❝𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝐝𝐰𝐮𝐝𝐳𝐢𝐞𝐬𝐭𝐲 𝐜𝐳𝐰𝐚𝐫𝐭𝐲❞

»»————- ⚜ ————-««

𝔻𝕠𝕓𝕣𝕪 𝕡𝕠𝕥𝕨𝕠́𝕣

༺༻✧༺༻

Chris jechał jako pierwszy, Isaac siedział obok zajmując miejsce pasażera. Tuż za nimi podążał niebieski jeep, a dalej czarne camaro. Jechali na posterunek.

Isaac zamierzał odezwać się aby nawiązać rozmowę. Nie miał pojęcia kim był ten cały Koen. Nie zadał żadnego pytania, bo Chris dość nagle i gwałtownie zahamował. To samo zrobił Stiles, zatrzymując jeepa zaledwie w metrowej odległości od suv'a Argent'a. Prawie wjechał mu w tył. Za to Derek nie miał większego problemu z nagłym zatrzymanie swojego auta.

Na drodze, w trzymetrowej odległości od samochodu, stała na czterech łapach mroczna istota. Haite. Demon szczerzył kry, poruszał powoli ostro zakończonym ogonem. 

— Co robimy? Nie wygląda jakby miał pokojowe zamiary. — powiedział Isaac.

Chris wpatrywał się w demona. Jego złociste ślepia nie odrywały od niego wzroku. To z pewnością nie była Ethel. Czuł że to nie ona. Chris zamierzał wcisnąć gaz i po prostu wjechać w haite, ale demon szybko ruszył w ich stronę. Skoczył na dach i wbił szpony w metal. Zbił ogonem szybę. Chris wyjął pistolet i oddał kilka strzałów w dach. Haite uciekł, ale tylko po to aby skoczyć na dach niebieskiego jeepa. Stiles zaczął krzyczeć gdy demon szponami rozdzierał dach. On, Scott i Lydia szybko opuścili pojazd, gdy ogon haite dostał się do środka. Całą trójką wycofali się do camaro, z którego wysiadł Derek. Chris i Isaac również wysiedli z samochodu. Argent zamierzał strzelić do demona, ale wtedy coś nagle zrzuciło haite z dachu i rzuciło nim parę metrów dalej. Haite poturlał się po asfalcie drogi, ale szybko wstał i otrzepał się po uderzeniu.

Przed suv'em Chris'a stanął inny haite. Wszyscy przeszli trochę na przód, bliżej samochodu Argent'a aby zobaczyć co się dzieje.

Wrogi haite ryknął i uderzył szponami o asfalt, jakby próbował się komunikować. Drugi haite odpowiedział mu tym samym, ale do tego przybrał bojową pozę stojąc na czterech łapach.

— Są aż dwa. — powiedział z dużym niepokojem Isaac.

— Nie sądzę by ten drugi też chciał nas zabić. — stwierdził Derek. On i Chris wymienili się krótkim spojrzeniem. 

Haite, które stało przed nimi, jakby chciało ochronić je przed tym drugim, zerknęło na nich. W szczególności zwróciło uwagę na Chris'a. Mimo że miała takie same ślepia jak drugi haite, czarne białka i złote tęczówki, to Chris od razu rozpoznał że to była Ethel. Spojrzenie starszego Argent'a złagodniało, pokręcił ledwo zauważalnie głową na boki, jakby chciał zarazem przeprosić ją że tak pochopnie ją skreślił oraz jakby chciał przekazać jej aby nie robiła tego o czym wiedział że myślała.

Koen ryknął i ruszył z swojego miejsca. Ethel odpowiedziała tym samym. Zaczęła się walka. Ciężko zwykłemu człowiekowi było nadążać za szybkością ich ciosów. Ryki mieszały się z wysokimi powarkiwaniami. Starcie demonów szybko spowolniło, gdy jeden ugryzł w kark drugiego. Jego szpony wbiły się w żebra drugiego, a ogon okręcił się wokół tylnej łapy. Krew zaczęła spływać po szorstkiej skórze.

Wszyscy wstrzymali oddechy. Nie wiedzieli który haite to Ethel, a które to Koen. 

