9
PRZESZŁOŚĆ
Po incydencie na naszej pierwszej randce, nie widziałem Vivian przez wiele dni. Dla mnie te dni ciągnęły się niczym lata. Czułem jakbym umierał od środka, wysychał. Wiedziałem, że Vivian potrzebuje czasu, ale potrzebowałem ją zobaczyć.
- Dziś odbędzie się bal, braciszku - zarzucił wesoło Klaus wchodząc do mojej komnaty bez uprzedzania i ruszając moje rzeczy, czego szczerze nienawidziłem. Szybko pojawiłem się obok niego, zabierając mu mały skrawek papieru na którym pozwoliłem sobie rysować sylwetkę Vivian. Był to bardzo precyzyjny rysunek, nie miałem takiego talentu jak Klaus, jednak ten rysunek wyszedł idealnie.
- Jak tak twoja mała ukochana? Na tym prezentuje się fenomenalnie. - powiedział rozbawiony siadając na moim łóżku i wymownie unosząc brwi, nawiązując do mojego dzieła. Ja stanąłem tylko przy oknie, z nadzieją zerkając, że na horyzoncie ujrzę Vivian.
- Nieważne, kto normalny z dnia na dzień organizuje bal ?
- Oh, zapomniałem ci o nim powiedzieć parę dni temu. Leć do swojej wieśniaczki i zaproś ją na bal.
Po tych słowach już go nie było, a ja gotowałem się w sobie ze względu na jego dobór słów. Była dla niego kimś gorszym, dziwił się dlaczego wybrałem akurat ją jako obiekt moich 'zalotów', a nie którąś z wyżej postawionych dam, pokroju Aurory. Nie rozumiał mnie, nawet ja do końca nie rozumiałem czemu tak łatwo zabrała moje serce.
Odważyłem się zaprosić ją, po długim namyśle. Ruszyłem pod jej chatę i zobaczyłem tam Luciena. Stał z kwiatami przed Vivian i mówił coś do niej, a ona subtelnie się uśmiechała. Wywołało to u mnie ogromną zazdrość i szybko ruszyłem w jej stronę. Osiągnąłem bardzo wysoki poziom gniewu, musiałem tym emanować bo wszyscy nagle zeszli mi z drogi, bądź z powrotem weszli do chat. Vivian na mój widok przestała się uśmiechać - zabolało.
- Witaj. - powiedziałem udając, że obok mnie wcale nie stoi Lucien. Konkurent mój, jak i Klausa, ponieważ miał najwidoczniej słabość nie tylko do mojej wybranki. Może był to spowodowane tym, że Vivian była najpiękniejsza w wiosce, a Aurora była najładniejsza w zamku. Dzięki temu obie miały duże zainteresowanie płci męskiej.
-Witaj Elijaha. - powiedziała z wymuszonym uśmiechem - Dziękuje Lucien za te kwiaty, są naprawdę piękne. Porozmawiajmy jutro, dobrze? Bo teraz naprawdę wolałabym już wejść do domu. - oznajmiła, nerwowo zakładając kosmyk włosów za ucho.
-Nalegałbym teraz, ponieważ muszę cię o coś zapytać. - odpowiedział a ja uzmysłowiłem sobie, że on też chce ją zaprosić bo najwidoczniej Aurora odmówiła, ze względu na mojego brata.
- Vivian, chcę abyś towarzyszyła mi na balu. - powiedziałem szybko robiąc krok w jej stronę. Ona automatycznie cofnęła się do tyłu.
- Przyszedłem po to samo. - syknął do mnie Lucien. Po chwili oboje spojrzeliśmy wyczekująco na Vivian, która nerowo przestąpiła z nogi na nogę patrząc raz na mnie raz na niego.
-Ja... - zaczęła i widać było po niej, że się denerwuje. - Ja, nie wiem.
- Vivian, proszę Cię. - szepnąłem zbliżając się do niej jeszcze bardziej. Musiała ujrzeć pewien błysk w mich oczach, ponieważ przestraszyła się.
- Nie wymuszaj nic na niej. - warknął Lucien w moją stronę, a ja automatycznie odwróciłem się w jego stronę. Chciałem już złapać go za koszulę, ale dłoń Vivian mnie powstrzymała.
-Zostaw go. Pójdę z Toba jeśli go zostawisz. - szepnęła. Na co od razu wycofałem rękę.
- Vivian, nie idź z nim! - niemal krzyknął mój konkurent.
- Lucien przykro mi naprawdę, ale będę towarzyszyć Elijahy. Mam nadzieje, że będziesz chciał ze mna zatańczyć na balu i nie będziesz się gniewać. - powiedziała smutno. Lucien popatrzył na nią nie ze złością, ale uczuciem i nawet się uśmiechnął. Miał świadomość, że gdyby nie mój atak agresji to prawdopodobnie poszłaby z nim.
- Wszystko w porządku. Do zobaczenia Vivian - dodał i ucałował wierzch jej dłoni, a mnie obrzucił pełnym nienawiści spojrzeniem, po czym odszedł. Bolał mnie fakt, że Vivian nie idzie ze mną ze swojej własnej woli.
- Chciałam czasu. - powiedziała.
- A ja potrzebuje spędzania czasu z Tobą. Chcę sprawić żebyś była szczęśliwa.
Ona jedynie spuściła wzrok na swoje zepsute już pantofle.
- Pora na wybranie sukni. - powiedziałem z uśmiechem. Pragnąłem ją dotknąć, ponieważ bardzo za nią tęskniłem, ale nie mogłem znowu jej wystraszyć. Mogłem napawać się jej obecnością, nawet jeśli szliśmy w ciszy w stronę zamku. W głębi siebie czułem, że nie jestem jej obojętny, że to co jest między nami umocnij się i będzie trwało zawsze. Szkoda, że byłem na tyle głupi, aby pozwolić sobie myśleć, że coś trwa wiecznie.
DZIĘKUJE ZA KAŻDY KOMENTARZ I GWIAZDKĘ :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top