XXX Wierny w cierpieniu i zdrowiu
Mężczyzna chodził wokół klęczącego na ziemi Ota, na środku pomieszczenia.
- To prawda? Mój syn jeszcze nie współżył? - zapytał sucho Fabio, uważnie przyglądając się niewolnikowi.
- Panie.... Ja naprawdę nie wiem. Luan nic mi nie mówi... - odpowiedział, starając się używać jak najpewniejszego głosu.
- Jesteś przy nim cały czas. Doszło do jakichś zbliżeń pomiędzy nimi? - wycedził coraz bardziej już zirytowany.
- Nie wiem, Panie. Czasem mój pan odsyła mnie od siebie, by odpocząć bądź pobyć nieco samemu. Być może wtedy...
- Twoim zadaniem i obowiązkiem jest bycie przy nim! Nie próbuj wmawiać mi, iż nie wiesz o ich relacji cielesnej. Moja cierpliwość się kończy — wycedził.
Ramiona Ot'a zaczęły drżeć niekontrolowanie. Jego oddech przyspieszył.
- Nie wiem, Panie. Nie mogę nic zdradzić, gdyż o niczym nie wiem...
- Łżesz — stwierdził mężczyzna — Niczego się nie nauczyłeś...
Dźwięk wyszarpanych zza paska rzemieni przyprawił o ciarki na plecach niewolnika. Chłopak wziął do płuc urywany oddech, szykując się na uderzenie.
- Zsuń tunikę — wycedził ten.
Niewolnik przygryzł wargi, nie chcąc, by wyrwał się z nich szloch, a następnie drącymi dłońmi zsunął materiał ze swoich ramion, odsłaniając plecy ze wciąż widocznymi śladami chłosty. Ot pozwolił sobie na zaciśnięte na niej dłoni. Zazwyczaj musiał wbijać paznokcie w swoje dłonie, by znieść ból.
- Pytam ostatni raz — Czy to z woli mojego syna nie dochodzi do zbliżeń?
- Nie wiem, panie — wyszeptał znów niewolnik,
Niemal od razu z jego plecami zetknął się ferul. Płaski skórzany pas, składający z kilku części.
- Bezczelny!
- Przepraszam Panie! — pisnął niewolnik.
Zaraz za nim nadeszło następne a po nim kolejne. Ciosy wprawdzie nie raniły jego skóry, jednak wykonywane wprawioną ręką były bardzo bolesne. Mężczyzna jednak nie zwykł się litować.
Ból z każdym ciosem stawał się gorszy. Po parunastu z oczu chłopaka wytrysnęły łzy, a ten pochylił się, nie mogąc już wytrzymać chłosty.
- Nie waż się ruszać — wycedził ten — Źle zrobiłem, że akurat tobie pozwoliłem wyruszyć z moim synem. Nie nadajesz się do spełnienia najprostszych poleceń!
- Panie... - jęknął błagalnie. Plecy pulsowały głębokim bólem, a łzy zasłaniały mu widoczność.
- Nic mi po twoich błaganiach — rzekł ten stanowczo — Zawiedzenie pana odczujesz na własnych plecach, ilekroć to się stanie.
Ot zakrztusił się własnymi łzami przy kolejnym uderzeniu.
- Uspokój się, za nic nie masz w sobie wytrzymałości — Fabio skrzywił się z odrazą.
- P-przepraszam Panie — wykrztusił, mimo iż ciężko było mu mówić w takim stanie.
Ten, choć widział, iż Ot ledwie znosi razy, nie zamierzał zaprzestać. Uczynił jedynie przerwę, by napić się wina.
- Może wróciła ci pamięć? - zapytał kpiąco.
Tym razem Ot nie był jednak pewien co na to odpowiedzieć.
Czy powinien cierpieć dla takiej błahostki? Pan powiedział w końcu, że go ochroni... gdzie był teraz? Czy winien mu wierność, choć ten go porzucił...?
- Nie wiem Panie — powiedział po chwili. Decydując się, że on pozostanie lojalnym psem. Luan bym jego prawowitym panem. Musiał strzec jego tajemnic. I tylko jego...
