XLII Sztuka pożądania
Ciężko było mu zrozumieć, co chciał przekazać mu Khaos. Nie chciał specjalnie nawet nad tym myśleć, bo wpadał w gniew i irytację.
Podważać władzę i dobroć jego pana! I wygadywać takie rzeczy!
Gdybym był podły, wspomniałbym o tym nie tylko mojemu Panu, ale też i Arteazowi. Może kilka batów przywróciłoby mu myślenie...
Zatrzymał się ponownie przed drzwiami komnaty miłośnika pana i przełknął ślinę. Tym razem nie słyszał jęków ani krzyków, ani... niczego. Nawet rozmów. Czyżby to oznaczało, że jego panu coś się stało?!
Przestąpił z nogi na nogę, wpatrując się w drzwi. Jego Pan był tak blisko... ale czy wejście do komnaty Pana nie byłoby zdradą?
Usiadł na ziemi przed drzwiami, opierając o nie czoło. Myślał intensywnie, próbując wybrać najlepsze działanie.
W końcu podniósł się.
Tylko zerknie. Sprawdzi, czy wszystko w porządku. Upewni się, i jeśli w istocie tak będzie, wróci do siebie i położy się spać. Zrobi jedyną rzecz, jaką powiedział Khaos i jaka nie była skrajnie głupia — położy się i wyrocznie. Zregeneruje, by następnego dnia służyć swojemu Panu jeszcze lepiej.
Wolno, bardzo wolno, zaczął otwierać drzwi. Uważnie nasłuchiwałby uniknąć wydania przez nie żadnego dźwięku.
Wsunął głowę, jednak nie dostrzegł niczego. Komnata erastesa była olbrzymia. Dużo większa od Komnaty jego pana. Stąd nie widział nawet alkowy, w której miał nadzieję, znajduje się Luan.
Ostrożnie. Krok za krokiem ruszył przed siebie, podziwiając różne malowidła na ścianach. Na widok niektórych z nich, poczuł wręcz ukłucie fascynacji i podniecenia. Nie to jednak zajmowało jego myśli a bezpieczeństwo pana.
Gdy znalazł się w największym pomieszczeniu, dostrzegł łoże z zasłoniętymi zasłonami. W większości można było przez nie dostrzec, kto znajduje się za nimi jednak...
Ot po tym jak stanął na małym schodku, prowadzącym do łoża, sięgnął dłonią i odchylił zasłonę.
Jego serce uspokoiło się wraz z oddechem gdy dostrzegł, że jego pan leży w objęciach Arteaza, śpiąc słodko, a jego klatka piersiowa unosi się i opada miarowo.
Jego miłośnik, również spał. Obaj byli nadzy, okryci jedynie materiałem.
Luan był taki piękny, napewno był potomkiem wielkich bogów. Apolla lub innych pięknych mężczyzn oraz kobiet.
Jego ciało było tak piękne i lśniące jakby nasmarowane oliwią. Opalone od słońca, a jednak wciąż jaśniutkie. Lecz nie takie blade jak kiedyś gdy nie opuszczał domu. Teraz nabrało blasku i piękna.
Ot mógłby wpatrywać się w niego i wskazywać inne piękności, jakie widzi w ciele i wyglądzie swojego pana. Mógłby robić to nawet z wiedzą, że za ten występek spotka go chłosta.
Ukłucie błogości i spokoju, jakie czuł gdy na niego patrzył, zdejmowało cały stres i zdenerwowanie, jakie odczuwał za dnia. Mimo to gdzieś w głębi serca nie podobało mu się, że jest nago tuż koło tego mężczyzny.
Był jego miłośnikiem i to rozumiał, a jednak... Coś w jego wnętrzu tego nie rozumiało.
Puścił zasłonkę, pozwalając jej opaść i zabrać mu z oczu ten piękny widok, po czym cicho, bezszelestnie wycofał się do drzwi.
Opuścił pomieszczenie ze spuszczoną głową. Nie uniósł wzroku na czekającego już na korytarzu Khaosa. Nie był w stanie spojrzeć mu w oczy, teraz gdy w jego głowie kotłowały się tak niegodne myśli. Gniew na Arteaza wzrastał w nim z każdą sekundą.
Przyspieszył kroku, próbując jak najszybciej dotrzeć do komnaty Luana. Chciał móc wykrzyczeć swoje emocje w poduszkę i pozbyć się dręczonych myśli.
Opadł na łoże, tym razem nie delektując się jego miękkością i wygodą. Nakrył się pościelą, wciąż będąc w ubraniu i niedbale zawiązanych na łydce sandałach.
Poduszka nadal pachniała jego panem, dając niewolnikowi poczucie ukojenia. Mógł udawać, że Pan śpi w swoim łóżku, blisko, tak by Ot mógł o niego dbać, a nie w objęciach innego mężczyzny.
Ot zacisnął palce na posłaniu, kręcąc głową w celu odgonienia złych myśli.
W końcu jednak zmęczenie zwyciężyło nad złością, a ciemnowłosy chłopak zasnął. Nie był to w prawdzie spokojny i przyjemny sen, a pełen czujności. Taki jednak musiał mu wystarczyć.
