5. Gumowy dom

Liceum Virginii Woolf było budowlą niesłychanie wysoką, ostrymi zakończeniami sięgającą nieba, zbudowaną w stylu gotyckim z łukami wspartymi na kolumnach, które wzorowane były na arkadach renesansowych. Zewnętrzne zdobienia ograniczały się do pnących się po filarach roślin, które wtopione zostały w kremowy odcień budynku, więc pomimo skromnego wyglądu, szkoła ta nadal cechowała się niebanalnością. Jej wnętrze było jeszcze bardziej frapujące i nie chodziło tutaj jedynie o szklane regały zastawione najróżniejszymi pucharami, złotymi i srebrnymi medalami zwyciężonymi w olimpiadach czy też o obramowane dyplomy, które mijało się co dwa metry. Owszem, wszystkie osiągnięcia tej szkoły (jak i również uczniów) były imponujące, ale godne uwagi pozostawało jej wyposażenie, jak na przykład niewielkiego rozmiaru fontanny wbudowane w ściany, z których wypływała spokojna stróżka wody, którą wspierały metalowe uchwyty ułożone na kształt ludzkich dłoni, wysuwające się w stronę przechodnia; nie można zapomnieć o oknach imponującej wielkości, które wpuszczały do środka wszystkie promienie słońca, a za sprawą kolorowych szyb barwiły dany obszar na ciemnopomarańczowo. Prawie obok każdych drzwi postawione były drewniane ławki, których nogi składały się z burzliwych fal; stały tutaj nawet rzeźby słynnych filozofów i pisarzy wykonane z kości słoniowej, nad których głowami wisiały łacińskie czy greckie sentencje. Ściany i podłoga były z czerwonej cegły, więc kojarzyły się ze starością, a żółty odcień szafek ułożonych w szeregu z nimi kontrastował. Tutaj również przeplatał się motyw skromności, którego przez miłe dla oka dodatki ludzie nie wyłapywali albo zwyczajnie myśleli, że go nie ma.

Temu liceum nie brakowało praktycznie niczego. Gdzieniegdzie stały nawet półki z książkami, które podpisane były w sposób następujący:

"ZJEDZ MNIE, WYŻUJ, PODAJ DALEJ"

I pomimo tego, że było otwarte szeroko na potrzeby innych ludzi, to pewne miejsca powinny znajdować się zdecydowanie bliżej niektórych pomieszczeń. Na przykład odległość stołówki od łazienki - zdecydowanie za daleka. Doprawdy, można było to dopracować.

Elena nie dobiegła do toalet - w drodze zwymiotowała do pobliskiego kosza. Na oczach tłumu ludzi miała podtrzymywane włosy przez Williama, który niemal od razu, gdy ją ujrzał, podbiegł w jej stronę. Jego skóra, naturalnie biała jak płatki śniegu, w porównaniu do skóry Eleny wydawała się teraz ciemniejsza. Blondynka przybrała lekki kolor wyschniętej trawy, jednak nie musiała się długo męczyć, ponieważ gdy opróżniła żołądek, podeszła do niej dwójka nauczycieli i zabrała ją do pielęgniarki. Patrząc na nią, tak nagle wyssaną z energi, jakby była podwiędłym kwiatem, którego delikatne płatki przykrył zasłaniający słońce cień, miało się wrażenie, jakby korytarzami przechadzał się ktoś inny. Ktoś, kto zamiast przelewać ciepło swojego uśmiechu na pozostałych, nagle przestał świecić.
Dlatego również Elena nie znosiła być chorą, ponieważ oznaczało to szerzenie szarości w postaci gęstej mgły, chowającej w sobie to, co chciało się wydostać. W niektóre dni (a pech chciał, że było to właśnie dzisiaj) organizm dziewczyny całkowicie poddawał się i nie była ona w stanie nawet unieść kącików ust. Na całe szczęście takie stany trzymały się jej krótko, więc pozostało jej teraz jedynie czekać.