- Głupi szczeniak! - wycedził i na nowo rozpoczął chłostę. - Ale jeśli taka twoja wola...
Uderzenia zlały się w jeden wielki ciąg bólu. Niewolnik zapomniał nawet o oddechu. Jedyne co istniało, to przerażający ból pleców. Jego szloch zmienił się w przejmujące miarowe okrzyki, z którymi ten nie był już w stanie sobie poradzić. W końcu skulił się na podłodze.
- Podnieś się! — warknął mężczyzna.
Komenda nie dotarła jednak do niewolnika. Jedyne, o czym mógł myśleć to ten ból, istniał tylko on. Chłopak znów zaczął krztusić się łzami. Nie mógł wziąć oddechu, skulony z głową wciśniętą w podłogę.
- Słyszysz, co powiedziałem?! - zawołał, z trudem hamując gniew.
Rzucił narzędzie z wściekłością na stojący nieopodal stolik. - Beznadziejny kundel — kopnął chłopaka w bok, po czym opuścił pomieszczenie.
Wiedział, że z niewolnikiem w takim stanie może go i zatłuc na śmierć, a nie uzyska żadnych informacji. Ot nie miał sił nawet drgnąć. Łkał jedynie w podłogę, mając wrażenie, że ból rozchodzi się po całym jego ciele. Mimo iż uderzenia przestały spadać, uczucie pozostało. Do tego pożerało go uczucie samotności i beznadziei sytuacji, w jakiej się znalazł. Gdyby chociaż Luan pochwalił go za zniesione uderzenia. Powiedział, że się spisał... Ot wiedział jednak, że jeśli jego pan się o tym dowie, nie dość, że nie uwierzy mu w wersję, iż nic nie zdradził, to do tego będzie na niego wściekły, że pozwolił się zbić, mimo zakazu.
Nagle bardzo zapragnął, aby jego pan znalazł się przy nim. Tutaj obok i chociaż dotknął jego głowy. Nawet jeśli miałby być zły za to, co zrobił. Nawet gdyby miał krzyczeć czy nawet ponownie go ukarać. Tak bardzo chciał, aby był przy nim...
Sama myśl wywołała kolejną falę łez cisnącą się do jego oczu.
Musiał gdzieś się schować. Gdzieś gdzie nikt go nie znajdzie i będzie mógł dojść do siebie. Z trudem pozbierał się z podłogi, myśląc o miejscu, gdzie mógłby w spokoju wycierpieć kłębiące się w nim emocje.
Stanął na nogach i zgięty nieco wpół rozejrzał się, stając w drzwiach. Nie chciał, aby ktoś go teraz zobaczył. Nie chciał słuchać pocieszających słów innych niewolników. Nie miał na to sił ani chęci. Tylko jedne słowa pragnął teraz usłyszeć. A raczej nie słowa a... ich właściciela.
Przeszedł kilka kroków, jednak ból wzmagał się przy jakimkolwiek ruchu, dlatego też zmęczony opadł na zimną podłogę w korytarzu. Dostrzegając niewielką wnękę pomiędzy ścianą a jedną z komnat, wczołgał się tam i podkulił nogi pod klatkę piersiową. Bolało, ale potrzebował, choć odrobiny ciepła. Uczucia, że nie jest sam...
***
Luan z irytacją leżał na łożu. Już dawno powinien być przebrany w togę do snu. Jego łoże powinno być pościelone już dawno temu a świece zapalone tylko te oddalone od posłania.
Tym wszystkim powinien zająć się Ot, jednak jego nie było.
- Zaraz go wychłoszczę — wycedził pod nosem, zrywając się z kołdry, po czym ruszył w stronę drzwi. Złapał za ich skrzydło i otworzył intensywnie, szybkim krokiem ruszając w stronę korytarza.
- Ot! - zawołał, jednak wieczorna cisza pozostawała bezgłośna.
Sam korytarz był przyciemniony i nieco groźny. Pora również wydawała się późna. Rzadko zdarzało mu się o tej godzinie gdziekolwiek wychodzić. Teraz był jednak do tego zmuszony. Ruszył do kuchni, która pozostawała jednak pusta.
