XXXIII Spełnione nadzieje

Rozgniewany Luan opadł na łóżko i krzyknął ze złością w poduszkę. Zaciskając pięści, odwrócił się na plecy, a słysząc otwierające się drzwi, uniósł głowę.

- Czego chcesz?! - warknął, widząc niepewnie wchodzącego Ot'a.

- Panie...? Mogę wejść? Proszę — powiedział cichym głosem. W jego oczach lśniły łzy.

- Chodź — powiedział niechętnie i usiadł na pościeli ze skrzyżowanymi nogami. Nie zwracał nawet zbytniej uwagi, że brudzi pościel sandałami.

Chłopak uklęknął obok łoża, wpatrując się w pana wielkimi oczami. Przeciągnął dłonią po twarzy, próbując odegnać łzy.

- Czemu płaczesz? - zapytał chłopak, jak najbardziej starając się okazać obojętność.

Mimo to czuł żałość na widok łez  swojego niewolnika.

- J-ja... on mnie zabierze? Będę tak bardzo za tobą bardzo tęsknić panie — powiedział, pociągając nosem — Nie chcę służyć komuś innemu.

- Nie gadaj głupstw. Nigdzie cię nie zabierze. Ani on, ani nikt inny! - pokręcił głową.

- A-ale... Pan  mówił, że to zrobi. Że mnie sprzeda — odparł nieco zbyt histerycznie.

- Nie dam cię sprzedać... Jesteś mój! Mój i tylko mój — wycedził, łapiąc chłopaka pod brodą.

- Dziękuję panie. Jesteś całym moim światem — wyznał, tuląc się do dłoni.

Ten nie wyszarpał dłoni, lecz pozostawił ją nieruszoną. Pogłaskał go po spoconych kosmykach i westchnął. - Skąd o tym wszystkim wiesz? Podsłuchiwałeś...?

- Przepraszam panie. Chciałem się upewnić, że nic ci panie nie będzie — wyznał, patrząc na niego kochającymi oczami.

- A cóż miałoby być? - zmarszczył brwi w niezrozumieniu.

- Twój ojciec panie mógł być zły... i próbować coś ci zrobić i ja nie mogę pozwolić, żeby ktoś cię skrzywdził mój panie — zaparł się, tuląc do ręki.

- Nikt mnie nie skrzywdzi, bo nie dam się skrzywdzić. Ani ciebie — wymruczał niechętnie — Tylko ja mam prawo cię chłostać lub na ciebie krzyczeć. Nie Arteaz i nie mój ojciec.

- Ale... Zgodnie z prawem należę do twego ojca panie... - powiedział drżącym głosem.

Luan zamyślił się na to.

- A więc cię wykupię

- Panie... nie masz majątku — przypominał niewolnik szeptem.

Obawiał się gniewu swojego pana. Wiedział, że ten raczej nie zareaguje dobrze na wypominanie mu jego braku środków. Odsunął się nieco, by w razie czego uderzenie mniej bolało.

- Mam ubrania, biżuterię... Coś, co na pewno nada się na sprzedaż. To mój ojciec... Chyba będzie miał dla mnie litość, chociaż... Po tym, co dziś mu powiedziałem — zamyślił się.

- J-ja... poczekam; jeśli będę musiał panie. Będę czekać wiernie, aż będziesz mógł mnie wykupić od kogokolwiek, do kogo trafię — obiecał gorliwie.

- Arteaz na pewno mi pomoże — rzekł i podniósł się z łoża. - W końcu... Jestem jego oblubieńcem... Prawda?

- Tak, Panie. Pan Arteaz mógłby pewnie pomóc — przytaknął niewolnik

Luan skinął głową — Wstań już z tej ziemi, przynieś mi pachnidła. Udam się na spacer z matką. Ojca nie chcę oglądać — dodał.

Ot skinął głową i od razu zaczął nacierać go pachnącymi olejkami. Luan odchylił natomiast głowę i spojrzał za okno z głębokim westchnieniem.

Miał nadzieję, że wszystko się powiedzie...

***

Złote słońce oświetlało trawę i kwieciste krzewy, którymi kobieta, idąc po jego lewej stronie co rusz się zachwycała. Ogrody w jego starym domu nie były tak piękne, nie były też tak starannie zadbane, jak te, o które dbał jego miłośnik.

- Ojciec nie mówił poważnie... Był pod wpływem gniewu a wtedy...

- A wtedy człowiek mówi różne złe rzeczy, których tak naprawdę nie ma na myśli, wiem matko — westchnął i pokiwał głową — Tyle razy mi to powtarzałaś...

- I cieszę się, że zostało to w twojej pięknej głowie — uśmiechnęła się, biorąc w dłonie jego policzki i całując czule jego czoło.

- Matko...! - ten od razu odsunął się, odwracając w celu upewnienia, że nie ma za nimi nikogo, kto mógłby dostrzec go w takiej... Sytuacji.

- Wybacz mi, lecz nie mogłam się powstrzymać. Tak długo cię nie widziałam. Dom jest bez ciebie tak posty i cichy... Całymi dniami spaceruję po ogrodach lub haftuję, rozmawiając z niewolnicami. Nic nie jest w stanie zapełnić mi jednak tej pustki — pokręciła głową.

Luan ujął jej dłoń, głaszcząc ją delikatnie. Uniósł swoje jasne oczy na swoją rodzicielkę, po której odziedziczył owy odcień.