Gdy Walijczyk chciał iść razem ze swoją przyjaciółką, nie wpuszczono go do sali. Kazano mu czekać na zewnątrz, ponieważ szkoła ta miała obsesję na punkcie zdrowia. Nie dało się przemówić dorosłym do rozumu, że wcześniej też przebywało się w towarzystwie tej osoby i jakoś żyło się dalej. Cóż, William nie mógł nic z tym zrobić, ponieważ - jak na jakimś oiom-ie - zablokowali drzwi.

Usiadł więc na ławce i czekał. Czekał sam do momentu, aż usłyszał po swojej prawej stronie kroki, a gdy uniósł wcześniej przymrużone powieki, zaszczycił go widok pary brązowych sztybletów. Podniósł znudzone spojrzenie i zanim coś powiedział, ugryzł się w język, gdy czyjaś dłoń spoczęła na jego ramieniu.

— William Gryffiths? — zapytała niepewnie młoda kobieta, która nagle stanęła obok Walijczyka. Miała na nosie okrągłe, za duże okulary, których złote obwódki opalizowały bielą, a kitel, który również wydawał się o parę rozmiarów większy, wisiał na niej, jakby jej kości składały się wyłącznie z powietrza. Była wysoka, a jej dotyk mroził skórę. — Znasz się z panną Wardrow, prawda? Mówiła, że tak. Dobrze, więc gdybyś mógł zaprowadzić ją... o nie, ty masz pewnie jeszcze lekcje? — William kiwnął głową. — To w sumie nie wiem teraz... Pani Larck! — zawołała do drzwi, patrząc przez ramię, a następnie z powrotem spojrzała na znudzonego bruneta. — Poczekaj chwilkę, proszę. Muszę tylko...

— Ja ją zaprowadzę.

Głos - aksamitny, a zarazem stanowczy, jakby na drodze spotkały się dwie różne skrajności; trwale usadzone w morzu głazy oraz subtelnie napierająca na nie miękka woda, która zatapiała swoje gładkie fale w twardych brzegach kamieni - należał do Felixa. Chłopak stał w tym samym ubraniu co wcześniej, tylko teraz trzymał w lewej ręce jasną, dżinsową kurtkę, w której przyszedł do szkoły, a przez głowę przewieszoną miał kasztanową torbę. Pasowały do niej o kilka odcieni ciemniejsze buty, które ciemnowłosy zauważył w pierwszej kolejności. Nie można było domyślić się, o czym teraz myślał nowo przybyły, gdyż jego twarz pozostawała neutralna.

Zanim stażystka (ze względu na to, że nigdy wcześniej jej tutaj nie widywywano, a wyglądała na kogoś, kto właśnie się szkolił) powiedziała cokolwiek, Felix wyprzedził ją, odpowiadając na jej niezadane pytania:

— Właśnie skończyłem lekcje. Znamy się z Eleną, więc myślę, że nie miałaby nic przeciwko, a ja z miłą chęcią pomogę — po czym uśmiechnął się do niej perliście, nie zwracając uwagi na uniesione brwi Williama.

"Z miłą chęcią pomogę" było jedynym, co Elena usłyszała, gdy wyszła z gabinetu pielęgniarki i gdy zorientowała się, kto był autorem tych słów, pomyślała, że chyba będzie potrzebowała dodatkowej pomocy, ponieważ wiedziała, że pani Larck - tutejsza zdrowotna pomoc - poprosiła swoją asystentkę o znalezienie kogoś, kto byłby w stanie towarzyszyć blondynce w drodze powrotnej.

Czy dobrze słyszała? Czy ten niesamowicie przystojny, dobroduszny chłopak, o którym marzyła od lat, z własnej inicjatywy wystąpił o odprowadzenie jej do domu? Czy to był ten sam Felix Swanson, który starał się ignorować jej zaczepki, który z politowaniem patrzył na jej poczynania i zdawał się ją odtrącać na każdym kroku? Tylko dlaczego akurat teraz, kiedy Elena próbowała z całych sił, by go nie zarazić, by trzymać swoje bakterie z dala od niego, on robił coś, co mogło jedynie do tego doprowadzić? Oczywiście była w szoku, rozpierało ją niedowierzanie i ogromna radość, jednak naprawdę martwiła się o jego zdrowie. Wolała, by na razie Felix trzymał się z dala (choć cały czas nie mogła uwierzyć, że taka myśl w ogóle pojawiła się w jej głowie, ponieważ wręcz odwrotnie - chciała, aby był tak blisko, jak to możliwe), a on sam pchał się w jej ramiona i to w tak podły sposób, ponieważ w sposób, który rozszarpywał jej emocje na strzępy.

