XV Gwieździste niebo usypiające tęsknotę za tobą
Ot syknął cicho, zaciskając dłonie przed sobą, gdy Khaos delikatnie przejechał wilgnym materiałem po jego poranionych plecach.
- Przepraszam... Wiem, że boli — powiedział ze skruchą — Jest bardzo źle?
- Boli bardziej niż te razy, które przecinają skórę. Teraz to takie uczucie jakby całe moje kości promieniowały bólem — odpowiedział zduszonym głosem, zaciskając dłonie.
Knykcie jego palców zupełnie zbielały.
- Musisz odpocząć, ból niedługo minie, ale powinieneś leżeć i...
- Nie, nie nie! — niewolnik poderwał się i jęknął na nagły ruch — Ja muszę się zająć moim panem, nie mogę odpoczywać — pokręcił głową.
- Musisz leżeć. Inaczej ból się zwiększy i nie będziesz mógł się ruszać — powiedział chłopak, przytrzymując go w miejscu.
- Ale mój pan — zaczął, przygryzając wargi — Ja muszę przy nim być...
- Mój pan kazał mi cię opatrzeć i zadbać byś nie cierpiał. - zaprotestował Khaos, trzymając go za ramię — Zostaniesz tu, a twój pan w tym czasie nauczy się, że jeśli naruszy się swoją własność i sprawi jej ból, wymaga on wyleczenia i regeneracji. Na ten czas będzie musiał radzić siebie sam.
- Jak możesz tak mówić?! - oburzył się Ot — To nie jego wina, źle postąpiłem, zirytowałam go i byłem nieuważny. Zasłużyłem na karę... - westchnął cicho.
- Nie... Gdyby nasz pan miał wymierzać chłostę za takie drobnostki, wszyscy nieustannie chodzilibyśmy obici. A nawet jeśli uczyniłbyś coś gorszego... Ta kara była zbyt surowa — powiedział szeptem, wiedząc, że mówienie źle o swoich panach nie jest dobrze widziane - Zasłużyłeś na parę razów po tyłku, nie chłostę pleców, po której będziesz jutro cały posiniaczony.
- Nic mi nie będzie — wymruczał — Jutro największy ból minie, nie to jest moim zmartwieniem — przyznał cicho.
- A co nim jest? - zapytał rudowłosy łagodnie, przecierając jego plecy, kolejnym olejkiem ziołowym.
- Czy mój pan mi wybaczy? Czy pozwoli mi wrócić do komnaty i nie będzie na mnie zagniewany? - spuścił wzrok. - Tak bardzo się boję, że...
Przerwał mu dźwięk otwieranych drzwi, a do środka wszedł Arteaz wyraźnie zaniepokojony.
- Panie... - Niewolnik skinął mu głową.
Ten jedynie położył dłoń na głowie Khaos'a i przystanął przy posłaniu Ot'a, który uniósł się z trudem do siadu — Nie wstawaj — rzekł od razu, gdy chłopak zaczął się podnosić.
- Panie... - ciemnowłosy spuścił wzrok, czując się zdecydowanie niewłaściwie.
- Pokaż się — rzekł ten i zerknął na swojego niewolnika — Jak z plecami? Opatrzyłeś go?
- Tak mój Panie. Jest naprawdę obity. Skóra nie rozeszła się, ale jest okropnie opuchnięta — powiedział w skrócie chłopak.
- Kręgi nie są jednak uszkodzone — powiedział mężczyzna, intensywnie wpatrując się w plecy niewolnika — Obrzęk zejdzie po nałożeniu okładów. Nie możesz się przeciążać — wymruczał do Ot'a.
- Panie... Ja bardzo chciałbym już wrócić do swojego właściciela... — powiedział nieśmiało.
- Na razie musisz odpocząć, objawy uszkodzenia kręgosłupa często występują z opóźnieniem. Luan sobie poradzi, zadbam o to — zapewnił.
- Oczywiście Panie — niechętnie z powrotem się położył. Było mu okropnie, z tym że nie może iść do Luan'a i już teraz błagać o wybaczenie.
- Nie kręci ci się w głowie? Nie czujesz mdłości? - upewnił się jeszcze Arteaz, co młodszemu chłopakowi wydało się naprawdę dziwne.
Dlaczego tego mężczyznę to obchodziło? Przecież on nawet nie był jego niewolnikiem? Nie miał z niego żadnych korzyści więc... Czemu?
