XXXIX Pozwól mi, widzieć cię takim

Luan szarpnął biodrami, gdy po raz kolejny palce mężczyzny przesunęły się po jego męskości. Wstrząsnęła nim fala przyjemności, wyduszając z gardła niski jęk.

- Czy to dla ciebie miłe? - zapytał czule mężczyzna, nie zaprzestając ruchów.

- Mmmm... - chłopiec spróbował odpowiedzieć, ale iskierki przyjemności nie dawały mu dojść do słowa, co i rusz wyciskając z niego sapnięcia i jęki.

- To mogę uznać za potwierdzenie — rzekł z rozbawieniem, po czym ścisnął lekko dłonią prężący się członek i przesunął palcami w górę i w dół.

Leżący przed nim chłopak wygiął się, zaciskając dłonie na materiale - J-ja.. - wykrztusił, zanim znów jego głos przeszedł w jęk.

- Krzycz, jak chcesz najgłośniej — powiedział radośnie i ponowił ten ruch po całej długości.

Wtedy wraz z głośnym jękiem z ciała chłopca wypłynęła stróżka spermy, plamiąc białą tunikę i dłoń Arteaza. Luan oddychał ciężko, miotany nieznaną wcześniej przyjemnością.

Arteaz zaprzestał swoich ruchów dopiero po chwili, znacznie je zwalniając. Nie chciał wywołać w chłopaku nagłego szoku. Delikatnie wyjął dłoń spod jego tuniki i sięgnął do złotej misy stojącej koło łoża. Opukał w niej dłonie i przeniósł spojrzenie na ciężko duszącego oblubieńca.

- Mój chłopcze?

- Bogowie — jęknął ten po uspokojeniu oddechu — To było... niezwykłe — przyznał. Jego nadal lśniące przyjemnością spojrzenie skrzyżowało się z oczami Arteza — Dziękuję...

- Nie masz za co dziękować mój eromenosie — pogładził go po spoconym czole — Twoja przyjemność jest dla mnie bardzo cenna.

Młodzieniec opadł znów głową na miękkie posłanie, uśmiechając się sennie. Orgazm wywołał w nim głębokie uczucie relaksacji, które dłoń jedynie pogłębiała — Tak... to milsze niż sądziłem, że będzie...

- Nie możemy cię przebodźcować za pierwszym razem, dlatego zakończymy dziś na jednej twojej przyjemności. Z czasem jednak bądź pewien, że będziesz miał ich wręcz dość.

- Jak można mieć dość czegoś tak pięknego? - zapytał chłopak, niedowierzając temu, co słyszy.

- Masz odpowiedź, dlaczego tylu mężczyzn korzysta z domów uciech — wyjaśnił.

Luan skinął głową — Tak... Teraz już rozumiem — przymknął oczy i zakrył usta dłonią, ziewając.

- Jesteś śpiący — stwierdził, patrząc na senne oczy oblubieńca.

- To był stresujący dzień, obfity w emocje — odpowiedział chłopiec — Tak... jestem śpiący.

- Może zostaniesz ze mną tej nocy? Mówię tylko o śnie przy mym boku, niczym więcej — zaznaczył od razu.

-  Ale Ot...?- pokręcił głową, podnosząc się sennie do siadu.

- Przekażę mu, że jesteś bezpieczny. Będzie miał całe łoże dla ciebie, jeśli mu na to pozwolisz...

- Nie pozwoliłbym niewolnikowi spać na własnym łożu. Ani pod moją nieobecność, ani...

- Z pewnością — rzekł z nutą kpiny Arteaz — Każę mu przekazać, że jesteś przy mnie. Nie będzie się obawiał.

- Może się obawiać. Moim zmartwieniem było to, że pewnie zacząłby mnie szukać, budząc przy tym połowę domostwa — wymamrotał Luan — Dziękuję. Z chęcią zostanę.

Mężczyzna skinął głową — Cieszę się w takim razie, wspólnie skorzystamy z łaźni.

Chłopak na te słowa rozbudził się nieco.

Myśl o gorącej parze otaczającej silne ciało Arteaza... Kroplach wody osiadających na jego ramionach i brzuchu...

