3. Latający długopis
Jej szczęście było niewyobrażalnie wielkie. Szeroki uśmiech gościł na twarzy dziewczyny podczas drogi powrotnej, kiedy siedziała w jednym z fotelów niebieskiego autobusu, i nie chciał zejść jeszcze przez długi czas. Ludzie siedzący obok niej również się uśmiechali, widząc jej rozweseloną buzię. Niektórzy po prostu patrzyli z zaciekawieniem i zastanawiali się, co jest powodem szczęścia tej ubłoconej po kostki i przemoczonej do suchej nitki nastolatki, z której włosów i ubrań sączyły się litry wody, a skóra zaczerwieniona była od drażniącego zimna, które zostało za drzwiami pojazdu.
Czuła się, jakby była obejmowana przez ramiona miłości, które porwały ją w przestworza niewymiernego szczęścia, a deszcz uderzający o szybę, o którą się opierała, wydawał się grać dla niej najlepsze preludia, jakich jeszcze w życiu nie słyszała.
Elena była w siódmym niebie.
Kiedy Felix sobie poszedł, myślała, że jej dzień skończy się niemiłym i bardzo smutnym akcentem. Ale wtedy znów go zobaczyła i jej nadzieja powróciła ze zdwojoną siłą. Zapomniała nawet, że płakała i dopiero teraz poczuła zaschnięte łzy na policzkach, kiedy z podekscytowania dotknęła swojej rozgrzanej twarzy.
Może była nadzieja dla tej dziewczyny, która z każdym dniem zakochiwała się w Felixie Swansonie coraz bardziej, i może istniała nadzieja również na to, że chłopak spojrzy na nią pewnego dnia inaczej. Choć nadal nie była pewna, jak patrzył na nią teraz.
***
Gdy wróciła do domu, niemal od razu pobiegła do swojego pokoju i wybrała numer Willa. Jednak najpierw ostrożnie odłożyła parasolkę daną jej przez Felixa do małego, metalowego koszyka, do którego spłynęła cała woda, która osiadła na powierzchni materiału przedmiotu w trakcie ulewy. Elena pamiętała, aby później otrzeć ją z kropelek błota, które odprysnęło na nią w trakcie drogi powrotnej. Musiałaby nie mieć wstydu, aby oddać ją w takim stanie.
— Hmm? — odpowiedział głos w słuchawce.
— Will, nie uwierzysz, co się stało!
— Zanim uwierzę, pozwól, że powiem ci, że masz genialne wyczucie czasu. Naprawdę. Właśnie miałem zamiar brać prysznic.
— Zajmę ci dosłownie chwilkę — obiecała blondynka, ściskając w swojej drobnej dłoni słuchawkę.
— Jestem nagi.
— Ubierz na siebie szlafrok, to nie będzie ci zimno.
Elena usłyszała westchnięcie, ale żadnego protestu, więc stwierdziła, że William przystał na jej propozycję i po dźwiękach, które brzmiały, jakby ktoś się przemieszczał, wywnioskowała, że musiał wkładać na siebie ubranie. Minęło kilka sekund, kiedy ponownie usłyszała jego głos.
— Okej. Co się stało?
— Spotkałam Felixa! I nie uwierzysz, ale mam jego parasolkę! — blondynka pisnęła.
— Okradłaś Swansona? — Will parsknął śmiechem. — Cóż, pośród tych wszystkich bogactw strata tak mało ważnej rzeczy nie może być dotkliwa.
— Nie! — odpowiedziała niemal od razu, czując potrzebę wytłumaczenia się. — Spotkałam go na przystanku, kiedy wracałam do domu, a padało, więc mi ją pożyczył. Z początku myślałam, że znowu mnie zignoruje, ale on był taki kochany...
— Ja bym nie dał ci parasola.
— Williamie!
— No co? Miałbym moknąć?
Elena westchnęła.
— Żartuję. Ale nadal bym ci go nie oddał. Mógłbym się nim podzielić.
— Jak miło z twojej strony — dziewczyna uśmiechnęła się, a z jej gardła wyrwał się mały chichot. — Ale uwierzysz? Och, Williamie, on jest taki cudowny.
