XVII Melodia płynąca spod twych dłoni
Sala lekcyjna znajdowała się obok biblioteki. Było to duże pomieszczenie pełne światła słonecznego będącego zasługą ogromnej ilości okien zarówno na górze jak i po bokach.
Arteaz siedział na miękkich poduchach, naprzeciw których znajdowała się długa drewniana ława, po której przeciwległej stronie miał zająć miejsce jego oblubieniec.
Spóźniał się, co wzbudzało w nim delikatną irytację. Zdecydowanie powinien poważniej podchodzić do kwestii punktualności i choć na razie nie wypowiedział swojej dezaprobaty dotyczącej tego na głos, by nie zrazić lub też nie spłoszyć chłopca, wiedział, że będzie musiało to nastąpić prędzej czy później.
Cierpliwości jednak było mu nie brak, za co dziękował bogom i swemu ojcu, który go jej nauczył. W spokoju oczekiwał na przybycie pięknego młodzieńca, który wprawiał go w radość na sam widok tych jasnych pięknych oczu, delikatnego uśmiechu i różowych rumieńców.
Był naprawdę piękny...
Pukanie rozległo się kilka chwil później, wyburzając go z rozmyśleń.
Na jego twarzy od razu zagościł szczery, szeroki uśmiech.
- Wejdź Luanie — odrzekł życzliwie.
- Witaj Panie. Wybacz, mi proszę spóźnienie — skłonił się lekko, podchodząc do mężczyzny. W jego głosie nie było jednak skruchy.
Rozejrzał się widocznie w poszukiwaniu miejsca do spoczynku.
Ten wskazał dłonią miejsce przed sobą — Usiądź — powiedział, uśmiechając się lekko — Do twarzy ci w wieńcu. Cieszę się, że go nosisz...
- Jest piękną ozdobą. Wskazuje też na fakt, jak dobry gust ma mój miłośnik — uśmiechnął się, zasiadając z gracją.
- Cieszę się, że tak uważasz. Gdzie podział się Ot? Sądziłem, że będzie ci towarzyszył — mężczyzna, rozluźnił się, opierając wygodnie.
- To niewolnik. Na czas lekcji odsyłam go zazwyczaj do wykonywania bardziej przydatnych prac. Teraz zdaje się pierze moje ubrania — opowiedział.
- Od prania mamy praczki. Myślę, że Ot powinien towarzyszyć ci i tutaj. To cię uspokoi jak i nada poczucia komfortu i bezpieczeństwa. Wiem, iż nie znamy się długo. Nie chcę cię przytłoczyć.
- Czuję się bezpiecznie w twoim towarzystwie - oburzył się na słowa mężczyzny — Nie jestem niewiastą, by bać się przebywania z kimś w pomieszczeniu sam na sam.
- Nie mówię o strachu a o tym, by z tego właśnie przebywania odczuwać radość, a nie niechęć — zaznaczył — To znaczna różnica.
- I ten pokój ducha miałaby mi zapewnić obecność niewolnika? - zapytał kpiąco. - Ot to nikt ważny. Sługa, który nie znaczy dla mnie więcej niż moje tuniki czy nawet ten wieniec.
Arteaz odetchnął znacząco, jednak nie skomentował tych słów w żaden sposób prócz odnotowania sobie w głowie kilku rzeczy. Postanowił na razie przemilczeć ten fakt.
- Dobrze Luanie, kontynuując naszą poranną rozmowę... Zapytałeś o miłość duchową, jak więc już mówiłem, miłość pomiędzy erastesem a eromenosem powszechnie uważa się za najwyższą i najpiękniejszą formę miłości, do której niezdolne są nawet kobiety. - odrzekł.
Luan spojrzał na niego z zaskoczeniem, od razu przywodząc sobie na myśl swojego ojca i matkę
- Uważasz, że ta miłość jest większa i czystsza niż miłość matki do dziecka? - zapytał z zaskoczeniem.
- Miłość matki do dziecka to coś zupełnie innego. Bardziej mam na myśli znaczną różnicę pomiędzy kochankami a kobietą i mężczyzną — doprecyzował.
- Rozumiem — skinął głową, myśląc nad tym - Zapewne kobieta nie jest w stanie zrozumieć mężczyzny na takim poziomie jak drugi mężczyzna — zgodził się patrząc na Arteaz'a wyczekująco.
To o czym rozmawiali, naprawdę go ciekawiło.
- Tylko w takim razie... Jak to możliwe... Mój ojciec i matka miłują się ponad życie. Jestem tego pewny...