- Wejdź Khaosie! - zawołał tymczasem jego miłośnik, przerywając te... Jakże wspaniałe myśli.

Ledwie je zakończył, a drzwi już otworzyły się, a przez ich próg przeszedł niewolnik, niosąc tace ze wskazanymi wcześniej owocami.

- Podaj je — uśmiechnął się Arteaz, wskazując na łoże. - Czy czegoś jeszcze sobie życzysz mój chłopcze? Może masz chęć na wino?

- Sądziłem, że to napój zakazany w tym domu — Luan uniósł brew

- Nie jest zakazany. Uważam, że mąci w umyśle, gdy jest nadto nadużywany w tak młodym wieku, nie potrafisz jeszcze ocenić, ile z niego pomoże ci myśleć, a ile utrudni. Granica jest bardzo cienka... Jednak wieczorami, na odpoczynek jeden kielich z pewnością ci nie zaszkodzi.

- Jeśli takie jest twoje zdanie. Zmoczyłbym wargi w jakimś słodkim winie, jeśli takowe posiadasz...

- Nie znam wina słodszego od ciebie, jednakże postaram się temu sprostać. Khaosie — skierował wzrok na niewolnika, zastygłego w oczekiwaniu — Przygotuj łaźnie i przynieś do niej najsłodsze wino, jakie odnajdziesz w piwnicy.

- Oczywiście Panie — niewolnik skłonił się głęboko, opuszczając sztywno pokój. Zerknął na Luana z przestrachem, jakby spodziewając się komentarza w swoją stronę.

Luan jednak wpatrywał się w sufit sennym wzrokiem. Po chwili dopiero na jego policzkach pojawił się rumieniec.

Czy skoro... Arteaz wezwał go i ten wszedł do pomieszczenia od razu, oznaczało to, iż musiał stać przed drzwiami.
Czy stał więc tam gdy...
On sam doznawał przyjemności?
I ile słyszał...?

- Czy... Khaos zawsze czeka pod drzwiami na twoje wezwanie? - zapytał niepewnie, nie wiedząc, czy chce znać odpowiedź.

- Czekał, aż skończymy, byś nie poczuł się niekomfortowo — wyjaśnił, jakby to było oczywiste mężczyzna.

- Przed drzwiami nadal wszystko słychać — Luan powiedział, czując, jak robi mu się słabo. Przecież jęczał jak kurtyzana!

- Nie pierwszy raz i nie ostatni to słyszał — uśmiechnął się z politowaniem jego erastes — Uwierz mi, iż nie ma w tym nic złego.

- To odpychające. Niewolnik słuchający panów w czasie uniesień? - powiedział z niechęcią.

- Jesteś moim eramonesem, to oczywiste, iż pomiędzy nami będzie nić seksualności i piękna erotyzmu. Nie ma w tym niczego złego... Wielu niewolników jest z panami tak blisko, że towarzyszy przy ich boku podczas stosunków.

- Khaos jest takim niewolnikiem? Pozwoliłbyś, by oglądał nasz stosunek? - zapytał Luan podejrzliwie.

- Jeśli byś tego chciał... - ciepła dłoń ponownie spłynęła na delikatny policzek i pogładziła żuchwę.

- Łaźnia gotowa panie — powiedział niewolnik, ponownie pojawiając się w komnacie.

- Dziękuję, możesz odejść. Chodźmy Luanie. - Arteaz podniósł się z łoża.

Chłopiec podążył za nim na słabych nogach. Wrażliwa po orgazmie męskość ocierała się o jego tunikę, drażniąc go jeszcze bardziej — Ponownie zażywamy kąpieli bez służby?

- A na cóż nam ona? Pomogę ci się wykąpać. Czy nie mogę liczyć na to samo z twojej strony? - przekrzywił głowę.

Luan zastygł w pół kroku, przełykając głośno ślinę — Miałbym... Cię myć? Mokrym materiałem przesuwać po twojej skórze i...?

- Cóż... Zdaje mi się, że właśnie na tym to polega — skinął głową z rozbawieniem.

- Moją dłonią? - zapytał już bardziej sam siebie, oblizując wargi.

- Jeśli znasz inny sposób... - zaczął.

- Nie nie. Ja... Tak, oczywiście. Z chęcią pomogę ci w czasie kąpieli — powiedział Luan szybko, znów ruszając przed siebie.

