XXXII Ten mój, ten jedyny
Niewolnik siedział w ciszy przez dłuższą chwilę. Milczał, obserwując również milczącego swojego pana. W końcu opuścił wzrok i wyszeptał:
- Przepraszam mój Panie. Powinienem potrafić się postawić. Moje zachowanie było złe... Wybacz mi...
- Nie... To nie ty — pokręcił głową Luan, równie cichym głosem — Nie ma w tym twojej winy.
Ot ułożył się przy swoim Panu, patrząc na niego z miłością. Kamień spadł mu z serca — Dziękuję panie. Bałem się, że cię zawiodłem...
- Czym? Przecież... Nic nie zrobiłeś — powiedział trochę nieobecnym wzrokiem Luan, wyglądając za okno.
Jego spojrzenie osiadło na pięknym ogrodzie oświetlonym przez jasne słońce. Dodawało ono krzewom jeszcze zieleńszego koloru.
Przypominał sobie, jak zieleńsza wydawała mu się trawa, gdy był jeszcze dzieckiem. Jak cały świat był zupełnie innym miejscem. A niewolnik teraz kulący się przy jego nogach, był kochającym przyjacielem.
- Sam nie wiem panie, jednak nie chciałbym, byś się mnie wstydził...
Luan nic na to nie odpowiedział, przyglądając mu się jedynie — Pomówię dziś z ojcem, po posiłku.
- Mój panie... - zawahał się Ot, chcąc zaprotestować. Jego oczy zdradzały niezdecydowanie i strach.
- Co? - ten uniósł na chłopaka gniewny, poirytowany wzrok.
- Jesteś pewien? Panie, twój ojciec może wpaść w gniew i... - wymruczał zaniepokojony
- To mój ojciec. Nigdy nie był łaskawy dla niewolników, lecz dla mnie zawsze chciał tego, co najlepsze. Podziwiałem go i dalej podziwiam, jednak nie pozwolę, by dotykał czegoś, co należy do mnie. I to bez mojej zgody!
Niewolnik oblizał spierzchnięte wargi. Jego twarz była dziwnie blada — Jak sobie życzysz Panie...
- Chcę dziś ubrać kaszmirową tunikę. - zerknął za okno — Jest jeszcze wcześnie, prawda?
- Pora posiłku się zbliża, jednak Słudzy Pana Arteaza nie przyszli jeszcze z informacją o posiłku — oznajmił Ot oficjalnym tonem — Przygotować do niej złote zdobienia, Panie?
- Bez przesady, to nie przyjęcie ani uczta. Nie będę się stroił — wymruczał nieco gniewnie.
Ot na to skinął głową i szybkimi, sprawnymi ruchami pomógł mu się odziać. Następnie uklęknął i zawiązał na jego szczupłych, lecz umięśnionych łydkach sandały. Robił to powoli, delikatnie niemal z boską czcią. Zupełnie jakby skóra Luana była kruchym niezwykle cennym materiałem, który tak łatwo jest zniszczyć.
Młodzieniec wpatrywał się w ścianę, w głowie układając sobie wszystko, co chce powiedzieć. W istocie jednak... Obawiał się, że jak to miewał w zwyczaju, poniosą go emocje.
- Gotowe panie — rzekł niewolnik usłużnie, po zapięciu ostatniej klamry na jego ramieniu, która stabilizowała całe ubranie.
Jasnowłosy nic na to nie odrzekł. Jedynie wyminął chłopaka, ruszając w stronę drzwi.
- P-panie! A wieniec? - zawołał za nim niewolnik, na co Luan, zatrzymał się, stając w drzwiach.
Nie uraczył go jednak spojrzeniem.
- Nie dziś — powiedział jedynie krótko i nie czekając na otworzenie przez służącego drzwi, sam chwycił za jedno ze skrzydeł i opuścił pomieszczenie.
Ot, którego klatka piersiowa unosiła się w lęku w zawrotnym tempie, przełknął jedynie ślinę.
Będzie źle — mówiły jego myśli.
A wiele razy już w życiu przekonał się, że rzadko się one myliły.
***
Już przed samym wejściem do komnaty jadalnej dostrzegł, że wszyscy zasiedli już do stołu. Jego ojciec naprzeciw jego miłośnika a obok ojca matka. Za nimi jedna z niewolnic grała na harfie a inna na lirze i robiła to wyjątkowo udolnie jak na niewolnicę. On sam może i uznałby jej grę za ładną, lecz... Nie. Był zbyt wzburzony.
Nie czekając ani chwili dłużej, przemierzył pomieszczenie w kilku krokach, po czym przed zajęciem miejsca obok ojca, skłonił się najpierw Arteazowi, a potem swoim rodzicielowi, choć miał prawdziwą chęć tego nie zrobić, tym samym pokazując, jak zagniewany jest. Ostatecznie zmusił się do tego jak najkrócej i niedbalej.
- Ah, mój drogi eromenosie! Jak miło mi cię ujrzeć — Arteaz uśmiechnął się szczerze, choć jego słowo w tej chwili ani odrobinę nie miały wartości dla zdenerwowanego młodzieńca, który wzrok swój wbił w talerz.
- Miłego poranka panie — rzekł jedynie sucho.
- Luanie, mój synu, czy coś się stało? - zatroskany głos matki, dodatkowo pogłębił jego irytację.
Jak zwykle nie miała o niczym pojęcia i jak zwykle nie chciała go mieć!