Chris skrzyżował spojrzenie z tym haite, które zostało złapane w śmiertelny uścisk drugiego. W tych złocistych tęczówkach dostrzegł smutek. Chris czuł jak oczy zaszkliły mu się od łez, bo wiedział że to Ethel przegrywała. Patrzył jak jego młodsza siostra umierała. Jednak szybko otrząsnął się. Podszedł do tyłu swojego suv'a i wyciągnął z bagażnika urządzenie emitujące specjalnie niskie ultradźwięki, na które haite były bardzo wrażliwe. Włączył urządzenie.

Koen odrzucił Ethel w bok, tym samym puszczając ją z swoich śmiertelnych objęć. Blondynka bezwładnie upadła na uboczu drogi.

Chris wystąpił do przodu, przed grupę unosząc urządzenie. Spodziewał się że to odgoni haite, ale mimo że widać było że dźwięk ranił uszy Koen'a, ten nie zamierzał uciec. Rozwścieczony zrobił ku nim krok. Ryknął głośno, przez co wszyscy wzdrygnęli się. Zamierzał rzucić się w ich kierunku. Chris upuścił urządzenie, po czym wyjął swoje pistolety. Wtedy znikąd pojawiło się srebrne shellby. Auto wjechało prosto w haite. Siła uderzenia była bardzo duża, przez co demona odrzuciło na kilka metrów. 

Peter i Malia wysiedli z auta. Starszy Hale rzucił w kierunku Chris'a czarny rewolwer. Argent bez trudu złapał broń.

— Strzelaj celnie. Masz tylko jeden strzał. — oznajmił Peter. Ethel wcześniej wspomniała mu co szkodzi haite. Jad żaby mors ranae był zabójczy dla ludzi oraz istot nadprzyrodzonych. Nie był wstanie zabić haite, ale bardzo im szkodził. Ten jad wstrzymywał ich przemianę w haite na kilka minut albo nawet cofał ją, przez co ich bardzo osłabiał.

Chris uniósł rewolwer przed siebie. Koen podniósł się z asfaltu. Uderzenie trochę go oszołomiło, ale tylko na krótki moment. Spojrzał prosto na Argent'a. Wściekły ruszył w jego kierunku.

Huk wystrzału. Jedna kula.

Koen upadł znowu na asfalt. Pełen bólu wrzask jakby zarzynanego zwierzęcia rozniósł się echem po okolicy. Chris trafił go prosto w głowę. Nabój nie przebił skóry, ale nie o to chodziło. Nabój pękł, a z jego wnętrza wydostał się jad. Trucizna rozlała się na czole haite. Skóra zaczęła się wręcz dymić. Koen łapskami próbował zetrzeć jad, ale przez to trucizna zaczęła rozprzestrzeniać się po całym jego ciele. Uciekł.

Chris opuścił broń.

Wszystkie spojrzenia skierowały się na nagą postać Ethel, która leżała na uboczu drogi. 

Chris od razu podbiegł do niej. Argent uklęknął obok niej. Szybko zdjął swoją kurtkę aby ją przykryć. Położył dłoń na jej szyi aby zatamować krwotok. Była w ludzkiej postaci, ale była ranna. Miała obrażenia za szyi, brzuchu i nodze. Nic się nie zagoiło. Wykrwawiała się.

— Prze... — Ethel próbowała coś powiedzieć, ale zakaszlała krwią. Jej oczy były zaszklone od łez, które zaczęły spływać po bokach jej twarzy. Wszystko ją bolało, było jej zimno i  słabła z każdą chwilą.

— Nic nie mów. Będzie dobrze. Tylko nic nie mów. — poprosił, choć ona nadal próbowała coś powiedzieć. Dolna warga mu zadrżała, miał nierówny oddech. Próbował zatamować jej ranę na szyi, która najmocniej krwawiła. Lepka substancja przepływała między jego palcami. Ciężko mu było utrzymać stabilnie uścisk ponieważ krwi było tak dużo, przez co jego dłonie ślizgały się na jej skórze. Patrzenie na nią w takim stanie, było jak koszmar na jawie. Nie mógł jej stracić. Zwłaszcza nie po tym jak zachował się wobec niej.

— Przepraszam... rozczarowałam... cię. — powiedziała słabym głosem, w przerwach pokasłując własną krwią. Jej powieki stały się ciężkie, a po chwili je zamknęła.

— Nie... Ethel... 