— O, panno Wardrow, właśnie rozmawialiśmy. Pański przyjaciel nie może niestety pani odprowadzić, ale ten chłopak tak, powiedział, że się znacie, czy to prawda?

Nowa pielęgniarka najwyraźniej również plącze się w swoich słowach.
Wszystko powiedziane było zbyt szybko i niewyraźnie, i Elena musiała odczekać parę sekund, zanim strawiła to, co usłyszała. W dodatku nadal czuła się słabo, ale na pewno lepiej, niż wcześniej. Zmierzono jej temperaturę (na szczęście nie miała gorączki), zbadano ciśnienie i podano długotrwałe lekarstwa, które miały zmniejszyć obrzęk gardła, pomóc w dusznościach i nawilżyć błony śluzowe. Na katar dostała tylko krople, których działania w porównaniu do innych leków, w ogóle nie czuła.

— Panno Wardrow?

Trzy pary oczu były teraz skupione na niskiej blondynce, której sięgające pasa włosy pozawijały się na końcach w podobny sposób, co włosy Felixa. Zauważyła to i nie sposób było nie dostrzec drobnych wypieków, jakie pojawiły się na jej polikach i szyi.

— Tak, bo jesteśmy razem. — Odpowiedziała flegmatycznie, ale mina samego tematu rozmowy uświadomiła jej, jaką głupotę znów palnęła. — W szkole! Chodzimy razem do szkoły, znamy się tutaj, stąd, i czasami się zadajemy... ze sobą.

— Umm — skomentowała kobieta w kitlu. — W takim razie to dobrze, że nie musisz wracać sama.

— Tak, dziękuję pani — Elena postarała się na jak najbardziej życzliwy uśmiech, choć wyszedł jej trochę niemrawo i przypominał raczej grymas.

Bezimienna stażystka udała się ponownie do gabinetu i zostawiła po sobie echo zamykających się drzwi, ponieważ było dawno po dzwonku, a korytarzy nie zapełniała żadna osoba, nie licząc Willa, Felixa i Eleny. Nastała krótka cisza, którą przerwał wcześniej wspomniany William, wstając z ławki, na której spoczywał przez całą konwersację i jedynie przysłuchiwał się temu, co poszczególne osoby mówiły. Oczywiście gdy przemawiać zaczęła jego przyjaciółka, starał się zachować powagę, wiedząc, że zielonooka znowu nie potrafi zatrzymać potoku bezsensownych słów, jednak było to niesłychanie trudne. Pan Ładny - jak to miał w zwyczaju Will nazywać Felixa - nawet nie wydawał się być zaskoczony kolejnymi niejasnościami wypływającymi z ust blondynki. Wyglądał za to w pewien sposób na... zniecierpliwionego? Nie, przecież stał spokojne z łagodnym wyrazem twarzy, nic na to nie wskazywało - Felix był osobą cierpliwą. Jednak tym razem na jego twarzy pojawił się zarys pewnej emocji, czegoś, co wreszcie zdradziło jego myśli, tylko ciężko było stwierdzić, co dokładnie kryło się pod tym zwiastunem.

— Od kiedy wiesz, gdzie ona mieszka? — zapytał Will, stojąc przy boku Eleny. Sięgała mu do połowy ramienia i wyglądała przy nim jakby była dwa razy drobniejsza niż w rzeczywistości.

— Nie wiem — odpowiedział prosto Felix, prostując plecy. Był on nieco niższy od Walijczyka, jednak nadal wysoki. — Elena mnie pokieruje.

