❝𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝐜𝐳𝐭𝐞𝐫𝐧𝐚𝐬𝐭𝐲❞
»»————- ⚜ ————-««
𝔻𝕖𝕜𝕒𝕡𝕚𝕥𝕒𝕔𝕛𝕒 𝕫𝕒𝕨𝕤𝕫𝕖 𝕕𝕫𝕚𝕒ł𝕒
༺༻✧༺༻
Ethel upadła na Peter'a, który zamortyzował ich upadek własnym ciałem. Blondynka uniosła się do góry, przez co teraz siedziała na nim okrakiem. Niebieskooki cicho jęknął z bólu. Ethel spojrzała w górę. Ziemia pod nimi zapadła się ponieważ w miejscu, w którym stali przebiegał jakiś tunel. Średnica tunelu mierzyła z metr, więc był całkiem spory.
— W innych okolicznościach podobałoby mi się gdybyś tak na mnie siedziała, ale teraz... — Peter zepchnął ją z siebie, nie czekając na to że sama z niego zejdzie.
Ethel fuknęła zła. Podniosła się do siadu. Miała drobinki ziemi w włosach. Zamierzała powiedzieć że to było mało eleganckie z jego strony, ale zainteresował ją tunel. Ciemny i długi. Prowadził gdzieś. Bez zastanowienia, na klęczkach ruszyła przed siebie. Zapaliła latarkę aby oświetlić sobie drogę.
Peter zaczął strzepywać z siebie ziemię. Spojrzał na blondynkę, która po prostu gdzieś ruszyła nie zastanawiając się nad tym co właściwie robi.
— Tam coś może być.
— Na to liczę.
Hale wywrócił oczami. Spojrzał w górę. Mieli wyjście tuż nad sobą, a ona wolała wejść w głąb tunelu gdzie mogło być coś niebezpiecznego. Peter jęknął zły. Tak po prostu postanowiła zaryzykować życiem. Choć teraz gdy wiedział że niebawem Ethel może umrzeć z powodu choroby, wyjaśniało to dlaczego nie bała się niebezpieczeństwa. Nie bała się śmierci, bo tak czy siak miała się z nią spotkać.
Mógł po prostu ją tu zostawić. Kociło go aby to zrobić. Nie pchać się w kłopoty, bezmyślnie nie ryzykować, bo to nie było w jego stylu. Nie był bohaterem, nie pomagał bezinteresownie. Dziwił się sobie że postanowił dalej brnąć w relację z nią. Co mu odbiło gdy zaproponował że mogą zabawić się przez ostatnie dni jej życia? Sam siebie nie rozumiał, choć może nie pozwalał dopuszczać do siebie pewnych myśli.
Zirytowany ruszył za nią.
Ethel weszła do jaskini. Była dość wysoka, więc mogła stanąć na wyprostowanych nogach. Nieprzyjemny duszący smród, dotarł do jej nosa. Przycisnęła do nosa rękaw kurtki. Pośrodku niedużej jaskini było mnóstwo liści oraz kości, a wśród nich trzy ciała. Blondynka podeszła do zwłok. Dwoje z nich było zaginionymi, których szukali. Jednak trzecia osoba, była tą której Ethel nie spodziewała się tutaj zobaczyć. To był Zyair. Zaskoczona rozchyliła lekko wargi. Była pewna że uciekł z Beacon Hills, po tym jak złożyła mu wizytę. Ciała były poszarpane co było powodem zgonu, widać było kości i brakowało im kilku narządów. Potwór którego szukali z pewnością ich zabił, ale było coś jeszcze. Ciała były obgryzione w niektórych miejscach aż do kości. Coś się na nich żywiło. Ethel była pewna że to nie ten sam potwór. Jaskinia miała dwa wejścia, dwa tunele, na przeciwko siebie. Miejsce w którym była, znajdowało się niedaleko cmentarza, a tunel na przeciwko którego stała, prowadził właśnie w tym kierunku.
