XVI Pójdę za tobą wszędzie, choćby na słońce
- Spokojnie Ot — powiedział uspokajająco Khaos, widząc, jak niewolnik kręci się, spożywając posiłek — Jak zjesz, to pójdziesz. Nasz pan powiedział Luan'owi, że jesteś w lecznicy. - zapewnił go, gładząc ciemnowłosego po ramieniu.
- Ale już mamy ranek! A mój pan nie lubi ubierać się sam. Muszę do niego iść — włożył kolejną łyżkę kaszy z warzywami do ust.
- Słońce dopiero wstało — zaśmiała się wchodząca do kuchni jasnowłosa niewolnica — Twój Pan zapewne jeszcze śpi i śni o niebieskich migdałach — roześmiała się słodko.
- Zapewne masz rację — chłopak nieco się rozluźnił — Jednak i tak to mi się nie podoba. Nie powinienem zostawiać go samego. Potem będzie się na mnie gniewał.
- Sam jest sobie winien — wzruszył ramionami Khaos — Mógł bardziej uważać podczas karania cię. Naszemu panu się to nie spodobało — dodał znacząco.
- Być może nie wyszło mu to najlepiej — skrzywił się, wiedząc, że jego plecy są dziś całe posiniałe — Ale to nie jego wina, to był pierwszy raz gdy trzymał w ręku bicz. Brak mu jeszcze wprawy.
- Pierwszy raz? Przecież mógł zrobić ci krzywdę! — rozszerzył oczy drugi niewolnik.
- Pierwsze razy zazwyczaj są najgorsze. Następnym razem pójdzie mu lepiej — chłopak widocznie przekonywał sam siebie.
- Oby nie było następnego razu — wymruczał Khaos, z zatroskaniem patrząc, jak Ot w kilku gryzach pochłania jedzenie i patrzy niemal prosząco w jego oczy.
- Dobrze, możesz iść, ale... Uważaj na siebie. Musisz się teraz oszczędzać dobrze?
- Tak! Oczywiście! - skinął głową i pobiegł wręcz do komnaty swojego pana. Miał nadzieję, że ten jeszcze śpi i nie zdąży się zdenerwować już samego rana.
Mimo to odczuł spore zdenerwowanie gdy znalazł się przed drzwiami. Ostrożnie i bardzo delikatnie zapukał.
Daleko było mu do kolejnej chłosty...
***
Słysząc charakterystyczny odgłos pukania do drzwi, uchylił lekko powieki. Przez dobre kilka sekund nie mógł sobie przypomnieć, gdzie jest i jak znalazł się w łożu, będąc pewnym, że zasypiał gdzieś indziej.
Arteaz... Taras, oglądanie gwiazd i...
Ponowne pukanie przerwało jego myśli.
- Wejść! - zawołał nieco niechętnie, unosząc się do siadu. Przetarł zaspane oczy.
Drzwi tymczasem otworzyły się i stojący za nimi Ot niepewnie wsunął się do pokoju. Gdy tylko znalazł się obok posłania pana, opadł na kolana w głębokim pokłonie.
- Ah, to ty... - wymruczał Luan, patrząc w dół na niewolnika.
Nie chciał tego okazać, jednak prawdziwie ucieszył go jego widok.
- Przepraszam, że mnie nie było Panie. - wyjąkał chłopak, przełykając nerwowo ślinę - Przyszedłem najszybciej, jak mi pozwolono. Błagam, wybacz mi — kajał się na podłodze, cały czas w głębokim pokłonie.
Jasnowłosy przeniósł wzrok na plecy niewolnika i z zaskoczeniem dostrzegł zielono fioletowe sińce, jakie powstały na jego łopatkach i plecach.
Jego uderzenia nie mogły być tak mocne, by je stworzyć. To było niemożliwe...
A może jednak?
- Spójrz na mnie — powiedział cicho, nieco wstrząśnięty.