Jej imię brzmiało niezwykle finezyjnie, gdy wypowiadał je ten chłopak o mroźnym spojrzeniu.

— Ja? — usłyszeli cieniutki, zachrypnięty głos. Dziewczyna odchrząknęła i niezauważalnie złapała Willa za rąbek jego koszuli. — To ty... jednak idziesz?

Powiedziała to z takim zawodem, że pomieszczenie wypełniła chmura dezorientacji. Od kiedy to Elena nie chciała przebywać w towarzystwie swojej miłości?

— Tak. Chodźmy już. Im szybciej wrócisz, tym będziesz mieć więcej czasu na odpoczynek — stwierdził Felix, odwracając się i będąc gotowym na wyjście.

— Nie mogę iść z tobą, bo "mam lekcje" — usłyszał za sobą wyjaśniający szept skierowany do Eleny. Oczywiście należał on do Walijczyka, który za plecami Księcia zrobił dobitny cudzysłów w powietrzu, a na koniec powiedział już normalnie: — A teraz nie powinnaś być sama. No, już. Idź.

Elena mruknęła coś pod nosem i przytuliwszy swojego przyjaciela, podbiegła do Felixa.

***

Rozchorowana nastolatka starała się trzymać odpowiedniej wielkości dystans, taki, że pomiędzy nimi była przestrzeń, w którą dałoby się włożyć dwa stare dęby. Oczy łzawiły jej od czasu do czasu, gdy powstrzymywała kichanie, a kiedy tak się działo, Elena musiała odwracać szybko głowę w stronę przeciwną do Felixa. Z przykrością przyznała, że pomimo tego pewnego rodzaju spaceru, jej towarzysz nawet na nią nie patrzył. Czasami rzucała na niego kątem oka, aby jedynie upewnić się, że nadal pozostaje w tej samej pozycji - lekko pochylony ze wzrokiem wbitym w ziemię, milczący i pociągający jak zawsze.

Elena zamyśliła się. W jej umyśle zaczęły się przewijać obrazy chłopaka i rzeczy z nim związane. Co, jeśli kiedyś będą razem i tak, jak teraz, spacerowaliby, tylko już oddech przy oddechu, dłoń w dłoń?

"Chodzimy ze sobą" - powiedziała wtedy. Wiedziała, że po prostu znowu źle ułożyła słowa, ale ich dźwięk barwił jej uszy i malował serce wiśniowym słońcem. Brzmiały idealnie, tak, jakby były stworzone do tego, by zaistnieć w tym świecie. Jakby sytuacja, którą opisywały, była czymś prawdziwym i dla dziewczyny normalnym do wyznania. I były to słowa piękne, jednak kłujące niczym kolce dorosłej róży. Marzyła o tym, aby kiedyś móc się do nich przyznać, jednak aby kontekst był tym razem taki, jaki powinien być.

Nagle poczuła, że materiał jej bluzy marszczy się i otula go nikłe ciepło. Uniosła zaskoczona brwi i gdy już miała odskoczyć jak oparzona, uniemożliwił jej to stanowczy (jednak subtelny) uścisk. Wstrzymała oddech, zdając sobie sprawę, że jest naprawdę blisko. Że oni byli zbyt blisko siebie.

Felix bowiem ocierał się teraz swoim ramieniem o jej ramię, bezceremonialnie trzymając ją za łokieć, a jego twarz zwróciła się wreszcie ku niej.

Wreszcie!

— Dlaczego nic nie mówisz? — irytacja wręcz ociekała z jego języka.

Chwila. Zirytował się, bo siedziała cicho? Przecież zawsze narzekał, gdy Elena nadawała jak najęta, a teraz mu to... przeszkadzało? Czy rzeczywiście tak było?

Odpowiedziały mu jedynie dwa pytające szmaragdy - usta milczały.
Elena zdała sobie sprawę, że stali teraz nieruchomo, na środku chodnika pod wielką płaczącą wierzbą, która otulała ich z każdej strony złotymi i szkarłatnymi naszyjnikami.

