XXXVII Przyjemność która nadeszła nie w porę
W komnacie, a i zapewne poza nią słychać było jedynie uderzenie skóry o skórę, a potem również i ciche pojękiwanie Luana, który zaczynał kręcić się coraz bardziej.
- To boli... - Wyjęczał, gdy słone krople znów zalały jego policzki. Zupełnie nie kontrolował już ciała, podskakując i wierzgając nogami.
- Potrzebujesz, bym przerwał chłopcze? - zapytał, raz za razem unosząc swoją zaczerwienioną dłoń, która kolorem nie dorównywała jednak pośladkom młodzieńca.
Luan chciał odpowiedzieć, że tak. Chciał to przerwać. Jednak wiedział, że nie jest jeszcze na skraju swojej wytrzymałości. Nie chciał też okazać słabości bardziej niż teraz.
-Dużo jeszcze? - zapytał więc tylko, wilgotnym, drżącym głosem.
- Kończymy pierwszą serię — oświadczył — Dlatego teraz nie boli aż tak bardzo — wyjaśnił, choć po ruchach chłopaka widział, iż ten niekoniecznie też tak uważa.
- Pierwszą? Z ilu?! - w jego głos wkradła się panika.
- Trzech mój chłopcze — wyjaśnił łagodnie Arteaz.
- T-trzech..? Każda ma tyle samo uderzeń? - zapytał, czując, że robi mu się słabo.
- Pierwsza to rozgrzanie, inne będą już krótsze. Zaufaj mi, będzie bolało, ale zniesiesz to.
- To już teraz boli — Luan cały zbladł na myśl o tym, że ma wytrzymać jeszcze więcej tej tortury.
- Boli jak to kara. Takie jej zadanie. - powiedział, po czym przerwał klapsy. Jego dłoń nie zetknęła się jednak z jego ciałem w celu złagodzenia bólu poprzez głaskanie czy masowanie. Na to był czas później. - Odetchnij...
Ułożył palce na dole kręgosłupa swojego podopiecznego, kojąco głaszcząc jego plecy. Za wcześnie na łagodzenie bólu, jednak widział, że Luan potrzebuje wsparcia.
- Bogowie — chłopak jęknął niechętnie. Próbował ułożyć się wygodniej, jednak nie mógł znaleźć takiej pozycji. Ze wstydem zauważył jednak, że gdy się na tym skupił, na razie ból nie był aż tak okropny. Nawet nie w połowie tak okropny, jak tan po rózdze — Możemy dalej... - powiedział, chcąc mieć to za sobą.
- Teraz zacznie boleć mocniej — ostrzegł mężczyzna — Zaciśnij dłonie na nogach krzesła i staraj się trzymać je z dala. Gdy dojdziemy do trzeciej serii, powiem ci. Gotowy? - uniósł dłoń.
- Tak? - Bardziej zapytał, niż stwierdził, zaciskając palce na drewnie. Zaparł się też nogami, nie chcąc aż tak wierzgać.
Jak strzał z bata na jego zaczerwienioną skórę posypał się grad mocnych uderzeń, wymierzanych ciągiem jeden po drugim, obejmując oba jego pośladki.
Nie spodziewający się tego całkiem chłopak krzyknął. Całe jego ciało spięło się, a knykcie zbielały od zaciskania dłoni. Co chwila jęczał i sapał, niezdolny już do przyjmowania bólu w ciszy.
- Możesz szlochać i krzyczeć najgłośniej jak chcesz Luanie. Nie tamuj tego — mówił głośno, chcąc, by jego słowa dotarły do zapłakanego chłopca.
Luan nie był w stanie dłużej się powstrzymywać. Pod koniec drugiej serii chłopak był zapłakaną kupką nieszczęścia i bólu. Wierzgał przy każdym uderzeniu, próbując uciec z kolan Arteaza. Bezskutecznie.
Wtedy mężczyzna znów wstrzymał się od uderzeń i położył dłoń na jego pośladkach. Luan łkał głośno, a jego ciałem wstrząsał przejmujący szloch.
- Myślę, że już wystarczy — oświadczył, delikatnie gładząc dłonią jego plecy.
Luan próbując powstrzymać się od szlochania, wymamrotał — Już..? To były trzy serie? - zapytał zdziwiony.
Mężczyzna nie chcąc by chłopiec uznał, że ten ma go za słabego, skinął głową. W istocie przecież wcale tak nie było a wręcz przeciwnie. Rozpierała go duma.
