27
Parę tygodni później
Leżałem na łóżku, obok mnie leżała Vivian wtulona w poduszkę. Jej odkryte plecy, aż prosiły się aby je dotknąć. Delikatnie kreśliłem wzory na jej ramieniu, rozmyślając o tym co dalej będzie. Jej skóra przypominała połączenie miodu i mleka, aż prosiła się o skosztowanie.
- Elijaha. - mruknęła cicho Vivian, zaczynając się kręcić na łóżku. Objąłem ją w tali, przysuwając do siebie.
- Jestem tutaj. - odparłem, a ona otworzyła swoje piękne oczy. Obróciła się, aby lepiej widzieć moja twarz i zaczęła jeździć opuszkiem palca po moich policzkach.
- Czego się dziś będziemy uczyć? - spytała z uśmiechem. Polubiła lekcje przystosowujące ją do życia w tym wieku.
- Pójdziemy za zakupy, zabiorę cię do bardzo dużego budynku, będzie to jak targ, ale o wiele większy.- tłumaczyłem jej jak dziecku, którym nadal po części była. Zagubionym pięknym dzieckiem, które musi się uczyć prawie wszystkiego na nowo.
- Ja nie mam czym tam zapłacić. - odparła.
Pocałowałem ją w czoło, po czym wyszedłem z łóżka.
- Nie musisz płacić, to dla mnie przyjemność wywołać uśmiech na twojej twarzy.
Jej policzki momentalnie przybrały lekko różowy kolor.
Po śniadaniu wybraliśmy się na zakupy, byłem nieco rozbawiony widząc zdziwienie Vivian dotyczące wielu sklepów, rzeczy które tam znajdzie. Wiedziałem również, że czuła się nieswojo ponieważ nie była jeszcze w takim skupisku ludzi. Gdy wybrała już parę skromnych rzeczy, ruszyliśmy przez główną ulice do domu. Na ulicach muzycy odtwarzali słynne kawałki jazzowe, a ja trzymałem za rękę kobietę którą kochałem ponad wszystko i uczyłem ją jak powinna odkryć na nowo samą siebie. Przysunąłem ja do siebie, a ona wtuliła się we mnie. Zwolniliśmy kroku, aby napawać się swoją bliskością. Przy niej wszystko było inne, wyraźniejsze, pełne życia, a ja byłem szczęśliwszy. Zatrzymałem się, na co Vivian spojrzała na mnie niepewnie.
- Nie idziemy do domu?
Nie odpowiedziałem jej, tylko z uśmiechem wpiłem się w jej usta. Dziewczyna momentalnie wplotła palce w moje włosy odwzajemniając pocałunek z tą samą czułością. Chciałem poprzez pocałunek wyrazić jak najwięcej emocji, troskę, miłość, pożądanie. Ale to co czułem nie potrafiłem jej w żaden sposób przekazać, odpowiedzieć. Czułem jednak, że nie muszę tego robić, bo ona czuje to samo.
Po kolacji spędzonej z całą rodziną, postanowiłem załatwić jeszcze jedną rzecz. Gdy Vivian zasnęła, udałem się na cmentarz. Wyjąłem cegły, a moim oczom ukazała się Aurora.
- Czego chcesz? - warknęła w moją stronę, co musiało ją kosztować dużo wysiłku.
- Podziękować.
Spojrzała na mnie zaskoczona.
- Chce ci podziękować za wskrzeszenie Vivian, nie obchodzi mnie jakie były twoje intencje. Zwróciłaś mi moje serce.
- Masz jej dusze? - wydawała się być zaskoczona. Cóż gdyby nie Klaus i Freya, nie wpadłbym nigdy na to jak ją uratować, więc wcale się nie dziwiłem jej reakcji.
- Mam ją całą. W ramach wdzięczności pomogę Ci.
Zbliżyłem się do cegieł, wyjmując ich nieco więcej. Wiedziałem, że liczyła na uwolnienie, jednak jedyne co mogłem jej zaoferować to szybka śmierć.
- Dziękuje. - po tych słowach jej serce wylądowało w mojej dłoni, a ona przestała istnieć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top