— Tak, tak. Dał ci parasolkę, jak romantycznie. A teraz wybacz, ale idę się myć.
— W porządku. Porozmawiamy w szkole, pa!
Elena odłożyła słuchawkę i z delikatnym uśmiechem oparła się o ścianę. Przez chwilę się rozmarzała, czując się tak dobrze, jak chyba jeszcze nigdy, a potem przypomniało jej się, że zostawia za sobą mokre ślady. Zerwała się do przodu i zanim cokolwiek starła, powędrowała do łazienki, aby ściągnąć z siebie ciężkie od wody ubrania.
Pomimo ulewy za oknem, Elena czuła promyki słońca muskające jej skórę przez blade ściany domu. Kojarzyły jej się z uspokajającym dotykiem jedwabnych dłoni matki, które gładziły jej jasną głowę, kiedy - kiedy Elena była mała - siedziały w ogrodzie na trawie i napawały się ognistą kulą na błękitnym niebie. Uwielbiała dziecięce lata, ten okres był jej ulubionym. Często przyłapywała siebie na myśli o starych czasach, kiedy życie było beztroskie i różowe. Dla niej nadal takie pozostało, ale Elena nie była w stanie zaprzeczyć, że wiele się zmieniło.
Jedyną stałą w tym wszystkim pozostała ona sama. Od zawsze dekorowała świat szerokim uśmiechem, starała się nigdy nie gasnąć, będąc jedynie jaśniejącym, rosnącym płomieniem podsycającym wiązkę światła w innych ludziach. Jednak jeszcze nikt nigdy nie odczuł jej energii jako przytłaczającej. Była raczej wiosennym powiewem w gorące dni, umilającym dzień śpiewem skowronków za dnia od razu po przebudzeniu się z męczącego snu. I chciała, aby Felix też to odczuł. Marzyła o nim, żeby wsłuchał się w melodię, jaką grało jej serce, ale on wydawał się wielbić inną pieśń.
Jednak nawet świadomość tego nie była w stanie jej zdemotywować i tak, jak uwielbiała słuchać o szczęśliwych zakończeniach, tak wolała zaznać jednego z nich na własnej skórze.
***
Gdy tym razem zobaczyła Felixa, Elena nawet się nie zastanawiała i niemal od razu pognała w jego stronę. W ręce ściskała czarny przedmiot, uważając, aby nie pognieść wysuszonego materiału. Rankiem dwa razy sprawdzała stan parasola i upewniwszy się, że nie ma na nim ani namiastki brudu, była gotowa oddać go w ręce jego właściciela. Obawiała się tej konfrontacji, ale czuła, że tym razem nic jej nie zatrzyma. Jednak ironia wkroczyła z dezaprobatą i postawiła na drodze Eleny pana Lobmarcka, nauczyciela historii, który stanął tuż przed dziewczyną i powitał ją szerokim, przysłoniętym przez czarną brodę uśmiechem.
Elena zaskoczona wydała głuchy okrzyk, prawie wpadając na mężczyznę, tak szybko szła.
— Przepraszam cię, kochana, nie chciałem cię przestraszyć — pulchny brodacz zaśmiał się. Trzymał w ręku niebieską teczkę podpisaną jego nazwiskiem i tak, jak zwykle, odziany był w żółty sweter, spod którego wystawał biały kołnierz koszuli.
— Dzień dobry, panie Lobmarck. Nic się nie stało — Elena odwzajemniła jego uśmiech, nie kryjąc zdenerwowania. Widziała, że Felix cały czas siedział na ławce, a póki nie było przy nim jego znajomych, którzy mieli w zwyczaju rozmawiać o rzeczach, które sprawiały, że dziewczyna czuła się niekomfortowo, chciała znaleźć się przy nim jak najszybciej. I może dlatego, że było to dla niej tak ważne, dziewczyna zaczęła zaciskać swoje palce wokół uchwytu, czując, jakby jej serce miało zaraz wylecieć z klatki.
