XIX Lekcje wychowania i dyscypliny
Arteaz rozmyślał, siedząc ze skrzyżowanymi nogami na pufie w komnacie lekcyjnej. W jego kielichu znajdowała się woda, choć teraz mógłby przysiąc, że wolałby wypić wino lub inny alkohol.
Sam jednak nigdy nie łamał sobie z góry narzuconych zasad i zakazów. A jeden z nich mówił wyraźnie o tym, że by uczyć innych jego umysł musi być trzeźwy. Nie zmącony żadnym trunkiem.
Słysząc znajome sobie kroki, jego twarz przybrała mniej zamyślony i znacznie życzliwszy wyraz.
- Nie musisz pukać Luanie. To twój dom, jak i ja jesteś teraz jego gospodarzem. - Powiedział, wpatrując się w oświetloną przez słońce twarz młodzieńca.
Jasne, zielone oczy pełne ciekawości i zainteresowania wpatrzone teraz w niego. Pofalowane karmelowe-złote włosy sięgające nie dalej niż do mocno zarysowanych i uwydatnionych obojczyków.
Poczuł niemal fizyczną chęć dotknięcia i przesunięcia po nich dłonią. Dotknięcia smukłej szyi i dłoni.
Miał piękne ciało, odziane jedynie w tunikę. Był zbyt młody na noszenie chitonu. Na razie...
Jednak nie jedynie ciało powinien mieć piękne, a i duszę. Brzydka dusza w człowieku była jak wyschnięty kwiat w pięknym i drogim wazonie.
A tego nie chciał i choć wiedział, jak buntował się przeciw temu jego oblubieniec i jak buntować się będzie, zamierzał dbać o czystość jego duszy z największą surowością.
- Witaj Arteaz'ie — skłonił się głęboko przed mężczyzną.
Okazywał mu należny szacunek, gdyż był dobrze wychowany. Chwilę potem opadł na pufę, przybierając taką samą pozycję jak dnia poprzedniego. Tym razem jednak obok niego uklęknął Ot.
- Odnoszę wrażenie, iż zostawiłem swoją lirę w komnacie jadalnej. Czy mógłbyś po nią iść? - skierował wzrok na Luana.
Ot podniósł się niemal od razu, jednak nim zdążył wypowiedzieć słowa, iż postara się wrócić z nią jak najszybciej, mężczyzna rzekł:
- Nie ty Ot. - przeniósł wzrok na Luana.
- J-ja? - młodzieniec zaskoczony uniósł wzrok - O-oczywiście. - młodszy wstał z poduch.
Był widocznie zdziwiony tym, że to on, a nie niewolnik ma wykonać polecenie. Był jednak na tyle inteligentny, by wykonać polecenie bez marudzenia. Opuścił komnatę, zostawiając za sobą zestresowanego niewolnika.
- Aż tak wątpisz w swojego Pana?
Arteaz z małym rozbawieniem zwrócił się do Ot'a.
- Sądzisz, że sobie nie poradzi z tak prostym zadaniem, jakie mu powierzyłem?
- Nie panie! Oczywiście, że sobie poradzi... tyle że czy tak trywialnych zadań nie powinien wykonywać niewolnik? Przynoszenie rzeczy to nie zadanie dla panów.
- Nie ma zadań, które powinien jeden, a nie powinien drugi. - mężczyzna wzruszył ramionami.
Potem uśmiechnął się lekko, widząc szeroko otwarte ciemne oczy niewolnika.
- Twój pan jest dla ciebie bardzo ważny. To dobrze...
- Najważniejszy na świecie — powiedział pewnie. Była to prawda.
- Jesteś jego powiernikiem i przyjacielem, choć ci tego nie okazuje. Jednak zacznie — jego głos również ociekał pewnością — Ty wcale nie jesteś mniej ważny dla niego.
- Panie... Ja jestem jedynie jego niewolnikiem. Nikim ważnym — głos niewolnika przeszedł do szeptu, gdy ten opuścił głowę.
- Dlaczego więc spośród wszystkich to ty dzielisz z nim komnatę i łożę...?
Ot od razu uniósł głowę, patrząc na mężczyznę z przerażeniem.
- Panie! My nie...!
Arteaz uśmiechnął się lekko.
- Tak, jeszcze do tego nie dojrzał jednak to kwestia czasu.
- Sądzisz Panie, że kiedyś zechce wziąć mnie do swej alkowy? - zapytał, czując się bardziej otwarty w towarzystwie tego człowieka. Rumieńce wkradły się na jego policzki. Czuł, że może z nim porozmawiać I nie ukarzą go za to.
- Myślę, że kiedyś na pewno się to stanie.
