XXVII Drogi ku wybaczeniu
- Naszyjnik od mojej matki! - powtórzył niemal z niedowierzaniem i uniósł wzrok na ciemnowłosego — Skąd go...
- A więc poznajesz — uśmiechnął się pod nosem — Ty jesteś jego właścicielem. Nie powinien być w rękach nikogo innego.
- Skąd go masz? - zmarszczył brwi, niedowierzając.
Skoro Arteaz ma jego naszyjnik, musi też wiedzieć o sytuacji, jaka go spotkała.
Pokrył się intensywnym rumieńcem, na samą myśl.
- Kupiłem od człowieka, któremu go oddałeś. - powiedział po czym, rozprostował go w dłoniach — Teraz wraca do ciebie...
- Skąd o tym wiesz? Podążyłeś za nami? - oburzył się Luan, mimo to zaciskając dłoń na naszyjniku.
Cieszył się z odzyskania swojego skarbu.
- Jakie to na znaczenie? - uniósł brew, wstając i obchodząc młodzieńca. Sięgnął do jego przydługich złotych włosów. Delikatnie odgarnął mu je, zakładający wisiorek na szyję.
- Naprawdę sądziłeś, że pozwolę narazić ci się na niebezpieczeństwo? - szepnął do jego ucha, sprawiając, że na skórze młodzieńca pojawiła się gęsia skórka.
Młodzieniec otarł się uchem o własne ramię, próbując pozbyć przeszywających łaskotek pozostawionych przez oddech erastesa. Taka bliskość kogoś nadal była dla niego inna. Odsunął się nieco.
- Dziękuję, za naszyjnik... - powiedział pod nosem.
- Wzbudziłeś mój prawdziwy podziw — przyznał ten, odwracając się do szafki, na której leżał bursztynowy grzebień.
Sięgnął po niego i zbliżył do jasnych włosów.
- Mogę? - zapytał i dopiero po skinięciu głową przez młodszego, zaczął przeczesywać jego kosmyki.
Ciarki znów przeszły przez ciało Luana.
- Dlaczego...? - zapytał cicho, czując na sobie ten przyjemny dotyk.
- To jak zareagowałeś w chwili, gdy jako zadośćuczynienie zechcieli ukarać twojego niewolnika, jest warte pochwały.
- Nie pozwolę im tknąć mojej własności. Naszyjnik to tylko przedmiot. O wiele trudniej o wiernego niewolnika, niż ładny wisiorek — powiedział, odchylając głowę. Arteaz zahaczył grzebieniem o jego skórę, przyjemnie go drapiąc.
- Nie jeden na twoim miejscu miałby za nic cierpienie kogoś, kto jest w stanie oddać za niego życie — rzekł zdecydowanie — Bardzo dobrze sobie poradziłeś.
- Dziękuję panie — Luan nie był w stanie powstrzymać uśmiechu.
Nadal nieco gniewał się na Arteaza, jednak uwielbienie do bycia chwalonym było silniejsze od gniewu.
- Jak wiesz, jest już po porannym posiłku, Czy zechcesz zjeść więc posiłek po południowy nieco wcześniej na głównym tarasie? Pogoda dziś jest naprawdę piękna.
- Podoba mi się ten pomysł. Zjesz ze mną? - zapytał, odwracając się.
- Jeśli tylko ty zechcesz zjeść ze mną... - zwiesił głos.
Mężczyzna wyciągnął dłoń, czule zakładając swojemu wychowankowi pasmo włosów za ucho.
- Będę zaszczycony — odparł Luan cicho, ledwo zauważalne przysuwając policzek do jego dłoni.
Ot tymczasem wrócił do pomieszczenia i zatrzymał się ze zdziwieniem, widząc scenę przed sobą.
Jak widać, jego panu gniew już przeszedł na swojego miłośnika.
- Panie? Posiłek jest przygotowany — Powiedział, skłaniając się obojgu.
- Wspaniale. Dziękuję ci Ot — odpowiedział na to Arteaz i ponownie przeczesał włosy Luana — W takim razie czekam, aż będziesz gotowy...
- Przybędę na taras już ubrany — obiecał młodzieniec, wychodząc spod okrycia. Jego miłośnik mógł teraz dojrzeć jego ciało, okryte tylko krótkim materiałem. Luan podświadomie kusił go, pragnąc uwagi.
- Nie chcę, byś czuł się skrępowany, może... - zaczął mężczyzna.
- Możesz poczekać tutaj lub udać się na taras. Nie zajmie mi jednak długo szykowanie się -przerwał mu Luan, odczuwając dziwną przyjemność z pełnego uwielbienia spojrzenia swojego erastesa.
Ten skinął głową i ponownie usiadł na łożu, wodząc wzrokiem za swoim oblubieńcem, który teraz przy pomocy Ota, zsunął z siebie śnieżnobiałe okrycie, odwracając się tyłem do niego, ukazując nagie ciało. Uśmiechnął się lekko, widząc wciąż delikatne ślady po karze, jaką mu wymierzył przed kilkoma dniami. Jasne, różowe pręgi, niebędące już ani wypukłe, ani specjalnie ciemne zdobiły jego skórę.
