❝𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝐝𝐰𝐮𝐝𝐳𝐢𝐞𝐬𝐭𝐲 𝐬𝐳ó𝐬𝐭𝐲❞
»»————- ⚜ ————-««
ℂ𝕚𝕠𝕤 𝕨 𝕡𝕝𝕖𝕔𝕪, 𝕔𝕚𝕠𝕤 𝕨 𝕤𝕖𝕣𝕔𝕖
༺༻✧༺༻
Melissa stała na końcu sali i z niesmakiem przyglądała się jak Peter włożył końcówkę rurki do ust Ethel. Zgodziła się przynieść jedną torebkę krwi, z tej grupy krwi, której mieli najwięcej w zapasie.
Ethel od razu zacisnęła usta na rurce i zaczęła pić krew. Kąciki ust Peter'a drgnęły do góry. Dobrze zgadł że właśnie tego jej było potrzeba. Musiała się pożywić.
— Dobra dziewczynka. Pij do końca.
Żadne z nich nie miało pojęcia, że przez cały ten czas gdy Ethel była nieprzytomna, będąc w swoim umyśle przeżywała w kółko ten sam koszmar.
Uciekała przed wilkami, zawsze docierała do płaczącej wierzby gdzie ojciec odmawiał jej pomocy, a później wilki rozszarpywały jej ciało. To było jak wieczna pętla, klatka z której nie mogła się uwolnić, a umysł popadał w obłęd. Wiedziała że jeśli się podda, haite przejmie kontrolę, a nie mogła na to pozwolić. Powtarzała sobie że była silna, ale jak długo mogła znosić tę męki? Chciała by ktoś ją w końcu stąd wypuścił. Krzyki ani błagania o pomoc nic nie dawały. Nie wiedzieli co dzieje się w jej głowie, gdy tak po prostu leżała w szpitalnym łóżku.
Ethel upadła na kolana. Zmęczona ciągłą ucieczką. W oddali słyszała wycie, wilki zbliżały się. Gerard stał przy wierzbie. Uniosła wzrok aby spojrzeć ojcu w twarzy.
— Pierdol się. — splunęła na jego postać. Nie zamierzała dać się złamać. Nidy więcej, choć wiedziała że kiedyś ten moment znowu nadejdzie, tak jak za pierwszym razem gdy zgodziła się przyjąć klątwę.
Nagle usłyszała czyjś stłumiony głos. Był znajomy, brzmiał jak niesiony przez wiar. Ethel wstała z klęczek. Kąciki jej ust drgnęły do góry. Próbował ją wybudzić.
— Jesteś słaba, nikt nigdy cię nie potrzebował. Jesteś plamą na naszym rodzie, nic nieznaczącym żałosnym pomiotem...
Ethel spojrzała na ojca. Nie ruszały jej, jego słowa. Uśmiechnęła się z pobłażliwością.
— Te słowa opisują ciebie, nie mnie.
Nagle zza wierzby rozbłysło bardzo jasne światło. Wilki które dobiegły do wierzby, nagle wycofały się, światło je raniło.
Gdzieś z boku Ethel usłyszała znajomy warkot. Spojrzała w bok. Haite stał niedaleko niej. Przeniosła spojrzenie na świetliste przejście za wierzbą. Ruszyła biegiem w jego kierunku, haite zrobił to samo. Nie mogła pozwolić aby demon zdążył pierwszy.
Ethel szybko opóźniła worek. Nadal leżała jakby była nieprzytomna i miała zamknięte oczy. Nagle na jej ciele zaczęły pojawiać się czarne żyłki. Szczególnie w okolicach jej ran. Po chwili otworzyła oczy. Jej białka były czarne, a tęczówki mieniły się na złoto. Powoli podniosła się do pozycji siedzącej. Miała pozbawiony emocji wyraz twarzy, ale jej mroczne spojrzenie, przyprawiło Melisse o dreszcze gdy oczy blondynki spoczęły na niej.
— Ethel. — powiedział Peter. Stał obok jej łóżka. Blondynka nieśpiesznie przekrzywiła głowę w bok aby na niego spojrzeć. Hale zmarszczył brwi. Coś było nie tak. Jego niepokój wzrósł, gdy Ethel niespodziewanie złapała go za gardło. U jej dłoni wysunęły się szpony. — Cholera.
Ethel mocno pchnęła go do tyłu. Peter z hukiem uderzył w ścianę, w której zrobił małe wgniecenie. Uderzył przy tym głową, przez co stracił przytomność.
