10. Korepetycje z moralności
Zanim przeczytasz ten rozdział, wiedz, że niektóre dialogi mogą zawierać wulgaryzmy.
***
Następny dzień rozpoczął się grzmotami ciskanymi z granatowego nieba, które przecinały je z niezwykłą impertynencją (gdyż straszyły pobliskie ptaki i przenosiły w niegrzeczny sposób ich nowo-uplecione gniazda w dalekie miejsca, nie przejmując się, gdzie zapodzieje się biedna rodzina wikłaczy złotogłowych*) i skłoniły zestresowany ich obecnością firmament do płaczu. Właśnie tak. Niebo płakało - to wesołe, oblane sokiem z owoców sklepienie kolejny raz tej wiosny pokazało swoją twarz z pełnej zakłopotania i obaw strony. A czego się obawiało? - tego, co skrywało się w szarych fałdach chmur i miało nadejść po burzy, która w porównaniu do przyszłości wydawała się teraz lekkim podmuchem wiatru; później będzie tylko niemy huragan.
Niepokojąco głośne dźwięki zza okna były sprawcą otwarcia przez Elenę powiek; uniosły się delikatnie na jedno uderzenie błyskawicy w drzewo znajdujące się kilometr od mieszkania, w którym prawie wszyscy spali głębokim snem.
Dziewczyna podniosła tułów, siadając pod kątem prostym na bujanym łóżku i jeszcze lekko opleciona ramionami marzeń sennych, z których uścisku nie chciała się wyrwać, przetarła zmrużone oczy, czując, że w ich kącikach zebrała się ropa, którą Elenie w młodości Emilia Wardrow tłumaczyła jako "bursztynowe łzy". Według bajki kobiety były one pocałunkami małej ćmy, która co noc przylatywała do pokoju blondyneczki (ponieważ za dnia musiała dać odpocząć swoim skrzydłom) i widząc blask świecący z jej oczu nawet wtedy, gdy były one przykryte powiekami, zazdrosny owad siadał dziewczynce na poliku i całował miejsce, gdzie światła było najwięcej (czyli w kąciku oka), chcąc przelać go trochę na siebie, odkąd jako ćma był jałowy. Niestety nigdy mu się to nie udawało, bo za każdym razem, gdy miedziane krople już miały zostać przez niego przechwycone, dziecko budziło się i płoszyło nocnego motyla. Następnej nocy historia się powtarzała, a zwierzę już do końca swoich dni odnosiło porażkę. Z kolei Noah Wardrow, ojciec naszej Eleny zajmujący się weterynarią, dopowiadał, że ćma chciała pochwycić trochę skarbu, by upleść z bursztynowych łez dziecka piękne skrzydła, którymi mogłaby się chwalić przed innymi motylami, które dumnie unosiły czułka na widok szarych ciem. Koniec końców Elena takowej nigdy nie widziała, a gdy dorosła, było jej przykro, że ta przestała ją odwiedzać.
William leżał tuż obok niej na plecach z głową zwróconą w stronę okna, więc nie widziała jego twarzy, ale ledwo dostrzegała cokolwiek z powodu ciemności, jakie wirowały dokoła - chłopak bowiem na noc zaciągnął czarne rolety, by rano nie zbudziło go światło dzienne. Jednak mógłby tego nie czynić ze względu na fakt, że na zewnątrz było tak ponuro, jakby ktoś wylał na wierzchnią powłokę Ziemi polewę z deszczowych kałuż i wymieszał wraz z zaschniętymi liśćmi.
Ich ciało przykrywała kołdra (wykonana specjalnie z mikrofibry ze względu na fakt, iż William cierpiał na katar sienny), pomimo tego Elena czuła się tak, jakby włożyła nogi do wanny wypełnionej lodem. Później zdała sobie sprawę, że miała odkryte stopy, a okno było uchylone na oścież. Jej przyjaciel musiał je otworzyć w środku nocy, bo najwyraźniej było mu zbyt duszno. Cóż, zielonooka nawet tego nie pamiętała - spała bardzo głęboko. Dopiero teraz, gdy dobiegł ją trzask z zewnątrz, wstała i wiedziała niemal od razu, że już nie zaśnie. Jednak to dobrze, ponieważ niedługo i tak musieli wstać i przygotować się do wyjścia do szkoły, bowiem była już piąta czterdzieści siedem, a lekcje zaczynali standardowo o ósmej.