- Czuję się dobrze Panie — powiedział ponownie — Jedynie boli mnie, że nie mogę towarzyszyć memu Panu.
- Jesteś bardzo wierny i lojalny Ot. To wspaniałe cechy jednak aby służyć, musisz być w pełni sił, by robić to jak najlepiej, zgadza się? - Arteaz uśmiechnął się delikatnie.
- Tak Panie — przytaknął wyraźnie niechętny. Pozwolił jednak, by drugi niewolnik okrył go nakryciem i nie próbował więcej wstawać.
- Dziś odpoczniesz, a jutro wrócisz do swojego pana, czy to cię uspokoi? - zapytał, głaszcząc jego włosy.
Chłopak pokiwał głową, uśmiechając się. Dotyk koił jego nerwy. Pokazywał mu, że wszystko będzie dobrze i nie ma się czego bać.
Przymknął oczy.
Może to była prawda? W końcu Pan Arteaz by nie kłamał...
***
Luan westchnął w myślach gdy po raz kolejny tego wieczoru musiał się podnieść, nie mogąc rozkazać jakiejś czynności swojemu niewolnikowi. Zirytowany podniósł się z łoża i podszedł zdmuchnąć palące się świece. Zostawił jedynie te najbliżej posłania. Tak na wszelki wypadek w razie gdyby z ciemności miał wyskoczyć na niego jakiś wściekły zwierz lub inna zmora.
Przykrył się kołdrą i po krótkiej szarpaninie z pościelą w końcu udało mu się wygodnie umościć.
Zamknął oczy, starając się zasnąć. Nie było to jednak takie proste. Bez ciepłego ciała Ot'a tuż obok czuł się dziwnie zaniepokojony... A może samotny?
Z westchnieniem podwinął nogi pod klatkę piersiową, obejmując kolana dłońmi. Pozycja embrionalna była nieco upokarzająca, ale potrzebował teraz komfortu, jaki dawała. Zresztą tutaj nikt go nie widział.
Gdy tak leżał dłuższą chwilę, usłyszał, ciche niemal bezgłośne pukanie. Było ono tak delikatne, że przez moment nie był pewien czy to sen, czy też jawa.
Wyprostował się, marszcząc brwi.
- Proszę! - powiedział głośno, mając nadzieję, że naprawdę ktoś pukał, a nie że jego wyobraźnia płata mu figle.
Wstrzymał oddech na widok otwieranych drzwi. Nagle naprawdę zapragnął, aby Ot wrócił i położył się obok niego. By był tam, gdzie powinien.
Rozszerzył oczy w zaskoczeniu na widok swojego miłośnika, wchodzącego do komnaty.
- Mogę? - zapytał miękkim, tak miłym głosem...
- Oczywiście... - powiedział, okrywając się mocniej przykryciem. Spojrzał na miłośnika, nie kryjąc zaskoczenia - Jak mogę ci pomóc? Jest już dość... późno — zauważył.
- Przyszedłem sprawdzić, jak się miewasz — rzekł spokojnie i usiadł na skraju łoża — Dzisiejszy dzień był dla ciebie ciężki.
- Właśnie szykowałem się do snu. Czuję się, więc dobrze. - Spuścił wzrok, unikając spojrzenia starszego mężczyzny — Nie wydarzyło się dziś nic niezwykłego. Nie rozumiem, dlaczego twierdzisz, że miałem ciężki dzień.
- Byle mrugnięcie było w stanie wyprowadzić cię z równowagi — uśmiechnął się lekko — Co z resztą Ot odczuł na własnej skórze i...
- Co z nim? - zapytał szybko młodzieniec, wbijając spojrzenie w mężczyznę.
Arteaz uśmiechnął się pod nosem.
A więc mu zależy... To dobry znak — pomyślał.
- Wszystko z nim dobrze, został opatrzony. Jego stan jest dobry, jednak dużo większym bólem niż ten spowodowany chłostą jest ten spowodowany lękiem, że nie zechcesz go z powrotem.
- Niemądry z niego chłopak — Luan wywrócił oczami — To chyba oczywiste, że zechcę go z powrotem. Po co miałbym go dyscyplinować, gdybym teraz chciał go odesłać? — zauważył - Czemu nie jest teraz przy mnie? Jest niezdolny do pracy? - zwiesił głos.
- Jest mocno obity. Zawsze chłoszczesz niewolników tak mocno? - przekrzywił głowę.