- Tak Luanie, bardzo dobrze się spisałeś...
Luan powoli spróbował podnieść się z kolan Arteaza nie chcąc dłużej przebywać w pozycji tak zapraszającej do dalszego torturowania go.
- Poczekaj — silna ręka przytrzymała go w miejscu — Odpocznij i poleż chwilę, inaczej zakręci ci się w głowie — powiedział troskliwie.
- Nie chcę tak leżeć — zacisnął oczy, nie mogąc ułożyć się na kolanach. Wyciągnął rękę za siebie, dotykając rozgrzanej skóry.
Ta pulsowała gorącem i czerwienią, której na razie nie był w stanie jeszcze dostrzec.
Arteaz wiedział, że zaczerwienienie w porównaniu do wcześniej sprawionych pręg zniknie znacznie szybciej. Najbardziej irytujący ból będzie odczuwalny jedynie dzisiejszego i może jutrzejszego dnia.
- Wolisz byśmy przeszli do mojej komnaty? Natrę ci skórę olejkiem łagodzącym.
Luan zarumienił się, podnosząc wzrok na mężczyznę — Ty... To zrobisz...?
- Tobie mogłoby być trudno — przyznał, delikatnie gładząc dłonią ciepłą, podrażnioną skórę.
Chłopak wstrzymał oddech, czując delikatny dotyk. Było w nim coś, czego nie potrafił opisać. Zastygł, zdziwiony własnymi odczuciami.
Arteaz widząc rozluźnienie Luana, kontynuował głaskanie go, wiedząc, że sprawi mu to ukojenie. - Jak się czujesz...?
- Boli, ale... nie jest tak źle. Nie tak, jak ostatnio — wyszeptał. Ciepło zaczęło rozpalać się w jego podbrzuszu, promieniowało aż z pośladków w stronę jego męskości.
Chłopak pochylił głowę, sapiąc
Arteaz przyjrzał mu się uważnie. Omijał jego miejsca intymne. Widział jednak tę reakcję i znał ją bardzo dobrze. Na razie postanowił jednak o tym nie wspominać.
Podwiniętą tunikę ponownie nakrył na jego ciało. - Możesz wstać — polecił — Pójdziemy do mnie.
- M- może... pójdę już do siebie. Jestem zmęczony — zasłonił dłońmi wypukłość w swoim odzieniu.
- Odpoczniesz u mnie. Muszę być pewien, że czujesz się w porządku i zadbać o ciebie. Taka jest moja rola — uśmiechnął się lekko, samemu wstając.
Rumieniec spłynął aż na szyję Luana — Czuje się dobrze, przysięgam na bogów! - zaprotestował słabo.
- Nie wątpię w twoje przysięgi, jednak i tak wolę ci towarzyszyć. Czyżby moja obecność była dla ciebie niechętna? - przekrzywił głowę, unosząc kącik ust.
- Nie, oczywiście, że nie! - młodzieniec pochylił głowę, patrząc z zażenowaniem na podłogę - M-możemyruszać — zaczął układać szatę w taki sposób by jego erekcja była niewidoczna. Cóż z tego, że takowy nie istniał, wciąż miał nadzieję.
Arteaz uchylił drzwi, puszczając chłopca przodem.
Jego Komnata nie znajdowała się w dużym oddaleniu, mimo to po drodze spotkali idącego w ich stronę niewolnika.
- Khaosie — Arteaz uśmiechnął się życzliwie — Przygotujcie i przynieście świeże owoce. Zamierzam spędzić wieczór z moim oblubieńcem — rzekł, obejmując Luana w talii.
- Tak, Panie — niewolnik pokłonił się nisko, zerkając ciekawsko na Luana. Pracując w okolicy Arteaza, nie było możliwości, by uniknął słyszenia krzyków jego oblubieńca.
Luan wcisnął się w bok mężczyzny, odwracając wzrok. Wstyd wypalał go od środka. Ze zdziwieniem zauważył jednak, że każda nowa fala upokorzenia spływa prosto do jego członka, napełniając go dziwną przyjemnością.
- Nie musisz się spieszyć — dodał jeszcze, uśmiechając się do rudowłosego znacząco, po czym ruszył w stronę swoich komnat a jego eromenos ze wstydem wymalowanym na czerwonych policzkach, podążył za nim.
Odnosił wrażenie, że stojący naprzeciw niewolnik nie patrzy nigdzie indziej niż na jego wzwód.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top