XXXV Emocje, które władały mym ciałem
Luan wpatrywał się w oddalającą lektykę, aż ta w zupełności zniknęła mu z oczu. Poczuł ukłucie tęsknoty, wywołane świadomością, że dużo czasu minie nim ponownie ujrzy matkę... I ojca.
Duża dłoń spoczęła na jego ramieniu i dosunęła bliżej siebie.
- Kiedy tylko zechcesz, pojedziemy ich odwiedzić — powiedział Arteaz, jednym z tych uspokajających, przyjemnych głosów. - Wiesz o tym?
- Dziękuję. Będzie mi ich brakować — odpowiedział Luan wilgotnym od wzruszenia głosem. Ukradkiem otarł zbierające się pod jego powiekami łzy.
- Nie umierają, nie rozstajecie się na zawsze, nawet nie dostrzeżesz, kiedy minie ten czas rozłąki. Postaram się... Wystarczająco ci go umilić.
- Z tobą czas tu mija bardzo szybko — przytaknął Luan, opierając głowę o klatkę piersiową swojego miłośnika. Czuł olbrzymią wdzięczność do mężczyzny, którą zamierzał pokazać.
- Dziś mamy jeszcze kilka spraw do załatwienia. Myślę, że wiesz, o czym mówię — uśmiechnął się lekko — Mam na myśli twojego niewolnika.
- Tak, bardzo ci dziękuję. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby ojciec go zabrał — powiedział, łącząc ich spojrzenia. Oddał czuły uśmiech.
- Cieszę się, że to pojąłeś — przyznał, delikatnie ujmując dłoń młodszego i splatając z nim palce.
- Co mam zrobić by stał się mój? Nie mam zbyt wiele pieniędzy prócz prezentów od ciebie... - przyznał z lekką obawą.
- Ależ nic mój drogi. Niczego nie musisz robić mój chłopcze. Otrzymasz go w prezencie.
- Dziękuję... - twarz Luana rozjaśniła się natychmiast. Spojrzał na ich splecione ręce.
W przypływie radości uniósł je do swoich ust i pocałował dłoń Arteaza. Otarł się o nią policzkiem, patrząc na mężczyznę wdzięcznym wzrokiem.
- Dokumenty zostaną podpisane twoim imieniem, a na jego ciele pojawi się twoja pieczęć. Nikt już nie śmie podjąć żadnej decyzji w jego kwestii za ciebie — obiecał Arteaz, uśmiechając się na czułość, jaką obdarzył go chłopiec.
- Moja pieczęć... nie pomyślałem o tym — zmarszczył brwi, zmartwiony — To znaczy, że będę musiał przyłożyć rozgrzane żelazo do jego skóry...?
- Cóż — Arteaz zamyślił się — Tak, na tym to polega. Z pewnością byłeś tego świadkiem choć raz, ale nie martw się. Nie będziesz musiał robić tego samemu. — powiedział uspokajająco.
Luan opuścił wzrok, rumieniąc się intensywnie.
- To dobrze, choć sam widok wystarczył. Raz to widziałem, jak byłem mały i ... nie zniosłem tego widoku. Skwierczącej skóry, zapachu palonego mięsa i tego... krzyku. Nie jestem pewien, czy Ot przywykł do takiego bólu.
- Jestem dumny, że w twoim sercu jest tak dużo współczucia — powiedział z zadowoleniem — Nie myślmy nad tym na razie. Obecnie mamy... coś jeszcze do zrobienia...
- Tak? Co takiego? - zapytał młody chłopak ciekawskim głosem
- Porozmawiamy w naszej sali lekcyjnej — powiedział z powagą w głosie i uśmiechnął się lekko. - Sprawa ta dotyczy twojego ojca a przez to także i mnie.
- Oczywiście. Teraz, panie? - zapytał nieco mniej pewnie. Spojrzał na Arteaza pytająco
- Nie ma co zwlekać — skinął głową.