- Na razie to ja zajmę się tobą — powiedział, czując intensywne gorąco zaraz po przekroczeniu progu łaźni. Nagie stopy dotknęły kafelków.

- Chodź chłopcze — powiedział, spoglądając na idącego za sobą chłopaka. Następnie sięgnął dłonią do klamry trzymającej jego togę na ramieniu.

- Czy w łaźniach mężczyźni pomagają sobie w ten sposób? Ojciec nigdy nie chciał mi powiedzieć... - Luan zaczął mówić, chcąc uciec myślami od sytuacji, w której się znajdował.

- Czy twój ojciec miał kogoś bliskiego, z kim często go widywałeś? Na tyle na, ile cię poznałem, wiem, że nie mógł być to niewolnik, lecz może inny człowiek...?

- Miał wielu przyjaciół. Głównie ze sceny politycznej — odpowiedział, Luan marszcząc brwi.

- Wielu przystojnych senatorów — uśmiechnął się pod nosem — Myślę więc, że na pewno były powody, które wpływały na to, że nie chodziłeś z nim do publicznych łaźni. Zresztą... Młodzi chłopcy nie są tam wpuszczani, dopóki nie osiągną wieku męskiego.

- Czyli... naprawdę są to miejsca, gdzie mężczyźni okazują sobie najbliższą formę przyjaźni? - zapytał, czując gorąco na policzkach.

- Są... I jest ich więcej, niż myślisz — uśmiechnął się, po czym sięgnął do tuniki Luana — Mogę?

- Oczywiście — pozwolił, by tunika zsunęła się z jego ramion — Czy... - wyciągnął dłonie do Arteaza z niemym pytaniem.

- Tak? - zapytał ten, rozwiązując aksamitny sznurek, który jako jedyny trzymał teraz odzienie chłopca na jego talii.

- Mam też pomóc ci zdjąć ubranie? - zapytał niepewnie. Z fascynacją patrzył na silne dłonie swojego opiekuna.

- Bardzo dziękuję za twoją pomoc — rozłożył ręce, by chłopakowi było łatwiej go rozebrać.

Luan nie zdołał powstrzymać uśmiechu. Mężczyzna przed nim był tak ciepły i silny, że nawet służenie mu nie wydawało się tak straszne. Rozpiął klamrę jego togi.

Delikatnie zsunął ją z jego ramienia, odwijając. Widział, jak robią to niewolnice i nie sądził, że będzie to tak trudne.

- Nie myślałem... Że to takie skomplikowane — powiedział, rumieniąc się.

- Nasi służący mają więcej umiejętności, niż ci się zdaje. Każdy niewolnik jest na swój sposób wykształcony. Choćby w sztuce ubioru — odparł Arteaz. Nie ruszył się ani o krok, przyglądając swojemu chłopcu.

- Może... I ja powinienem się tego nauczyć? - zapytał nieco nieśmiało, widząc, jak nieudolnie mu to wychodzi.

- W mojej opinii mąż, który nie potrafi sam się oporządzić, jest nie lepszy od konia. Jednak według naszych realiów, możesz nigdy nie opanować tej umiejętności.

- Ale ty... Mnie nauczysz, prawda? - zapytał, unosząc swoje wielkie oczy na twarz mężczyzny.

- Jeśli tylko tego zapragniesz — ciepła dłoń spotkała się z jego policzkiem. Mężczyzna przejechał czule kciukiem po miękkiej skórze — Musisz tylko mi pozwolić, a obiecuje, że nauczę cię wszystkiego, co sam wiem.

- Pozwalam — powiedział Luan, w rytm tych słów, puszczając dłonią ostatni kawałek tkaniny ukrywającej nagie ciało mężczyzny.

Ta opadła swobodnie a Arteaz wyszedł z niej, kierując się w stronę wody. Wyciągnął dłoń w stronę chłopca.

Luan wstrzymując oddech, przyjął ją. W tym zaparowanym pomieszczeniu, wśród zapachu olejków i gorąca wchodzącego w każdą komórkę ciała, poczuł się jak w domu. Pierwszy raz, od kiedy przybył do posiadłości swego miłośnika...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top