8
TERAŹNIEJSZOŚĆ
Leżałem na swoim łóżku i zastanawiałem się jak szybko dorwać Aurorę i zabić ją , ale coś podpowiadało mi, że warto będzie czekać na jej ruch. Nie chciałem myśleć o Vivian, lecz nie udało mi się, bo już po chwili przypomniałem sobie jej miękkie pocałunki na całym ciele. Więc postanowiłem oddać się temu uczuciu całkowicie. Ogarnęła mnie błogość gdy całkowicie oddałem się wspomnieniom chwil, które przeżyłem tysiąc lat temu.
PRZESZŁOŚĆ
- Zostaw mnie! - krzyknęła odpychając mnie od siebie. Nie mogłem na to pozwolić. Objąłem ją mocno, a jej szloch tłumiony był przez materiał mojej koszuli w który schowała głowę. Płakała przeze mnie, ale już nie wyrywała się. Jej oddech powoli normował się, a ona sama przestała płakać. Jednak nadal chciałem mieć ją w ramionach, osunąłem się na ziemie przyciągając ja najbliżej siebie, aby nie uciekła. Gładziłem jej włosy, licząc, że ten gest uspokoi ją nieco.
- Jak? - spytała dotykają lekko swojej szyi, w miejscu w którym ją ugryzłem. Skoro chciała odpowiedzi, postanowiłem opowiedzieć jej wszystko.
- Miałem jeszcze jednego brata Henrika, był ode mnie o wiele lat młodszy. Obok naszej osady istniała inna, mieszkały tam rodziny, które nocami zamieniały się w bestię, podobne do wilków. Atakowali ludzi. Gdy nadchodziła pełnia księżyca, chowaliśmy się, aby nikomu nic się nie stało, o poranku wszystko wracało do normy. Jednak pewnego wieczoru, Henrik z Klausem poszli na spacer, długo nie wracali a był to czas pełni. Nad rankiem Klaus przybiegł z naszym bratem na rękach. Wilkołaki, bo tym byli ci ludzie w pełni, rozszarpali naszego brata. Nic nie dało się zrobić. Nasza matka była załamana, postanowiła więc, że nigdy więcej nie straci żadnego dziecka. Z pomocą zielarki, moja matka ułożyła dla nas zaklęcie nieśmiertelności. Musieliśmy wypić krew, jak się potem okazało, była to krew Tati. - przerwałem na chwilę, aby wziąć głębszy wdech i uspokoić głos. - Następnie nasz ojciec przebił nas wszystkich, umarliśmy. A potem gdy obudziliśmy się, staliśmy się nieśmiertelnymi istotami. Dostaliśmy pierścienie, dzięki którym możemy wychodzić na słońce. - pokazałem jej mój pierścień, którego od razu dotknęła.- Jeśli je zdejmiemy, słonce zacznie palić naszą skórę, nie możemy dotykać białego dębu, jednak spaliliśmy go, dla naszego bezpieczeństwa. Poruszamy się szybko, mam wielką siłę, wiem, że potrafimy leczyć rany swoją krwią, ale mimo wszystko miałaś racje, wypijamy ludzką krew, a to czyni z nas demony. Nie wiem co jeszcze Vivian mogę Ci powiedzieć. - szepnąłem ostatnie słowa, ale ona nic nie odpowiedziała. Siedzieliśmy w ciszy, do momentu kiedy ona niespokojnie się poruszyła.
- Muszę to wszystko przemyśleć. - powiedziała podnosząc się do góry.
- Vivian, zaufałem Ci. Proszę Cię nie... - ona jednak mi szybko przerwała przykładając palec do moich ust.
- Nie chce żebyś zginął ani cokolwiek Ci się stało. Ja potrzebuje czasu, a twoją tajemnice zabiorę ze sobą do grobu. Do zobaczenia. - odsunęła się, po czym zostawiła mnie samego, jednak czułem, że wcale jej nie straciłem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top