- Nie porównuj tych rodzajów miłości chłopcze — odrzekł ze spokojem mężczyzna — Miłość do kobiety najczęściej rośnie wraz z jej owocem, czyli dzieckiem, jaki w sobie nosi. Często jedynie do tego jest ona potrzebna, później uczucie słabnie wraz z wypełnionym zadaniem bądź też jego brakiem. To nieco stosunki jak między zwierzętami. Sprowadzone do instynktu rozrodczego. Do tego w głównej mierze służą kobiety. Do rodzenia dzieci, przedłużania rodu i zaspokajania naturalnych potrzeb mężczyzn. Natomiast między kochankami? Ich przyjaźń bardzo często pozostaje wieczna, trwa całe życie, co też stanowi pierwotny cel ich związku.
Arteaz uśmiechnął się delikatnie.
- Ja sam wciąż nie mogę zapomnieć o moim miłośniku z lat młodzieńczych.
- Opowiesz mi o nim? - poprosił Luan, pochylając się z rozszerzonymi ustami — Może posłuchanie czyjejś historii rozjaśniłyby mi nieco obraz.
Zwał się Genezjusz i kocham go całym sercem, duszą i ciałem po dziś dzień, mimo iż mieszka tak daleko. Wiem, że on te same uczucia żywi do mnie, mimo iż posiada trzy prawowite małżonki i wiele owoców, jakie mu zrodziły. Pięknych chłopców jak i dziewcząt. Z każdym naszym spotkaniem powtarzał mi jednak, że mimo iż nie stroni od stosunków z kobietami, mnie darzy znacznie silniejszym uczuciem niż swoje żony, a naszą obecną przyjaźń w pełnym jej słowa znaczeniu ceni dużo wyżej niż jakiekolwiek relacje z niewiastami. Prezenty mające za zadanie upewnić mnie w swych słowach wysyła mi do dziś dzień, mimo że nie widziałem go już od trzech wiosen... - powiedział z nostalgią w głosie.
- Czemuż to? Skoro ta relacja jest tak silna, co takiego stoi na przeszkodzie byście się spotkali? Nie wyobrażam sobie kochać kogoś i nie widzieć go aż tak wiele księżyców.
- Wyjechał daleko stąd, pełni ważne urzędy tak jak i ja. Czas i miejsce nie pozwala nam widywać się tak, jak dawniej. Z każdym jednak zmartwieniem, troską lub pytaniem piszę do niego list, wiedząc, że zawsze uzyskam pomoc lub dobrą radę.
- A więc ty też miałeś też miłośnika — podsumował, myśląc nad czymś intensywnie. Jego twarz mimo zmarszczonych brwi pozostała jednak niewinna — Czy miałeś już jakichś podopiecznych?
- Oblubieńców? - zapytał, chcąc wiedzieć, czy dobrze zrozumiał pytanie młodzieńca.
- Tak. - skinął głową chłopak. Widocznie jednak zmieszał się gdy zdał sobie sprawę z tego jak trefnie dobrał słowa.
- Nie, oczywiście, że nie. Zostałem nauczony, że swojego eromenosa wybiera się raz, będąc pewnym, że to właśnie do niego, czuję się to pełne piękna, niepowtarzalne uczucie. - uśmiechnął się.
- Skąd wiesz, że właśnie do mnie to czujesz? - uniósł na niego wzrok.
Oczy młodzieńca świeciły dziwnym blaskiem gdy się go chwaliło.
- Od kilku miesięcy miałem okazję ci się przyglądać oczywiście po ustaleniu tego z twoim ojcem. On również chciał, byś był pod opieką kogoś mu pewnego. Od samego początku wzbudziłeś moje zainteresowanie...
- Mówisz o miłości duchowej... Lecz pierwszy raz miałeś okazję ze mną porozmawiać dopiero gdy dowiedziałem się o naszej przyszłej relacji. Musiałeś więc kierować się aspektami czysto fizycznymi.
Mężczyzna skinął głową z uznaniem.
- Zgadza się, w pierwszej kolejności zazwyczaj zwracamy uwagę na ciało. Ono jest początkiem drogi, na jaką decydujemy się z jego właścicielem.
Luan powoli pokiwał głową, nie będąc pewnym czy w istocie rozumie, co mówi do niego mężczyzna. Mimo to uśmiechnął się lekko.
- To... Czym dziś się zajmiemy? - zapytał, na co starszy zamyślił się.
- Ponoć grałeś na lirze? - uniósł brew.
- Gdy byłem młodszy. Potem skupiłem się na wykonywaniu bardziej męskich sztuk.