Ot podniósł wzrok. Widać było w nim strach. Plecy bolały, jednak wiedział, że ten ból przeminie. Nie chciał tylko aby Pan dalej się gniewał...
Luan delikatnie przesunął dłonią po jego gładkim policzku w oliwkowym odcieniu. Pogładził go niemal troskliwie.
- Twoja kara się skończyła. Już nie jestem zły — powiedział, wpatrując się w jego brązowe oczy.
- Dziękuję Panie — wyrazu ulgi na twarzy niewolnika nie dało się opisać słowami.
Chłopak nie mógł powstrzymać uśmiechu. Był wyraźnie zaskoczony czułością swojego Pana, jednak... stwierdził, że nie powinien na to narzekać a cieszyć się tą wspaniałą chwilą.
- Pokaż mi — polecił, odwracając go lekko do siebie plecami. Następnie zsunął z ramion tunikę, odsłaniając górną część pleców i palcami musnął lekko nabrzmiałe miejsca. Ot z trudem powstrzymał chęć skrzywienia się. - Zajęli się tobą należycie? - zapytał, sunąc wzrokiem po jego plecach.
- Tak mój Panie. Dostałem zioła oraz maści na złagodzenie opuchlizny. Twój miłośnik mówi, że muszę dziś uważać, ale mogę już pracować. Obiecuję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy by ta kondycja nie wpłynęła na jakość mojej pracy.
- Dobrze... - skinął głową — Przygotuj mi więc ubrania. Dziś zaczynam nauki. - odrzekł z niemałą dumą i równie delikatnie, nie chcąc narazić skory, nasunął materiał na jego plecy.
- Czego będziesz się dziś uczył Panie? - zapytał nieśmiało, podnosząc się z kolan i otwierając szafę.
- Tego nie wiem, opowiem ci, jak już skończę. - dodał z entuzjazmem — Może o bogach? Albo o liczbach? Chciałbym nauczyć się liczyć tak szybko i sprawnie jak mój ojciec.
- Na pewno ci się to uda z odrobiną treningu. A Arteaz wygląda na kogoś, od kogo można się wiele nauczyć — uklęknął obok i zaczął zakładać mu sandały.
Zręcznie, delikatnie i właśnie tak, jak Luan uwielbiał najbardziej. Nie za ciasno ani nie za słabo. Idealnie...
- Tak, wczoraj oglądaliśmy razem gwiazdy. Gdyby nie to, że byłem tak senny, z pewnością powtórzyłbym ci wszystko. Wiesz, że słońce ponoć znajduje się dziewiętnaście razy dalej od ziemi niż księżyc?
- Sądziłem, że księżyc jest takiej samej wielkości jak słońce — zdziwił się Ot — To jak wielkie musi być słońce? To nie do pomyślenia...
- Tak, to strasznie odległe — skinął głową młodzieniec i odchylił się do tyłu, gdy ten założył mu drugi z butów — Może kiedyś... Uda nam się polecieć na słońce?
- Musiałoby tam być bardzo gorąco — stwierdził niewolnik — A może kiedyś? Skoro teraz najznakomitsi mędrcy tworzą takie cuda i udało już się obliczyć, jak daleko jest słońce... to pewnie za 2000 lat będziemy już na nim mieszkać — przytaknął mu.
- Chyba nie będziemy żyć aż tak długo — uśmiechnął się — Jednak... Chciałbym mieszkać na słońcu.
- Byłbyś tam samotny — stwierdził nieco smutno Ot — Sam na tak wielkim słońcu...
- Oh, przecież poleciałbyś ze mną — odparł oczywistym tonem, widząc, jak na twarzy niewolnika ponownie pojawia się szeroki uśmiech.
Jego nie był w stanie powstrzymać.
- Dziękuję Panie — odpowiedział chłopak, podnosząc się — Gotowe, trzeba jeszcze cię tylko uczesać...
- Daj mi wieniec. Mam dziś dobry nastrój — skinął głową — I powiem ci coś... - rzekł jakby z ekscytacją w głosie.
