Prolog
Zirytowana do granic możliwości czarnowłosa nastolatka czekała pod sporych rozmiarów dębem. Po minięciu kolejnych piętnastu minut, dziewczyna zrezygnowała i postanowiła wrócić do zamku. Gdy już mała otworzyć drzwi, usłyszała głos swojego chłopaka.
– Musimy o tym powiedzieć Lynx – w tej chwili szarooka lekko uchyliła drzwi by lepiej słyszeć. –Narcyzo, ja ciebie naprawdę kocham. Zrozum, najdroższa, to był tylko głupi zakład. Miałem tą czarną, zdradziecką kretynkę w sobie rozkochać, a później rzucić.
Nastolatka otworzyła z impetem drzwi. Podeszła do swojego, już byłego, ukochanego i dała mu soczystego liścia w twarz. Dźwięk uderzania ręki o polik Malfoy'a rozniósł się po korytarzu. Młoda Valentine wyszła z zamku dumnym krokiem i twarzą wypełnioną obojętnością, by później uciec daleko od budowli z płaczem. Nie patrzyła zbytnio gdzie biegnie, nie przejmowała się tym w obecnej chwili. Piekący ból w klatce piersiowej stał się w końcu nie do wytrzymania. Lynx zatrzymała się pod najbliższym drzewem i pod nim usiadła. Głowę schowała pomiędzy kolana, a całość zakryła rękami na górze. Przestała w sobie dusić szloch. Jej głos rozprzestrzenił się echem i odbijał o drzewa. Dopiero w tej chwili czarnowłosa zorientowała się, że znajduje się w Zakazanym Lesie. Odruchowo się zerwała i zaczęła gorączkowo szukać wyjścia z tego okropnego miejsca. Już po chwili trafiła na jakąś polanę. Lekko podniesiona na duchu rozejrzała się dookoła. Cały jej entuzjazm uległ natychmiastowej zmianie, gdy spostrzegła, iż jest już po zmierzchu. Załamana zaczęła chodzić tam i z powrotem. Nagle usłyszała szelest. Przerażona tym faktem odruchowo chwyciła różdżkę, wpatrując się coraz uparciej w krzaki. Zaczął z nich wychodzić ogromny i bardzo dostojny jeleń. Ssak postanowił się do niej zbliżyć, dziewczyna odruchowo cofała się do tyłu. Po jakimś czasie napotkała drzewo. Sfrustrowana zaczęła łkać. Jeleń się zatrzymał, tak jakby zaczął rozumieć. Dziewczyna zdziwiona poczynaniem zwierzęcia zaczęła podchodzić do niego. Coraz bardziej zszokowana, powoli zbliżyła rękę w jego stronę. Zwierzę nie uciekło, nawet podeszło do niej bliżej. Wtem jej dłoń natknęła się na łeb jelonka. Dziewczyna odruchowo zaczęła go głaskać. Po chwili usiadła, a ten powoli położył na jej kolana głowę. Nastolatka przymknęła oczy i ponownie ujrzała widok Lucjusza z Narcyzą. Poczuła jak po jej policzku spływa samotna łza i wyczuła jak coś ją trąca. Swoją głowę zwróciła w kierunku zwierzęcia, które przedtem leżało tak spokojnie na jej kolanach.
– No i co chcesz, maluchu? Chociaż... może nie taki maluchu? – dziewczyna znowu zaczęła głaskać zwierzę po boku – Szkoda, że tu nie ma Evelyn... Mogłabym się komuś wygadać. A w sumie, co mi szkodzi? W końcu tego nikomu nie powiesz, racja?
Dziewczyna niepewnie spojrzała na ssaka, który spoczywał na jej kolanach. Miała wrażenie, że ten naprawdę jej słucha.
– Martwię się o tą kretynkę... zawsze musi zrobić coś, co w późniejszym czasie może zagrozić jej życiu. Boję się, że coś się stanie na tej misji i nie wróci do Hogwartu... – nastolatka ponownie spojrzała na jelenia, który wbił swój wzrok w nią, tak jakby czekał na dalszą część opowieści. Jego orzechowe oczy przeszywały ją na wskroś. – Znam te oczy... Dokładnie takie same ma... ktoś? Myśl Lynx, myśl! Przypomnisz sobie! – nastolatka ponownie spojrzała w patrzałki jelonka – James... Nie. To absurdalne, on jest zbyt wielkim tłumokiem, by być animagiem.
~*~
– Eh... serio? –postać w czarnym kapturze wspięła się na wysokie drzewo, by zgubić wilki. Nagle usłyszała przerażający wrzask.
Zerknęła na dół i spostrzegła dwie bestie chodzące tam i z powrotem. Tylko westchnęła i odszukała wzrokiem jakiejś stabilniejszej gałęzi, by później po niej przejść dalej.
Gdy znalazła się na drugim drzewie, zwinnie zeskoczyła i puściła się biegiem w stronę krzyków. Kiedy dotarła na miejsce, spostrzegła dwa wielkie wilki. Wilki ubabrane krwią. Nastolatka ściągnęła czarny kaptur z głowy i ujawniła swoje długie, jasne włosy, jednak to nie to teraz było najważniejsze. Evelyn, bo tak nazywała się owa dziewczyna, przyjrzała się zwłokom, które znajdowały się pomiędzy likantropami. Gdy spostrzegła zielony materiał, skamieniała, by już po chwili rzucić wiązankę zaklęć na wilkołaki.