— Eleno, chciałbym porozmawiać z tobą o pewnej sprawie. Otóż, jak wiesz, nie każdy jest tak społeczny jak ty i udziela pomocy z chęcią, więc pomyślałem, że może zechcesz poświęcić odrobinę ze swojego czasu dla pewnej osoby, która...
— Tak! — Elena prawie że wykrzyknęła, czując pot formujący się na jej czole. — Tak, obiecuję, nie ma żadnego problemu, z przyjemnością!
— Och — pan Lobmarck wypuścił z siebie powietrze i widać było niezmierną ulgę, która wypełniła jego duszę po usłyszeniu zgody ze strony uczennicy. — Naprawdę? Będę ci tak wdzięczny, Eleno. Jest dopiero początek roku, a do niego nic nie dociera, jego zachowanie jest...
— Z chęcią pomogę, panie Lobmarck, proszę się nie denerwować — blondynka nawet wtedy nie patrzyła na mężczyznę, z którym rozmawiała, tylko wychylała się w lewą stronę, obserwując położenie Felixa. — Nie ma sprawy, naprawdę. Przepraszam, proszę pana, ale naprawdę się spieszę.
— Tak, tak, proszę, idź. Dziękuję ci jeszcze raz za...
Tak szybko, jak usłyszała zgodę na pójście, tak zerwała się do biegu, czując w czaszce bicie swojego serca.
— Pomoc.
Niestety, kiedy była kilka kroków od blondyna, kurz zawirował w powietrzu, gdy drogę przecięła fala miękkich perfum, podążająca za rudą kukłą w dżinsowej kurtce, która wyprzedziła Elenę i będąc przy chłopaku, kokieteryjnie złapała go za ramię. W jasnej jak słońce dziewczynie aż krew zawrzała, gdy przeanalizowała obraz, który rozciągał się przed jej oczami. Stojący na końcu korytarza Will starał się nie wybuchnąć śmiechem; widział, jak natrętny singiel depcze plany jego przyjaciółki, która w jak najmilszy (więc niezmiernie zabawny sposób) stara się przejść przez niego jak przez przeszkodę, a teraz nie mógł znieść jej widoku - stojącej jak kamień na samym środku drewnianej podłogi, zapewne wlepiającej teraz swoje niedowierzające spojrzenie w postać Robin. Był pewien, że będzie to pierwsza osoba, która naprawdę zajdzie jej za skórę. Nie znosił jej.
— Fel, usiądziesz dzisiaj ze mną na matmie? — padło pytanie z ust rudowłosej. — Mamy algebrę, a wiesz, że jestem z niej okropna.
W poniedziałki, czyli w te dni, jak ten dzisiaj - i tylko w te -, Elena miała możliwość siedzenia w tej samej klasie, co Felix Swanson. I uważała to za niezwykły cud, ponieważ oprócz samego faktu bycia w tym samym pomieszczeniu, co ten piękny, trzymający jej serce chłopak, dziewczyna zajmowała miejsce tuż obok niego samego. Dokładnie, Elena siedziała z Felixem. I za każdym razem miała ochotę przez to skakać z radości, kiedy budziła się w poniedziałkowe poranki.
Lecz teraz, gdy usłyszała głos Robin, miała ochotę wykopać sobie grób. Czy ta dziewczyna właśnie odbierała Elenie jedyną szansę na najbliższy kontakt, jaki mogła uzyskać przez te dwa lata z miłością swojego życia?
Nie. Nie było żadnej szansy, aby ta nowa dziewczyna zniszczyła jej starania. Nie w tym życiu, pomyślała Elena Wardrow i ruszyła bronić swoje marzenie.
— Hej, Felix! — dziewczyna wyciągnęła wolną rękę i pomachała w powietrzu, podchodząc do ławki.
Chłopak uniósł głowę. Jego źrenice pływały w topniejącym morzu; klarownym zwierciadle, i dziewczyna była pewna, że gdy patrzyła mu w oczy, mogła zobaczyć w nich swoje odbicie.
— Jeszcze raz chciałam ci podziękować za wczoraj — powiedziała, wyciągając przed siebie parasolkę. Zdziwiła się, słysząc tak pewne brzmienie swojego głosu. Poczuła na sobie wzrok Robin. — To było naprawdę miłe... mam na myśli, ty byłeś bardzo miły, co nie znaczy, że ogólnie nie jesteś miły, bo jesteś, tylko... Naprawę trzeba nie było.