Melissa wzdrygnęła się. Zamierzała przeskoczyć nad ciałem Peter, aby wydostać się z sali, ale nagle na jej drodze stanęła Ethel. McCall nie miała pojęcia kiedy blondynka tak szybko zeszła z łóżka. Melissa cofnęła się do tyłu, aż natrafiła plecami na szafkę. Ethel stanęła metr przed nią. Blondynka ciężko oddychała, a jej spojrzenie przyprawiało o dreszcze i palpitację serca.
— Proszę, nie rób tego... — odezwała się półszeptem Melissa, gdy Ethel uniosła szpony na wysokość jej klatki piersiowej. Jej ruchy były ciężkie i powolne, jakby walczyła sama z sobą, próbując zapanować nad własnym ciałem.
Ethel nie była sobą. Szum przepływającej w żyłach krwi, bicie wielu serc, każdy oddech, wypowiedziane słowa w całym budynku. Wszystko mieszało się z sobą i zalewało jej umysł tworząc nieznośny chaos, który rozrywał jej umysł. Jej haite próbował przejąć kontrolę. Spojrzała w oczy Melissy, które zaszkliły się od łez. Wtedy część jej woli, jej człowieczeństwa, zagórowała nad rządzą mordu. Chwyciła małą szafkę, która stała obok Melissy, po czym rzuciła nią w okno. Podbiegła do okna, a następnie wyskoczyła przez nie całkowicie poddając się swojemu demonowi. Przemieniona w haite wylądowała na ziemi. Biegiem ruszyła przed siebie aby uciec jak najdalej od ludzi.
Melissa odetchnęła głęboko. Jej dłonie drżały od emocji. Zerknęła na Peter'a, który ocknął się i wstał.
— Wiem. To był kiepski pomysł. — westchnął, gdy Melissa obdarzyła go znaczącym wzrokiem. Teraz będzie musiał jakoś wytłumaczyć Chris'owi że przez niego, jego siostra uciekła przemieniona w haite.
༺༻✧༺༻
Koniunkcja planet zaczęła się. Planety zaczynały być coraz lepiej widoczne na ciemniejącym niebie. Ethel wróciła do ludzkiej postaci. Wykorzystała moment gdy nikogo nie było w domu Chris'a, po czym zakradła się do budynku. Ubrała się oraz wzięła potrzebne rzeczy, po czym opuściła dom. W tym momencie nie zaprzątała sobie głowy skontaktowaniem się z innymi. Czas leciał, a ona miała go jak najmniej. Musiała znaleźć Nemeton.
Melissa od razu powiadomiła Chris'a o zniknięciu Ethel. Argent był wściekły na Peter'a. Musieli ją znaleźć, ale wtedy starszy Hale nasunął myśl, że Ethel pójdzie do Nemetonu. Chciała zdjąć klątwę, a tylko dzisiaj mogła to zrobić, więc na pewno uda się do celtyckiego drzewa.
Koen stał przed Nemetonem. Patrzył na leżące na ściętym drzewie ostrze Leereo. Użył potrzebnych słów do unieszkodliwienia ostrza. Nic nadzwyczajnego się nie stało. Broń nie rozpadła się ani nie zaświeciła, jak to zwykle bywało w takich sytuacjach. Uznał że po prostu ostrze straciło swoją moc, która mogła go zabić.
Ethel zatrzymała się w kilkumetrowej odległości od Nemetonu. Miała w rękach strzelbę.
— Za późno. Ostrze straciło swoją moc. — Koen powili odwrócił się do niej twarzą. Zadrwił gdy zobaczył w jej rękach broń. Wymierzyła w niego. — Ta zabaweczka nic mi nie zrobi.
Ethel oddała strzał. Koen zrobił unik, ale pocisk zrobił dziurę w jego płaszczu, na co posłał jej niezadowolone spojrzenie. Ethel uśmiechnęła się dumnie, z nutą zadziorności. Koen szybkim krokiem ruszył ku niej. Blondynka oddała jeszcze dwa strzały, ale za każdym razem spudłowała. Koen nagle pojawił się przed nią. Blondynka zamachnęła się bronią i końcem uderzyła go w twarz. Koen nijak na to zareagował, nawet nie ruszył się. Cios nic mu nie zrobił. Mężczyzna roześmiał się na jej żałosną próbę zranienia go. Ethel skrzywiła się, ale nie zamierzała się poddać. Zamierzała ponownie go uderzyć, ale on złapał za strzelbę. Chciał wyrwać ją z jej rąk, ale Ethel nie zamierzała puścić. Dłonie mężczyzny zaczęły pokrywać czarne żyłki, zmieniał się.
— Jakie to uczucie, gdy wiesz że przegrałaś? — zapytał patrząc prosto w jej oczy. Ethel z determinacją wpatrywała się w jego twarz.