Ethel zerknęła przez ramię, gdy usłyszała ruch za sobą. Peter wyczołgał się z tunelu. Rozprostował się. Zirytowany, poprawił włosy, choć i tak nie dało to wiele.
— Co tak tu śmierdzi? — skrzywił się z obrzydzenia. Ethel przesunęła się w bok, dzięki czemu Peter mógł zobaczyć rozkładające się zwłoki. — Oh, znaleźliśmy zaginionych. — stanął obok blondynki. — Kim jest trzeci?
— Nie wiem. Szeryf nie mówił nic o trzecim zaginionym. — Ethel spojrzała na Peter'a, gdy ten skrzywił się. Poruszył ramionami, przez co cicho jęknął z bólu. — Co ci jest?
— Nic, upadek był trochę bolesny.— wzruszył ramionami, co tylko spotęgowało ból. Wcześniej nie przejął się czy coś mu się stało. Jego myśli były zajęte, ale teraz gdy miał chwilę na skupieniu się na tym co go otacza, odczuł ból między łopatkami, na który wcześniej nie zwrócił uwagi.
Ethel stanęła za niebieskookim. Skrzywiała się gdy zobaczyła kawałek kości wbity między jego łopatki.
— Coś nie tak? — zerknął przez ramię aby spojrzeć na blondynkę.
— Zaboli. — chwyciła za kość, po czym jednym ruchem wyciągnęła ją. Peter nie był na to przygotowany, więc warknął z nagłego bólu.
— Kurwa! — odwrócił się i cofnął od Ethel, która trzymała w dłoni kilkucentymetrową kość. Zdjął kurtkę i przyjrzał się ubraniu, które miało dziurę. Mruknął niezadowolony. — Była nowa.
— Nie marudź. Ciesz się że kość nie była dłuższa i nie przebiła ci serca. — rzuciła kość na stertę pozostałych. Zerknęła na Peter'a, którego mina mówiła że nie potrafił przeboleć straty swojej kurtki. — Tylko się nie rozpłacz.
— Nie musisz być wredna. Sporo mnie kosztowała.
— To czemu założyłeś ją wiedząc że idziemy do lasu? To oczywiste że mogliśmy się czymś pobrudzić.
— Bo mogłem. Bo miałem taki kaprys. — wzruszył ramionami, na co blondynka posłała mu zirytowane spojrzenie. Machnęła dłonią, nie mając zamiaru ciągnąć tego tematu dalej.
— Lepiej zajmijmy się tym. — wskazała na zwłoki. Znajdowali się niedaleko cmentarza, a jeden z tuneli z pewnością tam prowadził. Ciała były obgryzione, co oznaczało że ktoś się nimi pożywia. — To ghule. — nagle ją olśniło. Te istoty przeważnie mieszkają blisko cmentarzy i żywią się trupami, choć czasami żywymi ludźmi również.
— Padlinożercy? — dopytał, na co Ethel przytaknęła głową. Miał niemałą wiedzę, więc słyszał coś o ghulach.
— Chodźmy stąd. — od razu skierowała się do tunelu, którym tu weszli. To była jaskinia ghuli. Te istoty były zmiennokształtnymi, którzy mogli przybierać wygląd osób które zjedli. Zabójstwa i ciała pozostawiane przez bestię, którą szukali, mogło przyciągnąć ghule do Beacon Hills. Porzucone zwłoki były idealną przekąską dla nich.
Oboje dotarli do dziury przez którą wpadli do tunelu. Wyjście znajdowało się ponad metr nad ich głowami, co utrudniało Ethel wydostanie się o własnych siłach. Jednak nie zamierzała prosić o pomoc. Chciała przewiesić karabin przez ramię aby móc spróbować wspiąć się po odstających z ziemi korzeniach, ale wtedy poczuła jak Peter nagle bierze ją na ręce. Spojrzała na niego zaskoczona, ale on jedynie się uśmiechnął. Po chwili wyskoczył razem z nią z dziury.