Nie do pomyślenia!
W jego domu zawsze o każdej porze była pełna od niewolników w razie, gdyby zachciało mu się jeść w środku nocy a tutaj? Ta służba to prawdziwi ignoranci.
- Ot! - zawołał, rozglądając się po ciemnym pomieszczeniu.
Odpowiedziała mu cisza.
Przeklął pod nosem i ruszył w przeciwną stronę. Po niewielkich schodkach wspiął się na główny korytarz. Przeszedł główną salę i komnaty gościnne. Mijając kolejne oświetlone pochodnią miejsce, coś małego mignęło mu przed oczyma. Jakby niewielkie skulone zwierzę w małym kącie.
Miał już je minąć. Zignorować i nie przywiązać uwagi do tego czegoś, lecz... Dojrzał coś, co spowodowało, że przystanął.
Włosy... Bardzo mu znajome ciemne lekko zakręcone kosmyki.
- Ot...? - zapytał, mrużąc oczy.
Puchata kulka poruszyła się, jeszcze bardziej kuląc. Do uszu młodzieńca doszedł dźwięk cichego łkania.
- Ot... - zapytał i przesunął się znów o jeden krok w przód.
Tak. Teraz bardzo dobrze widział, że to nikt inny jak jego własny niewolnik.
Przesunął wzrokiem po jego sylwetce. Nigdy nie widział chłopaka w takim stanie. Wyglądał jak kupka nieszczęścia, na głos reagująca tylko jeszcze większym strachem. Z niepokojem uklęknął obok niego i położył dłoń na jego kolanie, objętym przez drżące chude dłonie. - Ot... Co z tobą? - zapytał, bacznie go obserwując.
- Przepraszam panie — usłyszał smutny szept dobiegający z ust skulonego chłopaka.
- Co się stało? - zwiesił głos jasnowłosy i przysunął się jeszcze bliżej. Delikatnie dłonią uniósł jego twarz.
Niewolnik poddał się dotykowi jak szmaciana lalka — Twój ojciec... panie, ale ja nic nie powiedziałem! - wybuchnął ponownie płaczem.
Luan rozszerzył oczy. Od razu przyjrzał się dokładnie jego twarzy. Prócz całych mokrych policzków nie dojrzał jednak niczego więcej.
- Mój ojciec... Co? - zapytał, czując rodzący się gniew.
Sam nawet nie wiedział z jakiego powodu.
- Pozwoliłem mu... nie wiedziałem, jak go powstrzymać — zapłakał niezrozumiale.
Luan od razu nachylił się i zsunął z ramienia jego tunikę, która teraz ledwie trzymała się na jego wąskich biodrach za pomocą wątłego sznurka. Nawet w ciemności dostrzegł czerwone, opuchnięte pręgi na jego skórze.
- Zbił cię? - zapytał cicho, zaciskając gniewnie usta.
- Tak, panie... przepraszam — zapłakał jeszcze większym szlochem. Cały korytarz napełnił się dźwiękami głośnego łkania
- Nie płacz, chodź... Pójdziemy do mojej komnaty — powiedział cicho.
- Nie chciałem cię zawieść panie — zapewnił, podnosząc się do pozycji stojącej na drżących nogach.
Ten złapał go za ramię — Możesz iść? - zapytał, przyglądając mu się.
- Boję się... panie - odpowidzial, kuląc ramiona.
Co miało wydarzyć się w komnacie jego pana? Czy Luan chciał zejść z widoku publicznego, by zbić go jeszcze bardziej?
- Chodź — polecił ten jeszcze bardziej zirytowany.
Nie potrafił powstrzymać gniewu, jaki czuł na ojca.
Jak śmiał ruszyć jego własność?
Bez słowa bez pytania?!
Lub... Może był też zły na siebie, w końcu mówił, że na to nie pozwoli, okazując się teraz nikim innym jak kłamcą.
Zmusił się jednak do zachowania spokoju. Teraz najważniejsze było, aby opatrzeć niewolnika i ułożyć go do snu. Oparł Ot'a na swoim ramieniu, prowadząc go do komnaty.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top