XLVIII Samotne sny
Pomieszczenie w jakim się znajdował było ciepłe. Najwyraźniej ogrzewana podłoga była również i tutaj, ponieważ nigdzie nie dostrzegł kominka. W samej sali znajdowało się kilka posłań wyłożonych miękkimi poduchami i sianem oraz koszów zapewne na odzienie. Oprócz tego misę z wodą i dzbany.
- Co? Przywykłeś do innych warunków? - usłyszał głos tej samej kobiety, która uprzednio przebywała z nimi w kuchni. - Tylko pańskie Komnaty i puchowe łoża? - dodała kpiąco, płonąc warkocz ze swoich długich, brązowych włosów.
- Ja... - Zaczął Ot, jednak Khaos przerwał mu stanowczo.
- Daj mu spokój, idź już do siebie. - wymruczał po czym wskazał na jedno z posłań pod ścianą. - To będzie twoje, blisko mojego w razie gdyby... Coś się stało. Może być? - zapytał troskliwie, dotykając dłonią ramienia niewolnika.
- Eee, tak. Oczywiście, dziękuję - powiedział, siląc się na grzeczny i wdzięczny ton.
Nie zdobył się jednak na to mimo prób. W końcu... Jak miał udawać szczęśliwego, skoro jego pan go odepchnął?
- Wiem, że ci ciężko, ale uwierz mi, to tylko chwilowe. Zaufaj mi - powiedział rudowłosy po czym usiadł na własnym łóżku - Zaraz pokażę ci łaźnie a potem... Potem możesz pomóc w kuchni. Potrafisz coś przyrządzać?
Ot pokręcił głową.
- Ja byłem domowym niewolnikiem. Łaziebnym albo pokojowym. Towarzyszyłem mojemu Panu i zabawiałem go. Nie jestem najlepszy z niczym związanym z oporządzaniem domu oprócz uprzątania Komnaty, ścielenia łoża lub układania ubrania - powiedział ze wstydem - Wybacz...
- To nic - Khaos machnął ręką - W takim razie cię poduczymy. To prostsze niż ci się zdaje - uśmiechnął się pocieszająco - Połóż swoje rzeczy tam i chodź - dodał, po czym wyszedł z pomieszczenia.
Ciemnowłosy tymczasem westchnął głęboko.
Chciał... Chciał być teraz gdzieś indziej. Albo chciał być gdziekolwiek, byleby był z nim Luan.
Odłożył kilka swoich tunik i przedmiotów na łóżko, kładąc tam również jeden z aksamitnych wiązanych w pasie pasów o intensywnie czerwonym kolorze i pogładził go dłonią.
Pan rzadko go nosił, nie zauważy jego straty a on... On przynajmniej będzie mógł czuć jego zapach przy sobie. Te jedną lub... więcej nocy.
***
Opierał głowę na ramieniu mężczyzny, wpatrując się w gwiazdy. Tak jak obiecał jego miłośnik, tego wieczora ponownie zabrał go na najwyższy taras w swoim domu i pokazywał mu najróżniejsze układy gwiazd i konstelacje.
Uwielbiał to i oglądał z fascynacją każdy najmniejszy świecący na niebie punkcik, zapominając o zgryzotach i zmartwieniach jakie martwiły go cały dzień.
- Są takie piękne... Chciałbym kiedyś zobaczyć je z bliska. - Powiedział rozmarzonym głosem - Ot obiecał, że tam ze mną pójdzie - dodał na co Arteaz uśmiechnął się w ciemności.
- Nie boi się, że to niebezpieczne? - zapytał, zaczynając gładzic swojego oblubieńca po złotych włosach.
- Jest moim niewolnikiem... Nie boi się, tak samo jak ja. - powiedział dumnie po czym westchnął. - Zawsze bawiłem się z nim w układanie labiryntu z gwiazd. - uniósł dłoń i zaczął krążyć nią po czerni. - O tak...
- A co jeśli jakaś gwiazda spadła? - zaciekawił się mężczyzna.
- Nigdy tak się nie stało, ale wtedy chyba udałoby się otworzyć tajne wyjście z labiryntu - powiedział, uśmiechając się lekko.
Zamilkli oboje, wsłuchując się w wianie wiatru, i odgłosy zwierząt. Luan mógłby niegdyś przypuszczać, że nocą świat zasypiał jednak... Tak naprawdę wiele jego mieszkańców budziło się do życia i tylko w ciszy można je było usłyszeć...
- Arteazie? - zaczął po pewnym czasie jasnowłosy.
- Tak mój piękny chłopcze?
- Czy dziś, będę mógł zostać z tobą na całą noc? - zapytał z nadzieją.
- Chcesz bym znów cię czegoś nauczył...? - zapytał mężczyzna zaciekawiony.
- Tak... To znaczy, nie... Chciałbym po prostu z tobą spać.
Erastes skinął głową i zamyślił się. Wiedział, że Luan obawia się spania samemu i jako słabość potraktowałby ponowne wezwanie swojego niewolnika. Nie zamierzał mu jednak tego ułatwiać.
- Dziś to nie będzie możliwe. Mam wiele pracy, a ty powinieneś się wyspać.
Młodzieniec westchnął z rozczarowaniem.
- Nie będę ci przeszkadzał panie... - zaczął - Ani pisnę i...
- Luanie, dziś spędzisz noc w swojej komnacie. - oznajmił stanowczo na co jasnowłosy skinął głową niechętnie.
