XXV Moje serce pogrążone w lęku o ciebie

Luan odetchnął drżącym oddechem i odwrócił głowę, spoglądając na równie przerażonego niewolnika.

- O-Ot? - odezwał się niepewnie, przełykając ślinę — Czy przyjąłeś od mojego miłośnika sakiewkę, którą chciał mi ofiarować? - spytał z nadzieją w głosie.

- Nie, panie — ciemnowłosy opuścił głowę, nie kryjąc strachu — Jednak mam przy sobie pieniądze od pani matki!

Ostrożnie wyjął dwie monety. Zawsze nosił je przy sobie na wypadek, gdyby jego właściciel zgłodniał poza domem.

Mężczyzna przed nim parsknął jednak śmiechem.

- Tyle?! Oddaj mi całość lub pożałujesz. Dostaniesz tak, że już nigdy nie przejdzie ci przez myśl dotykania czegokolwiek na moim kramie czy innych — na nowo pochwycił Luana w uścisk, a ludzie wokół zaczęli kiwać w potwierdzeniu głowami.

- N-nie! Jestem Luan! Mój ojciec to Fabio bardzo ważny urzędnik. On zapłaci, ile zechcesz, przysięgam! - krzyknął spanikowany.

- Łże! - odezwał się głos gdzieś z tyłu.

- Chce się ustrzec od kary i zapłaty! Niech popamięta! - zawtórował mu inny, kobiecy.

Mężczyzna skinieniem głowy zgodził się z tłumem i szarpnięciem pociągnął młodzieńca za sobą.

- Panie! - krzyknął z przerażeniem Ot, przybliżając się.

Wtedy wzrok starszego człowieka przeniósł się na niego i uważnie przyjrzał.

- To twój niewolnik? - zapytał, wracając wzrokiem do trzymanego za fraki jasnowłosego.

- T-tak — Luan odpowiedział niepewnie, rozglądając się jak spłoszona sarna w czasie polowania.

- A więc to jego spotka kara — rzekł stanowczo, puszczając młodzieńca — Ciesz się, że znalazł się tutaj. Wysoko urodzonych smagać nie należy, ale to? - z odrazą spojrzał na ciemnowłosego.

Oddech Ota przyspieszył.

Obawiał się, że tak właśnie się stanie. Pokornie opadł na kolana, nie mogąc dalej ustać na nogach. Myśl o straszliwej chłoście na nadal ranne plecy przerażała go. Był jednak w stanie to znieść, by tylko jego pan był bezpieczny. By tylko jemu nie zdarzyła się krzywda...

Luan słysząc słowa sprzedawcy, równie przestraszony pokręcił głową. Od razu zastąpił mężczyźnie drogę, odgradzając go od klęczącego.

W jego głowie pojawił się ten przerażający obraz skóry odrywanej od ciała. Krwi spływającej strumieniami i ten wrzask. Przeraźliwy wrzask.

- Nie! Nie zgadzam się — pokręcił głową.

- Ty albo on. Chyba że masz mi czym zapłacić. - zażądał sprzedawca, tonem pozbawionym litości.

Luan rozejrzał się na około, szukając jakiegokolwiek wsparcia. Pomocy, życzliwego spojrzenia. Nic takiego jednak nie dostrzegł.

Łzy zebrały się w jego oczach.

- On tego nie zniesie! To zbyt surowa kara! — pokręcił głową, nie ustępując ani kroku — Należy do mnie! Nie pozwalam! — wycedził gniewnie.

Na te słowa jego policzka dosięgnęło jedynie mocne uderzenie. Chłopak od razu złapał się za niego i uniósł pełen niedowierzania wzrok.

Jak ten człowiek śmiał?!

Mimo gniewu nie uczynił ani kroku, wciąż zasłaniając niewolnika własnym ciałem.

Ot pociągnął nosem, czując, jak łzy zamazują mu widok. Nie chciał, aby jego pan cierpiał, nie chciał, by był skrzywdzony.  Nie za cenę jego życia. Mimo strachu o jego życie,  serce przepełniała mu radość.

Pan go chronił!
Nie chciał oddać w ręce tego człowieka. Nie chciał, aby go zbito...

Luan wyprostował dumnie głowę, wzbierając w sobie resztki skrytej głęboko odwagi.

- Pozwól mu wrócić do rezydencji po pieniądze. Ja tu zostanę — powiedział niemal błagalnym tonem.

- Nie, nie zamierzam czekać — wycedził i rozejrzał się — Bierzcie go — wskazał na niewolnika a dwóch innych rosłych mężczyzn, nie siląc się na delikatność, chwyciło chłopca i uniosło do góry.