***
Luan zasiadł w skrzyżnym siadzie na miękkich poduszkach, na których zawsze odbywał lekcje. Jego miłośnik zasiadł naprzeciw niego, patrząc w zamyśleniu na swojego oblubieńca.
- O czym... chciałeś porozmawiać? - zaczął młodzieniec, nie mogąc znieść niekomfortowej ciszy.
- O wczorajszej sytuacji jak się zdarzyła. Wymiany zdań między tobą a twym ojcem — odparł.
- Oh... wiem, że to, co zrobiłem, było nieodpowiednie, jednak... On uderzył Ot'a za bycie mi wiernym. Upokorzył mnie, pozwalając sobie na to.
- Ot nie należał wtedy do ciebie a do niego. Miał do tego prawo...
- Nie! - Luan gniewnie pokręcił głową — Nie o prawo chodzi. Jest mój, dał go mnie, gdy byłem mały. Nie miał więc prawa...!
- Mój chłopcze nie unoś się — rzekł spokojnie — Rozumiem, iż zareagowałeś tak w obronie swojego niewolnika...
- W obronie własnej godności. To uwłaczało mi. Zupełnie zignorował moje słowa. Prośby czy zakazy. To mnie rozgniewało. Ot... To niewolnik, nie o niego tu chodzi — dodał ciszej.
Arteaz na te słowa uśmiechnął się pod nosem. Dobrze wiedział, iż nie była to prawda.
- Jednakże to twój ojciec. Pan domu, któremu winien jesteś szacunek bez względu na wszystko...
Luan zacisnął zęby, wpatrując się gniewnie w punkt na kamiennej podłodze.
Chciał wykrzyczeć Arteaowi, że wszystko, co mówi to nieprawda, jednak... to nadal on miał we władaniu Ot'a. Mógł złamać swoje słowo i zatrzymać go dla siebie.
Nie odezwał się więc, chcąc już tylko iść do swojej komnaty.
- Widzę gniew na twojej twarzy. Rozumiem go, sam bywałem porywczy w twoim wieku. Zapewne zareagowałbym ponownie i wcale tego nie żałował. I był z tego dumny tak jak i ja jestem dumny z ciebie... - uśmiechnął się
- Czemu miałbyś, skoro moje zachowanie było według ciebie tak nieodpowiednie? - wycedził, nadal nie patrząc na swojego miłośnika
- Szacunek do własnej rodziny, rodu a przede wszystkim ojca jest bardzo ważny. Bez względu na gniew czy złość. Zawdzięczasz ojcu nie tylko życie jego poziom i status — odrzekł z powagą. — Gdyby nie jego dobra wola i miłość do ciebie, nie zgodziłby się na sprzedaż mi niewolnika... Czyż nie? Niezwykle cenię sobie odwagę i wyrażanie własnego zdania. Nie lękałeś się powiedzieć tego, co uważasz. To zasługuje na podziw jednakże...
- Gdyby nie twój status panie, nie sprzedałby ci niewolnika. Mój ojciec wie, że nie może sobie pozwolić na popadnięcie w twoją niełaskę — odparł Luan z gniewem w głosie.
- Doprawdy? Gdyby tak było, nie musiałbym prosić tak długo...
Luan uniósł zaskoczony wzrok.
- Prosiłeś panie? - zapytał ze zdziwieniem.
- Oczywiście, wbrew temu, co sądzisz, mój status nie daje mi zapewnienia, iż otrzymam to? co zechcę. Proszę, gdy na czymś mi zależy. Lub też na kimś... - dodał znacząco.
Młodzieniec wydawał się zbity z tropu. Wbił spojrzenie w oczy Arteaza próbując wyczuć czy słowa wypływające z jego ust nie są, aby fałszem
- Dziękuję... - powiedział w końcu — Rozumiem to, o czym mówisz, jednak nie przebaczę memu ojcu. To, co zrobił, nie wynikało z miłości, a z próby kontroli nade mną. W chwili przejścia pod twoją opiekę, tylko ciebie powinienem słuchać. Dla ojca jestem już w pełni mężczyzną.