Blondynka nadal trzymała jedną ręką za strzelbę, a drugą sięgnęła do kurtki. Wyjęła strzykawkę, po czym szybko wbiła ją w udo Koen i wstrzyknęła całą zawartość.
Ethel puściła strzelbę i szybko cofnęła się o dwa kroki do tyłu. Koen zadrwił, rzucił broń na ziemię. Wyjął strzykawkę z swojej nogi. Złamał ten mały przedmiot w dłoni.
— Żadne środki, nawet te najmocniejsze, nie powstrzymają mnie. — pokręcił głową na boki, rozczarowany jej naiwnością. Chciał ruszyć ku niej, ale nagle zaczął tracić kontrolę nad ciałem. Okropny ból w szybkim tempie zaczął rozchodzić się po jego ciele. Wszelkie żyły i tętnice zaczęły czarnieć. Czuł jakby coś miażdżyło jego mięśnie, jakby wszędzie dostał nagłych skurczów. Upadł na plecy. Łapanie tchu przychodziło mu z trudem. Próbował się przemienić, ale coś blokowało jego przemianę. Nie potrafił przywołać swojego haite. — Co... to...
Ethel stanęła nad nim. Na jej twarzy zagościł zwycięski uśmieszek. Miała plan, a raczej kilka planów, gdyby jej pierwszy nie poszedł pomyślnie.
— Jad żaby mors ranae. Dla ludzi i innych istot, jest zabójczy. Dla nas nie, ale unieszkodliwia haite na kilka minut. — oznajmiła dumnie. Zdobycie jadu tej żaby było jak wygranie na loterię. Bardzo namęczyła się aby to zdobyć, ale było warto. — Jakie to uczucie, gdy wiesz że przegrałeś? — powtórzyła jego wcześniejsze słowa.
— Ostrze... zniszczone... — wypowiedział z trudem. Był jak sparaliżowany. Jego ciało było trochę wykręcona, jakby doznał poważnych skurczy.
Ethel roześmiała się.
— Na prawdę myślałeś że pozwolę im oddać ostrze Leereo? — zza kurtki wyjęła prawdziwe ostrze. Uniosła przedmiot aby pokazać je Koen'owi, który rozszerzył oczy. Ukryła idealną kopię w lodówce, w jednym z organów. Wiedziała że Chris domyśli się że tam mogła ukryć ostrze. Nie wiedział jednak że to była kopia, a autentyk był ukryty pod maską jej chevroleta. Miała je zawsze blisko siebie, gdzieś na wyciągnięcie ręki, ale niewidoczne dla oczu.
— Ty... suko...
Ethel skrzywiła się. Nie zasłużyła na to wyzwisko. Początkowo planowała oszczędzić Koen'a, zdjąć z niego klątwę i gdyby to przeżył, to puściłaby go wolno. To było w jej stylu, ale gdyby to zrobiła, Koen zapragnąłby zemsty. Zrobiłby wszystko aby zapłaciła za odebranie mu mocy, której tak bardzo pragnął. Wiedział też o niej dość dużo, znał osoby na których jej zależało. Nie mogła pozwolić aby kogokolwiek z nich skrzywdził. Nie mogła pozwolić aby wykorzystał tą wiedzę przeciwko niej.
Uklęknęła obok niego. Uniosła ostrze nad jego klatką piersiową. Była zmuszona zabić przyjaciela, osobę której ufała, a która ją zdradziła. Bez zwlekania, z całej siły wbiła ostrze w jego serce. Samotna łza spłynęła po jej policzku. Spojrzała na jego twarz, która znieruchomiała. Jego oczy zrobiły się puste, pozbawione życia. Puściła ostrze, zostawiając je w jego klatce piersiowej, po czym wstała. Cofnęła się o krok.
— Ethel.
Blondynka spojrzała w bok, w oddali stał Peter. Szybko otarła łzę z policzka. Niebieskooki ruszył ku niej. Przelotnie zerknął na ciało Koen'a, ale po chwili skupił się całkowicie na blondynce. Nie wyglądała na zranioną. Ruszył znaleźć Nemeton niemalże od razu po ucieczce Ethel z szpitala. Uprzedził Chris'a i innych, którzy zostali daleko w tyle. Musiał być pierwszy, bo gdyby to Chris pierwszy odnalazł Ethel, to pozwoliłby jej zdjąć klątwę.
— Musiałam go zabić. — mruknęła ściszonym głosem. Przez moment żałowała tego, ale szybko odgoniła tą myśl od siebie. Koen prawie zabił Chris'a, nie zasłużył na litość.