— Jej serce wciąż bije. — oznajmił Peter, który stanął obok nich. Słyszał słabe bicie jej serca, nadal żyła, choć jej puls słabł. Chris uniósł wzrok aby na niego spojrzeć. Hale skinął na Ethel, w niemym pytaniu czy może ją wziąć na ręce. Chris przytaknął głową, po czym cofnął się. Sam nie dałby rady jej podnieść, choć nie była zbyt ciężka. Peter najdelikatniej jak tylko mógł podniósł Ethel, po czym skierował się z nią do swojego auta. Chris podążył tuż za nim.

— Co mamy zrobić? — zapytał Scott i podszedł do Chris'a. Argent zerknął na Peter'a, który kładł Ethel na tylne siedzenie swojego auta, po czym spojrzał na McCall'a. Od tylu emocji racjonalne myślenie przychodziło mu z niemałym trudem. Był dobry w opanowywaniu emocji, ale w tym momencie miał wrażenie że stracił tą zdolność. Nie chciał aby historia zatoczyła koło.

— Jedzcie na komisariat. Sprawdźcie co tam się stało. — powiedział szybko, po czym dołączył do Peter'a.

Hale z piskiem opon odjechał.

༺༻✧༺༻

Melissa czekała w holu, sala operacyjna była przygotowana. W czasie jazdy Chris zadzwonił do niej aby powiadomić co się stało. Ethel była w ludzkiej postaci, więc potrzebowała pomocy lekarzy.

Chris pierwszy wbiegł do holu szpitala, a zanim Peter. Melissa szybkim krokiem podeszła do nich prowadząc nosze, na które Hale mógł położyć Ethel. Później Melissa z innym pielęgniarzem poprowadzili nosze w kierunku sali operacyjnej.

Chris i Peter zamierzali wejść za lekarzami na korytarz prowadzący do sali operacyjnej. Melissa zatrzymała ich. Nie mogli pójść dalej. Jednak Melissa zdecydowała przymrużyć oko, ale tylko na jedno z nich. I w ten sposób Chris poszedł dalej, a Peter musiał zostać przed drzwiami. Oczywiście że to nie było sprawiedliwe, ale czego Hale miał się spodziewać? Że na prawdę uwierzyli w to że mu zależało?

Lekarze przystąpili do operacji. Podłączyli Ethel pod sprzęt.

Chris patrzył na to wszystko zza szyby. Nie mógł wejść do sali operacyjnej, więc został na zewnątrz. Zerknął na swoje dłonie. Dopiero teraz przypomniał sobie że ma krew siostry na rękach. Z nerwów zaczął krążyć po korytarzu, ale co chwila patrzył na szybę. Czas zdawał się dłużyć w nieskończoność. Zaczynał wychodzić z siebie. Nie mógł nic zrobić oprócz czekania, które było istną udręką. W chwili gdy jego siostra walczyła o życie, czuł się bezsilny. Nie mógł nic zrobić aby jej pomóc. Zastanawiał się jak to wszystko potoczyłoby się gdyby postąpił inaczej. Przypomniały mu się jej słowa, gdy była aresztowana, powiedziała że ich błąd będzie kosztować czyjeś życie. W tym momencie bał się że to ona poniesie tą cenę.

Peter stał pod ścianą, po stronie gdzie mógł lepiej usłyszeć co dzieje się w dalszej części szpitala. Słyszał rozmowy lekarzy, pikanie maszyny. Pierwszy raz od dawna, poczuł czysty strach i to nie o siebie. Nie sądził że kiedykolwiek spotka kogoś kto poruszy jego serce, że przestanie czuć się tak bardzo samotnie oraz że będzie dla kogoś ważny. Tak, musiał to przyznać że Ethel Argent wkradła się nie tylko do jego umysłu, ale również do serca. Nie nazwałby tego miłością, ale może sam do końca nie wiedział jak to uczucie opisać. Być może nie wiedział co to znaczy kochać. Jednak wiedział jedno, że jeśli ona umrze, to go to złamie, tak jak złamało go patrzenia jak jego rodzina płonie w ogniu, gdy nie mógł nikogo z nich uratować.

Lekarze pracowali z dużym zaangażowaniem, ale w trakcie operacji, gdy udało im się zatrzymać krwotok, a stan pacjentki został unormowany, puls zaczął gwałtownie spadać. Podali jej odpowiednie środki, ale to nic nie dało. Jej serce stanęło. Dźwięk pikania maszyny rozniósł się po pomieszczeniu. Lekarze przystąpili do reanimacji.

Chris patrzył z szeroko otwartymi oczami. Znieruchomiał i miał wrażenie że wstrzymał oddech. Nie mógł uwierzyć w to co się działo tuż przed nim. Lekarze walczyli o przywrócenie funkcji życiowych Ethel.