Choć nie do końca właśnie o to chodziło, wiedział, że innego tłumaczenia młodszy teraz nie zrozumie. W końcu to nie siła była problemem, a nieumiejętność wymierzania razów.
- Kiedy zasłużą — powiedział wymijająco. Nie wspomniał o tym, iż była to pierwsza wymierzana przez niego chłosta — Ot musi się nauczyć, że niszczenie przedmiotów pana jest niedopuszczalne.
- Jakich narzędzi do tego zazwyczaj używałeś? - przekrzywił głowę z zaciekawieniem.
Bez trudu wyczuwał kłamstwo. Zwłaszcza chłopca, który nie potrafił kłamać.
Luan zmieszał się, poprawiając na posłaniu - Dziś jestem już naprawdę zmęczony. Być może moglibyśmy porozmawiać o tym kiedy indziej?
- Masz rację, jutro wrócimy do tej rozmowy. Dziś jest piękna gwieździsta noc. Idealna do oglądania konstelacji... - uniósł się i przeniósł wzrok na okno.
Odsunął zasłony odgradzające bezpieczną komnatę chłopaka od dworu. Niebo było zaiste piękne, jednak młodszego w tym momencie bardziej interesowały krzaki, które pod przykryciem nocy przybierały niezwykle przerażające kształty.
- Chciałem zaproponować ci spacer na tarasy rezydencji, z której zwykłem podziwiać takie niebo, jednak nie zamierzam zakłócać ci snu, lepiej jeśli już pój... - zaczął.
- Nie! Ja z chęcią pójdę — wyskoczył z łóżka, przykryty jedynie swoją prześwitującą szatą.
Arteaz zaśmiał się po nosem.
- Tylko odziej się, nie mam nic przeciwko strojom, które odsłaniają atuty, jednak wieczory są chłodne. A noce tym bardziej. Nie chcę, byś zachorował.
- Oh... No tak — zarumienił się nieco. Wyjął z szafy wełniane okrycie. Nieumiejętnie je na siebie zarzucił.
- Poczekaj — westchnął mężczyzna i poprawił je na jego ramionach, otulając go dokładnie. - Teraz dobrze — rzekł.
- Przecież było dobrze — zaprotestował nieco urażony.
Arteaz spojrzał na niego jedynie z pobłażliwym uśmiechem i ruszył w stronę drzwi. Luan od razu podążył za nim.
- Zamierzasz iść boso? - erastes wymownie uniósł brew.
Chłopak spojrzał na swoje stopy, po czym na swojego opiekuna. - Ponoć to zdrowe — rzekł niepewnie.
- Zdrowe, zaiste, ale po ziemni i trawie — zaznaczył. - Napewno nie po zimnej podłodze. Załóż buty — polecił.
Luan zacisnął zęby. Miał ochotę zaprotestować. Po chwili sięgnął jednak po swoje sandały, zakładając je bez gracji. Samo wiązanie ich wokół zgrabnych, nieco kobiecych łydek było dla niego trudne.
Tak dawno tego nie robił! Zawsze to Ot był od tego!
Zaczerwienił się gdy mimo prób nie udało mu się, zawiązać ich poprawnie. Paski wciąż opadały, nie utrzymując się w żaden sposób.
- Daj — rzekł Arteaz i przykucnął przed siedzącym chłopakiem — Ja to zrobię — uśmiechnął się życzliwie i delikatnie ujął jego stopę w dłonie, zaczynając zaplatać wokół niej paski.
Jego dotyk był tak delikatny, tak miły, że Luan poczuł wręcz gęsią skórkę.
Zagryzł wargi, próbując powstrzymać rumieniec — Nie przywykłem do życia bez służby — przyznał po chwili.
- Czyżbyś właśnie mnie do niej porównał? - uniósł brew, patrząc na swojego oblubieńca z dołu.
- Oczywiście, że nie! - zaprzeczył szybko.
Nie chciał urazić starszego mężczyzny. Postanowił więc odwrócić jego uwagę od swojego wcześniejszego komentarza — Masz bardzo silne dłonie...
- Miło, że tak uważasz, jednak nie siła jest dla mnie najważniejsza — powiedział, po czym zajął się drugim sandałem chłopaka.
- A co jest? - zapytał ciekawsko.
- Wiedza, umiejętności rozmowy, sprawiedliwość i dobre serce — skinął głową na swoje dzieło i podniósł się — Gotowe.
