XLVI Decyzje które bolały

Luan kręcił się przy stole, wbijając wzrok w wypełniony owocami talerz. W końcu westchnął i uniósł wzrok na Arteaza.

- Czy mogę odejść? Nie zdołam już zjeść nic więcej — powiedział w końcu jasnowłosy, a gdy mężczyzna skinął głową, podniósł się z siadu.

- Przygotuj się do zajęć, nie możemy ich zaniedbywać. Obiecałem ci wczoraj naukę o gwiazdach, pamiętasz?

- Oh tak... pamiętam. Nie mogę się już doczekać. Jestem pewien, że nauka będzie fascynująca — odpowiedział, siląc się na Maniery.

Gdy uzyskał skinieniem głowy Arteaza, już bez słowa wyszedł z pomieszczenia. Ruszył prosto do swojej komnaty.

Tam tak jak się spodziewał, spotkał swojego niewolnika, który układał jego świeżo uprane szaty w kupki. Starannie, jakby miał do czynienia z czymś niebywałe delikatnym.

Tego nie mógł mu zarzucić. Zawsze był dokładny i staranny.

- Panie — niewolnik opadł na kolana, dotykając czołem podłogi.

- Wstań — powiedział, a gdy ciemnowłosy uniósł na niego wzrok, Luan przełknął ślinę.

Jego oczy były... Ładne. Miał wrażenie, że gdy się w nie wpatrywał, dostrzegał nieznaną głębię prowadzącą gdzieś daleko za jego ciało i dusze. Gdzieś... Gdzieś naprawdę daleko.

Gdy był mały, nawet zazdrościł mu ciemnych oczu, narzekając matce, że jego są brzydkie i nie tak kolorowe. Ta wtedy odprawiła niewolnika na kilka dni, sprawiając, że zupełnie zapomniał o wcześniejszej bolączce.

Zamyślił się, może i teraz również tak będzie.

- Od dziś nie będziesz już spał ze mną — powiedział, siląc się na pewny ton.

Cień przemknął przez twarz chłopca.

- P-panie... - Ot zabrzmiał błagalnie i spuścił głowę. Nie śmiał prosić o zmianę decyzji. Nie zasłużył na przebywanie przy panu...

- Będziesz spał z innymi niewolnikami — powiedział, patrząc, jak te ładne brązowe oczy napełniają się smutkiem a może i nawet łzami.

Ot przytaknął potulnie, nie śmiejąc nawet nic powiedzieć — Czy nadal mam pracować w twoim otoczeniu, Panie?

- Jesteś mój, to chyba oczywiste. Nic się w tej kwestii nie zmienia. Nie będziesz jedynie ze mną spał. Z innymi niewolnikami będzie ci lepiej...

Ramiona niewolnika zadrżały w powstrzymywanym szlochu — Tak, Panie. Będzie, jak rozkażesz — wyszeptał.

- Weź swoje rzeczy — polecił sucho — Arteaz znajdzie ci jakieś miejsce — dodał, patrząc na ciemnowłosego, który już teraz był na skraju rozpłakania się.

Znał go dobrze. Świadczyły o tym ledwie widocznie drżące ramiona, zmieniony, mokry głos i spuszczone spojrzenie. Spuszczone niżej niż zwykle...

- Tak Panie — niewolnik powtórzył odruchowo. Zmusił swoje ciało do wykonania wyuczonych ruchów.

Sprawnie zebrał do koszyka, wszystkie przypisane mu przedmioty. Nie było ich dużo. Ledwie parę tunik w tym samym kolorze i z tego samego materiału i parę przedmiotów, których używał na co dzień.

- Czy mogę się oddalić Panie? - wyszeptał tak cicho, że ledwie go usłyszał.

- Tak idź, ja pójdę na lekcję. Nie przychodź tam dzisiaj — dodał jeszcze znacząco.

- Tak, Panie — skłonił się sztywno, wstrzymując płacz.

Nie udało mu się to jednak długo. Zdążył dojść do końca korytarza, nim niechciane łzy wypłynęły z jego oczu. Mocnym, gęstym strumieniem, polały się po twarzy, tworząc ścieżkę pozostałym.  Zamazywały mu wzrok do tego stopnia, że w końcu nie był już pewien czy podąża dobrym korytarzem. Gdy usłyszał jednak przyjemny zapach z kuchni, wiedział, że jest tu, gdzie powinien.