Arteaz musiał przyznać, że po głowie przeszła mu myśl jak wyglądałaby skóra Luana po wykonaniu uderzeń dłonią. Odnosił wrażenie, iż równomiernie lekko różowe pośladki pasowałyby do dziecięcej aparycji eromenosa. Mimo to miał nadzieję, że sposobność do wymierzenia mu kolejnej kary nie nadarzy się tak prędko. Zwłaszcza po tym, jak jego oblubieniec obecnie ją odczuł.
- Jak się czujesz? - zapytał, przyglądając się temu pięknemu ciału.
- Humor mi dopisuje — odpowiedział, pozwalając Otowi przebrać się w dzienną tunikę — Jestem nieco zaspany, jednak dłuższy odpoczynek uśmierzył już większość mojego zmęczenia.
Ten uśmiechnął się — W takim razie bardzo się cieszę, że tak właśnie się stało. A ty Ot?
Niewolnik zastygł na ułamek chwili, po czym znów ruszył do pracy. -Jest w porządku, panie.
- Oczekuję czegoś więcej niż słowa w porządku — wymruczał.
- Jestem w pełni sił panie. Gotowy do pracy -rozwinął, niezbyt wiedząc, czego więcej może oczekiwać mężczyzna.
- A jak się czujesz? Tutaj w środku — wskazał na swoją klatkę piersiową. - Niczego ci nie brakuje?
-Jeszcze dziś nie jadłem, panie, ale nie jestem głodny — zmarszczył brwi, coraz bardziej nie wiedząc, jak się zachować.
- Arteaz chce wiedzieć, jak się miewa twoje wnętrze. Jak się czuje twoja dusza — wyjaśnił Luan, oglądając się w lustrze — Choć nie mam pojęcia, dlaczego pyta o to niewolnika.
- Ponieważ jestem tego ciekaw — rzekł, unosząc kąciki ust — A więc?
Ot spojrzał na Arteaza z wyrazem twarzy zagubionego dziecka.
- Jestem obok mojego pana i mogę mu służyć, nie może być więc lepiej...
- Dobrze — ten podniósł się, widząc, że Luan jest już gotów do wyjścia — Czy możemy?
- Oczywiście — Luan skłonił głowę, podążając za miłośnikiem w stronę tarasu.
Ot podążył za nimi, czując, że dobry humor i jemu się udziela.
***
Luan leżał na miękkiej trawie, przyglądając się chmurom przesuwającym się po niebie. Jak był dzieckiem, zawsze uwielbiał porównywać ich kształty do zwierząt lub przedmiotów. Teraz... Teraz w zasadzie nadal to lubił.
- Ot? - odezwał się nagle, przekręcając głowę, by spojrzeć na leżącego obok niewolnika.
- Tak, mój panie? - zapytał ten.
Wyciągał przed siebie dłoń, sunąc palcami po kształtach chmur.
- Co widzisz? - zapytał ciekawsko.
- Lwa, panie — odpowiedział chłopak, odwracając wzrok od nieba. Oparł policzek na nagrzanej od słońca trawie — A ty?
- To nie jest lew... To bawół. Nie widzisz rogów? - uważnie przyjrzał się obłokom.
- Dla mnie wyglądają bardziej jak uszy. Bawół nie ma tak dużej głowy. Sądzę więc, że to grzywa lwa — niewolnik również dołączył do obserwowania.
- Widziałeś kiedyś lwa? - zapytał, przekręcając się na bok, uważnie lustrując wciąż zapatrzonego w niebo chłopaka.
Niewolnik skrzywił się na pytanie.
- Nie, Panie, ale inni niewolnicy opisywali mi, jak wygląda... i wydawało mi się, że właśnie tak.
- Ja też nie... Podobno jest ogromny... - zamyślił się — A jego grzywa jest naprawdę wielka.
- Nie chciałbym spotkać takiego olbrzyma — przyznał Ot — Umarłbym ze strachu.
- A oni? Ci niewolnicy...? Skąd wiedzieli, jak wygląda lew? - zmarszczył brwi.
- Stracili bliskich na arenie. Czasem panowie zabierają niewolników na spektakle by zasiać strach w ich sercach.
- Zawsze chciałem iść na arenę... Zobaczyć walki gladiatorów. Ojciec nigdy się jednak nie zgadzał. Może Arteaz mnie tam zabierze?
- Kiedyś, gdy dorośniesz być może — odezwał się głos tuż obok.
Oboje chłopców uniosło się do siadu. Arteaz stał tuż obok, przyglądając im się z uśmiechem.
- To nie widok dla twoich młodych oczu.
Jasne policzki Luana, pokryły się rumieńcem. W jego wieku większość chłopców szła na wojnę lub zakładała rodziny — Tak, masz rację, panie. Nie chcę skazić swojej głowy tak nieczystymi widokami — zgodził się jednak potulnie.