Elena przeczesała dłonią włosy i spostrzegła, że od wilgoci, która przedostała się przez otwarte okno, jej końcówki przeistoczyły się w ściśnięte sprężynki - oczywiście pasma były poplątane tak, że wyglądem przypominały siedlisko bociana i dziewczyna już wiedziała, że natychmiast potrzebuje grzebienia. Wypełzła więc spod pierzyny i skierowała swoje kroki w stronę malowanego szczygła, który patrzył na nią w ciemności ciekawskimi ślepiami. Kiedy była już blisko swojego celu, potknęła się o pozostawione przez Grace i Dolores paczki od prezentów, których ze sobą nie wzięły (pomimo tego, że one też były częścią niespodzianki, ponieważ Elena wykonała je sama), i tracąc równowagę, uderzyła łokciem o drewniany mebel. Hałas, jaki wytworzyła swoim wypadkiem, oraz głośne "ał", które wydobyło się w tym samym czasie z jej ust, zdołały przebudzić Walijczyka z kamiennego snu. Jednak nie podskoczył on na materacu jak oparzony; to nie byłoby w jego stylu, gdyby leniwie nie podniósł ospałych powiek i z dłużącym się ociąganiem uniósł ramię, szukając nad głową włącznika światła. Wiedział już, co się święciło, więc nawet nie starał się wyostrzyć pola swojego widzenia, gdy jasność zalała pomieszczenie.
Gdy spostrzegł leżącą na ziemi dziewczynę, która trzymała się ręką za zaczerwieniony łokieć, i prostokątne opakowania pod jej nogami, szybko wydedukował, co musiało się stać.
— Szczerze mówiąc, myślałem, że spadniesz z łóżka — rzucił i specjalnie poruszył podniebnym mechanizmem William. Jego głos był przygaszony i ochrypły od snu. — Nie mogłaś włączyć światła?
— Nie chciałam cię budzić — sapnęła, próbując wstać. — Wiesz, ta szafka, mógłbyś ją przymocować na ścianie.
— Po co?
— Abym nie musiała schodzić z łóżka.
— I tak byś musiała — William przewrócił oczami i zrzuciwszy z siebie kołdrę, zeskoczył z miękkiego materaca i pomaszerował w stronę Eleny. Miał na sobie spodnie sięgające kostek, a materiał w kratkę zmarszczył się nieco przy brzegach; bluzka była zwyczajna, z krótkimi rękawami. Gdy chłopak przygarbił się i wyciągnął swoją rękę, by pomóc dziewczynie wstać, koszulka opięła się na jego ramionach. — Mam zamknąć okno? — zapytał, gdy zauważył gęsią skórkę na ciele przyjaciółki.
— Nie, nie — odpowiedziała, stając na równe nogi. — I tak zaraz się przebiorę. Masz u siebie ten mój zielony sweter?
— W białe paski?
Elena kiwnęła głową.
— Powinien tam być, poszukaj — rzucił Will, wskazując szafkę, i wymaszerował z pokoju.
***
Wnętrze szkoły tego dnia nie różniło się praktycznie niczym od wnętrza domu Gryffithsów ranem, można jednak było dostrzec wszystko z łatwością, gdyż chodziło raczej o bezbarwność, jaka przechadzała się korytarzami, ponieważ ta nie opuszczała żadnego zakamarka, odkąd Elena otworzyła oczy. I nawet ekspansywność, jaka wyróżniała tę szkołę spośród innych, dzisiaj zbladła. I możliwe, że los to wszystko uknuł, a możliwe, że był to zwyczajny przypadek, że taka pogoda nawiedziła ulice Melttown akurat w tym samym czasie, w którym Liceum Virginii Woolf gościło u siebie człowieka mroczniejszego od ciemności, bardziej przerażającego od koszmaru budzącego w środku nocy; którego serce wypełnione było nienawiścią. Również ten dzień był dniem, w którym Elena Wardrow po raz pierwszy spotkała złamaną na pół duszę.