Jasnowłosy przygryzł wargi, by nie wypowiedzieć w jej stronę słów, na które z pewnością nie zasłużyła. Nie odrzekł więc nic.
- Matka zadała ci pytanie — powiedział znacznie ostrzej jego ojciec, na co Luan uniósł na niego niemalże mordercze spojrzenie.
- Słuch mam dobry — wycedził, po czym sięgnął po kielich wypełniony wodą.
Zanurzył w nim usta, zwilżając je lekko.
- Bezczelny... - pokręcił głową mężczyzna — Jakim prawem tak zwracasz się do ojca?! - powiedział ten ze złością.
Luan uśmiechnął się w duchu. Znał powód jego gniewu i bynajmniej nie były nim jego aroganckie słowa. Chodziło o upokorzenie przed Arteazem. Wiedział to dobrze...
- Jakim prawem?! - wybuchnął gniewnie — Ty mówisz o prawie?! Ty...?! - pokręcił głową w niedowierzaniu — Jakim prawem tknąłeś Ot'a?! To mój niewolnik! Moja własność! Jest mój! - powiedział, dotykając dłonią piersi.
- Tyle krzyku o byle niewolnika — mężczyzna, zupełnie niewzruszony, kontynuował posiłek, jakby wybuch złości syna nie zrobił na nim żadnego wrażenia.
- Mojego niewolnika! Mojego! - wycedził Luan — Swoich możesz chłostać, kiedy chcesz, ale Ot... Ot jest mój — podkreślił wściekle.
- Twój? - mężczyzna uniósł brwi — Ty za nieco zapłaciłeś? To do ciebie należy ród, którego znak ma wypalony na plecach? Zdawało mi się, że mój...
- Dałeś mi go! Wysłałeś go tu wraz ze mną! Kazałeś...
- Dałem, a więc mogę i odebrać. Pomysł wysłania go tutaj wraz z tobą był najgorszym, na jaki mogłem wpaść! Sam nie wiem, czym zamącony był mój umysł, jednak ten dzieciak jest... Kompletnie niewyuczony! Lata z państwem mu w głowie poprzestawiały i czas by ktoś wreszcie pokazał mu gdzie jego miejsce — głos mężczyzny również przybrał gniewny ton, a dłoń żony, dotykająca jego ramienia w próbie uspokojenia została zepchnięta w irytacji.
- Obiłeś go tak, że nie mógł się ruszać! - wycedził chłopak — Mógł umrzeć!
- Wtedy kupiłbyś sobie nowego i robił z nim, co chcesz, niewolnik, o którym mówisz, należy do mnie i wraz ze mną wróci...
Twarz Luana pobladła na te słowa.
- Nie... Nie! Nie zabierzesz mi go! - pokręcił głową — Nie możesz...!
- Mogę, oczywiście, że mogę w obawie o ciebie mój synu. Nie potrzebny ci sługa trzymany z sentymentu, z powodu spędzonych wspólnych lat a taki który będzie mądry i potrafił wszystko, co powinien. Silny, szybki... Wytrzymały.
- Nie chcę innego. Ot należy do mnie...
- Jeśli tak ci na nim zależy, zapłać mi za niego, a to twoje imię zostanie wyryte na jego ciele.
Młodzieniec zamilkł na te słowa w niedowierzaniu.
- Fabio... - kobieta tak samo pokręciła głową.
Dopiero Arteaz uniósł dłoń.
- Proszę mi wybaczyć przerwanie waszej... Rozmowy jednak chciałbym zostać wprowadzonym w sytuację...
- Nie ma po co, niewolnik był nieposłuszny i został ukarany. Nic tu więcej...
Luan uchylił usta, już chcąc wyznać powód, chłosty, jaką otrzymał Ot, jednak zamilkł.
Cóż miał powiedzieć? Że ojciec chciał się od niego dowiedzieć powodu, dlaczego on i jego miłośnik nie współżyją i nie spełniają cielesnych przyjemności...? Nie mógł tego zrobić...
- Poznałem niewolnika mojego drogiego oblubieńca. Jest to chłopiec niezwykle bystry i zdolny. Silny również będzie wraz z wiekiem. Zna twojego syna lepiej niż on sam siebie i potrafi spełniać jego rozkazy, nim ten zdąży je wydać. Moim zdaniem to doprawdy idealny towarzysz i sługa — stwierdził Arteaz.
- Jeśli tak twierdzisz — Mężczyzna wzruszył ramionami — Osobiście uważam, że ten rodzaj przywiązania do sługi nie jest korzystny i sprowadzę na jego miejsce kogoś innego. Oczywiście nie zrobię tego, jeśli mój syn nie weźmie tej odpowiedzialności za siebie i nie wykupi go.
- Nie mam żadnych pieniędzy — wycedził Luan — Dobrze o tym wiesz i...
- Cóż, przykro mi mój synu, lecz w takim razie...
- Nie! Nie zabierzesz go. Ot jest mój i...
- Luanie — odezwał się tymczasem Arteaz — Idź proszę do siebie.
- Ale ja...! - zaczął.
- Bardzo proszę, zrób to — powiedział łagodnie.
Luan na to jedynie prychnął pod nosem i uniósł się z miękkiej poduchy.
Nie skłonił się, był zbyt wzburzony. Zwyczajnie wyszedł z pomieszczenia, po drodze spoglądając na Ot'a który stojąca za drzwiami, patrzył na niego z szeroko otwartymi oczami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top