XXXIV Relikwia beztroski
Ot siedział w sypialni swojego pana z nogami podciągniętymi pod klatkę piersiową. Już dawno wykonał wszystkie polecenia i nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Jednocześnie bał się tego, co ustalił jego prawowity pan i czy to nie jego ostatnie chwile z Luanem w tym domu.
Łzy same niemal zbierały mu się do oczu, gdy myślał o tym, że może go opuścić i odejść, że zostanie sprzedany lub oddany komuś innemu. Wiedział, że nie będzie on lepszy niż jego obecny pan. Może być tylko gorszy.
Co, jeśli będzie go chłostał i karcił bez ustanku? Jeśli nie będzie dawał mu wody lub będzie go krzywdził?
Pokręcił głową przerażony.
Cóż on miał zrobić? Był tylko dobytkiem bez prawa i głosu. Jego błagań, próśb czy słów i tak nikt by nie posłuchał.
Pozostała mu jedynie modlitwa do bogów by zlitowali się nad jego losem i pozwolili zostać u boku Luana. Tylko tego pragnął...
W trakcie, gdy tak rozmyślał, drzwi do komnaty otworzyły się i wszedł przez nie nikt inny jak jego pan.
Luan od razu rozejrzał się, a widząc siedzącego pod ścianą chłopaka, zbliżył się do niego.
- Ot! - zawołał, stając naprzeciw niego.
- Panie! - chłopak wyprostował się w wysokim klęku.
Uśmiechnął się przez łzy widząc Luana. Widok pana niezwykle go cieszył, szczególnie teraz, gdy nie wiedział, jak długo jeszcze będzie mu dane go oglądać.
- Znów płakałeś... - zauważył ten, marszcząc brwi i dłonią otarł mu policzki — Przestań to robić, wyglądasz ładniej bez łez na twarzy.
- Przepraszam panie — pokręcił głową, samemu ocierając swoje policzki — Byłem... smutny.
- Więc nie bądź smutny. Teraz nie chcę już więcej widzieć cię smutnego, rozumiesz? - zapytał, unosząc palcami jego podróbek.
- Tak, panie. Rozumiem. I-ile zostało mi czasu z tobą? - zapytał cichym głosem.
Przymknął oczy, opierając się mocniej na dłoni młodzieńca.
- A zamierzasz umierać? - Luan uniósł brew, przekrzywiając głowę.
- Nie panie, ale zapewne niedługo ktoś mnie... zabierze — ostatnie słowo wyszeptał, nie chcąc nawet o tym myśleć.
- Któż miałby cię stąd zabrać? Jesteś mój i tylko mój — Powiedział zdecydowanym głosem — No... Może niekoniecznie teraz — dodał.
- Ale twój ojciec panie... on przecież mówił... - zauważył, starając się nie mówić słów, które rozzłościłyby jasnowłosego.
- Sprzedał cię. Arteaz cię kupił, ze względu na mnie! Wiem, że nikomu cię nie odda. Jesteś więc mój — oświadczył z zadowoleniem.
- Arteaz mnie kupił?! - zapytał radośnie.
Jego oczy zdawały się świecić w lekkich promieniach słońca.
- Tak, teraz nie należysz już do mojego ojca, a więc nie ma on prawa podnieść na ciebie ręki bez zgody mojego miłośnika. A wiem, że on na to nie pozwoli — dodał pewnie
- M-myślisz panie, że będę mógł być nadal twój? - zapytał z nadzieją.
- Jesteś mój i będziesz. Bez względu na wszystko inne — mruknął, po czym opadł na łoże — Arteaz na pewno mi cię odda, jeśli o to poproszę.
- Dziękuję panie! Nie chcę należeć do nikogo innego! Chcę być tylko twój! — zapewnił ponownie, podnosząc się.
Spojrzał na leżącego chłopaka oczami pełnymi radości.
- Chodź — ten wskazał na miejsce koło siebie — Poleż ze mną.
Niewolnik szybko wślizgnął się na łoże. Cały czas wpatrzony w swojego pana nie próbował nawet powstrzymać uśmiechu.
- Czemu się tak cieszysz? - zapytał z pozoru obojętnie Luan — Aż tak cieszysz się, że możesz zostać? Może trafiłbyś do lepszego pana niż ja?
Chłopak jakby urażony spojrzał na niego z szokiem — Lepszego niż Ty, panie? Tylko ty jesteś moim panem. Nie ma nikogo lepszego — pokręcił głową niedowierzając w to, co słyszy.
- Nie jestem aż taki najlepszy — wymamrotał, patrząc w sufit — Arteaz jest dużo lepszy niż ja...
- Miło mi jest, gdy mnie głaszcze panie...ale Arteaz nie jest moim panem. - zaoponował oczywistym tonem.
- Daleko mi do niego. Chciałbym kiedyś być takim jak on. Silnym i bogatym... I mieć taką rezydencję i tylu niewolników — rozmarzył się.
Niewolnik nieco posmutniał na wspomnienie innych niewolników. Wiedział, że nie powinien... ale myśl o panu z innym niewolnikiem wywoływała w nim gniew.
- Myślisz, że kiedyś taki będę? - zapytał, po chwili milczenia.
- Napewno mój panie. Nie wyobrażam sobie ciebie w innym miejscu. Będziesz wielkim i potężnym człowiekiem — przytaknął pewnym głosem.
- Ty też wtedy urośniesz. Będziesz silny... Silniejszy od wszystkich innych niewolników — Powiedział, przejeżdżając palcem po ciemniejszej od jego skórze Ota.
Chłopak zadrżał, spinając się. Spojrzał na swojego Pana ciemnymi oczami.