- Jeśli tego sobie życzysz... - odparł i podparł brodę dłońmi.
Akurat dziś wolał spać u boku swojego miłośnika. Przy nim, nie obawiał się ciemności i tego, co groźnego w niej czyha. Natomiast samemu... W dodatku bez Ot'a...
Przeszło mu przez myśl, by posłać po niewolnika. W końcu miał go ochraniać! Do tego był stworzony i to był jego obowiązek, a jednak... Jednak miał w sobie opory przed wezwaniem go.
Pomyśli, że tak szybko mnie udobruchał. Tak na pewno nie będzie. - pokręcił głową i przymknął oczy, czując nagły napad bólu głowy.
Miał już serdecznie dość!
Nawet przyglądanie się gwiazdom i wsłuchiwanie w przyjemnie ciepły i przyjemny głos Arteaza nie dawało mu ukojenia. W końcu podniósł się i spojrzał na mężczyznę.
- Pozwolisz mi, że już pójdę. Położę się do snu, głowa zaczęła mnie boleć — wyjaśnił, siląc się na uśmiech.
Mężczyzna od razu pokiwał głową i również wstał.
- Może przyślę ci jedną z niewolnic? Wymasuje ci skronie i pomoże w kąpieli? - zaproponował.
Już miał odmówić, już miał... A mimo to skinął głową.
- Dobrze, zrób tak — skłonił się lekko. — Dobranoc panie — powiedział jeszcze, stojąc już u drzwi.
- Dobranoc mój chłopcze — odparł na to jego erastes.
***
Jego usta były ściśnięte w wąską kreskę. Głowę opartą miał o kamienny zagłówek a ciało do samej klatki piersiowej zanurzone w wodzie. Obok niego stała młoda, jasno włosa dziewczyna z włosami spływającymi po jej szczupłych ramionach. Spokojnymi ruchami myła go szmatką i nacierała olejkami.
Nie podobało mu się to. Brakowało jej tej lekkości, którą miał jego niewolnik. Zaczęła w złym miejscu. Ot wiedział, które jego mięśnie są najbardziej spięte i które wymagają masażu w pierwszej kolejności a ona? Zaczęła od jego barków. Wszystko robiła źle, a to napawało go irytacją.
Ponownie przeniósł na nią wzrok, który ona trzymała jednak usilnie spuszczony. Nie patrzyła na niego, nie adorowała i nie cieszyła się łaską możliwości dotknięcia jego ciała. A przynajmniej nie było tego widać.
Westchnął.
Ot zawsze mu się przyglądał. Dotykał jednocześnie bardzo delikatnie, jakby był z najbardziej kruchego szkła, a jednocześnie idealnie rozluźniał i masował jego ciało. Na jego twarzy zawsze krążył uśmiech, który starał się ukryć, a oczy zdradzały radość i uwielbienie do niego.
A ona? Nic. Żadnej najmniejszej emocji.
Przesunął wzrokiem po jej nagim ciele, okrytym jedynie białym materiałem, który teraz przemoknięty i tak ukazywał jej krągłe piersi i biodra. Nie była chuda. Jej obojczyki nie wysuwały się przy każdym ruchu, tak jak działo się to u Ota. Jej ciało, choć było kształtne, nie dorównywało jego niewolnikowi, które zdawało się być znacznie piękniejsze. Miała za długą szyją i zbyt wysokie czoło. Włosy zbyt proste a oczy zbyt małe.
- Wystarczy — powiedział w końcu szorstko i uniósł się z wody. - Wytrzyj mnie — rozkazał.
- Tak panie — powiedziała jedynie szybko i samemu ocierając wodą, sięgnęła po czysty materiał.
- Nie tak — wycedził, gdy ta uklęknęła, zaczynając przecierać mu łydki. - Ramiona, jest mi zimno. Nienawidzę czy woda mnie spływa — wycedził.
- Wybacz panie — powiedziała jedynie beznamiętnie i pokornie.
Luan wywrócił oczami. Najchętniej dałby upust swojej irytacji, wymierzając jej mocny policzek. Może dwa a może nawet trzy jeśli wciąż patrzyłaby na niego tak obojętnie. Powstrzymywało go przed tym jedynie to, że nie należała do niego a Arteaza.
Po wyjściu z łaźni usiadł na łożu, od razu dostrzegając wgniecenie. Ot nigdy nie pozwoliłby, na jakiekolwiek wgniecenia w jego pościeli.
- Popraw — wycedził, wskazując palcem na posłanie, na co niewolnika od razu zaczęła prostować go dłońmi.
Teraz było znośnie, lecz nie idealnie. Nie tak, jak...
Pokręcił głową i opadł na łoże. Wbił wzrok w dziewczynę, która spojrzała na nieco z lekkim zmieszaniem.
- Zostawić świece panie? Jeśli boisz się ciemności...
Oczy Luana zabłysły we wściekłości.
- Niczego się nie boję! Wynoś się stąd albo cię wychłoszczę! - Warknął, na co ta niemalże biegiem zdmuchnęła każdy najmniejszy płomień tlący się w jego komnacie i zamknęła za sobą drzwi.
Ciemność. Ciemność zapanowała wszędzie, sprawiając, że nie widział już nawet dłoni wysuniętej przed siebie.
Przeklął pod nosem.
Mógł kazać pozostawić jej chociaż jedną...
W końcu opadł twarzą na łóżko i starał się zasnąć. Chciał, by ten paskudny dzień wreszcie dobiegł końca...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top