To mówiąc, upił kolejny łyk chłodnej wody.
- Pamiętaj jednak, że jest moim oblubieńcem...
- Oczywiście! Nie śmiałbym uczynić nic bez twojej zgody panie! - Ot ponownie przerwał mu, nie bacząc na to jak niezwykle niewłaściwe było to zachowanie.
Musiał to jednak powiedzieć. Musiał go zapewnić, że nigdy nie dopuściłby się takiego czynu.
- Nie to miałem na myśli chłopcze. - odparł — Wasze stosunki pozostaną między wami. Nie będę w nie ingerował, póki żaden z was nie skrzywdzi w ten jeden sposób drugiego. Pragnę ci jedynie przypomnieć byś bez względu na to, jakiego rodzaju nauki będę stosował na twoim właścicielu, są one po to, by uczynić go człowiekiem najwspanialszym o najczystszej duszy i sercu.
- Panie, nie śmiałbym ingerować w to, co czynisz z moim panem — zapewnił gorliwie. - Ja wykonuję jedynie rozkazy...
- Mówię ci to gdyż wiem, że mimo swoim obecnym słowom, możesz odczuć niepewność gdy nadejdzie chwila, w której nie zgodzisz się z moją decyzją.
Ot niepewnie zmarszczył brwi. Nie rozumiał jego słów.
- Panie... Nie rozumiem — powiedział na głos, podnosząc na niego spojrzenie ciemnych oczu.
- Teraz nie. - skinął mu głową i przeniósł wzrok na Luana, który powrócił do komnaty ze wspomnianą lirą.
- Dziękuję ci mój drogi. Czy szukanie jej sprawiło ci trudność?
- Nie, jestem w stanie znaleźć przedmiot w komnacie. Wzrok mam dobry — odpowiedział nadal wyraźnie zdenerwowany.
Posłał Ot'owi nienawistne spojrzenie, jakby to była jego wina. Ten skulił się nieco i od razu jak najbardziej odsunął na bok.
- W to nie wątpię. Wiem, że innym niewolnikom przyszłoby to z trudem, dlatego to zadanie powierzyłem tobie.
To mówiąc, mężczyzna pochylił się i chwytając dłoń eromenosa ucałował jej wierzch — Dziękuję.
- Proszę — Luan odpowiedział zduszonym głosem.
Całe jego cało przeszedł dziwny dreszcz.
Ten pogładził jego dłoń kciukiem.
- Zacznijmy więc lekcję — sięgnął po stare i obdrapane księgi pokryte niemal odkrywającymi się okładkami. - Mam nadzieję, że również zechcesz posłuchać Ot?
Chłopak ożywił się nieco, dotychczas wpatrując się jedynie ukradkiem w księgi.
- Jeśli... Mój pan pozwoli — w jego głosie słychać było nadzieję mieszaną z napięciem.
- Pozwalam. - powiedział Luan.
***
Te nauki były zdecydowanie przyjemniejsze. Arteaz opowiadał o greckich bogach i przytaczał opowieści o nich zapisane w księgach.
Zarówno Luan jak i Ot słuchali ich z wypiekami na twarzy.
Jasnowłosy przywykł, że ze względu na swój niedojrzały wiek, pewne historie opowiadane przez jego nauczycieli były znacznie zmieniane i dostosowane do wieku. Zupełnie pomijali zbliżenia i stosunki między nimi, czego jego miłośnik zdecydowanie nie robił. Wręcz przeciwnie - opowiadał o nich tak, jakby na świecie nie istniało nic piękniejszego jak taki rodzaj miłości i okazywania uczuć.
Słuchając jego słów... Tych pięknych słów Luan musiał przyznać, że zdecydowanie się z tym zgadza.
Głębokie rozczarowanie wkradło się więc na twarze obu chłopców, gdy w pewnej chwili Arteaz zwinął kolejny zwój i spojrzał na nich.
- Resztę opowiem innym razem. - oznajmił.
Luan wyglądał, jakby miał ochotę zaprotestować, jednak jedynie skinął głową.
- Dziękuję za lekcję, była... Bardzo ciekawa. Nie sądziłem, że można tak ciekawie mówić o bogach.
- To, co dziś ci opowiedziałem, jest jednie namiastką ich wspaniałości i osiągnięć. Nie zdołam opowiedzieć ci o tym dziś, przyznam, że zaschło mi w gardle.
Ot odruchowo sięgnął po kielich, stojący na stoliku. Na klęczkach podał go drugiemu mężczyźnie. Widocznie chciał w ten sposób podziękować za możliwość udziału w lekcji
Ten skinął mu na to głową.