— Zasłużył na to. — wziął jej twarz w swoje dłonie, aby odciągnąć jej spojrzenie od ciała i aby skupiła się na nim. — Czy ty...
— Jeszcze nie zdjęłam klątwy.
Błękitne tęczówki skrzyżowały się z bursztynowymi.
Ethel pochyliła się i złączyła ich wargi. W pierwszej chwili Peter był zaskoczony, ale szybko odwzajemnił pieszczotę. Pocałunek był bardzo żarliwy i tęskny. Hale miał wrażenie że to pożegnanie.
— Cokolwiek zamierzasz powiedzieć. Podjęłam decyzję. — oznajmiła patrząc mu w oczy. Musiała podjąć ryzyko. Wolała umrzeć stojąc, niż żyć na kolanach. Dla niej nie byłoby to życie, tylko egzystowanie. Uśmiechnęła się smutno, delikatnie pogładziła jego policzek opuszkami palców. Westchnęła tęskno, będzie jej brakować ich wspólnych chwil. To nie było dla niej łatwe, ale czasami trzeba było pomyśleć o sobie. Nikt przecież nie da nam wszystkiego na złotej tacy. O szczęście trzeba zawalczyć, ono samo tak po prostu nie zapuka do drzwi. Musiała zawalczyć o swoje dobro, nawet jeśli to mogło kogoś zranić. Bolało ją to że jej bliscy będą cierpieć jeśli umrze, ale to nie o ich życie chodziło. Zabrała rękę. Ostatni raz spojrzała na niego chcąc zapamiętać jego twarz, jego piękne ale chodne błękitne oczy. Odwróciła się, po czym zrobiła krok ku drzewu. Zamierzała podejść do Nemetonu. Nie widziała bólu w jego oczach.
— Ja też podjąłem decyzję. — powiedział niskim chłodnym tonem, za którym krył swoje zranienie jej decyzją. Nie wybrała go. W chwili gdy poznał o niej prawdę, wiedział że ona nie zmieni swojego planu i mimo wszystko będzie próbowała zdjąć klątwę. Przez chwilę naiwnie łudził się, że może nie zaryzykuje, że może zostanie przy nim.
Peter złapał Ethel za ramię nie pozwalając jej odejść. Wyjął strzykawkę, po czym wbił ją w jej szyję, wstrzykując całą zawartość. Po chwili wyjął strzykawkę i rzucił ją na ziemię. Blondynka spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Ethel rozchyliła lekko wargi. Złapała za jego koszulkę mocno ją ściskając, ale szybko zaczęła tracić władze w ciele. Hale objął ją i delikatnie położył na ziemi. Oczy Ethel zaszkliły się. Po jej policzkach spłynęły łzy. Tej zdrady nie spodziewała się. To nie był cios w plecy, to był cios prosto w serce.
Peter wyjął ostrze z ciała Koen'a, po czym podszedł do Nemetonu i położył go na drzewie. Wcześniej przygotował się do tego momentu. Zaopatrzył się w jad żaby, którą ukradł z walizki Ethel, poznał słowa do zniszczenia ostrza zapisane w dzienniku blondynki. Ethel niczego nie podejrzewała.
Hale patrzył jak ostrze po wypowiedzeniu odpowiednich słów, roztapia się i wchłania się w drzewo.
Koniunkcja planet powoli dobiegała końca.
Ethel miała ochotę krzyczeć. Wściekłość i bezsilność rozrywała ją od środka. Jednak najgorsze było poczucie zdrady. Peter odebrał jej wybór, zdecydował o jej życiu za nią. Nie miał do tego żadnego prawa.
Peter zdawał sobie sprawę że go za to znienawidzi, ale mimo wszystko nie mógł jej stracić. Teraz nic nie mogło jej zabić. Żaden inny haite nie istniał, a ostrze Leereo zostało zniszczone.
Wrócił do niej. Podniósł ją z ziemi, biorąc ją na ręce w stylu ślubnym. Ruszył przed siebie. W przeciwną stronę do tej z której przyszedł, bo z tamtej strony szedł Chris i inny aby dotrzeć do Nemetonu.
Ethel wpatrywała się w niebieskookiego, który ani razu na nią nie zerknął.
— Niena... widzę... cię... — wypowiedziała z trudem. Ból w ciele był okropny, ale nie tak jak krwawiące serce. Nigdy mu tego nie wybaczy.
Peter patrzył przed siebie. Wiedział że jeśli spojrzy na nią, pęknie. Nie chciał widzieć nienawiści oraz bólu zdrady w jej oczach. Mogła go nienawidzić, nie próbowałby tego zmienić, ale czuł się bardziej szczęśliwy gdy żyła, niż gdyby umarła. Nie mógł pozwolić stracić tej namiastki szczęścia.