Ten się nie opierał. Nie wyrywał. Jedynie załkał cicho na myśl, o jakiego bólu przyjdzie mu doświadczyć, a i zapewne śmierci. Miał jedynie nadzieję, że ta tortura nie potrwa długo i zbawienna śmierć nadejdzie szybko.

- Zostawcie go! To mój niewolnik — zakrzyknął. - Co mu zrobicie...?

- Skoro nie masz jak zapłacić, może kilka wymierzonych batów przyciągnie mi więcej klientów i tak odrobię straty — powiedział twardo kupiec.

- Otrzymasz zapłatę po pięciokroć, przysięgam! - zawołał z paniką, oglądając się na zapłakanego niewolnika, trzymanego teraz w żelaznym uścisku.

- Chcę teraz!

- Nie mam przy sobie nic ani jednej monety!

- Twoja strata — machnął na mężczyzn, a ci na nowo ruszyli przed siebie.

- Nie nie nie — Luan spanikowany rozglądał się na około w amoku.

Czy oni nie wiedzieli, kim był?!
Kim był jego ojciec?!
Kim był Arteaz?

Ze zdenerwowaniem potarł kark i... Rozszerzył oczy, czując pod palcami naszyjnik otrzymany od matki lata temu.
Zawahał się, jednak na obraz poszarpanych mięśni i kości zachłostanego na śmierć mężczyzny powiedział:

- Proszę! Czy może być to? - zapytał, odpinając złoty łańcuszek z szyi — To szczere złoto!

Mężczyzna zatrzymał się w pół kroku i odwrócił do niego. Wyciągnął przed siebie dłoń

- Pokaż! - zażądał.

Luan nieco nieufnie podał mu naszyjnik, na co ten niemal wyszarpnął go z jego ręki i uważnie obejrzał. Jego oczy zaświeciły się, gdy on sam oglądał biżuterię.  Uśmiech pojawił się na jego ustach. Luan bez wątpienia mógł się domyślić, że to, co właśnie oddał, było znacznie cenniejsze od jednego, a nawet i stu rozbitych ręcznie malowanych talerzy.

- Niech będzie, zabierajcie się stąd i bym was więcej tutaj nie widział...!

- Chodź Ot — chłopak chwycił za ramię niewolnika, idąc z nim przed siebie. Nie zatrzymywał się i nie patrzył w tył, aż nie odeszli na mniej zatłoczony skwer.

Tam Luan przysiadł przy jednej z fontann i odetchnął głęboko, ocierając spocone czoło. Przeniósł wzrok na Ota, stojącego tuż obok.

Jego oczy świeciły, tylko sam nie był pewien czy to z powodu łez, czy wręcz na odwrót.

- Co ci jest? - zapytał, przekręcając głowę.

- Dziękuję panie! — ten odpowiedział jedynie.

Nie wiedział, jak może okazać swoją wdzięczność. Pan go uratował! Ocalił!

Opadł na kolana obok jego stóp i przysunął do nich głowę.

- O czym mówisz? - zapytał Luan, marszcząc brwi.

- Nie pozwoliłeś panie, by mnie zabili... - niewolnik odetchnął drżąco.

- Oczywiście, że nie. Usiłowano mnie znieważyć i upokorzyć. Bez względu na wszystko nie zamierzałem na to pozwolić. Poza tym... - upił łyk wody — Ty nic złego nie zrobiłeś. To, co by zrobili... Nie wytrzymałbyś tego — dodał — Jesteś mój, nikt nie ma prawa cię tknąć.

- Jeszcze raz przysięgam ci służyć najlepiej, jak będę umieć, mój panie...!

Ten nic już nie powiedział, tylko sięgnął dłonią do jego głowy. Pogłaskał go delikatnie.

- Masz miłe włosy — powiedział nagle.

- Dziękuję panie — rzekł ze wzruszeniem.

Ten westchnął cicho — Nie jestem na ciebie zły — powiedział, widząc niepewność na twarzy niewolnika.

- Ale... Przeze mnie straciłeś podarek od matki. On był dla ciebie bardzo ważny....

- Był, ale teraz to nie ma znaczenia — stwierdził — Nie z twojej winy to uczyniłem.

Ot uniósł wdzięczne spojrzenie, natomiast Luan, podniósł się na nogi.

- Ruszajmy do rezydencji.

Ciemnowłosy skinął głową i od razu poderwał się na nogi.

Jego serce rozdzierała prawdziwa radość...

***

Droga powrotna minęła wyjątkowo szybko. Niemal od razu, gdy przekroczyli bramy posiadłości, Luan od razu rozkazał:

- Przygotuj mi łaźnię...

