Rozdział 2. Insygnia Śmierci.
-Kiedy cię zobaczyłem, od razu poznałem, że jesteś niezwykły - powiedział Gellert, promienie słońca, pokonawszy koronę drzewa, padały na jego twarz.
Siedzieli na drzewie (Albus twierdzi, że przesiaduje na nim już od kilku dobrych lat) w lesie, niedaleko domu Dumbledore'ów.
-Niezwykły? Co masz na myśli?
-Wiesz, jesteś bardzo inteligentny... i utalentowany... - i przystojny, ale tego nie powie na głos, bo to nieodpowiednie.
Albus zachichotał.
-Dokładnie to samo pomyślałem o tobie.
-Wydajesz się być miły, łagodny. Mam rację?
Dumbledore tylko się uśmiechnął.
-Słyszałem, że w Hogwarcie zdobyłeś wszystkie możliwe nagrody. Założę się, że to prawda.
-Wszystkim napotkanym ludziom opowiadasz tak dużo komplementów?
Gellert wyprostował się.
-Nie. Posłuchaj, nie będę przed tobą tego dłużej ukrywał. Mam dla ciebie propozycję.
Albus się zdziwił.
-Propozycję? Dla mnie?
-Tak. Powiedz mi, znasz „Baśnie barda Beedle'a”?
-Oczywiście, że znam. Kto nie zna?
-A więc pewnie kojarzysz „Opowieść o trzech braciach”?
Albus wyszczerzył zęby.
-Ta od zawsze była moją ulubioną.
-Czyli wiesz, czym były dary Śmierci. - stwierdził Grindelwald.
-Tak. Czarna Różdżka, Kamień Wskrzeszenia, Peleryna Niewidka. Co z nimi?
-Słuchaj... te Insygnia, to znaczy dary od Śmierci... myślę, że one naprawdę istnieją.
Zapadła cisza.
Albus przyglądał się koledze zaskoczony. Różnokolorowe tęczówki patrzyły na niego wyczekująco.
-Pierwszy właściciel Peleryny Niewidki został pochowany w Dolinie Godryka. Po to tu przyjechałem.
-Wierzysz, że Śmierć objawiła się tym ludziom i dała im te... Insygnia? - spytał Albus, odsuwając włosy z twarzy
-Nie, to absurd. Wierzę, że istnieją. Niekoniecznie stworzone przez samą Śmierć, ale istnieją.
-Insygnia Śmierci... - powiedział pod nosem Dumbledore.
-Pomyśl sobie, że... tylko teoretycznie... ty i ja znaleźlibyśmy Insygnia Śmierci. Pomyśl, jaką władzę byśmy posiedli. Pokonalibyśmy Śmierć. Stalibyśmy się jej Panami.
-Ale... dlaczego?
-Powiedz, nigdy cię to nie denerwowało, że my, czarodzieje, musimy żyć w cieniu? Musimy się ukrywać. Pomyśl o świecie, który byśmy razem stworzyli. Świat, w którym my, czarodzieje, będziemy mogli żyć wolni.
Starszy z chłopców patrzył na niego z wyraźnym zainteresowaniem.
Albus pomyślał o swoim ojcu, który zginął za zemstę na mugolach, którzy skrzywdzili jego siostrę.
-Muszę to przemyśleć...
-Rozumiem. Ale dasz mi znać, co o tym sądzisz?
-Tak. Wiesz? Myślę, że twoja ciocia już się o ciebie martwi. Długo nie wracasz do domu.
Dla Gellerta stało się jasne, że chłopak potrzebuje spokoju.
-Tak, myślę, że tak jest... Przyjdę do ciebie jutro przed południem. Pasuje ci to?
-Och, tak, tak.
-Do zobaczenia, Albusie - powiedział blondyn, schodząc już z drzewa.
-Do zobaczenia - odpowiedział chłopak, kiedy ten drugi już go nie słyszał.
***
Zawsze lubiłam pisać dłuższe rozdziały (coś koło 2k słów), ale tutaj jakoś nie mogę XD Przepraszam
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top