- I on również tak uważa, dlatego w żaden sposób nie napomniał cię i nie ukarał za słowa, jakie wypłynęły z twoich ust.
Luan zawahał się, po czym skinął głową.
- Nie zmienię mojego zdania. Być może moja reakcja była zbyt emocjonalna, jednak miałem prawo tak zareagować.
- Miałeś oczywiście, jednak złożyłem twemu ojcu obietnicę, iż cię wychowam — rzekł stanowczo.
- Karcąc mnie za obronę niesłusznie ukaranego niewolnika? Mnie on nie obchodzi, ale sądziłem, że dla ciebie niewolnicy zasługują na sprawiedliwe traktowanie.
- Sprawiedliwość to prawo. Prawo stało po stronie twego ojca. Teraz się to zmieniło. - wbił w swojego oblubieńca uważne spojrzenie.
- Czyli za sprawiedliwe uważasz odcięcie ręki niewolnikowi, gdy ten zniszczy, nawet nieumyślnie własność, Pana? Takie jest prawo — powiedział Luan zdecydowanie.
- Mogę próbować zapobiec zdarzeniu, nim się wydarzy. Gdy będzie już po nim, cóż pozostaje? Czasu nie cofniemy. Milczeć nie należy, co pokazałeś. Podziwiam to, jednak mogłeś przy tym zachować należyty szacunek i zapanować nad emocjami. Nie jest to proste...
- Nie zrobiłem nic złego! Mój ojciec nie zasłużył na traktowanie go z szacunkiem — wycedził Luan, ponownie odwracając wzrok.
- Jesteś w wieku, w którym często nachodzą cię takie myśli. Są one częste i naturalne. Mimo to, w głębi duszy wiesz, iż wywołane są gniewem i gdy ten przeminie, przestaniesz tak twierdzić... Wiesz, że mam rację Luanie.
Luan otworzył usta, chcąc zaprzeczyć, jednak powstrzymał się. Powiedzenie swojemu miłośnikowi "Nie, myślisz się, a ja mam rację" było podpisaniem wyroku na samego siebie. Nie zamierzał popełniać tego błędu.
Zmarszczył brwi, uświadamiając sobie, że ostatnio, gdy Arteaz tak z nim rozmawiał, został wychłostany trzcinką.
Oddech chłopaka przyspieszył, gdy ten wyprostował się. Jeśli za ukaranie Ot'a dostało mu się tak bardzo... Jaka spotka go kara za obrazę ojca?
- Zapewne panie masz rację — powiedział więc potulne.
Uśmiech na twarzy mężczyzny poszerzył się. - Na tyle już cię poznałem mój chłopcze, iż wiem, że w głębi siebie nie zgadzasz się ze mną. I to dobrze... Oznacza to, iż myślisz samemu. I że samemu dojdziesz do właściwych wniosków, gdy przyjdzie taki czas. Moim zadaniem jest jedynie wskazać ci drogę i zwrócić na nie uwagę — powiedział ciepło.
- Rozumiem, co chciałeś mi przekazać. Zapewne... Moje zachowanie było niewłaściwe. Powinienem zachować spokój i pójść do ojca nie w emocjach — powiedział pokornie.
- Masz rację, cieszę się, że to dostrzegasz. Jak jednak wiesz, zrozumienie to jedynie połowa celu. Odpowiednie zapamiętanie swojej winy, również jest ważne...
Luan zacisnął pięści, próbując powstrzymać się od drżenia. Drzwi nie były zaryglowane... gdyby się postarał, mógłby wybiec z pomieszczenia i uciec jak najdalej.
Spojrzał na nie kątem oka, rozważając taką możliwość.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top