- Tak mój panie — odetchnął chłopak, szybko idąc w stronę pomieszczenia.

Ten w tym czasie ruszył do sypialni i opadł na łoże. Nie zważał na zakurzoną tunikę i brudne ciało. Był zmęczony i miał wielką chęć się przespać. Leżał z przymkniętymi oczami, aż Ot nie wszedł do pomieszczenia.

- Panie, kąpiel gotowa — powiedział, na co z lekką niechęcią uniósł się do siadu.

- Dodałeś olejków? - zapytał sennie.

- Tak panie. Twoich ulubionych — powiedział potulnie.

- Dobrze... - Luan ociężale uniósł z łoża — Jestem strasznie zmęczony

- Musisz panie wypocząć — powiedział delikatnym głosem, pomagając mu wstać.

Minęła zaledwie chwila, gdy znaleźli się w łaźni. Niewolnik opadł na kolana, zsuwając rzemyki ze zgrabnych łydek swojego młodego pana.

- Ta sytuacje przyprawiła mnie o ból głowy — przyznał chłopak, rozmasowując sobie skronie.

- Może cię wymasować? - zaproponował niewolnik, kontynuując rozbieranie go.

- Dobry pomysł. Zrobisz to, gdy wejdę do wody, mam nadzieję, że jest odpowiednia — wymruczał, czując, jak tunika zsuwa się z jego ramion, ukazując nagie ciało.

- Tak panie. Dziś trochę cieplejsza, żebyś mógł się rozluźnić — powiedział.

Ten wszedł do wody, mrucząc z zadowoleniem i przymknął oczy, opierając głowę o kamienny zagłówek. Uchylił jedno oko, patrząc na szczupłe ciało niewolnika. Na jego plecach wciąż widać było jeszcze sińce jednak znacznie mniejsze niż poprzednio.

- Podejdź — powiedział nagle Luan.

- Tak mój panie. Jak mogę ci służyć? - zapytał niezwykle wesoło.

- Odwróć się tyłem — rozkazał Luan, przyglądając mu się.

Ot zmarszczył brwi, jednak wykonał polecenie bez zwłoki. Wiedział, że lepiej się nie ociągać. Jego pana to niezwykle irytowało.

Ten dłonią delikatnie dotknął jego śladów — Boli? - zapytał.

Niewolnik zacisnął zęby, czując dłoń na swojej skórze.

- Lekko panie — przyznał cichym głosem — Ale nie przeszkadza mi to w pracy, przyrzekam...

- Daj mi gąbkę — polecił, wyciągając dłoń po przedmiot, którym jeszcze przed chwilą był obmywany przez niewolnika.

Ot wykonał polecenie, zerkając na niego pełnym niepewności wzrokiem. Nie wiedział, czego ma się spodziewać, a to zawsze budziło strach.

Przesiąknięta zapachem różanego olejku myjka zanurzyła się w wodzie i po chwili dotknęła nagiego ramienia niewolnika.

Delikatnie... Ledwie wyczuwalnie.

Lekkie łaskotki sprawiły, że Ot podskoczył zdziwiony. Spojrzał na gąbkę w dłoni Luana - Mój Panie?

- Nie bój się — powiedział cicho, delikatnie obmywając jego ciało.

Chłopak nie odpowiedział na to. Spojrzał jedynie na ścianę przed sobą, próbując zrozumieć co się właśnie dzieje.

Jego ukochany pan był dziś dla niego taki dobry...

- Dziękuję panie — powiedział, wypuszczając wstrzymywany oddech.

- Dzisiejszy dzień był... ciężki — przyznał chłopak, na nowo zanurzając gąbkę w wodzie.

- Tak, panie — jego niewolnik przyznał mu rację, odwracając się w jego stronę. - Jednak zaznałeś panie nieco przygody.

- Bałeś się — przyznał, nie dodając, że i on samemu strasznie się bał.

- Jestem tylko psem panie. Ja boję się prawie wszystkiego — odpowiedział mu Ot nieco żartobliwie — Jednak nawet bogowie czasem się boją. Tylko głupiec pozostałby niewzruszony w takiej sytuacji.

- Ja się nie bał... - zaczął — Panowałem nad sytuacją — dodał pod nosem.

- Uratowałeś mi życie panie — niewolnik uniósł na niego pełne wdzięczności i podziwu spojrzenie.

Luan na to uśmiechnął się jednym kącikiem ust.

- Oczywiście. Jestem niemal jak Achilles!

Ot oddał uśmiech. Czasem w życiu jego i jego pana pojawiały się momenty zupełnej beztroski, w których odczuwał szczęście. Momenty takie jak ten.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top