- Mi również, z resztą mój brzuch także zgłodniał. - przyznał Luan a Arteaz.
- Masz rację. Już pora posiłku, że też czas upływa tak szybko...
Podniósł się, a Luan i Ot podążyli w jego ślady.
Jasnowłosy kierował się już nawet do wyjścia jednak Arteaz zatrzymał go mówiąc.
- To jednak nie koniec dzisiejszych lekcji.
- Cóż jeszcze dziś nas czeka? - Luan przekrzywił głowę — Muszę przyznać, że jestem nieco zmęczony — chłopak zatrzymał się, jednak jego ton był nieco ostry.
Miał ochotę jedynie się najeść i położyć spać.
- Odpoczniesz, oczywiście. To nie zajmie nam wiele czasu. - to mówiąc, spojrzał głęboko w oczy chłopaka. - Taką mam nadzieję, w końcu sam przyznałeś mi rację podczas porannego posiłku.
Luan zmarszczył brwi.
Na jego dziecięcej twarzy taki wyraz wyglądał co najmniej niecodziennie.
- Co masz na myśli? - zapytał, nie mając najmniejszego pomysłu, o czym może mówić mężczyzna.
- Odrzekłeś dziś, że sprawiedliwość jest ważna. Ty jesteś sprawiedliwy, więc i ja taki będę względem ciebie. Jak sam bowiem wiesz, rola erastesa jest to nie tylko wykładanie własnej zdobytej wiedzy na różne tematy, ale również zasad kalokagatii, czyli połączenia piękna i dobra, jakim powinieneś kierować w życiu. Inaczej mówiąc, udzielanie ci lekcji wychowania.
- Czy uczyniłem coś, czego nie powinienem? Uraziłem cię czymś Panie? - w jego głosie wkradła się nagła niepewność.
- Nie uraziłeś mnie chłopcze, nie zrobiłeś również niczego, co szczególnie zasługuje na potępienie...
- Czym więc ci się naraziłem? - zapytał, cofając się o krok.
- Zapewne pamiętasz dzisiejszy wypadek, jaki zdarzył się podczas porannego posiłku. Strąciłeś kielich, który roztrzaskał się na drobne kawałki.
Luan zmarszczył brwi w niedowierzaniu, że o taką drobnostkę mężczyzna go gani.
Mimo to poczuł rumieniec na policzkach i pokornie skłonił głowę.
- Wybacz mi panie. Nie uczyniłem tego umyślnie. To przez moją nieuwagę i roztargnienie. - powiedział skruszony.
- Zgadza się, nie mam wątpliwości co to tego, iż nie uczyniłeś tego specjalnie. Mimo to... Nieuwagę również należy karać, by na przyszłość być bardziej uważnym. To twoje słowa, zgadza się?
Młodzieniec drgnął i zamrugał, po czym nie wiedząc, co powiedzieć rzekł tylko:
- Oczywiście. Możesz być pewien, że zapamiętam tę naganę i postaram się być ostrożniejszym — obiecał, pochylając głowę.
- Cieszę się więc, że masz świadomość swojej winy — powiedział łagodnie.
W istocie ani odrobinę nie o winę tutaj chodziło a sprawiedliwość. Zamierzał wymierzyć mu lekcję mówiącą o tym, że takie same błędy popełniają zarówno ludzie wolni jak i ci w niewoli. I że tak samo jedni i drudzy odczuwają ból.
"Gdy okazujesz litość jednemu, sam się spodziewaj łaski dla siebie. Lecz gdy dla innych jesteś okrutny, nie oczekuj innego traktowania" przywołał w myślach słowa.
On sam nigdy nie ukarałby młodzieńca za coś tak błahego, popełnionego przypadkiem i nieumyślnie.
On nie, jednak to Luan miał inne zdanie w tej kwestii.
- W takim razie... - Luan rozejrzał się po sali nieco zakłopotany — Życzysz sobie panie, bym odpracował stratę? Mam wiele pieniędzy ofiarowanych przez ojca. - zaoferował się.
- Pieniędzy? - przekrzywił głowę, jakby zdziwiony tą propozycją.
- Zniszczyłem twoją własność. Zdaję sobie sprawę z winy i z chęcią zapłacę za szkodę - wyjaśnił.
- Nie, nie sądzę, by było to potrzebne — pokręcił głową, po czym schylił się, wyjmując zza jednej z ław cienki kijek o długości nie większej niż trzy stopy. Jego końcówka była lekko zaokrąglona, stanowiąca miejsce uchwytu.
__________________________
Dam dam dam,
Coś na co wszyscy czekali... Jak widzicie kontynuację tej sytuacji?
❤️🌤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top