Cóż, to chyba tyle, jeśli chodzi o jej rezon.
— Umm... — spojrzenia ich dwójki były przytłaczające, szczególnie Felixa, który teraz delikatnie wyprostował plecy. — Dziękuję? — Bardziej zapytała niż powiedziała blondynka.
Robin parsknęła śmiechem i wyglądała, jakby zaraz miała wyśmiać Elenę, ale zanim cokolwiek wyleciało z jej ust, Felix postanowił włączyć się do tematu, skoro przecież dotyczył jego.
Podniósł się, wyprostował i z dwudziestocentymetrową przewagą stanął naprzeciwko zielonookiej. Jedyne, co tworzyło przestrzeń między nimi, to czarno-szary parasol, który Elena nadal trzymała przed sobą, i powoli zaczynało boleć ją ramię. Rozwarła lekko usta, gdy spojrzała Felixowi w twarz - była zniewalająco przystojna i w pewien sposób niszczyła dziewczynie życie. Jak można tak dobrze wyglądać już z samego rana?!
Włosy Felixa - pozawijane w sprężynki jedwabie - lśniły w świetle wpadającym zza okna i zdawały się być z niego stworzone; przypominały spokojny wschód słońca, który okalały złote mgły. Pukle delikatnie ułożyły się na jego prawym policzku i Elena miała ochotę zawinąć je sobie na palec.
— Następnym razem przewiduj, co może się stać — powiedział, jednak w jego głosie nie było grama ansa.
— Fel, to co z tą matmą? — zza jego pleców uniósł się głos zniecierpliwionej Robin.
Blondyn odwrócił się w stronę swojej znajomej, w tym samym czasie odbierając parasol z rąk Eleny; metalowy uchwyt był przyjemnie ciepły.
— Jeśli potrzebujesz pomocy, lepszym rozwiązaniem dla ciebie będzie słuchanie na lekcji. — Odparował Felix. — Jedynie siedzenie ze mną nim nie jest. Ale możemy się razem uczyć po zajęciach.
Elena poczuła, jak stado ptaków unosi ją nad ziemię i otula jej serce słodką melodią. Czuła się tak nie tylko dlatego, że Felix nie zgodził się na wymianę miejsc z pełną świadomością, że siedzi razem z tą niezgrabną dziewczyną, ale również dlatego, że było jej dane słuchać jego głosu przez całe trzy zdania. Chociaż to ostatnie - trzeba przyznać - sprowadziło ją z powrotem na ziemię. Wizja Felixa i Robin siedzących sam na sam we dwójkę w tym samym pokoju przyprawiła ją o dreszcze.
— Pewnie, że możemy — prychnęła ruda, niezadowolona z odpowiedzi.
Robin wzięła go pod ramię. Felix westchnął.
— Felix! — zawołała jeszcze Elena, kiedy chłopak wydawał się już odchodzić. Jej głos go zatrzymał i odwrócił ku niej z wyczuwalnym podmuchem chłodu. Znowu jej nie lubił? — Umm, jeszcze raz dziękuję.
On jedynie wymruczał ciche "mhm", co Elena uznała za "nie ma za co".
Kiedy odeszli, blondynka odwróciła się na pięcie ze skaczącym sercem i już miała biec do Willa, gdy ten nagle uformował się przed nią.
— Nie musisz nic mówić — odezwał się niemal od razu, widząc otwierającą się buzię swojej przyjaciółki.
— Byłeś tu przez cały czas?
— Tak, jak cię kocham, nie próbuj robić ze mnie chorego na twoim punkcie prześladowcy. — Odburknął brunet. — Pewnie, że tak.
— William — Elena jęknęła, przedłużając samogłoski w wypowiadanym imieniu i oparła się z rezygnacją o ramię Walijczyka. — Oni będą się uczyć. Razem.
— Jestem pewien, że to jeszcze nie przestępstwo. A tak poza tym, może będziesz mogła do nich dołączyć.
