XLV Znaj swoje miejsce

Luan powoli otworzył oczy i zamrugał, czując, jak słoneczne promienie rażą go w oczy. Przeniósł wzrok na śpiącego obok Ot'a, po czym poderwał się do siadu.

Miał spędzić noc z Arteazem!

- Ot! - krzyknął.

Niewolnik zerwał się w odpowiedzi na krzyk. Rozejrzał się przerażony — Panie? - zapytał, spoglądając na niego wielkimi oczami.

- Jest ranek?! Dlaczego mnie nie zbudziłeś?! Czemu sam jeszcze śpisz?! - wykrzyknął, podnosząc się z łoża.

- Panie! - niewolnik, opadł na kolana — Przepraszam Panie... Błagam o wybaczenie!

- Czemu mnie nie obudziłeś? Już jest ranek...! - powiedział, patrząc za okno — Wczoraj miałem spędzić noc z moim miłośnikiem!

- J-ja... Ja zasnąłem panie... - chłopak pociągnął nosem — Przepraszam, to się więcej...

- Milcz, wyjdź i dowiedz się, czy nie opuściłem posiłku, bo jeśli tak... Powiem Arteazowi, że to z twojej winy...

Ot pokiwał głową, wybiegając z pomieszczenia.

Jak on mógł być tak głupi?!
Przez niego Arteaz mógł być teraz wściekły! Co jeśli znów uderzy jego Pana?

Rozejrzał się, dostrzegając jedną z niewolnic, która niosła dzban z wodą.

Zatrzymał się przed nią zdyszany.

- Czy już jest po posiłku? - spytał zziajany.

Jasnowłosa uśmiechnęła się lekko.

- Pospałeś — rzekła wymownie — Jednak nie na tyle, by go przespać. Powinien już trwać, lecz mój pan kazał przygotować go, dopiero gdy jego oblubieniec się obudzi...

- Dzięki bogom — skłonił głowę. Jego płuca opuścił drżący oddech — Dziękuję. Mój Pan już nie śpi.

Bez pożegnania, ruszył do komnaty Luana. Musiał jak najszybciej zadośćuczynić mu to, co zrobił.

Młodzieniec tymczasem samemu wyciągnął z szafy tunikę i stojąc już całkiem nago, usiłował dość nieudolnie, zapiąć ją sobie na ramieniu. Odwrócił się, widząc niewolnika i spojrzał na niego w oczekiwaniu.

- Posiłek jeszcze się nie odbył, Panie. Twój Erastes nakazał przygotować go gdy już wstaniesz — niewolnik zrelacjonował z przestrachem.

- Wstyd... Cóż za upokorzenie! - krzyknął gniewnie i szarpnął tuniką gdy po raz kolejny nie udało mu się jej zapiąć — Pomóż mi!

- Tak Panie — Ot sięgnął bez ociągania do klamry. Starał się, by jego dłonie nie zaczęły drżeć.

- Wiesz, jaka jest rola niewolnika? - zapytał po chwili napiętej ciszy, jaka panowała.

- Służyć swojemu panu — odpowiedział chłopak prawie niesłyszalnie.

- Co jeszcze? - zapytał, patrząc w swoje odbicie.

- Wykonywać... polecenia swojego pana...

Ot'owi coraz ciężej było powstrzymywać drżenie ciała. Czuł na sobie wzrok niechętny wzrok Luana... Słyszał rozczarowanie w jego głosie. Łzy same cisnęły mu się do oczu, na myśl, że zawiódł.

- I wykonywać obowiązki. Czy wykonałeś dziś swoje obowiązki Ot? - przeniósł na niego wymowny wzrok.

- Nie Panie... błagam o wybaczenie. - powiedział, kończąc ubieranie go. Osunął się na kolana po wykonaniu zadania.

- Milcz już — wymruczał, w oczekiwaniu aż ten założy mu sandały. - Lepiej by Arteaz nie był zły. Inaczej wspomnę, że to z twojej winy.

Ot przełknął łzy, próbując zrobić to jak najsprawniej. Jego dłonie drżały. Pozbawione gracji palce ślizgały się po rzemiennych paskach skóry, doprowadzając niewolnika do jeszcze większej paniki.

- Możesz się pospieszyć? Co się dziś z tobą dzieje?! - zapytał Luan z irytacją.

- Przepraszam... - wyszeptał jedynie Ot, starając się jak najzwinniej zawiązać rzemyk na jego łydce. Następnie wyprostował się i skłonił.

Nie tylko z powodu okazania pokory, ale też chęci ukrycia szklących się ze smutku oczu.

- Idę do mojego erastesa. - powiedział tymczasem Luan.

Jego oddech przyśpieszył gdy szedł korytarzem.