Przed jego przyjściem wszystko wydawało się takie, jakie być powinno - uczniowie przechadzali się z małymi uśmiechami na twarzach, ich chód wydawał się lekki, a nauczyciele mogli dumnie patrzeć na ambitną i zdatną na sukces młodzież. Przyjacielskość i szczerość biły ze ścian tej placówki, i zachęcały ludzi o podobnych cechach, by ją odwiedzili. Nie sądzili oni jednak, że inne jednostki też ona zainteresuje. Cóż, trzeba przyznać, że to był spokojny poranek.
Elena stała wtedy sama przy źródełku i piła wodę (odkąd swojej zapomniała włożyć do plecaka), William znajdował się na końcu korytarza, czyli znacznie dalej, a Felix jak zwykle siedział spokojnie na ławce, kątem oka obserwując co jakiś czas otoczenie. Każdy raz po raz odwracał głowę w stronę okien, gdy słyszał grzmoty albo kiedy dźwięk deszczu się nasilał.
I w pewnym momencie nasilił się tak bardzo, jakby ktoś pootwierał wszystkie okna. Uwaga uczniów skupiła się jednak nie na nich, a na drzwiach wejściowych, ponieważ to właśnie one były teraz rozchylone. Ulewa z zewnątrz chciała się przez nie przedostać za wszelką cenę, a z nie mniejszą determinacją pomagał jej przy tym wicher nacierający z południa. Chłód owiał odsłonięte ciała nastolatków, sprawiając, że zakryli się szczelniej swoimi bluzami.
I w pewnej chwili wszystko ustało.
W tle nadal było słychać deszcz, ale uszy innych odwiedził nowy dźwięk, słyszalny ze środka: uderzające o podłogę krople wody, skapujące z niesłychaną prędkością oraz tworzące rytmiczne preludium.
To woda sączyła się z ubrań nowo przybyłego. Jednak nie to, że wyglądał jak zmokłe drzewo tak przyciągnęło zainteresowanie tutejszych uczniów. Owszem, chodziło o wygląd, ale przemoczone ubrania nie miały z tym nic do czynienia. Bowiem jego aparycję można było nazwać hiobową, a tutaj rzadko widywano takie zjawiska. Wspomniany wcześniej mrok? On też tu był. Unosił się wokół niego niczym czarna aura świadcząca o podłości, jaką skrywało jego wnętrze. Do strachu doszło później.
Chłopak wyprostował przygarbione plecy, wiedząc, że jest obserwowany, a po chwili uniósł również podbródek, którego tak samo, jak linię żuchwy, pokrywał kilkudniowy zarost i z którego skapywały kropelki deszczu. Jego ucho, brew oraz nos zdobiły kolczyki w kształcie czarnych okręgów.
Miał szeroką, kwadratową szczękę, jednak zachowaną w odpowiednich proporcjach do ciała - posiadał barczyste ramiona (jednak nie masywne), długi tułów zarówno jak nogi i ręce. Był wysoki, jednak nie sięgał więcej niż metr dziewięćdziesiąt. Jego skóra przywodziła na myśl bawarkę, a włosy obcięte do karku kawę z mlekiem. I tutaj kończyły się odcienie brązu, tak ciepłego i miłego koloru. Od szyi w dół był odziany w kolory ciemne - czarna skórzana kurtka, granatowy podkoszulek, czarne spodnie z dziurami wraz ze srebrnym łańcuchem zwisającym z ich boku oraz również czarne adidasy. A wszystko to było przemoczone do suchej nitki.
Pozwólcie, że powtórzę, iż w Melttown taki wygląd był niecodzienny. Mieszkali tu raczej spokojni ludzie, ubierający się w kolory, nie w nicość, nie w mrok. Zdarzały się wyjątki, ale na pewno nie w tej szkole. Nikt nie wiedział, co ten chłopak tutaj robił. Może się zgubił? Chciał zapytać o drogę? Albo ktoś z jego znajomych tutaj chodził, więc postanowił go odwiedzić?
Wyglądał jak cień, którego łapska wyślizgiwały się spod kołnierza jego kurtki za każdym razem, gdy ten stawiał krok. Tatuaż?
Był powolny w swoich poczynaniach. Po drodze zatrzymywał swój wzrok na każdym, jednak spojrzenie miał obojętne, jakby tak naprawdę nic go nie obchodziło, kto na niego patrzył albo kto szeptał, zakrywając ciekawskie usta. Ciężki łańcuch obijał się o jego spodnie, kiedy szedł i zostawiał za sobą mokre ślady.
