Rozdział 3. Większe Dobro
Albus leżał na łóżku w swojej sypialni pogrążony w myślach.
Powinienem się zgodzić?
Jedna część jego chciała przyjąć propozycję przyjaciela, ale ta druga mówiła, że to zły pomysł.
-Albus? - Aberforth wszedł do pokoju. Bez pukania.
-Hm? - mruknął starszy z braci.
-Planujesz gotować dzisiaj kolację?
-Co? Ach, tak. Już idę.
-No to szybko, bo Ariana jest głodna. Ja z resztą też.
Chłopak zbiegł po schodach, zapominając o dręczącej go sprawie.
***
-Kim był ten chłopak? - zapytał Aberforth przy stole, kiedy już jedli kolację
Albus zarumienił się delikatnie.
-Jaki chłopak? - spytała zaciekawiona ich młodsza siostra, Ariana.
-Nasz braciszek chodził dzisiaj po miasteczku z takim przystojnym blondynem - powiedział Aberforth, grzebiąc widelcem w swoim talerzu. Jego twarz wyrażała zirytowanie.
-Al ma nowego przyjaciela? - powiedziała uradowana blondynka.
Albus tylko na nią spojrzał z szeroko otwartymi oczami.
Ciekawe, co ona sobie myśli...?
-Tak. Myślisz, że to dobrze, Ari? - powiedział Aberforth, nie odrywając wzroku od swojego talerza.
-A czy to jest taki sam przyjaciel, jakim był Elfias?
Twarz Albusa zapłonęła.
Aberforth uśmiechnął się złośliwie.
-Właśnie, Al?
Na chwilę zapadła cisza, którą przerwał Albus.
-Posłuchaj, Ari - zaczął niepewnie najstarszy z rodzeństwa - Elfias był moim bardzo dobrym przyjacielem.
Aberforth parsknął śmiechem.
Albus spróbował zabić go spojrzeniem, ale nie powiodło mu się.
-Przynajmniej ty to tak rozumiesz.
Młodszy z braci zachichotał. Jego rodzeństwo próbowało go ignorować.
-Ale Gellert jest TYLKO moim przyjacielem. Nie jest dla mnie taki, jaki był Elfias.
Aberforth teraz śmiał się bez opanowania.
-Na razie - rzucił Aberforth, ścierając łezki śmiechu z kącików oczu.
-A szkoda - zaczęła Ariana - Z Elfiasem dawno się nie widzieliście. Chciałabym, żebyś znalazł sobie kogoś, kogo lubiłbyś tak, jak Elfiasa. Byłbyś szczęśliwy. Od kiedy umarła mama, nie byłeś szczęśliwy.
Aberforth się w końcu uspokoił.
-To miło, że chcesz dla mnie jak najlepiej. Doceniam to - powiedział Albus. Temperatura jego ciała wróciła do normy.
W tym momencie przez otwarte okno wleciała sowa. Wylądowała na stole i pozwoliła Albusowi wyjąć z jej dzioba list oraz jakiś wisiorek, po czym wyleciała na zewnątrz.
-Od kogo to? - spytali Aber i Ariana jednocześnie.
-Muszę pójść do siebie - stwierdził Albus. Z hałasem odsunął krzesło od stołu i, pokonawszy schody, wszedł do swojej sypialni.
Już domyślił się, od kogo może być ten list.
Zasiadł przy biurku, odłożył naszyjnik i otworzył list. Zaczął czytać.
Albusie,
Nie miałem okazji opowiedzieć ci o mojej idei. Stwierdziłem, że nie będę czekać do jutra i opowiem ci o niej listownie.
W mojej wizji przyszłości, czarodzieje będą żyć wolni. Za długo żyliśmy w ukryciu.
Nie bez powodu zostaliśmy obdarzeni magiczną mocą. Świat będzie w porządku tylko wtedy, kiedy władzę będą mieli ci potężniejsi. Świat, w którym panują mugole jest niepoprawny. Powinniśmy nad nimi zapanować dla ich własnego dobra.