Zabrał ją do domu Chris'a. Położył na łóżku, po czym odszedł.
༺༻✧༺༻
Ethel stała przy swoim chevrolecie malibu, który zaparkowany był na podjeździe. Wszystkie jej rzeczy były spakowane i spoczywały w samochodzie.
— Kiedy znowu się zobaczymy? — Chris patrzył na siostrę. Nie chciał aby wyjeżdżała, ale rozumiał jej decyzję. Po tym wszystkim, miała prawo zadecydować sama co będzie dalej. Mimo że już zaczął tęsknić, to nie chciał utrudniać jej tego pożegnania.
— Nie wiem. — wzruszyła ramionami. Nie zdołała zdjąć klątwy, a kolejna koniunkcja miała być za około dwadzieścia lat. Nie mogła tyle czasu bezczynnie czekać. Jej przyjaciel Jack, znalazł informację o pewnym zakonie. To miejsce rzekomo istniało od setek lat, ale było oddalone od cywilizacji i rzadko komunikowali się z ludźmi z poza. Te osoby podobno miały bardzo obszerną wiedzę o świecie nadprzyrodzonym, znali różne techniki samokontroli. Ethel miała nadzieję że pomogą jej pozbyć się demona albo chociaż zapanować nad nim. Dotarcie do tego zakonu trwa kilka tygodni ponieważ to miejsce było bardzo daleko od wszelkiej cywilizacji i też nikt nie znał dokładnej lokalizacji. Ci ludzie sami ją znajdą gdy zapuści się w dziki las, w którym mieszkają. Nie było pewne czy w ogóle ją przyjmą, choć pogłoski głosiły że nikogo nie odrzucają, ale nie zawsze te osoby wracają. Ethel nie wiedziała też ile czasu tam spędzi. Było wiele niewiadomych, ale musiała zaryzykować. — Może kila miesięcy, może lata.
Chris przytaknął jedynie głową. Martwił się o nią, ale był pewny że sobie poradzi.
— Przepraszam za wszystko. — wyznała szczerze. Skoro nie wiadomo kiedy znowu się zobaczą, to chciała wyrzucić kilka rzeczy z siebie. — Wiem że jestem rozczarowaniem. Nie chciałam cię zranić. Myślałam że dam sobie radę, ale wszystko się skomplikowało.
Chris położył dłoń na jej ramieniu i spojrzał w oczy.
— Nie jesteś rozczarowaniem Ethel. I za nic nie przepraszaj. To ja powinienem. Może gdybym bardziej się o ciebie zatroszczył, może wszystko potoczyłoby się inaczej.
Ethel nagle objęła brata. Chris był zaskoczony, zwykle nie brało ją na czułości. Odwzajemnił uścisk.
— To nie była twoja wina. Jesteś moim bratem, nie ojcem. Zbyt wiele na tobie spoczywało. — oznajmiła Ethel. Nigdy nie miała bratu za złe, za nic. Miał własne życie, własne problemy. Jedyną osobą którą można było o coś obwinić, to był ich ojciec. — Kocham cię bracie.
— Ja ciebie też kocham.
Ethel uśmiechnęła się, na co Chris odpowiedział tym samym.
Blondynka otworzyła drzwi od strony kierowcy, po czym wsiadła do środka. Odpaliła silnik. Pożegnania zawsze były trudne. To szczególnie wydawało się być ciężkie. Może dlatego że nie wiedziała czy kiedykolwiek się jeszcze zobaczą albo że nie pożegnała się z pewną osobą. Wyjechała na ulicę. Ostatni raz spojrzała na Chris'a, po czym dodała gazu i odjechała.
Od momentu gdy Peter odniósł ją do domu, ani razu go nie widziała. Nie chciała na niego patrzeć, nie chciała słuchać jego tłumaczeń. Na samą wzmiankę o nim czuła się okropnie, a nienawiść się w niej gotowała. Nie próbował się z nią skontaktować, ale tak było lepiej. Zapewne był świadomy że żadne jego słowa niczego nie zmienią, nie naprawią tego co jej zrobił. Dopuścił się najgorszej zdrady, a ona nie zamierzała mu tego nigdy wybaczyć.
*******************************
Jak podobał wam się rozdział?
To już przedostatni rozdział. Jeszcze jeden wstawię w czwartek, a później epilog, i to będzie koniec tej książki
Na moim profilu pojawiła się nowa książka związana z serialem Teen wolf, więc jeśli macie ochotę na nową historię, to zapraszam
;D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top