Peter spiął się gdy nie słyszał już bicia jej serca. Przez chwilę miał wrażenie że to tylko sen, ale później gdy słyszał jak lekarze mówili do siebie o reanimacji Ethel, zawrzała w nim ogromna wściekłość. Niczym wulkan, wybuchł. Złapał za najbliżej stojące krzesło, po czym roztrzaskał je o ścianę. Kipiąca w nim wściekłość, szybko zniknęła, została zastąpiona goryczą i bólem. Przeczesał dłonią włosy, nie dowierzając w to co się stało. Czego miał się spodziewać? Że los na prawdę da mu szansę? Że będzie mógł zaznać odrobiny szczęścia? Nie, przecież był potworem, który nie zasługuje na nic dobrego. Zaśmiał się z goryczą i pokręcił głową lekko na boki, odganiając przy tym niechciane łzy, które nieoczekiwanie zawitały w jego oczach. Nie było sensu opłakiwać jej śmierci, to niczego by nie zmieniło.

Peter odwrócił się, stał teraz tyłem do drzwi prowadzących na sale operacyjną. Zamierzał odejść aby nikt przypadkiem nie zobaczył że jej śmierć na prawdę go zraniła. Mimo że starał się przybrać najbardziej obojętny wyraz twarzy, to wiedział że widać było na jego twarzy smutek. Peter znieruchomiał gdy kilka metrów przed nim zobaczył stojącą w korytarzu Malie, która przyglądała mu się w milczeniu. Prawdopodobnie widziała całą scenę, którą zrobił. Peter poczuł się cholernie niezręcznie. Starał się przybrać luźną albo choć trochę powściągliwą pozę, aby nie okazać po sobie jakichkolwiek emocji. Jednak smutek na twarzy jego córki, sprawił że ciężko mu było grać obojętnego. Szatynka szybkim krokiem podeszła do niego. Później stało się coś czego się nie spodziewał. Malia go przytuliła.

— Przykro mi. — szepnęła Malia. Peter po chwili otrząsnął się z szoku, ale wtedy szatynka odsunęła się, przez co nie zdążył odwzajemnić jej uścisku.

Peter nie wiedział jak zareagować, co powiedzieć, jak się zachować. Jego córka wyglądała na szczerzę zmartwioną i smutną. A do tego okazała mu odrobinę wsparcia.

Chris czuł jak na chwilę stracił oddech, gdy lekarze przestali reanimować Ethel.

— Czas zgonu, dziewiętnasta dwadzieścia siedem... 

Melissa wyszła z sali, podeszła do Chris'a, po czym po prostu go przytuliła. Mężczyzna z szokiem wpatrywał się w szybę. Jeden z lekarzy przykrył twarz Ethel białym materiałem.

Wspomnienie

Chris stanął w progu wejścia do pokoju Ethel. Zapukał w otwarte drzwi. Wtedy jego siostra oderwała wzrok od kartki, na której coś rysowała. Uśmiechnęła się radośnie, po czym zeszła z krzesełka i podbiegła do brata. Chris wziął ją w ramiona.

Wróciłeś! — wykrzyknęła radośnie gdy wtulała się w brata.

Chris odstawił ją na podłogę, po czym poczochrał jej włosy. Ethel niezadowolona uderzyła go lekko w bok. Chris udał że go to bardzo zabolało, a później upadł na podłogę. Ethel udała że ma miecz po czym udała że wbija go w brzuch brata. Chris zaczął poruszać dłońmi insynuując że to rozbryzg krwi.

— O nie wspaniała wojowniczka Ethel, pokonała mnie. — udał że umarł, na co blondynka roześmiała się. To była jej ulubiona zabawa. Odgrywanie ról. Najczęściej udawała że była wojowniczką, która przemierza świat walcząc z potworami.

— Wstawaj. — Ethel jeszcze przez chwilę chichotała. Chris w końcu wstał z podłogi, po czym oboje podeszli do jej biurka, przy którym nie tak dawno siedziała blondynka. Ethel usiadła na krzesełku, a Chris przysunął sobie pufe.

— Co robisz?

— Odrabiałam lekcje.  zamknęła zeszyt, po czym spojrzała na brata. Chris zwrócił uwagę na kilka dużych białych kartek na biurku. Ułożone były jedna na drugą. To były rysunki.