– Fiendfyre! – z końca różdżki niebieskookiej uwolniły się jęzory ognia, które z każdą chwilą stawały się coraz to większe. Już po chwili potwory uciekły od postaci w zielonym płaszczu.
Nastolatka doskoczyła do ciała chłopaka o tym samym kolorze włosów co jej. Kiedy zobaczyła, że ciało Damon'a jest rozerwane na kawałki, skamieniała.
– Jak ktoś mógł ci coś takiego zrobić, Damon... – z jej oczu łzy zaczęły już lecieć ciurkiem, straciła brata. Swojego bliźniaka tylko dlatego, że się potknęła po drodze. Gdyby nie to, Damon by żył. – Dlaczego? Merlinie, dlaczego? No kurwa za co?! – z jej ust wydobył się żałosny ryk. – To moja wina... – Evelyn położyła się koło pozostałości ciała swojego bliźniaka i znowu zaczęła płakać.
Gdy się troszkę uspokoiła, ponownie wyjęła różdżkę i wymówiła pod nosem zaklęcie, dzięki któremu z jej końca wystrzeliła czerwona iskra. Kiedy wyleciała ona w górę, rozbryznęła się na niebie, pokazując tym samym rodzicom i braciom, gdzie się aktualnie znajduje.
Gdy jej rodzina przybyła, widać było malujący się smutek na ich twarzach. W końcu stracili jednego członka rodziny... Niebieskooki mężczyzna w skórzanym płaszczu podszedł do swojej córki i martwego syna. Ojciec wymówił jakąś niesamowicie skomplikowaną formułkę, której nastolatka nie zrozumiała, dzięki której jego ciało znowu było w jednym kawałku. Po tym jak mężczyzna przejął od Evelyn syna, spojrzał w oczy blondynki. Kiedy ta ujrzała wzrok ojca, zrozumiała, że musi za nim iść. Westchnęła, po czym niezgrabnie się pozbierała z ziemi i zaczęła za nim podążać. Cała piątka szła w grobowej ciszy. Jednak każdy z nich jej potrzebował, a zwłaszcza popielatowłosa. Po jakimś czasie ta cisza zrobiła się bardzo uciążliwa. Nastolatka szła z tyłu, gdy usłyszała jakiś szelest. Odwróciła się w tempie natychmiastowym, jednak nie ujrzała nic innego, niż zająca, który wyskoczył z krzaków. Dziewczyna westchnęła i postanowiła iść dalej. Po jakimś czasie znowu usłyszała, kolejny, szelest, jednak ten był dużo głośniejszy.
– Pewnie ryś, czy coś... – mruknęła bez przekonania do samej siebie. W końcu przedtem były to jakieś leśne futrzaki, więc co tym razem może być? Hipogryf, a może wilkołak? – Zabawne... – powiedziała nieco głośniej, śmiejąc się z własnej głupoty. Zerknęła w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą była jej rodzina – Fajnie, że na mnie zaczekaliście.
Jednak zignorowany dźwięk stawał się coraz bardziej uciążliwy. Powtarzał się non stop. Podirytowana Evelyn odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z wampirem.
– A to coś nowego... – sięgnęła ręką po różdżkę, która znajdowała się pod jej peleryną, jednak jej tam nie było – Zajebiście.
Zerknęła ponownie na krwiopijcę, który znajdował się od niej dosłownie pięć metrów. Ten korzystając z okazji, iż dziewczyna jest bez broni, rzucił się na nią. Mimo wszystko niebieskooka nie dawała za wygraną i szamotała się z nim. Gdy była na pozycji dominującej, wyciągnęła z buta sztylet ze srebra i już miała przejechała po torsie potwora, by ten lekko osłabł, jednak sytuacja się odwróciła. Upiór wbił się w jej szyję i przejechał szponami po udzie. Po pewnym czasie, gdy dziewczyna powoli zaczynała odpływać, krwiopijca wpił się w jej usta, tym samym dając jej możliwość skosztowania jego krwi. Mimo tego, że Eve starała się przeokropnie, by nie połknąć jej, nie udało jej się. Efektem jej klęski był dziwny chłód, który zaczął ogarniać jej ciało oraz pragnienie. Pragnienie, którego nigdy wcześniej nie odczuwała. Gdy nastolatce udało się wrócić do stan, w którym wszystkie jej zmysły pracują jak należy – wyrwała się z uścisku wampira i odepchnęła stwora nocy. Niestety pijawka przymierzała się do ponownego gryzienia. Dziewczyna szybko wyjęła kolejny sztylet i wbiła go w krtań.
Wampir stanął jak słup soli i w jednej chwili z młodego mężczyzny przeobraził się w starego faceta.
– No dzięki... – Evelyn wyrwała sztylet z krtani stwora i odcięła dość spory kawałek swojego płaszcza. Gdy obwiązała sobie udo, podeszła do trupa i wytarła ostrze z krwi, która wydobywała się z jego grdyki. – To była długa noc...
Eveyn jeszcze na chwilę usiadła pod drzewem i przejechała palcami po ranie ugryzienia. Syknęła po czym dziewczyna rozejrzała się dokładniej po ziemi w poszukiwaniu różdżki. Po około dziesięciu minutach znalazła swoją zgubę. Podniosła ją i wypowiedziała formułkę, dzięki której przemieniła kawałek liścia w gazę i bandaż. Obwiązała sobie nim szyję i sprawdziła kompas.
– Na wschód...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top