— Nawet tak nie żartuj — ciche westchnięcie wydobyło się spod ramienia Willa. — Proszę, powiedz mi, że to jest tylko sen.
Brązowooki złapał Elenę za ramiona, przystawił swoją twarz do jej twarzy i patrząc jej prosto w oczy, powiedział:
— To tylko sen, El.
Uśmiech rozciągnął jego usta. Wyglądał jak kpiący ze swojego ludu książę, który mimo tego troszczył się o swoich poddanych i był gotów pójść za nich w ogień. Ale bynajmniej nie sprawiał wrażenia, jakby skrywał w sobie tajemnice najmroczniejszych z okrutników. Owszem, był enigmatyczny jak kropelki rosy osadzone na krawędziach liści przysłoniętych przez jesienną mgłę grymaszącą w powietrzu, ale jedynie ze względu na to, że nigdy publicznie nie opowiadał niczego o sobie. Jeśli wypowiadał się na temat czegoś, czegokolwiek, nieświadomie podkreślał słuszność swoich słów, będąc przekonanym o swojej wierze w nie, przez co inni ludzie byli zdumieni, ponieważ William był osobą, która miała wyrobione subiektywne opinie o wielu rzeczach. Jednak jego wywody nie były częstym gościem odwiedzającym Melttown - Will mówił bowiem rzadko. Oczywiście mowa tutaj o wystąpieniach publicznych, ponieważ chłopaka nie obchodziło to, czy ktoś chciałby znać jego zdanie. Lubił odpowiadać innym jedynie wtedy, kiedy usłyszał w ich mowie coś zadziwiająco, absurdalnie niemądrego. Czerpał satysfakcję z udowadniania racji, której ci nie mieli, ponieważ - nie będąc skromnym - uważał, że większość otaczających go ludzi to chmara ignorantów. Ale jeszcze raz: nie przyznawał tego na głos. Pomimo niechęci do innych, nie był typem osoby, która udawadniałaby to na każdym kroku, w końcu nie był wyssanym z uczuć socjopatą. Choć kilka razy przyznał sam sobie, że gdyby nie Elena, zaniechałby jakiekolwiek relacje. Zadziwiająco była jedyną osobą, którą William znosił oraz na widok której przywdziewał prawdziwy uśmiech, i która faktycznie lubiła go za jego prawdziwą postać. I oczywiście dzięki niej trzymał kontakty z niektórymi osobami; niechętnie.
Z drugiej strony, postawy Walijczyka nie popierała jego rodzina, która negowała sposób (a raczej jego brak), w jaki chłopak rozmawiał z innymi, ale koniec końców musiała się do tego przyzwyczaić. William nie miał zamiaru udawać kogoś, kim nie był. I czy komuś się to podobało bądź nie, pozostawał tym mrocznym księciem oczarowanym intelektem, w którego umyśle on sam zawsze będzie jeden stopień wyżej od pozostałych. W pewien sposób nauczył go tego jego ojciec, z którego Will brał przykład i którego podziwiał.
— Ale wiesz, co jest teraz? — obraz rodzinnego domu Gryffithsów powstały w głowie jednego z jego członków rozwiał się jak smużka dymu wylatującego z komina przez przypominający o sobie wicher w postaci głosu Eleny. Wspomnienia niczym rozbite o podłogę części szkła rozpostarły się każde w inną stronę, wyrywając bruneta z natłoku myśli. Zamiast zielonego, szorstkiego dywanu zajmującego większość podłogi w obłożonym cegłą domku i tego samego koloru zasłonami dotykającymi ziemi, pojawił się szereg szafek ułożony wzdłuż brązowych ścian i gabloty wypełnione sukcesami zdobytymi przez uczniów szkoły, do której William powrócił. Wnętrze liceum Virginii Woolf znów rozciągało się przed jego oczami, a naprzeciwko niego samego ponownie stała mała istotka w pastelowej sukience i z błękitnymi baletkami, której jasne włosy jak zawsze zawinięte były na końcach i sięgały pasa. Chłopak zauważył, że od wakacji szybko urosły, zważając na fakt, że Emilia Wardrow obcięła je swojej córce do piersi na zakończenie drugiej klasy.