Jedynym sposobem, żeby zdobyć władzę jest siła. Insygnia Śmierci dadzą nam siłę, dzięki której będziemy mogli zapanować nad mugolami. Wykorzystywałem siłę, kiedy jeszcze chodziłem do szkoły. Opowiadałem ci dzisiaj o tym, pamiętasz? Zgaduję, że jesteś przeciwny przemocy, dlatego muszę ci uświadomić, że czasem trzeba jej użyć.
Dołączyłem do listu znak Insygniów Śmierci. Możemy go wykorzystywać jako nasz własny znak. Daj mi znać, co o tym wszystkim sądzisz,
Gellert
Albus wziął do ręki naszyjnik złotego koloru. Był to znak, który widział pierwszy raz w życiu. Przypominał trochę trójkątne oko.
Zaczął się zastanawiać. Cały czas przebiegał wzrokiem po linijkach listu.
W końcu wziął kawałek pergaminu i pióro do ręki. Kilka razy zaczynał pisać, ale z zaskoczeniem zauważył, że za każdym razem pisze bardzo chaotycznie. W końcu udało mu się napisać w miarę spójną odpowiedź. Przeczytał ją kilka razy i zszedł na dół.
Ich rodzinna sowa spała właśnie w salonie. Albus szturchnął płomykówkę.
-Gertruda, wstawaj! Zaniesiesz ten list do Gellerta Grindelwalda? Mieszka u Bathildy Bagshot.
Sowa wzięła list w dziób i wyleciała przez okno.
***
Albus długo nie odpisuje. Może nie spodobał mu się mój pomysł? Może to był mój błąd mówić mu o tym wszystkim tak szybko? A może wcale nie dostał tego listu?
Rozmyślania Gellerta przerwała jednak płomykówka wlatująca do jego pokoju.
Och, odpisał.
Blondyn odebrał sowie list, a ta wyleciała przez okno.
Usiadł przy biurku i zaczął czytać.
Gellercie,
Tak, myślę, że twój pogląd, zgodnie z którym na dominację czarodziejów należy się zgodzić DLA DOBRA MUGOLI, jest chyba problemem kluczowym. Tak, dano nam niezwykłą moc i, tak, ta moc daje nam prawo do panowania, ale i obowiązek wzięcia odpowiedzialności za tych, nad którymi panujemy. Musimy to bardzo mocno podkreślać, to będzie kamień węgielny, na którym będziemy budowali przyszłość. Na pewno spotkamy się ze sprzeciwem, i to właśnie musi być podstawą naszych kontrargumentów. Chcemy przejąć kontrolę DLA WIĘKSZEGO DOBRA. Wynika z tego, że kiedy napotkany opór, musimy użyć tylko tyle siły, ile będzie niezbędne, i ani trochę więcej. (To był twój błąd w Durmstrangu! Ale nie wypominam ci tego, bo gdyby cię nie wyrzucono ze szkoły, nigdy byśmy się nie spotkali).
▕⃝⃤lbus
Gellert uśmiechnął się pod nosem, widząc podpis. Albus zastąpił „a" w swoim imieniu znakiem Insygniów Śmierci.
Dla większego dobra?
Poczuł potrzebę zachowania listu. Złożył go delikatnie i schował pod łóżkiem.
Blondyn położył się na łóżku.
To znaczy, że się zgodził?
Zaczął rozmyślać o swojej idei.
Będziemy panować nad światem.
Uśmiechnął się na tę myśl.
Co? Ja będę panować. Nie my.
Usiadł.
Jego myśli zbiegły na temat Albusa.
Poczuł dziwny ścisk w brzuchu.
Znowu się uśmiechnął.
***
Ten rozdział mi się tak bardzo nie podoba, że to jest szok.
Tu Budyń z przyszłości (jakiś rok po napisaniu tego) i TO JEST ZAJEBISTE. KURWA BUDYNIU Z PRZESZŁOŚCI, TY ZARDZEWIAŁA RADZIECKA GOFROWNICO
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top