— Nie podziękujesz? — uśmieszek nie opuszczał jego ust. Ethel zeszła z jego rąk.
— Nie. — uśmiechnęła się lekko, na co kąciki ust mężczyzny opadły. Nie prosiła o pomoc, więc nie zamierzała mu za nic dziękować.
Ethel rozejrzała się, po okolicy. Ruszyła przed siebie w drogę powrotną, a Peter podążył za nią. Wyjęła komunikator. Musiała powiadomić pozostałych o nowym zagrożeniu. Ghule nie były przyjaznymi istotami. Przez kilka sekund gdy próbowała kogoś nawołać, nikt się nie odezwał. Zirytowana miała ochotę rzucić urządzeniem o drzewo. Nie bez powodu dostali te komunikatory.
Peter nagle zatrzymał się. Ethel również, choć nadal próbowała nawołać pozostałych przez komunikator. Blondynka zerknęła na niebieskookiego, który zmarszczył brwi.
— Coś się zbliża. — ledwo zdążył to powiedzieć, a spomiędzy drzew wyskoczyły dwie postacie. Oboje wyglądali jak zaginiona dwójka, ale nie byli nimi. Jeden z guli rzucił się na Peter'a, a drugi na Ethel.
Blondynka zamierzała postrzelić kreaturę, ale ta złapała za jej karabin. Ghule były silniejsze od ludzi dlatego z łatwością wyrwał z jej rąk broń i odrzucił ją w bok. Ethel zerknęła na Peter'a, który zranił pazurami innego gula. Był zajęty, więc sama musiała stoczyć walkę z swoim ghulem.
— Dekapitacja! — krzyknęła w kierunku niebieskookiego. Nie była pewna czy Peter wiedział jak zabić ghula, więc wolała przekazać mu tą informację na wszelki wypadek. Ścięcie głowy było najłatwiejszym sposób, choć można było również zmiażdżyć ich czaszki aby całkowicie uszkodzić mózgi. Siła wilkołaka na to pozwalała, ale nie miała czasu aby wyjaśnić to Peter'owi.
Ghul rzucił się na Ethel, przez co oboje upadli. Blondynka jedną ręką próbowała odciągnąć od siebie stworzenie, które wysunęło swoje ostre zębiska i chciało wbić je w jej gardło. Drugą ręką sięgnęła po sztylet, który miała schowany pod kurtką. Chwyciła za broń, po czym wbiła ostrze w oczodół potwora. To dało jej trochę czasu. Zepchnęła ghula z siebie, po czym wstała i podniosła z ziemi swój karabin. Nie miała pewności ile jeszcze guli było w okolicy, więc nie strzeliła, aby nie przyciągnąć ich tutaj. Ghul siedząc na ziemi wyjął sztylet z oka, taki cios był za słaby aby go zabić. Ethel podeszła do niego i przywaliła mu końcem karabinu w twarz, zanim ten zdążył podnieść się z ziemi. Ghul upadła na plecy oszołomiony ciosem, a ona zaczęła walić w jego głowę. Nie przestała nawet gdy usłyszała pęknięcie czaszki. Musiała uszkodzić cały mózg. Krew bryzgnęła dookoła. Przestała dopiero gdy mózg ghula stał się paćką, a on już się nie ruszał. Cofnęła się i odetchnęła. Trochę się zmęczyła. Usłyszała trzask gałązki gdzieś za sobą. Uniosła broń i wycelowała w potencjalne zagrożenie, ale szybko opuściła karabin gdy okazało się że to tylko Peter.
Kącik ust Hale'a drgnął do góry gdy zeskanował Ethel od stup po głowę. Wyglądała dobrze we krwi, co go trochę podnieciło. Spojrzał na zmasakrowaną głowę ghula. Obrzydliwe i bestialskie. Podobało mu się to. Jej mroczna strona była interesująca.