- A ty Ot? Byłeś kiedyś na arenie? - zapytał, patrząc na niewolnika, który gdy tylko go ujrzał, uniósł się na nogi i skłonił pokornie.
Nie wypadało niewolnikowi siedzieć, gdy pan stał. Spojrzał jednak na siedzącego na ziemi Luana. Nie wypadało też, by stał, gdy jego właściciel siedzi.
Strach wymalował się na jego twarzy.
- Ja... Raz panie. Pewnego razu mój poprzedni pan wystawiał pokaz swojej hodowli. Byłem tam razem z innymi dziećmi — odparł.
- Co dalej się działo? - zapytał, a widząc zdenerwowanie na jego twarzy, dodał — Podejdź do mnie.
Wdzięczny za jasne polecenie, niewolnik zbliżył się do niego.
- Ja nie brałem dużego udziału w tym przedstawieniu, panie. Jedynie rozebrano mnie i pokazano publiczności.
Ten wskazał dłonią na trawę tuż obok i samemu na niej zasiadł.
- Najważniejsze, że cię nie skrzywdzono — stwierdził, po czym dodał — Jesteś przestraszony, potrzebujesz relaksu. Połóż się i oprzyj głowę na moim udzie — polecił.
- Panie? - uklęknął obok, marszcząc brwi. Spojrzał na Luana, jednak nie widząc gniewu na jego twarzy, wykonał polecenie Arteaza.
Jego uda były miękkie i ciepłe, a zapach dziwnie kojący. Męski, jednak z wyczuwalną nutą ziół i olejków do kąpieli.
Ten ułożył dłoń na jego włosach i wplótł palce w ich kosmyki. Zaczął delikatnie sunąć nimi po skórze głowy.
- Czemu go gładzisz Arteazie? - zainteresował się Luan, nie widząc sensu w podejmowanych przez miłośnika działaniach — To niewolnik, nie koń.
- Potrzebuje rozluźnienia. - wyjaśnił, na co młodzieniec skinął głową.
Poczuł delikatne uczucie irytacji. Sam nawet nie wiedział, czy z powodu, że Arteaz dotyka JEGO niewolnika czy może, że to nie on sam jest na jego miejscu. W końcu to jego miłośnik.
Zacisnął usta i dłonią zaczął skubać źdźbła trawy.
- Niewolnicy to nasza odpowiedzialność. Wszyscy, jednak w szczególności ci pracujący w bliskości swoich panów. Twoim obowiązkiem jest zapewnić mu to, czego potrzebuje, gdyż tylko wtedy będzie ci prawdziwie wierny — miłośnik zjechał palcami na kark Ota, masując go okrężnymi ruchami — Dajesz mu jedzenie, miejsce do spania, wodę do umycia się. Wielu panów zapomina jednak, że podstawową potrzebą każdego człowieka jest potrzeba bliskości. Gładzenie potrafi ją zaspokoić. Tak jak stosunek płciowy.
- Jak możesz mówić o stosunku płciowym. To niewolnik, nigdy bym go nie dotknął!
- Nikt jeszcze nie dotknął go w taki sposób, jeśli dobrze rozumiem? - po otrzymaniu skinienia głową od Luana, kontynuował — Jest więc czysty. Bardziej niż niejedna z panien i większość panów. Fakt, że jest niewolnikiem, jednak nie oznacza to, że stosunek z nim byłby czymś niecodziennym. Musisz uważać, gdy będziesz w przyszłości chciał legnąć z kogokolwiek, gdyż choroby czyhają na człowieka. Jednak nie tylko niewolnicy, a i wolni mogą cię zarazić. Czasem niewolnik, jeśli go dopilnujesz, będzie wręcz lepszym wyborem, gdyż z przywiązania możesz być pewny, że jest tylko twój, a przez to napewno jest zdrów.
- Brzydziłbym się go dotknąć — wymruczał mimowolnie.
Co też Arteaz sobie myślał. Miałby współżyć z... niewolnikiem?
- Dlaczego, mój piękny? Nie widzę w tym nic złego — Erastes przejechał dłonią od ramienia niewolnika, aż po jego talię, wywołując drżenie drobnego ciała — Dziwi mnie, iż jeszcze po niego nie sięgnąłeś. Chłopcy w twoim wieku eksperymentują już zazwyczaj, ze swoimi niewolnikami.
- Nie wyobrażam sobie tego to... Odrażające — powiedział, na co Ot drgnął na niemal niezauważalnie.
Łzy stanęły w jego brązowych oczach. Świadomość była mniej bolesna niż usłyszenie takich słów. Wiedział, że pan go nie chce, lecz nie miał pojęcia, że uważa go za odrażającego.
Nagła potrzeba płaczu wzmogła się w nim niesamowicie, jednak tyle lat ćwiczeń i treningów sprawiły, że powstrzymał się, przymykając jedynie powieki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top