— Matematyka?
— Tak! A to znaczy, że mój dzień może być tylko lepszy!
— Och, zaczekaj chwilę. To teraz Pan Ładny dzieli z tobą ławkę?
— Tak!
Tym oto wykrzyknieniem (oraz prowokującym wywróceniem oczu Williama) zakończyła się ich rozmowa, ponieważ w tym samym czasie zadzwonił dzwonek i wszyscy uczniowie musieli udać się na lekcje.
Niektórzy wręcz w podskokach.
A kiedy nadszedł ten piękny moment, w którym Elena i Felix usiedli obok siebie na krzesłach i przysunęli się do drewnianego stolika, ziemia zatrzęsła się i wybuchnęła migoczącymi fotonikami wokół nich obojgu, sprawiając wrażenie, jakby gwiazdy roztopiły się na ich głowy i złączyły ciepłym światłem tak, jakby nawet Wszechświat był przekonany, że są sobie przeznaczeni. Ale blask dwójki nastolatków nie był sobie równy, ponieważ od jednego z nich biła niesłychana jasność, gotowa scalić wszystkie niedoskonałości w świecie i przyrównać je do siebie, tworząc jedność, a drugi z nich bladł z każdą kroplą magicznego pyłu, która osiadała na nim od jego towarzysza.
Wydaje mi się, że z opisu wiadomo, który z nich był zakochaną po uszy Eleną, a który wydającym się zmęczonym jej uczuciem Felixem. Szczególnie w momencie, kiedy zetknęli się stopami i blondynka spłonęła szkarłatnym rumieńcem, powtarzając sobie w głowie, że jest to najlepszy dzień w jej życiu. Reakcja chłopaka nie była nieprzewidywalna.
Ale po co zaprzątać sobie tym głowę, kiedy mniej niż metr od ciebie siedzi miłość twojego życia? Której ramię prawie styka się z twoim, kolano jest obok twojego kolana, a smukła dłoń odłożona na stół prowokuje bijącym od niej ciepłem, aby ją uścisnąć?
Elena nie mogła przestać go obserwować. Od czasu do czasu przyłapywała się na nieświadomym wstrzymywaniu powietrza, gdy Felix podnosił rękę i ruchem tym nakierowywał powietrze, aby zawirowało wokół włosów dziewczyny, gilgocząc ją w szyję. Innym razem zamyśliła się, patrząc na jego profil i zastanawiała się, co takiego uczyniła, że była godna oglądać coś tak pięknego. Nie pomagało jej przy tym nieskazitelne morze zamknięte w oczach tego młodzieńca, w którym zdawała się tonąć za każdym razem, gdy odważała się w nie spojrzeć. A kiedy jej się udawało, Elena nie chciała, aby ktokolwiek ją ratował.
Było tak również teraz, gdy dziewczyna po prostu nie mogła oderwać od Felixa wzroku. Szczególnie, gdy uniósł głowę i lekko obrócił ją ku oknu, a złoto zalało jego policzki.
Piękny.
Niesamowicie piękny.
— Huh?
Elena odskoczyła jak poparzona i strwożona wyrzuciła długopis, którym bawiła się poprzez klikanie na nowo i nowo, słysząc tak cudowny, ale w tamtym momencie przerażający baryton oraz widząc odwracającą się w jej stronę twarz blondyna. I gdy wspomniany długopis wyleciał gdzieś nad nich w powietrze, jedyne, co dziewczyna mogła zrobić, kiedy spadał, to patrzeć, jak spada wprost na Felixa.
Odbił się od jego kędzierzawej głowy, sprawiając, że chłopak zacisnął oczy. Metalowy przedmiot wylądował gdzieś na podłodze z hukiem i wtedy salę wypełnił zalękniony pisk.
— O jeny, tak bardzo cię przepraszam, Felix! To było niechcący, przysięgam! — Rozgorączkowana Elena próbowała się wytłumaczyć, kiedy czerwień zalewała ją od stóp do głów. — Ja... ja naprawdę nie chciałam... Boże święty, przepraszam cię, naprawdę przepraszam... wszystko dobrze z twoim umysłem? Mam na myśli w twojej głowie! Nie! Mam na myśli... czy wszystko dobrze z twoją głową?!