Elena cały czas piła wodę. Cóż, raczej starała się jej trochę upić, ponieważ zdradliwe kamienne ręce co parę sekund zamykały się, odcinając dostęp do źródła, a blondynka znowu musiała pociągnąć metalową wajchę w dół. Zwróciła uwagę na otaczający ją świat dopiero, gdy pan Lobmarck wyleciał ze swojego gabinetu i zaczął wołać jej nazwisko. A gdy ujrzała całego mokrego chłopaka o ostrym wyrazie twarzy, którego oczy niemal od razu zamieniły się miejscami z trwającą na zewnątrz burzą, kiedy dostrzegły twarz Eleny, wiedziała już, że to właśnie tego chłopaka miała nauczać. W końcu nigdy wcześniej go nie widziała, a pan Lobmarck po chwili wskazał na niego ręką, znajdując się przy jej boku.
— To jest właśnie ten uczeń, o którym ci mówiłem, Eleno. Jerome Ma...
— Nie musisz rozpowiadać tego cholernego nazwiska na prawo i lewo.
Usta nauczyciela historii zamknęły się. Tak samo ucichły rozmowy uczniów, którzy teraz stali wbici w ziemię - głos Jerome'a był donośny szczególnie wtedy, kiedy się denerwował, a często tracił cierpliwość.
Miał piwne oczy i bardzo gęste, ciemne rzęsy. Elena dostrzegła to, kiedy obrzuciła go urażonym spojrzeniem, zupełnie takim, jakby wystawiała mu naganę.
— No i co się tak gapisz? — uniósł brew i zmierzwił dłonią swoje mokre włosy.
Przy tym geście ukazał wygoloną prawą stronę głowy, która wcześniej nie była zauważalna ze względu na to, że przykrywały ją gęste pasma.
Wardrow przygryzła wewnętrzną stronę policzka na sposób, w jaki pokazywał się innym ludziom.
W dodatku żuł ostentacyjnie gumę, od której dźwięku Adamowi Lobmarckowi robiło się słabo.
— To było bardzo niegrzeczne z twojej strony — rzekła Elena, czerwieniąc się.
Jerome nagle jakby ustał w miejscu, pomimo tego, że wcześniej nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów. Jego żuchwa już się nie poruszała, a ręka nie mierzwiła co jakiś czas poplątanej czupryny. Znieruchomiał i tylko jego oczy sunęły z góry w dół, a z dołu do góry po ciele drobnej blondynki w biało-zielonym swetrze i jasnych dżinsach. Tuż obok niej mężczyzna z brodą nieco pobladł, ale wypiął pierś, gotów obronić swoją uczennicę, jeśli nadeszłaby kryzysowa sytuacja.
Choć nic takiego oczywiście nie miało zaistnieć, jednak pod wpływem adrenaliny do głowy przychodzą różne myśli.
— Tak? — na pytanie wypływające z ust chłopaka Elena niepewnie pokiwała głową na znak potwierdzenia, jednak to, co usłyszała później, odebrało jej mowę. — W takim razie gówno mnie to obchodzi.
— Młody człowieku, nie pozwalaj sobie na za dużo. Jesteś w mojej szkole, więc szanuj uczniów, których mam pod opieką — odezwał się wreszcie Lobmarck, odzyskując głos.
— Założę się o sto dolców, że ta buda nie jest twoja, staruszku. — Jerome pochylił się i mrugnął lewym okiem w stronę okularnika, który powoli tracił kontrolę. — A jeśli jest...
— Wtedy straciłbyś swoje pieniądze.
Na widok uśmiechniętej od ucha do ucha dziewuchy, która przerwała mu w połowie zdania, a wcześniej zachowywała się jak matka pouczająca swoje dziecko, Madigan przechylił głowę i zmrużył powieki. Jak ona śmie odzywać się do niego w ten sposób?
Właśnie otwierał już usta, by coś powiedzieć, jednak znowu mu przerwano.
— Mam na imię Elena. Miło mi cię poznać, Jerome.
Blondynka w za dużym o jeden rozmiar swetrze wyciągnęła swoją rękę ku brązowowłosemu. Po wyrazie jego twarzy poczuła nutę satysfakcji, że była w stanie go zdezorientować i w tym samym czasie powstrzymać od powiedzenia czegoś niemiłego.