Tu, gdzie kazał mu być jego pan.

Obok kuchni skręcało się w prawo i to tam znajdywały się kwatery. Prawdę mówiąc, jeszcze nigdy nie wchodził tam na dłużej niż zawołać Khaosa lub coś przekazać. Miał nadzieję, że tak pozostanie.

Otarł łzy i wsunął najpierw głowę do kuchni, od razu dostrzegając rudawego niewolnika, który uśmiechnął się do niego przyjaźnie gdy tylko go zauważył.

Wprawdzie niewiele rozmawiali od sytuacji ich wymiany zdań jakiś czas temu, jednak jak widać, ten nie trzymał urazy. On również nie.

- Ot? Jesteś głodny? - zapytał, podchodząc bliżej. Dopiero gdy dostrzegł jego zaczerwienione oczy, uśmiech zszedł z jego twarzy. - Ot..?

- M-mój pan nakazał mi przeniesienie się do kwater niewolników — powiedział drżącym, zachrypniętym od płaczu tonem — Wskazałbyś mi jakieś wolne miejsce, w którym mogę się ułożyć?

- Odprawił cię? - Odwróciła się ciemnowłosa niewolnica, której imienia nie mógł sobie teraz przypomnieć. Patrzyła na niego z mieszanką ciekawości i współczucia.

Ot pokiwał głową. Starał się oddychać spokojnie, jednak płuca nie chciały współpracować, pozwalając mu jedynie na płytkie wdechy i wydechy.

Khaos zmierzył ją wymownym spojrzeniem, po czym wskazał na ławę — Usiądź i mi opowiedz. Zrobiłeś coś złego?

- Nie... chcę o tym mówić. Pan polecił mi znaleźć sobie miejsce. Chciałbym to zrobić — odparł chłopak cicho.

- Miejsca nie brakuje — ciemnowłosa postawiła miskę z zupą naprzeciw niewolnika — Spróbuj, może poprawi ci humor.

- Wygląda smacznie. Dziękuję — wlepił zaćmiony przez łzy wzrok z kolorową ciecz.

Przez chwilę rozważał, czy powinien jeść bez zgodny Luana. Uniósł łyżkę do ust i zawahał się. Pan go odprawił, umrze z głodu, zanim dostanie pozwolenie.

- Tu wcale nie jest źle. Szybko zapomnisz o Luanie. Mieszkamy wspólnie i jemy kiedy chcemy. - powiedziała pocieszająco dziewczyna.

- Zapomnieć o swoim Panu?! - uniósł na nią wzrok pełen niedowierzania i oburzenia. To niemożliwe. I nie odesłał mnie całkiem...! Nadal jestem jego!

Ta wzruszyła ramionami, a Khaos potarł ramię chłopaka — Będzie dobrze, jeśli teraz się gniewa, na pewno niedługo przestanie.

- Mój Pan nie zmienia zdania. I ma rację. Zawiniłem — Ot otarł łzy.

- Co takiego zrobiłeś? - zapytał rudowłosy, gładząc uspokajająco jego ramię.

- Nie mogę wam powiedzieć... ale przeze mnie zrobił coś złego. Jestem najgorszym niewolnikiem w historii! - na nowo wybuchnął płaczem.

- Coś złego? - przekrzywił głowę w niezrozumieniu, a widząc jak, Ot spogląda nieufnie na ciemnowłosą, dodał.

- Możesz nas na chwilę zostawić? Musimy porozmawiać jak mężczyzna z mężczyzną — dodał, na co ta parsknęła śmiechem.

- Oczywiście, choć trochę wam do nich brakuje — mruknęła, opuszczając pomieszczenie.

- Jesteśmy sami. Powiedz, co się stało. Może będę w stanie pomóc? - Khaos pochylił się bardziej, kładąc dłonie na ramionach towarzysza.

- Ja... Zrobiłem coś bardzo złego. Naprawdę coś bardzo złego...! - powiedział żałośnie, a następnie zakrył twarz dłońmi.

Jak miał spokojnie o tym mówić?
Nie był w stanie wykrztusić nawet słowa...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top