— Słuchaj — westchnął, rozluźniając szczękę. Przestał również dotykać bluzy Eleny i opuścił swoje ręce wzdłuż tułowia. Dziewczyna nie odsunęła się, zapominając o wszystkim, czego trzymała się od samego rana. — Nie wiem, dlaczego to robię, ale czy możesz wytłumaczyć, o co ci chodzi?

— C-co? — zająknęła się. — Dlaczego co robisz?

— Rozmawiam z tobą.

— Och.

Było za ciepło. Zdecydowanie za ciepło. On był ciepły. Elena potrzebowała zimnego powietrza, czegoś, co by ją ochłodziło i równocześnie wybudziło z tego snu, bo teraz była pewna, że to sen. To musiał być sen. Jak inaczej wytłumaczyłaby, że właśnie jest sam na sam z Felixem? Że to on przyczynił się do tego, że tak jest? Przecież miał pełną świadomość, że będą tylko oni, odkąd Will nie mógł iść, a blondynka nie oponowała. No, może oprócz zawodu w jej głosie, który wydawał się być sprzeczny z jej naturą. Ale koniec końców i tak się zgodziła, poszła z nim.

— Więc? — dociekał, układając usta w wąską linię.

— Przepraszam — zarumieniła się, spuszczając głowę. — Nie mogę.

Starała się wsadzić brodę głęboko pod tkaninę morelowej bluzy, by móc zakryć usta, ponieważ znowu czuła nieprzyjemne swędzenie w nosie. I kiedy właśnie miała kichnąć, uporczywe łaskotanie ustało, a jej oczy znowu zaszły słoną wodą. Wyglądała, jakby miała się rozpłakać i Felix rzeczywiście uznał, że zaraz to zrobi. Ona jednak wytarła tylko kąciki oczu rękawem i pociągnęła nosem.

— Czego nie możesz?

Wzruszyła nieśmiało ramionami.

— Tu być. Z tobą — ta odpowiedź zbiła go z tropu. — To nie jest dla ciebie dobre.

Tym razem kichnęła.

— Właśnie — kaszlnęła. — Stąd dam już sobie sama radę pójść do domu. Doceniam to, naprawdę, ale...

— Nie — przerwał jej, co sprawiło, że zakłopotana oplotła się ramionami. — Nie obchodzi mnie to — powtórzył — ale widzę, że zachowujesz się inaczej.

— Nie wiem, czy ty, w sensie: co ty... co masz na myśli? — Elena przełknęła ślinę i skrzywiła się.

Felix przechylił nieznacznie głowę, patrząc w bok.

— Jesteś... mniej uciążliwa.

Czy to był komplement?

Tak! To musiał być komplement. Felix Swanson właśnie ją skomplementował!

Umm, dziękuję... chyba?

Pomimo dokuczliwego bólu gardła i złego samopoczucia, usta Eleny rozciągnął promienisty uśmiech. Skomplementował ją! Był to dość niecodzienny komplement do usłyszenia i można było łatwo rozważyć to, czy ktokolwiek ucieszyłby się, słysząc takie słowa. Cóż, jak widać ktokolwiek poza nią.

— Przestań — westchnął, wywracając oczami, i ruszyli w dalszą podróż. Elena zapomniała nawet, by pozostać z dala od chłopaka. Szli teraz ramię w ramię; ona szczerząca się do nieba oraz on — ponury, lecz wątpiący w swój nastrój. — Więc?

— O, to mój dom, tu, tutaj w gumie — przejęzyczyła się, wymachując rękoma w stronę niewielkiej, białej altanki porośniętej kwiatami różnej maści, przez którą trzeba było przejść, by dostać się do głównych drzwi domu rodziny Wardrow. — w sensie: w sumie, dom mój. No wiesz, mieszkam tu.

Felix nie zdążył dowiedzieć się, czym spowodowane było dziwne zachowanie Eleny za każdym razem, gdy widywała go na drodze, ponieważ nie dając mu się odezwać, popędziła w stronę kwitnącego mieszkania.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top