Ethel zmarszczyła brwi gdy przyjrzała się niebieskookiemu. Nadal miał wysunięte pazury, jego dłonie pokryte były krwią, usta również. Blondynka zerknęła na ghula, którego zabił Peter. Pozbawił go głowy.
— Użyłeś zębów aby odgryźć mu głowę? — dopytała aby upewnić się czy dobrze myśli.
— Pazury były za krótkie. — wzruszył ramionami. Splunął na ziemię, po czym otarł usta rękawem kurtki. Ghule nie smakowały dobrze.
— Mogłeś też zmiażdży jego głowę dłońmi.
— Dzięki że mnie dopiero teraz informujesz. — powiedział sztucznie miłym i wdzięcznym głosem. Wyjął z kieszeni kurtki dwie chustki. Jedną wręczył Ethel, a drugą sam użył aby wytrzeć dłonie z krwi, choć nie wiele to dało.
— Może być ich więcej. — blondynka ostrożnie rozejrzała się po okolicy, w tym samym czasie ścierając z twarzy kawałki mózgu oraz krwi ghula. Potrzebowała prysznica, długiego i gorącego aby zmyć z siebie to świństwo. Ubrania nadawały się jedynie do wyrzucenia. Spojrzała na Peter'a, który z skupieniem wycierał swoje pazury z krwi. — Co do tego co ci wcześniej mówiłam... — odezwała się, czym przykuła jego uwagę.
— Mam nikomu nie mówić? — zabrzmiało to bardziej na stwierdzenie niż pytanie. Ethel przytaknęła głową. — Nie martw się kochanie. Twój mały sekrecik jest bezpieczny.
Nie zabrzmiało to zbyt wiarygodnie. Ethel nie przejęłaby się zbytnio gdyby powiedział innym że niby była poważnie chora. Jednak gdyby to zrobił, to sprawy zaczęłyby się mocno komplikować. Chris drążyłby temat jej choroby, a tego wolała uniknąć. Dlatego była zmuszona podjąć się gry Peter'a. Cokolwiek siedziało mu w głowie, na pewnie nie było to coś czystego i dobrego.
Nagle przez komunikator odezwał się Stile. Powiedział że znaleźli jedną z zaginionych. To było niemożliwe ponieważ Ethel i Peter znaleźli ciała zaginionych. Oznaczało to że jeden z ghuli był z nimi i poszywał się pod człowieka. Ethel nie była pewna czy ghul słyszał ich rozmowę, więc postanowiła nic nie mówić. Spytała tylko gdzie są i że mają tam zostać.
Ethel biegła przez las. Przyjaciele Scott'a byli już dorośli, ale dla niej nadal byli dzieciakami. W głowie już miała twarz Chris'a, który dowiedział się o śmierci jednego z nich, a Ethel nie uratowała ich. Czasami nienawidziła tego że miała sumienie. Utrudniało to tylko życie, choć wiedziała że gdyby się go całkowicie wyzbyła, to zmieniłaby się w własnego ojca, który był gotów zabić własne dzieci aby osiągnąć swój cel. Nie była taka jak Gerard, nie jak Kate, ale też nie jak Chris. Miała własne zasady, własne poglądy i sama ukształtowała swój kręgosłup moralny. Porównywanie do innych było trochę uwłaczające, zwłaszcza gdy ktoś porównywał ją do osób, których nienawidziła.
Ethel zwolniła bieg, gdy w oddali zobaczyła kila postaci. Lydia stała z zaginioną i pocieszała ją ponieważ ta była roztrzęsiona. Stiles stał obok nich. Pozostali trochę dalej, czekali,
Ethel stanęła przed nimi, a bok niej Peter. Zerknęła na niego lekko mrużąc oczy. Myślała że został w tyle. Twierdził że to nie jego problem i że nie zamierza nikogo ratować. Jednak znowu to co mówił nie pokrywało się z tym co robił. Ethel zastanawiała się co siedziało mu w głowie, jaki był na prawdę. Może przyzwyczaił się do noszenia maski potwora i krył pod tym swoją miększą stronę.