Zażenowanie wypełniło jej kości, ale obawa o zdrowie Felixa była silniejsza. Wiedziała, że uderzenie nie było zbyt bolesne, ale nadal się martwiła. Co więcej, trochę onieśmielił ją jego wzrok - chłodny jak zamarznięty staw.
— Na mojej lekcji się nie rozmawia, panno Wardrow! — odezwał się surowy głos nauczycielki. — Chyba, że rozważasz pójście do dyrektora za przeszkadzanie w nauczaniu.
— Przepraszam, proszę pani, po prostu...
— Nie odzywaj się — sarknął Felix, posyłając Elenie poirytowane spojrzenie, a następnie schylił się.
— Naprawdę przepraszam, nie miałam zamiaru, aby cię zderzyć, ciebie uderzyć w sensie... — tym razem zwróciła się do chłopaka, który wrócił na miejsce z podniesionym z ziemi przedmiotem i kolejny raz jej przerwał, tym razem donioślej:
— Cicho.
Włożył w jej dłonie długopis, starając się zignorować jej twarz.
— Panie Swanson, widzę, że zarówno panna Wardrow jak i ty chcecie znaleźć się za drzwiami tej klasy. Proszę bardzo, nie mam żadnych obiekcji. Ale nie sądzę, aby był to dobry start dla żadnego z was.
— Nie będziemy już rozmawiać. Obiecuję — Felix zabrał głos, mówiąc pewnie za ich dwojga.
Okularnica zmrużyła oczy, nie będąc pewną, czy ma wierzyć słowu tego chłopaka, ale w ostateczności przeszła do kontynuowania lekcji, co znaczyło, że Elena mogła wreszcie wypuścić powietrze z płuc, które trzymała w nich od początku ingerencji Felixa.
Mogła przysiąc, że jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak źle z samą sobą. Dlaczego musiała wyrzucić ten długopis?! A co najgorsze, dlaczego musiał on wylądować akurat na głowie Felixa? Ale nie zrobiłaby tego, gdyby on nagle nie zaczął mówić. Szczerze powiedziawszy, dziwiła się, że wyczuł jej wzrok dopiero teraz, choć wcześniej patrzyła się na niego przenikliwiej. Chyba, że...
Chyba, że wypowiedziała tamte dwa słowa na głos. A jeśli chodziło o nią, prawdopodobieństwo tego było o wiele większe niż duże. O Boże.
I nagle z jakiegoś dziwnego powodu, nie wiedzieć czemu (może było to spowodowane endorfinami buzującymi w jej ciele po dotknięciu czegoś, co wcześniej trzymał chłopak jej marzeń, a może zwyczajnie chodziło o tę całą komiczną sytuację, która napawała ją niesłychaną radością), Elena Wardrow zaczęła się śmiać. Najzwyczajniej w świecie.
W tamtym momencie zbeształa siebie w myślach za głośne parsknięcie, które wyleciało z jej ust, ponieważ wyraz twarzy Felixa nie wróżył nic dobrego.
— Przepraszam! — dziewczyna zakryła usta rękoma, zamieniając się w dorodnego pomidora.
— Przez ciebie zaraz stąd wylecimy — wyszeptał do jej ucha. Najwyraźniej martwił się o swoją opinię pośród nauczycieli, ponieważ każdy w tej szkole (oraz ten, który go znał lub choć trochę o nim słyszał) wiedział, że Felix Swanson dbał o posiadanie dobrego zdania na swój temat, wliczając w to nienaganne oceny oraz zadbaną postawę.
I tak, jak Elena również się o to martwiła (ponieważ zależało jej na nim, jak i również na jego szkole), tak teraz kompletnie zignorowała obawę chłopaka.
Właśnie zaznała Nieba i był nim miękki oddech Felixa okalający wrażliwą skórę w okolicach jej szyi. Nie mogła się doczekać, aż powie o tym Williamowi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top