XXXVI Taniec drżącego ciała

Arteaz podążył za nim wzrokiem.

- Wzięcie odpowiedzialności za własne czyny również ma wielkie znaczenie... - kontynuował mężczyzna.

Jego głos ledwie co docierał do spanikowanego chłopaka. Widmo przeżywania znów tego bólu sprawiło, że zaczął kwestionować wszystko, co zrobił.

Być może powinien siedzieć cicho? Opatrzeć Ot'a i przy następnej wizycie ojca ukryć go przed nim?

Zapatrzył się na drzwi, zapominając nawet o ukrywaniu tego.

- Luanie...? - ciepła dłoń dotknęła jego ramienia.

Podskoczył na dotyk, odsuwając się od niego instynktownie. Przeniósł zraniony, zagubiony wzrok na swojego miłośnika. Odchylił się najbardziej, jak mógł od siedzącego mężczyzny.

- Mój chłopcze? - jego dłoń spłynęła na jasny policzek i potarła go kciukiem w czasie gdy spojrzenie skierowało się w stronę wystraszonych oczu.

Chłopak nie odpowiedział, zaciskając powieki. Próbował powstrzymać od wypłynięcia zbierające się pod nimi łzy. Wspomnienie bólu było w nim nadal tak żywe... pokręcił głową, uciekając od dłoni.

Arteaz przez chwilę lustrował jego twarz ze zmarszczonymi brwiami. Dopiero po chwili uchylił usta, pojmując, co się dzieje.

- Boisz się bycia ukaranym? - stwierdził, niż zapytał.

Luan skulił bardziej ramiona — Mogłem się nie odzywać — powiedział dziwnie złamanym głosem.

Cały czas w głowie odtwarzał kolejne uderzenia. Wypełniały jego umysł, zalewając go strachem i bólem.

Mężczyzna natomiast przysunął chłopca bliżej siebie, obejmując ramionami. Dłonią pogłaskał jego głowę.

- Nie mamy wpływu na to, co już się zdarzyło. Obiecuję nie być surowym wobec ciebie...

Luan siedział sztywno, nie pozwalając sobie na rozluźnienie w ciepłych ramionach. Dłonie, które zazwyczaj dawały mu oparcie i bezpieczeństwo, teraz jawiły się jako zagrożenie.

- Nie... nie dam rady — pokręcił głową, próbując wycofać się z uścisku

Arteaz trzymał go jednak mocno. Mocno a równocześnie delikatnie. Nie chciał odsuwać się od jego ciepła.

- Czego się obawiasz? Nie ocenię twoich łez ani szlochu. Nigdy...

- Nie zniosę tego — wyszeptał Luan spanikowany. Nienawidził siebie za własne myśli, ale naprawdę zaczynał żałować. Nic tak naprawdę nie uzyskał, a skazał się tylko na cierpienie. - Mój ojciec ma rację — wyszeptał w końcu

- O czym mówisz? - zapytał, gładząc jego włosy. Delikatnie, kojąco...

Tak, jak robiła to matka.

- Nie powinienem się do niego przywiązywać. Ojciec mnie ostrzegał. Tylko głupiec przywiązuję się do niewolników — powiedział zgorzkniałym głosem. - Mówił, że to mnie osłabi. I tylko wpakuje mnie w kłopoty...

- Przywiązanie nie jest złe. Jest dobre i każdy ma osobę, do której czuje te niepowtarzalne emocje — zapewnił, odsuwając się i patrząc chłopakowi w twarz — Broniłeś nie tylko kogoś, kto należy do ciebie, ale też kogoś, kogo dążysz uczuciem, którego nie potrafisz jeszcze nazwać. To cię nie osłabia, a wzmacnia.

- Zostanę za to ukarany. Będę cierpieć przez swojego głupiego niewolnika! Gdybym traktował go, jak przedmiot nie czekałby mnie teraz taki los — wypalił z mocą. Łzy zaczęły spływać po jego policzkach.

- Chwila bólu nigdy nie zastąpi więzi trwającej lata. I choć teraz się tego obawiasz, ból minie. Znacznie szybciej niż teraz sądzisz

- Teraz to chwila bólu... ile jeszcze przyjdzie mi za to zapłacić? Ile będę musiał przez niego cierpieć?

- Nie znane jest nam wola bogów mój chłopcze, jednak każde cierpienie zostanie nagrodzone. Ot w zamian za ból otrzymał twoją troskę i łaskę. Życzliwość, której tak potrzebował. Ty otrzymujesz od niego poświęcenie i obecność bez względu na wszystko.

Luan zamilkł, myśląc o chłopaku. Jego wiernych oczach i lojalności, jaką mu okazywał. Przeciwstawił się swojemu panu, by nie zdradzić sekretów Luana.

Zniósł to, a więc i on to zniesie.

Otarł łzy ze swojego policzka. Ot zrobiłby wszystko, co by mu rozkazał. Być może... ten ból będzie tego wart?

Wyobraził sobie, jak potem dokuśtyka do swojej komnaty. Położy się w alkowie. Ot mimo własnego bólu napewno będzie robił wszystko by złagodzić jego cierpienie...

Tak... To była zdecydowanie przyjemna perspektywa.

Jego oddech uspokoił się, a oczy rozjaśniły. Nie był już tak spięty i przerażony. Ból... wydawał się tak nieważny w obliczu myśli, jakie przelatywały mu przez głowę.

Otarł policzki i pokiwał głową, nie wiedząc, co więcej powiedzieć.

- Rozumiem... - wymamrotał jedynie, na co Arteaz skinął głową.