Gdy rozchylił usta, myśląc nad czymś zawzięcie przez parę chwil, światło lamp odbiło blask ze środka jego buzi i zielonooka dowiedziała się dzięki temu, że kolejny kolczyk Jerome utkwił w swoim języku. Ciarki przeszły jej po kręgosłupie na wyobrażenie grubej igły przechodzącej przez tak wrażliwy mięsień, jednak cały czas trzymała rękę w powietrzu, licząc, że chłopak odpuści i chociaż zmusi się do miłego gestu. Jednak nie wszyscy potrafią i chcą zachowywać nakazane konwenanse, a Jerome Madigan był na to żywym dowodem, który - wydawać się mogło - zrażał do siebie każdego, kogo spotkał. Tym razem Elena zobaczyła z kim ma do czynienia i nie zamierzała poddać się bez walki. A przy okazji może Felix pochwali jej starania.
O Boże, Felix!
— Mam w dupie to, kim jesteś. — Jerome wywrócił oczami. — Ale zrobiłabyś nam obojgu pożytek, gdybyś przestała wtrącać się w moje pieprzone życie — z tymi słowami Jerome wyminął ich, uderzając po drodze swoim ramieniem o ramię Eleny, zostawiając na jej swetrze kropelki wody, które później zostały wchłonięte przez materiał.
W tym momencie jej ręka opadła, a ona sama spojrzała z niedowierzaniem na oddalającą się na korytarzu sylwetkę szatyna. Reszta uczniów, która obserwowała akcję od początku, również podążała teraz za nim wzrokiem, szczególnie pewien Książę, którego knykcie pobielały od zaciskania dłoni.
— Przepraszam cię za niego najmocniej, Eleno, przepraszam — westchnął Lobmarck, który był tak czerwony, jak burak — ale czy mogłabyś zacząć od teraz?
— Oczywiście — odpowiedziała dziewczyna jakby w amoku. Po chwili zmarszczyła brwi i zacisnęła palce na wilgotnym ubraniu. — Czego tak właściwie mam go uczyć?
Mężczyzna zacisnął usta; pot spływał mu po skroniach.
— Może być to trudne, ale... słuchaj. Zwróciłem się do ciebie, bo bez względu na nic, zawsze podchodzisz do wszystkiego z uśmiechem na ustach, tak samo i tutaj, jeszcze raz cię przepraszam, a Jerome taki nie jest, więc chyba proszę cię o to, aby choć w jednym procencie stał się tobą.
— Mogę spróbować przekazać mu trochę tego, co wiem, jeśli zechce mnie posłuchać, ale nie mogę sprawić, aby był mną.
— Ale tylko jeden procent, na pewno...
— Proszę pana — przerwała mu z przepraszającym uśmiechem Elena. — Jestem pewna, że Jerome posiada w sobie nawet dziesięć.
Nauczyciel historii otworzył zaskoczony usta.
— Ale przed chwilą...
— Pomogę mu. Wydaje mi się, że sama się czegoś z tego nauczę — zaśmiała się blondynka, zakładając pasmo włosów za ucho. — Dziękuję panu — i odeszła w podskokach w stronę łazienek.
Adam Lobmarck nie miał zielonego pojęcia, co się właśnie stało. Czy w tym momencie nie założył swojej uczennicy stryczka na szyje? W takim razie dlaczego...
— ... "Dziękuję"?
***
Felix złapał Elenę na korytarzu. Podbiegł do niej truchtem, jednak zrobił to całkiem wolno. Miał skupiony wyraz twarzy, jego dłonie były już rozluźnione.
Powiedzieć, że ją złapał, jest jak najbardziej konkretnym stwierdzeniem, ponieważ Elena dosłownie wpadła w jego ramiona. Wydawała się jeszcze rozkojarzona po wcześniej odbytej rozmowie, ale uśmiech rozciągający jej usta wskazywał na to, że bynajmniej jej nie żałowała. Tylko znowu pochłonęły ją myśli i akurat, gdy błękitnooki chciał odwrócić ją w swoją stronę, ona uczyniła to sama i uderzyła swoją głową o jego klatkę piersiową, przez co prawie wylądowała na ziemi. Na szczęście refleks Felixa był w jak najlepszej formie, ponieważ Książę niemal od razu wyciągnął przed siebie ręce, łapiąc dziewczynę w talii i ratując ją przed upadkiem. Był to już drugi raz, kiedy straciła równowagę, jednak jej niezdarność w tym przypadku nie zajmowała jej głowy.
