą urządzenie imitujące specjalne ultra dźwięki, inne niż te które używał aby zdezorientować wilkołaki. Miał tylko jedną sztukę ponieważ był to nowy prototyp i nie miał pewności czy w ogóle zadziała na stworzenie, które grasowało w lesie.

Ku zaskoczeniu wszystkich Peter postanowił że również z nimi pojedzie. Stwierdził że ewidentnie sobie nie radzą z nowym zagrożeniem, więc jest zmuszony im pomóc. Poniekąd miał rację, a dodatkowa osoba była przydatna, ale znając Peter'a, byli pewni że coś jest na rzeczy, skoro nikt nie musiał błagać go o pomoc i nie zażądał niczego w zamian, a przynajmniej na razie.

— Więc kto idzie ze mną? — odezwał się Peter, gdy wszyscy zaczęli dzielić się na grupy. Niektórzy odwrócili wzrok udając, że nie słyszeli pytania albo po prostu olali słowa starszego Hale. Oczywiście Peter nie pokazał po sobie, że go to ruszyło. Zastanawiał się ile ma minąć jeszcze czasu zanim zacznie im choć odrobinę na nim zależeć. Choć znając życie, był pewny że to nigdy nie nadejdzie.

— Ja mogę. — zgłosiła się Ethel. Wszystkie spojrzenia spoczęły na niej. Chris spojrzał na nią wymownie. Nie podobało mu się to. — Przecież mnie nie zabije? 

— Zdziwiłbym się gdyby tego nie zrobił. — powiedział Stiles.

— Chyba zaryzykuje. — Ethel wzruszyła ramionami, po czym ruszyła ku Peter'owi.

— Więc nie jesteś mądra. — stwierdził Derek. Stał z skrzyżowanymi ramionami i wyglądał jakby był wiecznie z czegoś nie zadowolony.

 Ethel stanęła obok Peter'a. Posłała młodszemu Hale'owi krótkie zirytowane spojrzenie. Nie była głupia. A oni nie wiedzieli o niej wszystkiego, szczególnie jeden bardzo istotnej rzeczy. Powodu przez który nie bała się śmierci, ani tym bardziej że ktoś ją skrzywdzi fizycznie.

— Ty też nie byłeś, gdy poleciałeś na gorącą i znacznie starszą od siebie blondynkę. — kącik jej ust drgnął zaledwie o milimetr do góry. Atmosfera od razu zrobiła się napięta. Niektórzy nawet wstrzymali oddech zaskoczeni tak ostrą odpowiedzią z jej strony. To było jak dolanie do ognia benzyny. Stiles musiał zakryć usta aby powstrzymać się przed zaśmianiem się. Jej riposta była mocna. Theo parsknął rozbawiony, za co oberwał od Liam'a łokciem w rzebra. Isaac szepnął cicho "Zrobiło się niezręcznie". Ethel zauważyła jak Derek gwałtownie wciągnął powietrze i spiął się. Możliwe że przesadziła, ale nie miała zamiaru dać sobą pomiatać. To on zaczął tą wojnę na słowa. Ethel nieznacznie wzruszyła ramionami, gdy Chris posłał jej wymowne spojrzenie.

Nikt nic nie powiedział przez dłuższą chwilę, nie chcąc pogorszyć sytuacji. Gdyby wzrok mógł zabijać, Ethel już drugi raz tego dnia padłaby trupem przez wściekłe spojrzenie Derek'a.

— Rozdzielmy się już. — zaproponował Scott. 

*****************************

Jak podobał wam się rozdział?

 ;D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top