XXIX Ramiona dające ciepło

Niewolnicy niosący lektykę, postawili ją delikatnie na ziemi.

- Panie — pokłonił się pokornie jeden z niewolników i uchylił kotary, zza której najpierw wyłonił się odziany w szaty mężczyzna, a zaraz za nim kobieta, która gdy tylko dostrzegła swego syna, rozpromieniła się i z troską ujęła jego twarz w dłonie.

- Luanie! Mój jedyny synu — powiedziała, składając czuły pocałunek na jego czole.

Młodzieniec od razu pokrył się intensywnym rumieńcem.

- Matko, ojcze. Witam was — skłonił się pokornie swoim rodzicom, po czym objął matkę. Otarł łzy z jej oczu, samemu czując, jak bardzo za nią tęsknił.

- Kobieto, to młody mężczyzna nie dziecko — wywrócił oczami z lekką irytacją ojciec, po czym objął Arteaza witając się z nim.

Zatopili się w rozmowie w czasie gdy jego matka zaczęła dokładnie przyglądać się synowi.

- Jesteś zdrowy? Nie chorujesz? - zapytała od razu.

- Nie matko. Czuję się dobrze. Choroba nie nawraca — uspokoił ją, biorąc dłonie matki w swoje. - Jestem tu zaopiekowany. Arteaz dba, bym był zdrów.

Ta przeniosła nieco nieufny wzrok na mężczyznę i skinęła mu głową, a on odpowiedział jej tym samym.

- Chodźmy, nie wypada byśmy stali u bram. Jak minęła wam podróż?

- Znośnie. Niewolnicy, niosąc lektykę, zbytnio nią trzęśli — odparł sucho mężczyzna — Mało sobie guza nie nabiłem, ale nie jest to sprawa do rozwiązywania na dziś. Jak wrócimy do mojej rezydencji, to ich wychłoszczę.

Luan słysząc te słowa, przeniósł wzrok na niewolników. Wyglądali... mizernie. Ich ciała były pokryte potem, a mięśnie nadal drżały od wysiłku. Przeszła mu przez głowę myśl, że ojciec może być zbyt surowy.

- Być może powinieneś zmienić niewolników, którzy się tym zajmują? - zasugerował Arteaz, splatając dłonie za sobą.

- Kupiłem ich niedawno specjalnie w tym calu. Mam nadzieję, że nauczą się szybko. Jak nie sami, to przy pomocy mojego bata. Tym się nie turbuję.

- Czasem niewolnicy nie nadają się do pracy, którą wykonują. Nawet bat w tym nie pomoże — zauważył Arteaz

Luan zmarszczył brwi. Nie wyobrażał sobie swojego Ot'a noszącego ciężary. Spojrzał na drepczącego obok niewolnika i przywołał go ruchem dłoni.

- Przynieś im wody. Po tym do mnie dołączysz — polecił szeptem.

- Tak mój panie — niewolnik skinął głową i odszedł szybkim krokiem.

- Zasiądźmy i zjedzmy posiłek. Uczta jest już przygotowana. Domyślam się, że jesteście głodni — rzekł do przybyłej dwójki, po czym dłonią wskazał na boczne wejście na werandę.

Stół zaiste był syto zastawiony potrawami. Niewolnicy donosi właśnie mięsa, przygotowane dosłownie chwilę wcześniej. Jeszcze ciepłe i parujące.

Luan jak zawsze zajął miejsce tuż koło swojego miłośnika, a naprzeciw nich zasiedli jego rodziciele. Ot tymczasem który dotychczas zajmował miejsce koło Luana, nieco zmieszany stanął jedynie z tyłu. Nie wiedział, co powinien zrobić.

Arteaz odwrócił się do niewolnika i wskazał na leżącą obok stołu poduszkę. Ot niepewnie zbliżył się, opadając na nią na kolana. Schował się jednak za Luan'em, bojąc się gniewu jego rodzicieli.

Ojciec młodzieńca przeniósł na niego spojrzenie spod zmarszczonych brwi, jednak nie rzekł ani słowa. Skoncentrował się na spożywaniu posiłku w ciszy.

Luan czując drżenie niewolnika obok siebie, położył wolną dłoń na jego ramieniu. Nie był pewny, czemu próbuje uspokoić Ot'a, jednak wydawało mu się to właściwe.

Ten przeniósł na niego wzrok i uśmiechnął się w podziękowaniu za wsparcie ze strony swojego pana.

Tymczasem Fabio po pierwszym napełnieniu brzucha odparł:

- Mam nadzieje Arteazie, że mój syn dobrze się sprawuje i nie jesteś nim rozczarowany...

Luan przeniósł niepewny wzrok na swojego erastesa.

- Nie, oczywiście, że nie. Mój oblubieniec sprawuje się doskonale. Bardzo dobrze sobie radzi, a i jego wiedza jest naprawdę imponująca...

Luan ledwo powstrzymał uśmiech. Dumnie spojrzał na ojca, jednak szybko przeniósł wzrok na Arteaza. Wolał czułe spojrzenie mężczyzny od chłodu, jaki otrzymywał od rodziciela — Staram się dotrzymywać ci tępa, nie jest to jednak tak proste, jak miałem nadzieję, że będzie...