Felix Swanson właśnie ją przytulał!
Cóż, w pewnym sensie. Ale Elena czuła ciepło jego dłoni oraz ich siłę, kiedy ją dotykał. W tym samym czasie przejawiała się wszechobecna troska oplatająca ją ramionami chłopaka o kremowej skórze, chłopaka wyrwanego z jej marzeń. Czy to był sen? Jeśli ona teraz śniła, niech nikt jej nie budzi.
Miłość patrzyła na nią oczami tak pięknymi, że zaczęło brakować jej tchu. Miała wrażenie, jakby blondyn odkrywał najmniejsze zakamarki jej duszy, jakby zobaczył najskrytsze pragnienia.
Elena wirowała z wiatrem szalejącym na dworze, śmiała się do jego bezbarwnych podmuchów i przytulała lecące z nim liście, w głowie słysząc śpiew ptaków, które niedawno urządziły sobie dom blisko jej mieszkania. Później zobaczyła jeszcze tę przystojną twarz zapierającą dech w piersiach - i ukrywające się za mrokiem słońce znowu zaświeciło jasno. Oczami wyobraźni Elena dotknęła jego gęstych brwi koloru kory zimowego drzewa, chłonęła ich miękkość i zachwycała się lekkim łukiem, jakim się kończyły. Późnej dotknęła ciepłych powiek, jasnych rzęs, jedwabnych polików, a gdy zjechała na usta...
— Taki piękny...
— Co?
Elena podskoczyła w ramionach Felixa i wyrwała się z jego uścisku, tym razem spadając na drewnianą podłogę. Szkarłat pokrywał jej nos, policzki i szyję, a ona jak najszybciej wstała, odpychając się od podłoża.
— Dzień! Jaki piękny dzień: mam na myśli! W sensie na odwrót, ha ha — z jej gardła wyrwał się niezręczny śmiech i Elena złapała się za rękaw swetra, przenosząc ciężar ciała na lewą nogę.
— Bardzo — odparł Felix, wyglądając na okno i unosząc brwi na widok przechylonych drzew, które ciągnął niemiły wiatr. — Wszystko dobrze?
— U mnie? — mały promyczek słońca wskazał na siebie palcem, nadal rozżarzony do czerwoności. — Jak najlepiej, że pytasz. Wszystko dzięki!
— Co? — znowu zapytał Książę, nie rozumiejąc swojej rozmówczyni i po chwili westchnął. — Nieważne. Co to był za chłopak?
— Jerome?
— Tak — Felix pomyślał, że tak właśnie musiał się nazywać chłopak, który nawiedził szkołę niczym cień. — Skąd go znasz?
Chyba tylko on wiedział, jak rozmawiać z osobą, której się podobasz - musisz zadawać pytania, które odwiodą ją od zbędnego stresu.
— Och, tak właściwie to widzę go pierwszy raz — odchrząknęła. — Mam dawać mu korepetycje, emm, w pewnym sensie.
— On będzie chodzić do naszej szkoły?
— Tak — wzruszenie ramionami Eleny zirytowało Felixa, co było widoczne dzięki rozszerzonym płatkom nosa. Albo to przez nią, albo przez świeżą wiadomość, która mogłaby zadziałać w podobny sposób na wszystkich pozostałych ludzi z tej szkoły. — Jeśli mogę zapytać...
— Muszę iść.
Chłopak z burzą słomkowych loków na głowie odwrócił się na pięcie i zaczął kierować się w tylko sobie znanym kierunku, ale usłyszał jeszcze krzyk za swoimi plecami:
— Masz cudowne ręce! — dopiero później, gdy zażenowanie całkowicie wypełniło jej kości, a Felixa nie dało się już znaleźć, ponieważ odszedł, Elena uderzyła się otwartą dłonią w sam środek czoła (co słyszał każdy w odległości pięciu metrów od niej). — Dlaczego musisz być taki piękny?
* Ptaszki te nie występują niestety w USA, jednak pałam do nich zbyt głębokim uczuciem, by ich tutaj nie umieścić, więc mam nadzieję, że nie przeszkadza wam to w żadnym procencie (widzieliście, jakie piękne gniazda plotą?!)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top