- Przecież nie zostanę tutaj na zawsze matko — powiedział i uśmiechnął się lekko — Wrócę, gdy stanę się mężczyzną!

- Już nim się stałeś. Tak wyrosłeś i wydoroślałeś... Zaczynasz się zmieniać. Niedługo nie będziesz już chłopcem... - wyszeptała z troską.

- Póki, co nim jednak jestem. Uczę się wielu rzeczy. Arteaz jest świetnym nauczycielem i naprawdę wielką posiada wiedzę. Uczy mnie a Ot nam towarzyszy.

- Pozwala; aby takich rzeczy słuchał niewolnik? - zdziwiła się kobieta.

Jej syn skinął głową.

- Nie rozstajemy się zbytnio. Arteaz chce, by był przy mnie zawsze. Zresztą inteligentny niewolnik sprzeda się drożej prawda? - dodał szybko, choć wcale nie to miał na myśli.

- Najlepiej sprzeda się niewolnik, który milczy, kiedy trzeba i mówi, gdy mu się rozkaże — rzekła, po czym odetchnęła — Jednak zgadza się, Ot jest dla ciebie odpowiedni.

- Ojciec chce go odebrać... - powiedział cicho.

- Nie uczyni tego. Nie teraz, gdy twój miłośnik wstawił się za tobą.

Luan zatrzymał się w pół kroku i obejrzał na matkę.

- Arteaz... Wstawił się za mną?

Ciemnowłosa uśmiechnęła się jedynie.

- Owszem, długo rozmawiali, jednak rzecz jasna nie wtajemniczyli mnie w temat. Wiem, że dotyczy to właśnie twojego niewolnika. Po spacerze kazali ci jednak przyjść do gabinetu i...

- Matko! Czy mogę iść tam już teraz?! - poprosił niemalże błagalnie.

Ta ponownie pogładziła go po głowie.

- Idź, nie zamierzam cię zatrzymywać tylko... - zaczęła, lecz nim udało jej się dokończyć, jej syn w kilku krokach oddalił się od niej biegiem — Tylko nie biegaj... - dodała i pokręciła głową.

Jej syn dorastał, jednak ona wciąż widziała w nim jedynie małego chłopca...

***

W krótkiej chwili znalazł się za drzwiami, w które uprzednio zapukał i dopiero po zapraszającym głosie Arteaza wszedł do środka i odetchnął głęboko, wiedząc wraz z nim ojca.

W głębi serca miał nadzieję, że go tu już nie zastanie. Teraz pozostało jedynie się skłonić i wszystkie negatywne emocje schować w głąb siebie, tak jak to robił zazwyczaj.

- Luanie — Jego miłośnik jak zwykle powitał go z radością — Cieszę się, że przybyłeś akurat w chwili, gdy doszliśmy do porozumienia...

- Porozumienia...? - chłopak spojrzał na ojca, a następnie przełknął w niepewności ślinę.

- W sprawie służącego ci niewolnika, Ota — wyjaśnił mężczyzna, po czym wymienili wzajemne spojrzenia.

- Twój Erastes zadecydował wykupić go ode mnie za odpowiednią cenę — oświadczył ojciec, na co Luan rozszerzył oczy.

- N-naprawdę..? i-i co? - wstrzymał oddech.

- Cóż, wyraziłem zgodę przez wzgląd na naszą wieloletnią przyjaźń. Wciąż jednak niezmiennie uważam, iż nie jest go odpowiedni kompan dla ciebie.

Syn jednak nie słuchał jego wywodów. Spojrzał prosto w oczy swojego miłośnika z wdzięcznością i niedowierzaniem.

- D-dziękuję - szepnął, z trudem hamując się przed rzuceniem w jego ramiona.

Przy ojcu jednak nie wypadało mu tego robić. Zdecydowanie nie...

- Sprawa została uregulowana. Jeśli zechce oznaczyć niewolnika własną pieczęcią, niech to uczyni. Pamiętaj, że teraz to on decyduje o jego życiu i śmierci. - podkreślił znacząco.

Luan, choć nie było to łatwe, skłonił przed nim głowę.

- Dziękuję, że wyraziłeś na to swoją zgodę ojcze... - powiedział a widząc spojrzenie swojego erastesa dodał: - I... Wybacz mi wcześniejsze zachowanie. Nie powinienem okazywać ci takiego braku szacunku, mam nadzieję, że mi to przeznaczysz...

- W gniewie rozstawać się z tobą nie zamierzam mój synu. Gdyby nie to, iż sprawy mnie gonią to, co zrobiłeś, nie pozostałoby bez konsekwencji. Liczę, iż Arteaz również tak tego nie pozostawi i wyjaśni ci, co źle uczyniłeś. - odparł.

- Oczywiście — skinął na to głową jego miłośnik — Możesz nas zostawić Luanie. Kwestia dokumentacji czasem trwa długo, nie ma potrzeby, byś przy niej towarzyszył.

- Spędź czas z matką, póki masz tę sposobność — doradził ojciec.

I były to chyba jedyne słowa tego dnia, które mógł uznać za prawdziwe.

- Tak jest — powiedział jedynie, ponownie skłaniając głowę, po czym opuścił komnatę.

Już miał kierować się w stronę ogrodów, do matki, lecz... Zatrzymał się w pół kroku. W końcu była jeszcze jedna osoba, która niezwykle martwiła się swoim losem. 

To on zamierzał powiedzieć Ot'owi o wszystkim. I to jak najszybciej...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top