***
Luan uchylił oczy, na początku nie do końca wiedząc, gdzie właściwie się znajduje. Kolory ściany były inne. Malowidła na ścianach również mu nie pasowały, a więc...
- Obudziłeś się — rzekł Arteaz, który oparty na łokciu, wpatrywał się w chłopca.
Chłopak podskoczył, odwracając szybko głowę do mężczyzny. Jego usta utworzyły małe "o". Z jego gardła wydobył się pisk, przypominający nieco słowo "witaj"
Kosmyk, który przez ten nagły ruch opadł mu na czoło i jedno oko, szybko został zaczesany za ucho przez starszego mężczyznę.
- Nie bój się, chyba o poranku nie wyglądam tak przerażająco? - uśmiechnął się ciepło.
- Nie, nie. Zapomniałem przez chwilę, gdzie jestem — odpowiedział chłopak, odzyskując fason. Usiadł prosto, przyjmując bardziej odpowiednią postawę.
- W moim łożu, w mojej sypialni... W mojej rezydencji — powiedział powoli.
Luan uniósł brew, nim zdążył się powstrzymać — Teraz już wiem — odpowiedział, z mizernym skutkiem starając się nie brzmieć kpiąco.
- Nie zimno ci? - zapytał, tym samym przypominając swojemu oblubieńcowi, że nie ma na sobie żadnego odzienia.
Młodzieniec odruchowo uniósł dłonie, zakrywając się, gdy tylko zorientował się, w jakim stanie się znajduję — Być może trochę. Nie mam tu świeżej tuniki...
- Odziej się więc w mój Chiton — powiedział, również się unosząc — Możesz wrócić do swojej Komnaty też nago. Jesteś piękny... Nie masz powodu do wstydu.
- Miałbym przechodzić przez pół retycencji, okazując moje wdzięki, wszystkim mijanym? Wiem, że to jedynie niewolnicy, jednak...
- Mimo iż masz urodę, nie posiadasz czegoś, czego już nie widzieli — zapewnił rozbawionym głosem — Możesz być tego pewien.
- W twojej służbie się również niewolnice. Czy wszystkie były używane do posługi nagim mężczyzną?
- Z pewnością każda z nich widziała już to, co posiada każdy z mężczyzn. Na temat ich posług wiem nie wiele. Ja w moim domu nie zmuszałem ich nigdy do niczego, a i niczego nie zabraniałem — powiedział, zaczynając dłonią, gładzić ramię oblubieńca.
- To wielka łaskawość z twojej strony. Nie lękasz się, że którąś z nim bogowie obdarzą dzieckiem? - Luan bujał się w rytm dłoni, przymykając z przyjemnością oczy.
- Nie, wręcz przeciwnie. Cieszę się gdy tak się dzieje. Każda kobieta potrzebuje być matką.
- Każda wolna kobieta. Rolą niewolnicy jest służyć i pomagać w wychowaniu wolnych dzieci — Luan wzruszył ramionami — Chyba że ktoś prowadzi farmę niewolników.
- Nie mam dzieci, którymi miałby się zajmować. Urodzenie przez niewolnice dziecka w dobrych warunkach, które ma szansę na przeżycie, zazwyczaj są małe. Staram się, by u nas tak nie było.
- I cóż później zrobić z takim dzieckiem? Znając twe poglądy, wątpię, byś je sprzedawał.
Młodzieniec westchnął na samą myśl małych dzieciaczków plątających mu się pod nogami. Jego usta wykrzywiły się w grymasie niezadowolenia.
- Dorastają przy matce. Po uzyskaniu pełnoletności czynią, co chcą. Mogą zostać i pracować za opłatą. Mogą też stworzyć własne życie i odejść. To ich wola. Nie uznaję przekonań, że dziecko niewolnicy również jest niewolnikiem.
- Opłaca ci się to? Brzmi jak marnotractwo pieniędzy — Luan zdziwił się, patrząc prosto w oczy swojego Miłośnika.
- Jak widzisz, ich mi nie brakuje. Za to dziecięcego śmiechu owszem. Nawet nie wiesz, jak potrafi on rozweselić i uszczęśliwić człowieka.
Młodzieniec z grzecznościowo jedynie skinął głową. Powoli uniósł się do stania, zakrywając penisa dłońmi — Dałbyś mi więc proszę odzienie?
Mężczyzna wskazał na oparcie jednego z krzeseł — Weź, potrzebujesz, abym ci pomógł? - zapytał, uśmiechając się lekko.
- Dziękuję, poradzę sobie — skinął głową, zarzucając na siebie materiał. Spróbował niewprawionymi palcami zawiązać kolejne sznurki, by szata trzymała się na jego ciele.
- Oh mój chłopcze — mężczyzna podniósł się i zbliżył do chłopca. Wciąż pozostawał nagi. - Nie w taki sposób...
Wzrok młodzieńca spłynął na przyrodzenie mężczyzny, teraz nieśmiało zwisające spomiędzy ciemnych włosów łonowych. Luan nie bym w stanie powstrzymać ciekawości, jaką darzyła ta część ciała swojego miłośnika.
Ten udając, że tego nie widzi, zajął się poprawianiem odzienia na drobnym ciele.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top