- Dziękuję — wstał obok mężczyzny — To zaiste bardzo uprzejme, że mi pomogłeś.
- Jesteś moim eromenesem. - uśmiechnął się — Zawsze jestem chętny do pomocy ci. Tak jak o ty do mojej chłopcze — odrzekł.
- Oczywiście — skinął głową.
Wolał nie wiedzieć, jak mógłby pomóc temu dojrzałemu mężczyźnie. W czym miałby go potrzebować?
- Ruszajmy więc zaraz słońce wstanie gdy tak długo będziemy się zbierać — odparł z uśmiechem i ruszył w stronę drzwi, przytrzymując je młodzieńcowi.
Chłopak pozwolił na potraktowanie się w ten sposób. Był przecież poniekąd kobietą w relacji z Miłośnikiem. Skinął mu głową w geście podziękowania i ruszył obok.
Razem przeszli korytarzami posiadłości, które teraz wydawały się już nieco mroczne. Duże okna nie wpuszczały światła gdy na dworze panowała ciemność, a pochodnie paliły się tylko co kilka stóp, by idąca korytarzem osoba nie potknęła się na swej drodze.
Wspięli się po niewielkich schodkach i znaleźli się w bibliotece, z której to natomiast przechodziło się na ogromny taras. Widok stamtąd wręcz zaparł dech w piersi jasnowłosego chłopaka.
Niebo było... Naprawdę piękne.
- Jak ci się podoba Luanie? - zapytał Arteaz, wpatrując się w gwiazdy.
- Bogowie widocznie się popisali, tworząc ten piękny obraz. Wygląda niesamowicie -odpowiedział, wpatrując się w nie jak zaczarowany.
- Lubiłeś przypatrywać się gwiazdom w swoim rodzinnym domu? - zapytał, obserwując chłopaka.
W blasku księżyca wyglądał... Jeszcze bardziej niewinnie niż w słońcu dnia. Jego włosy delikatnie opadły, zakręcając się w małe loczki na jego ramiona, ledwie się z nimi stykając. Ciekawskie, wielkie oczy wpatrywały się w niebo, odbijając światło gwiazd, a sam Luan był niczym bóg zesłany na ziemię.
- Tak. Gwiazdy tą przepiękne. - powiedział rozmarzony, opierając się o zdobioną barierkę. - Choć dawno tego nie robiłem — Przyznał po chwili ciszy.
- Dziś jest nów księżyca, przyprowadzę cię gdy będzie pełnia — uśmiechnął się. - Może usiądziemy? - zachęcił mężczyzna, wskazując niewielką drewnianą ławkę, poruszającą się teraz delikatnie na wietrze.
- Z chęcią. Powietrze jest dziś wyjątkowo ciepłe — Luan poczekał, aż jego miłośnik usiądzie, po czym zajął miejsce na drugim końcu ławki
- Ciepłe, jednak wiatr przybiera na sile — zaczął — Kiedyś, wiele wiosen temu, gdy byłem niewiele starszy od ciebie, wiatry były tak silne, że niemal zrywały dachy w domach stojących za miastem.
Luan przymknął oczy, wsłuchując się w opowieść swojego miłośnika. Delikatnie oparł głowę o jego ramię, czując, jak wzmaga go sen. Przez moment starał się jeszcze panować nad zamknięciem powiek. Przegrał jednak tę walkę, z każdym następnym słowem wypowiedzianym tym melodyjnym przyjemnym i jakże usypiającym tonem.
Odpłynął szybciej, niż mógł się tego spodziewać.
- Luanie? - zapytał niemal szeptem mężczyzna, po jakimś czasie odwracając głowę i zerkając na złotowłosego chłopaka.
Ten jedynie mruknął coś mało zrozumiałego, na co Arteaz uśmiechnął się pod nosem, widząc słodko śpiącego chłopaka. - Choć, zaniosę cię.
Młodzieniec jedynie objął szyję starszego, przylegając do ciepłego ciała mężczyzny gdy został uniesiony nad ziemię.
Ciemnowłosy tymczasem zaniósł go do komnaty i ułożył w łożu, wcześniej zręcznie zdejmując mu sandały i okrywając kołdrą. Następnie po złożeniu delikatnego pocałunku na jasnym czole odrzekł.
- Dobranoc Luanie.
Po czym opuścił sypialnię, zostawiając kilka palących się świec na szafce i stoliku nocnym.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top