- Będę się starał dla ciebie panie, choć... Napewno szybko znajdziesz kogoś silniejszego ode mnie.
- Nie chcę nikogo silniejszego. Jesteś mój i będziesz mój, nawet jeśli nie będziesz silny — mruknął. - A może... Ty nie będziesz tego chciał?
- Oczywiście, że będę! Będę z tobą tak długo, aż nie stwierdzisz, że nadeszła już moja godzina bądź mnie nie sprzedasz, panie! — obiecał, unosząc się nieco z pościeli.
Luan nic już na to nie odpowiedział, patrząc jedynie twarz niewolnika.
Była ona nad wyraz ładna i symetryczna. Oczy miały ciemną oprawę a źrenice głęboki brązowy odcień. Rzęsy były tak długie, jak u niewiasty. Odcień skóry również z wiekiem zdawał się jaśnieć i z typowo śniadego teraz zmieniał się w coraz bardziej oliwkowy.
Jego wpatrywanie się przerwało pukanie do drzwi, w których po chwili ukazała się jego matka.
- Przyszłam się pożegnać — uśmiechnęła się, podchodząc do łóżka.
Spojrzenie przeniosła na niewolnika i do niego również lekko się uśmiechnęła.
Ot opadł na kolana obok łóżka, przenosząc wzrok na posadzkę.
- Dziękuję matko. Wyjeżdżacie już? - zapytał kurtuazyjnie Luan, wstając.
Oddał uśmiech swojej rodzicielki.
- Twój ojciec i miłośnik jeszcze rozmawiają, a ja obeszłam już całe ogrody — westchnęła — Niedługo będziemy wracać — skinęła głową i zapatrzyła się na niewolnika klęczącego przy łożu — Czego się dowiedziałeś w jego sprawie?
- Arteaz go wykupił — oznajmił radośnie — A znając go, nie będzie kazał mu długo prosić.
- To twoja zasługa, prawdziwie zawróciłeś mu w głowie — rzekła z dumą kobieta i pogłaskała go po jasnym policzku.
- Staram się go do siebie nie zniechęcić. To dobry człowiek i niezwykle mądry — oparł się o dłoń kobiety — Niech bogowie mają cię w opiece matko.
- I ciebie mój synu — uśmiechnęła się, po czym spojrzała na Ot'a — Chodź tutaj — poleciła.
Niewolnik przysunął się bliżej do kobiety — Pani? - zapytał niepewnie.
- Pokaż plecy — powiedziała łagodnie, uważnie lustrując twarz niewolnika.
Ot od razu przeniósł pytający wzrok na Luana, oczekując zgody na wykonanie polecenia. Gdy ten skinął głową, odwrócił się, zsuwając tunikę ze szczupłych ramion.
- Pokaż — ta obróciła chłopca tyłem do siebie i przyjrzała się jego śladom — Widzę, że się nim zająłeś — spojrzała na syna — Inaczej ślady byłyby dużo większe i zaognione — powiedziała pod nosem, dotykając ich dłonią.
Ot i tak syknął, nim zdążył się powstrzymać. Plecy były tkliwe, jednak musiał przyznać, że bolały mniej niż zazwyczaj po chłoście.
- Nie zasłużył na ból. Ojciec ukarał go za wierność. - powiedział Luan poważnie — Wierność nie jest czymś, co powinno się z niego wyplewiać.
- Zdecydowanie, Fabio ma silną rękę do niewolników. Czasem aż nadto... Dzielny jesteś, podziwiam to — powiedziała, klepiąc niewolnika po ramieniu. Nie chciała sprawić mu bólu.
- Dziękuję Pani — powiedział chłopak, biorąc głęboki wdech i wypuszczając go powoli.
- Teraz na szczęście nikt już nigdy nie będzie próbował zmieniać go bez mojej wiedzy — Luan agresywnie przejechał paznokciami po skórze głowy niewolnika. Czule jednak z wyczuwalnym gniewem.
- Dobrze, że tak uważasz. Nigdy nie daj zmieniać siebie ani swojej własności — powiedziała, patrząc na syna, po czym odetchnęła, ponownie nasuwając tunikę na plecy ciemnowłosego — Każ smarować mu rany dwa razy dziennie. Wtedy nie powinno być śladu po bliznach.
- Tak zrobię — skinął głową Luan, po czym dodał — Możesz odejść Ot, chcę pobyć z matką.
Niewolnik posłusznie skłonił głowę i opuścił pomieszczenie, natomiast Luan, uniósł się i oparł głowę na kolanach matki.
Dokładnie tak, jak robił to, gdy był dzieckiem. Gdy nie bał się oceny innych i nieżyczliwego spojrzenia. Miał to za nic. Tutaj... Tutaj nie musiał się tego obawiać.
- Czy ojciec... Tęskni za mną? - zapytał cicho, czując jak delikatna dłoń, gładzi jego włosy i przeczesuje palcami włosy.
- Bardzo, pogrążył się w pracy, jednak bez ciebie jest tak cicho i smutno. Brakuje mu ciebie... - uśmiechnęła się lekko.
- Nie okazuje tego — wymamrotał pod nosem.
- Taki już jest, jednak ja wiem, co leży mu na sercu. Wiem, że kocha cię ponad życie. Jesteś jego jedynym synem, dziedzicem i dumą... I moją — dodała troskliwie.
Chłopak wtulił jedynie policzek w jej dłoń, wdychając przyjemny matczyny zapach.
Nic już nie powiedział, uśmiechnął się jedynie, przymykając oczy. Usłyszane słowa były dla niego czymś, czego pragnął usłyszeć od dawna. Niczego więcej nie było mu trzeba...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top