Czy jego miłośnik był zły?
Zawiedziony? Zasmucony?
Czy da mu reprymendę?
A może go ukarze?

Zbyt wiele myśli krzątało mu się po głowie.

W końcu zapukał i tak jak nakazał mu jakiś czas temu mężczyzna, wszedł do środka, nie czekając na zaproszenie. W końcu teraz ta Komnata miała być również i jego.

Arteaza dostrzegł siedzącego na jednym z wyściełanych materiałem krzeseł ze zwojem w dłoni, którego czytaniem był pochłonięty.

- Miłośniku? - zwrócił się do mężczyzny skruszonym głosem.

Zatrzymał się w progu, opuszczając pokornie głowę. Miał ściągnięte ramiona i przygarbione plecy. Cała swoją postawą próbował okazać Arteazowi uległość, coś, co jeszcze parę tygodni wcześniej nie przeszłoby mu nawet przez myśl.

- Luanie! Mój chłopcze — mężczyzna odwrócił się, wyraźnie ucieszony jego widokiem i podszedł kilka kroków — Cieszę się, że cię widzę.

- Wybacz mi moją nieobecność — poprosił miękko — Mój niewolnik zawiódł w wykonaniu swoich obowiązków.

- Twój niewolnik? - uniósł brwi — Widać wczoraj był czymś bardzo zajęty...

- Nie słyszałem, by miał jakiekolwiek zajęcie — Luan odpowiedział ostrzej, niż zamierzał.

- Nie zrobiliście nic złego — powiedział wymownie — A nawet byłbym zaskoczony, gdyby zdarzyło się inaczej...

- Nie wiem, o czym mówisz — odkaszlnął — Może zasiądźmy do posiłku?

- Posiłek zaczeka, w końcu powinien odbyć się już dawno. Kilka chwil nas nie zbawi. Chciałbym porozmawiać... - zwiesił głos.

Luan odwrócił głowę. Zaciskał wargi z gniewnym wyrazem twarzy — Oczywiście Panie.

- Jednak jeśli jesteś głodny... Wiele emocji powoduje dodatkowy głód. - uśmiechnął się i ujął dłoń oblubieńca — Jestem z ciebie dumny — powiedział, patrząc mu w oczy.

Chłopak podniósł wzrok zdziwiony — Czemuż to?

- Robisz postępy. A to jest przecież naszym celem. Cieszę się, że tak się dzieje.

Luan oblizał wargi. Stał tak blisko miłośnika, że niemal był w stanie poczuć jego oddech na swojej skórze. Odetchnął głośniej — Jestem rad, mogąc spełniać twoje oczekiwania.

- Nie moje, a również swoje. Jestem twoim nauczycielem, ale owoce moich nauk będą służyć tobie — powiedział powoli, by młodzieniec, aby na pewno pojął jego słowa.

- Gdy osiągnę już wiek dojrzały i wkroczę na arenę polityki... tak Arteazie, wiem — młodzieniec skinął głową. Powoli rumieniec wkradł się na jego twarz.

- Wspaniale. Jak ma się Ot? - zapytał, wstając z fotela i przeciągając się radośnie.

- Zostanie dziś ukarany za swoje rozleniwienie. Być może ma się aż za dobrze — w jego głos wkradły się stalowe nuty.

- Czy naprawdę masz go za co karać? - uniósł brew.

- Nie wykonał swojego obowiązku. Zawiódł jako niewolnik, a więc w celu jego życia. Znam panów, którzy by go za to zabili.

- Ale ty nie jesteś jednym z nich... Jesteś dobrym człowiekiem — powiedział, obejmując go ramieniem.

- Ty nie ukarałbyś swojego niewolnika za takie zachowanie? Rozleniwi się i pomyśli, że może nie wykonywać swoich obowiązków — Luan próbował zabrzmieć na oburzonego, ale ciepła ręka skutecznie mu to utrudniała.

- Zawsze pod uwagę nie bierze się samej winy a ogół sytuacji. Jej przyczyny, powody, które na nią wpłynęły. Zazwyczaj one wszystko rozwiązują. Przemysł to Luanie — odparł, po czym ruszył w stronę drzwi — Chodź, czas na dość późne... Śniadanie.

Posiłek zjedli we względnej ciszy spowodowanej nie tylko wzmożonym głodem, którego przyczyną było jedzenie znacznie później, niż mieli w zwyczaju, ale też uporczywe rozmyślanie nad wczorajszymi wydarzeniami.

On i Ot. On i jego niewolnik...
Takie zbliżenie pana z niewolnikiem?
To było nie do pomyślenia!

Przecież on mógł sobie na to pozwolić, ale, że niewolnik nie znał swojego miejsca?
Pozwolił sobie na... Coś takiego?!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top