- Tak Panie? - zapytał, też wyraźnie szczęśliwy. Zadowolony Pan był tym, którego darzył największą miłością. Właśnie taki...
- Dziś chyba... Prawie spałem z Arteaz'em — rzekł zarumieniony.
Oczy ciemnowłosego rozszerzyły się w zdziwieniu. Po chwili odzyskał jednak mowę i niepewnie rzekł:
- To chyba dobrze, prawda Panie? Taka jest podstawa pederastii — powiedział, poprawiając mu włosy — Czy doszło do...
- Oh, nie, nie o to chodzi! — zaśmiał się szczerym i radosnym śmiechem. Tym który najbardziej uwielbiał słuchać ciemnowłosy.
- Spałem obok niego, wtedy podczas patrzenia na gwiazdy — Uśmiechnął się, opadając na plecy. Jego wzrok utkwił w suficie.
Teraz to Ot zarumienił się, zawstydzony tym, że pomyślał od razu o zbliżeniu pomiędzy nimi.
- Tak pod gołym niebem? Nie było ci zimno, Panie?
- Nie czułem zimna... Chyba z ekscytacji i zadowolenia. Poza tym jego ciało mnie ogrzewało. Sam nawet nie wiem kiedy zasnęłam ani... Co się działo potem.
- Obudziłeś się już w łożu Panie? - dopytał ciekawy.
- Tak, chyba mnie tutaj przyniósł i... To chyba nie było zbyt taktowne? Zasnąć w czasie rozmowy? - zaniepokoił się, wstając.
Ot zastanowił się chwilę.
- Nie znam się na tym, co wypada a co nie, ale... Podczas snu wyglądasz piękniej niż sam Apollo. Ten widok zapewne mu nie przeszkadzał. Jeszcze w świetle księżyca i gwiazd... - Rozmarzył się, samemu sobie to wyobrażając.
- To oczywiste — zaśmiał się, oglądając się w zwierciadle — Chyba... Powinniśmy już być na śniadaniu... - powiedział, patrząc w stronę drzwi.
- Hm... Zapewne masz rację Panie. A ja już i tak skończyłem — odsunął się, przyglądając wyszykowanemu młodzieńcowi.
- Wyszło ci to chyba trochę lepiej niż mnie wczoraj — przyznał z lekkim rumieńcem.
- Taka jest moja rola Panie. - uśmiechnął się szeroko, słysząc pochwałę — Może już ruszajmy? By twój miłośnik nie czekał...
- Nie może czekać — pokręcił zdecydowanie głową, po czym skinął głową — Chodźmy...!
***
- Jak ci się spało Luanie? - zapytał łagodnie mężczyzna, gdy tylko młodzieniec zaczął spożywać śniadanie.
- Bardzo przyjemnie — odpowiedział z uśmiechem. Podał klęczącemu niewolnikowi kawałek niedojedzonego przez siebie owocu. - Dziękuję za odprowadzenie mnie do łoża, ława nie jest raczej najwygodniejsza do snu.
- Zdecydowanie nie jest. Na dworze zmarzłbyś. Jesteś leciutki jak piórko — uśmiechnął się — Przepraszam, jeśli naruszyłem twoją przestrzeń osobistą — dodał od razu.
- Ależ nie! W żaden sposób nie czuję, by moja przestrzeń została naruszona — posłał mężczyźnie jeden ze swoich słodkich uśmiechów — Twoja troska o mnie jest bardzo... Ujmująca.
- Cóż, jesteś moim oblubieńcem, taka ma rola — również się uśmiechnął — Choć nie wiem, czy nie znienawidzisz mnie po dzisiejszym dniu — rzekł z rozbawieniem.
- Jakie mamy plany, że aż miałbym cię znienawidzić? - uniósł brew zdziwiony.
- Dziś rozpoczniemy naukę — skinął głową — O temacie jaki tylko zechcesz. To twój wybór, potem bardziej to ustabilizujemy.