- Trafił mi się bardzo mądry chłopak — stwierdził z powagą mężczyzna.

Zmęczony wszystkimi emocjami Luan, zmusił się do lekkiego uśmiechu — Raczej niezbyt mądry, skoro co chwila pakuje się w kłopoty — wymamrotał — Czy... możemy już przejść do rzeczy? Chciałbym być już po...

- Dobry pomysł — skinął głową jego erastes, samemu podnosząc się — Wstań, proszę — polecił, samemu sięgając po niewielki drewniany taboret o krótkich nogach.

Luan podniósł się, wpatrując w podłogę. Powtarzał sobie, że to tylko trochę bólu. Pojawi się i za parę dni odejdzie.

- Nie dostaniesz trzcinką — oświadczył Arteaz, siadając na drewnianym siedzisku.

Luan zacisnął powieki, czując, jak jego serce przyspiesza. Do karania używano właściwie tylko dwóch narzędzi. Rózgi... lub bata. Zmusił się do zachowania spokoju i kontynuowania myślenia o przemijalności bólu. Nawet rany po bacie w końcu się goją.

- Dostałeś kiedyś dłonią? - zapytał nagle mężczyzna, pokrzepiająco gładząc ramię, stojącego naprzeciw chłopaka.

- Nie... będąc dzieckiem, nie dostawałem kar cielesnych ze względu na zdrowie — odparł zdziwiony pytaniem.

- W takim razie poczujesz pierwszy raz, jak to wygląda — stwierdził ze spokojem — Poradzisz sobie...

- To jest... dyscyplina, której używa się na małych dzieciach — zmarszczył brwi zdziwiony — Czemu więc...?

- Nie zamierzam karcić cię surowo. Nie uważam, aby twoja wina była duża — stwierdził.

- Dziękuję — wymamrotał chłopak, z rumieńcem wspinającym się po jego policzkach. Uwłaczało to jego honorowi... Jednak wizja łagodniejszej kary, sprawiła, że nawet tego nie zauważał.

- Unieś tunikę i połóż się na moich kolanach — polecił, prostując się. - Tak będzie nam najwygodniej.

Luan zacisnął zęby, wykonując polecenie. Kara dobra dla młokosa...

Cała jego twarz paliła i dziękował bogom, że jedynie Arteaz jest światkiem jego upokorzenia.

- Ślady w zupełności zniknęły — wymruczał pod nosem mężczyzna, przejeżdżając dłonią czule po jego skórze. Krążył palcami po jego pośladkach w przyjemny sposób. - Mimo iż jest to kara używana do dyscyplinowania dzieci, jedynie wydaje się tak niepozorna — ostrzegł.

- Jeśli dziecko jest w stanie ją znieść i ja ją zniosę — stwierdził Luan, rozluźniając się. Zagryzł wargi, zaciskając uda. Dotyk na pośladkach, szczególnie taki, wydawał mu się niezwykle intymny.

"Nie może być tak źle" pomyślał młodzieniec.

- W to nie wątpię. Jesteś silny i dzielny — zapewnił, uśmiechając się lekko — Jeśli będziesz potrzebował, bym przerwał, poproś. Liczyć nie musisz, nie jest to potrzebne.

- Dobrze... — przymknął oczy, przygotowując się na ból.

Arteaz nie przeciągał tego dłużej, unosząc dłoń w górę i wymierzając lekkie uderzenie w jego pośladki. Zatrzymał dłoń w miejscu, przyglądając się reakcji chłopaka.

Nie zauważył w niej nic niezwykłego. Luan podskoczył i spiął się, jednak szybko rozluźnił, gdy ból zniknął tak szybko, jak się pojawił.

To dało mu pewność, iż może kontynuować. Z tą samą siłą, na razie dość słabą, zaczął wymierzać uderzenia na przemian raz w jeden, raz w drugi pośladek nie spiesząc się zupełnie.

Budował siłę uderzeń stopniowo i spokojnie. Wzmocnił je, dopiero gdy zauważył, że chłopak na jego kolanach zaczyna się wiercić, a skóra na jego pośladkach różowieje.

- W porządku? - zapytał, nie zaprzestając jednak wymierzania klapsów. Był ciekaw, jak znosi je jego oblubieniec.

- Tak, choć trochę zaczyna boleć — chłopak krzywił się przy każdym uderzeniu.

- Dobrze... - ten skinął głową — Oddychaj spokojnie — drugą dłonią przytrzymał jego biodra, by te pozostały w miejscu.

Luan zaczął sapać przy każdym uderzeniu, z każdą chwilą spinając się coraz bardziej. Jego jasna, delikatna skóra szybko nabierała koloru, a uderzenia stawały się coraz bardziej uciążliwe.

Przy kolejnym mocnym uderzeniu chłopak pisnął, podnosząc do góry nogę.

- Nie ruszaj się mój chłopcze — mężczyzna jeszcze mocniej uderzył w zaczerwienione miejsce, skupiając na nim całą swoją uwagę.

Na tym w końcu polegał cały sens. Na wielokrotnym uderzeniu w dane miejsce.

Już po krótkiej chwili takich skoncentrowanych uderzeń, chłopak jęczał i sapał. Ruchy jego bioder również się zwiększyły. Jedyne czego w tamtym momencie pragnął, to by Arteaz przestał.

Mężczyzna dobrze zdawał sobie z tego sprawę i celowo nie zaprzestawał. Jego dłoń miarowo unosiła się i opadało na prawy pośladek chłopca, czyniąc go intensywnie czerwonym. Wciąż nie był to jednak odcień, który chciał uzyskać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top