- To oczywiste — wtrącił jego ojciec — Aretaz ma nieprawdopodobną wiedzę i umiejętności. Modlę się do bogów, byś kiedykolwiek mu dorównał.

Luan opuścił spojrzenie po słowach ojca. Ugodziły one w jego dumę — Tak ojcze — odpowiedział jednak sucho

- Jak radzisz sobie na lekcjach? Mam nadzieję, że ich nie unikasz... - zwiesił głos.

- Oczywiście, że nie Ojcze. Przykładam się do nauki. Arteaz jest bardzo dobrym nauczycielem.

- Zgadzam się z tym. Stara się być punktualnym i jest pilny - skinął głową.

- A... Inne nauki? - przekrzywił głowę starszy mężczyzna.

- Fabio! - kobieta spojrzała na niego z oburzeniem, a Luan spuścił wzrok, intensywnie się rumieniąc.

- Cóż... - Arteaz spojrzał na mężczyznę.

Nie dziwił się, dlaczego Luan jest tak bezpośredni w nieodpowiednich momentach. Miał to zdecydowanie po swoim ojcu.

- Póki, co... Skupiamy się na innych rzeczach. Cielesność nie jest najważniejsza - podkreślił.

- Coś jest nie tak w moim synu? - zapytał Fabio, unosząc brwi.

Luan schował twarz w dłoniach na to pytanie — Ojcze!

- Cóż... Do wszystkiego należy dążyć powoli mój przyjacielu. Z twoim synem a moim oblubieńcem jest jak najbardziej wszystko w porządku — zapewnił.

- Myślę, że powinniśmy porozmawiać samemu — dodał, na co ten uśmiechnął się, unosząc kielich.

- Idź z matką Luanie. Stęskniła się — polecił, na co kobieta z chęcią wstała.

Luan spojrzał na Ota. Chciał spędzić chwilę sam z matką, a przecież obok siedział Arteaz... - Zostań — polecił więc, odchodząc z nią.

- Tak... Panie — niewolnik posłusznie zwiesił głowę.

Wcale nie miał chęci zostawać w towarzystwie ojca swojego pana.

***

- Jesz dużo? - dopytywała kobieta, gdy szli w stronę jego komnaty.

- Matko. Naprawdę nie jestem już małym podrostkiem. Potrafię sam się nakarmić — stwierdził, jednak widząc wzrok matki, westchnął — Jedzenie tu jest niezwykle smaczne. Myślę, że jem nawet zbyt wiele

- Nie przesadzaj też z winem. Owoce figowca dobrze wpływają na twoją cerę. Jedz ich jak najwięcej — przypominała, dłonią przeczesując włosy chłopaka.

- Arteaz zakazuje mi picia wina, oprócz tego do obiadu. Twierdzi, że pijąc, nie będę w stanie osiągnąć wielkich odkryć.

- Od początku wiedziałam, że to mądry człowiek. Serce matki się nie myli — powiedziała pod nosem — Ma rację, mam nadzieję, że jesteś mu posłuszny...

- Szanuję jego mądrość i staram się być posłusznym. Jest moim miłośnikiem. Moim zadaniem jest bycie dobrym towarzystwem.

- A czy... - zwiesiła głos i uważnie spojrzała synowi w oczy — Dobrze ci tutaj...?

Luan odwrócił wzrok, pokrywając się rumieńcem — Matko! Tak, jest mi tu dobrze, ale czy musimy o tym rozmawiać?

Ta westchnęła cicho i skinęła głową ze smutkiem — Wiem, jakie są czasy... Chciałabym wiedzieć, gdybyś nie był tu szczęśliwy. Jesteś moim synem, a mieszkanie u boku tego człowieka nie ma być dla ciebie czymś, o czym zechcesz zapomnieć...

- To zaskakujące, ale... jestem z tobą szczery Matko. Być może niektóre części relacji, w jakiej się znajduję, nie przypadły mi do gustu, jednak jeśli spojrzał na to szerzej... jestem szczęśliwy. Dużo się uczę, napewno niezwykle wydoroślałem.

- Odwiedzałabym cię dużo częściej, lecz ojciec uważa, że to mogłoby być źle widziane. Arteaz już teraz wiele nam pomógł. Nasza sytuacja również znacznie się poprawiła, a to również za twoją sprawą — uśmiechnęła się lekko — Jestem z ciebie bardzo dumna...

- Widziałem nowych niewolników — przytaknął — Ojciec musi mieć lepiej płatną posadę, by móc sobie na takich pozwolić.

- Zgadza się — ponownie lekko się uśmiechnęła i siadając na łożu, objęła syna ramionami — Cieszę się, że jest ci dobrze...

Luan wtulił się w kochające objęcia kobiety. Gdy jej zapach dotarł do nosa młodzieńca, ten poczuł nagłą falę wzruszenia. Okropnie za nią tęsknił, a ta krótka chwila czułości była dla niego warta więcej niż złoto świata. Teraz mógł sobie na to pozwolić. Ukryty przed wzrokiem wszystkich. W tym swojego ojca, który zapewne mówiłby, że nie wypada a on... Nie chciałby go zawieść.

Teraz jednak był jedynie on i matka... I tylko to mu wystarczało.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top