— W końcu jesteś. — odezwał się Stiles, czym przerwał rozmyślania Ethel. Pozostali zwrócili na nich uwagę. Zmieszali się, zauważając krew na ich ubraniach. Najwięcej było na karabinie, który miała Ethel. Koniec broni był całkowicie pokryty bordową cieczą zmieszaną z czymś gęstszym.
Napięcie zawisło w powietrzu. Ethel skrzyżowała wzrok z ghulem, który udawał zaginioną. To były sekundy, gdy ghul odepchnął Stiles'a w bok, a później przyciągnął bliżej siebie Lydie. Złapał ją mocno, stając za nią. Ukazał szereg ostrych i szpiczastych zębów. Uniósł je tuż na szyją rudowłosej, która nie miała pojęcia co się dzieje, tak jak pozostali. Malia pomogła wstać Stiles'owi i odciągnęła go na bok, choć ten widząc że jego ukochana jest w tarapatach, chciał rzucić się jej na pomoc.
— Rzuć broń albo ją zabiję! — powiedział ghul. Ethel bez zawahania posłuchała się go. Rzuciła karabin pod nogi ghula.
— Spokojnie. — blondynka powiedziała łagodnie, ale ghul syknął z złością.
— Nie podchodźcie!
Widać było że istota była zdenerwowana. Ewidentnie nie miała planu i nie wiedziała co zrobić.
— Nie rób jej krzywdy. — odezwał się Stiles. Zamierzał zrobić krok ku potworowi, który mocno trzymał przy sobie Lydie, ale Malia złapała go za tył koszuli i zatrzymała w miejscu.
Powoli wszyscy rozstawili się dookoła ghula, nie dając mu szansy na ucieczkę. Sytuacja była bardzo niebezpieczna. Nie mogli zaatakować bezpośrednio ponieważ ghul w każdej chwili mógł wgryźć się w szyję Lydii.
— Posłuchaj mnie. To nie musi się tak skończyć. Jeśli ją wypuścisz, nie zrobimy ci krzywdy. — Stiles próbował zapanować nad sytuacją. — Proszę. Nie rób jej krzywdy...
Ghul skupił swoją uwagę na Stiles'ie, co było idealnym momentem. Ethel nagle wyciągnęła ukryty pod kurtką pistolet. Jeden strzał, cichy krzyk Lydii i dźwięk upadającego ciała.
Stiles podbiegł do rudowłosej i złapał ją w swoje objęcia. Odciągnął ją od ciała ghula. Ethel wciąż miała wyciągnięty przed sobą pistolet, z którego lufy uniósł się mały obłoczek dymu. Odetchnęła głęboko. To był ryzykowny strzał, ale ktoś musiał coś zrobić. Zapanowała nad emocjami. Opuściła broń, po czym podeszła do ghula, który miał dziurę między oczami.
— Mogłaś ją zabić! — odezwał się z złości Stiles. Ethel posłała mu krótkie spojrzenie.
— Prędzej zrobiłby to ten ghul. — skinęła na ciało leżące na ziemi. Pozostali podeszli bliżej, aby przyjrzeć się istocie. Niektórzy wzdrygnęli się gdy ciało ghula zadrżało. Wciąż miała otwarte oczy, a po jej czole spływała stróżka krwi.
— To jeszcze żyje? — zapytał Isaac.
— Postrzał w głowę, tylko to unieszkodliwił. — wyjaśniła Ethel.
— Jak zabić to na amen? — zapytał Theo.
— Odciąć głowę, ale jeszcze tego nie zrobimy. Może mieć przydatne informacje na temat potwora, na którego polujemy. — oznajmiła Ethel.
******************************
;D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top