— Zajęłaś się sztuką? — wziął rysunki i zaczął je przeglądać. Pierwszy był dość typowy jak dla ośmiolatki, przedstawiał drzewo oraz sarny. Drugi był już niepokojący. Przedstawiał czarną potworną postać z pazurami, kłami oraz ogonem. Za potworem były ludzkie postacie, ale przed nim również, tylko że ci drudzy mieli kusze oraz broń. Rysunek nie był idealny, ale Chris zrozumiał co on przedstawia.

— Może. — wzruszyła ramionami.

— Co to za rysunek? — pokazał siostrze kartkę.

— Dobry potwór. — odpowiedziała beztrosko, jakby nie widziała niczego niewłaściwego w tym rysunku.

— Dobry potwór?

— Tak. To Hank. z lekkim uśmiechem wskazała palcem na potwora. — Ratuje dobrych, a złych zabija. Jest dobrym potworem.

— Ethel, określenia dobry i potwór nie idą w parze. Są sprzeczne.

— Nie są. Przecież rodzice zabijają wilki. Są dobrzy bo chronią niewinnych. Potwór też może być dobry jeśli zabija tych złych.

Chris bardzo się zmartwił słowami siostry. Była tylko dzieckiem a mówiła o zabijaniu jakby to była normalna rzecz. Matka obiecała mu że nie dopilnuje aby Kate znowu gadała głupstwa Ethel. Ale najwyraźniej ich rodzicielka nie dotrzymała słowa.

— Kto ci powiedział że rodzice zabijają wilki? Kate?

— Nie. Tata o tym mówił z wujkiem. Słyszałam jak mówili o polowaniu na wilki. To smutne. Dlaczego w ogóle zabijają wilki? Wszystkie są złe?

Chris przez chwilę nie wiedział co powiedzieć. Ethel podsłuchała rozmowy ich ojca. Ostatnio często nie było go w domu, przez co zaniedbywał siostrę. Nie chciał aby Ethel wmieszała się w świat łowców. Próbował o tym rozmawiać z rodzicami, matka niby się na to zgodziła, ale ojciec niezbyt.

— To skomplikowane. Rodzice nie zabijają wilków. Musiało ci się przesłyszeć.

— Nie kłam. Nie jestem głupia. — oznajmiła z złością. Kate nie raz nazywała ją głupim dzieciakiem. Wyrwała bratu rysunki, po czym wstała z krzesełka. Wskoczyła na swoje łóżko i schowała rysunki pod poduszkę. Położyła się na boku i przykryła kocem aż po głowę.

— Ethel. — powiedział łagodnie Chris. Podszedł do łóżka i usiadł na brzegu. Westchnął. Była za mała aby powiedzieć jej prawdę o tym czym zajmowała się ich rodzina.  Mów do mnie.

— Po co skoro jestem tylko głupim dzieciakiem.

— Nie jesteś. — przyglądał się jej przez dłuższy moment milcząc. Ethel bywała bardzo uparta, więc musiał jakoś zmusić ją do nawiązania rozmowy, dlatego postanowił poruszyć temat potwora którego narysowała.  Opowiedz mi o Hank'u.

Ethel odsłoniła od razu twarz i spojrzała na brata z małym uśmiechem. Podciągnęła się do siadu, po czym wyjęła rysunki spod poduszki. Na kolejnych kartach było narysowane jak Hank zabija wrogów oraz jak bawi się lub tańczy z ludźmi których uratował.

Chris słuchał z uwagą jak jego zaledwie ośmioletnia siostra z entuzjazmem opowiada o dobrym potworze. Było to bardzo niepokojące. Prawdopodobnie miała zakrzywione postrzegania świata, ale w rodzinie jakiej się wychowywała, to nie było nic dziwnego.

— Każdy powinien mieć takiego dobrego potwora.  oznajmiła na koniec Ethel.

— Dlaczego?

— Aby mógł nas chronić. Nie musiałbyś zabijać nikogo, bo on zrobiłby to za ciebie. Nie pozwoliłby aby ktokolwiek cię skrzywdził. Dobry potwór. To on poświęciłby swoje życie. — powtórzyła parząc na rysunek. 

Chris skrzywił się, ale szybko uśmiechnął się gdy Ethel na niego spojrzała. Martwił się o siostrę. Takie postrzeganie świata nie mogło skończyć się dobrze.

*******************************

Jak podobał wam się rozdział?

;D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top