20
TERAŹNIEJSZOŚĆ
Szukałem jej już od tygodnia, a wszystko na nic. Nie było ani śladu Vivian w całym Nowym Orleanie. Freya nie mogła wykryć jej za pomocą zaklęcia lokalizującego mimo że byłam w posiadaniu paru rzeczy Vivian. Usiadłem przy zamurowanej Aurorze, postanowiłem wyjąc jedną z cegieł aby móc z nią porozmawiać. Gdy cegła opadła na ziemie, ujrzałem jej wykończoną twarz. Ledwo co podniosła na mnie wzrok a na jej usta wkradł się uśmiech.
- Czyżby ktoś pojawił się w mieście? - zaśmiała się kpiąco.
Suka.
- Co to wszystko ma znaczyć! - warknąłem. Miałem ochotę uderzyć ją w twarz. Jednak cegły skutecznie mi w tym przeszkadzały.
- Zemsta, drogi Elijaha. Pragnę byś czuł że mimo obecności twojej ukochanej Vivian w mieście ona nie będzie twoja. Bo to już nie jest ta Vivian. - zaśmiała się ponownie. - Powiedzmy, że nie tylko Lucian jednorazowo użyczył sobie jej ciała.
Warknąłem na nią, a moje kły automatycznie, na wspomnienie o krzywdzie wyrządzonej Vivian, pojawiły się. Szybko włożyłem brakującą cegłę i ruszyłem do domu. Musiałem przemyśleć każdą możliwość co może się dać z Vivi.
Wpadłem do mojej sypialni chcąc wyjąć jeden z dzienników matki. Osoba na łóżku całkiem mnie zaskoczyła.
- Pomóż mi proszę. - szepnęła Vivian. Jej oczy błyszczały od łez, a warga niebezpiecznie drżała. Wyglądała tak jak ją zapamiętałem, bez zamglonych oczu i bijącej od niej złości. To była ona, moja Vivian która była gotowa walczyć z tym co zgotowała jej Aurora.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top