- Z tego co wiem, czynności nie mają płci. Bardzo cenie grę na instrumentach. Zechcesz mi pokazać? Twój ojciec mówił, że masz prawdziwy talent. - powiedział, przyglądając się chłopakowi z lekko przekrzywioną głową.
Naprawdę był ciekaw jego gry.
- Jednak gra na lirze jest nieco niewieścia. Być może wolałbyś, bym pokazał ci, jak walczę? Albo rozpoznaje gwiazdy?
- Nie. Z chęcią usłyszę, jak grasz. Może mnie czegoś nauczysz? Sam również lubię grać na tym instrumencie.
Luan zacisnął zęby i skinął głową. Nie miał co innego na to poradzić. Jeśli jego miłośnik życzył sobie, aby grał, to właśnie to musiał robić. Taka była jego powinność względem rodziny. Sięgnął po zdobioną lirę, którą jeszcze poprzedniego wieczoru widział w palcach niewolnicy.
Arteaz wykonał zachęcający ruch dłonią i z ciekawością przyjrzał się smukłym palcom chłopca, które jak na jego niewysoki wzrost były dość długie.
Luan grał powoli. Nie było w jego ruchach pasji, jednak muzyka płynęła piękna.
Mężczyzna widział, że mimo iż chłopak wyraźnie się stara, nie ma przyjemności z tego co robi. Muzyka spod jego palców płynęła piękna, jednak w istocie brakowało zwykłej radości.
- Masz talent chłopcze — odrzekł w pewnej chwili.
- Dziękuję. Cieszę się, że mogłem sprawić ci przyjemność — odpowiedział grzecznie, odkładając instrument.
- Może zechcesz zagrać i ze mną? - przekręcił głowę z zaciekawieniem.
- Razem? - uniósł brew- Ty też grasz?
- Oczywiście, lira to mój jeden z moich ulubionych instrumentów. Melodia płynąca z niej jest tak piękna, choć czystością pozostaje w tyle za zachwycającą muzyką harfy.
- Oh... Nie pomyślałbym, że... Naprawdę lubisz Panie tę grę. Ojciec powtarzał mi, iż nie jest to zbyt... Potrzebne i że wiedza oraz umiejętności walki są dużo ważniejsze.
- Bzdura... Każda umiejętność jest ważna i ceniona. Muzyka również. Cieszę się, że potrafisz grać. I to w dodatku tak pięknie.
- W takim razie również cieszę się, że posiadam tę zdolność — posłał mu uśmiech pełen nietypowej radość
- Zgadza się, na czymś jeszcze uczyłeś się grać? Albo czy skupiałeś się na czymś związanym z muzyką?
Arteaz uśmiechnął się lekko.
Bardzo łatwo odróżniał szczery uśmiech na twarzy chłopaka od tego sztucznego. Ten teraz był jednak prawdziwy.
Ku jego uciesze.
- Będąc dzieckiem, matka uczyła mnie śpiewać. Podobno pomagało to na moje schorowane płuca.
- Śpiew to coś równie pięknego, choć z przykrością muszę ci przyznać, iż nigdy nie miałem do nieco talentu mimo usilnych starań. A musisz wiedzieć, że naprawdę długo ćwiczyłem. Niestety do tego nie zostałem powołany.
- Czemu zależało ci panie na śpiewie? - zapytał, siadając wygodniej. Sięgnął, po gliniany kubek, by zmoczyć usta w wodzie.
- Cóż, jako dziecko byłem dość pulchny i nie potrafiłem utrzymać się w siodle. Walczyłem słabo, nie byłem także najszybszy. Moja matka jak i ojciec obawiali się o mnie i postanowili nauczyć mnie innych rzeczy. Jednak w nich również nie byłem najlepszy — pokręcił głową z lekkim uśmiechem. - Jednak jak widać, z wiekiem przybrałem na sile.
- Najważniejsze są jak dla mnie zdolności polityczne. Najbardziej przydają się w egzystencji — napił się, po czym odstawił naczynie na stolik.
- Znajomość polityki kraju jest ważna, jednak w tym wieku nie potrzeba byś zaprzątał sobie nią głowę — odrzekł.
- Jeśli tak twierdzisz — skinął głową, wyraźnie jednak nieprzekonany. Sam uważał, że jest już prawie dorosły.
- Dobrze, zacznijmy może naukę. Jestem ciekawy twojej wiedzy o liczbach. - mężczyzna wstał z miejsca, sięgając po tabliczkę do pisania — Spójrz...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top