Luan skinął głową.
- To ma być tak okropne? W domu również pobierałem nauki i nie było to dla mnie trudne.
- Bywam wymagający jak i surowy. Wiem, że masz duże predyspozycje i możliwości, dlatego też nie mam wątpliwości, że sprostasz moim oczekiwaniom — odrzekł życzliwie.
Luan z trudem powstrzymał uśmiech na myśl o słowach "Surowy"
Arteaz i surowość?
Jakoś sobie tego nie wyobrażał.
Czuł, że nauka z nim pójdzie naprawdę gładko i łatwo. Z pewnością dużo szybciej i prościej niż z nauczycielami, którzy naprawdę byli wymagający. On nie wyglądał na jednego z nich.
- Oczywiście, zrobię co w mojej mocy — odparł mimo swoich myśli.
- Wiem o tym Luanie — rzekł, unosząc swój kielich — Twoje zdrowie, mój chłopcze.
- Dziękuję — Sam uniósł kielich, wylewając nieco na podłogę za sobą w ramach ofiary dla bogów.
Znów zasiedli do posiłku, który przebiegał w akompaniamencie gry na harfie jednej z niewolnic.
- Czy mógłbym... O coś zapytać? - rzekł nieco nieśmiało Lusn, na co Arteaz skinął głową — Co z... Nauczeniem mnie... Niekoniecznie wiedzy na temat liczb lub historii i literatury a... Innych rzeczy... - rumieniec wstydu wpełznął na jego jasne policzki.
Mężczyzna spojrzał na niego i uśmiechnął się życzliwie.
- Pytasz o stosunki...? - zapytał bez cienia zaskoczenia lub też zawstydzenia.
Rozmowy o tym od zawsze były piękne i wartościowe, o ile ubierało się je w piękne słowa. Dalekie od grubiaństwa i budzących obrzydzenie określeń.
- Tak, właśnie je miałem na myśli — chłopak upił kolejny łyk wina, chcąc zakryć w ten sposób swoje zażenowanie.
- Jak wiesz moją rolą... Jako twojego erastesa jest nie tylko wprowadzenie cię w życie dorosłych mężczyzn, lecz, udzielanie ci lekcji wychowania obywatelskiego, zaznajamianie ze sztuką, kulturą, filozofią, a co najważniejsze, zasadami kalokagatii, czyli połączenia piękna i dobra... Kwestia pożądania i stosunków płciowych jest ważna, jednak nim pokochasz ciało, musisz pokochać duszę, dlatego to jeszcze nie czas. Masz go przed sobą wiele, zapewniam, że nie masz się czym martwić. I obiecuję, że nie wyrządzę Ci krzywdy chłopcze.
- Twoje słowa są bardzo piękne — przyznał po chwili — Ufam, że okażą się prawdziwe. Mam więc rozumieć, że póki co będziemy omawiać dzieła filozofów?
- Nie tylko tym rodzajem nauk się zajmiemy. Jak już mówiłem oraz jak już sam wiesz, związki między miłośnikiem i oblubieńcem dopuszczają stosunki seksualne, jednak ideą naszej relacji pozostaje powściągliwość. Istotna będzie przede wszystkim miłość duchowa, przyjaźń, porozumienie, jedność intelektów.
- Miłość duchowa? Czyż nie jest to jedynie bajka dla dzieci? - zapytał przestrzeń przed sobą.
- Bynajmniej — odrzekł niemal z oburzeniem — Dziś podczas lekcji o tym porozmawiamy. Cieszę się, że interesują cię te tematy. - rzekł z dumą.
- To Będzie na pewno ciekawa nauka — przyznał, kiwając głową.
- To się okaże — uśmiechnął się mężczyzna, patrząc na niego intensywnie.
Ten chłopak podobał mu się coraz bardziej, choć wiedział, że wiele czasu upłynie, nim zmieni się na lepsze. Bardzo wiele...
Zamierzał jednak o to zadbać...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top