XIII Twoje oczy szklane jak kawałki kryształu

Luan rozejrzał się po pomieszczeniu, będąc naprawdę zdziwionym, jak wiele osób się w nim obecnie znajduje. Oczywiście już wcześniej był pewien, że mieszkańców rezydencji jest wielu, jednak teraz mógł spokojnie przyznać, że łącznie znajduje się ich tutaj z co najmniej czterdziestu, z czego znaczną większość stanowili niewolnicy.

Był również pod wrażeniem równych rzędów, jakie utworzyli. Ich spojrzenia wbite były w podłogę.

- Nasz zarządca Theronides — Arteaz wskazał dłonią na wysokiego, dość barczystego mężczyznę, stojącego nieco z boku. Ten od razu skłonił się Luanowi — To on zajmuje się niewolnikami oraz opieką nad posiadłością. Będzie do twoich usług gdyby zabrakło mnie w pobliżu.

- Rozumiem — uniósł dumnie głowę, patrząc na mężczyznę. Być może był wolny, ale w jego oczach wart niewiele więcej niż niewolnik.

- Tutaj znajduje się służba pokojowa — wskazał dłonią na pierwszy rząd i po kolei wymienił imiona wszystkich kilkunastu mężczyzn i kobiet, które skłaniały się młodzieńcowi.

Luan był wręcz zszokowany, jak Arteaz spamiętał je wszystkie. Sam ledwie mógł przywołać z pamięci imiona własnych niewolników, których jego rodzina posiadała o niebo mniej.

- Ci w pierwszej kolejności zajmują się natomiast kuchnią — kontynuował, a Luan przyglądał im się z zamyśleniem.

Musiał przyznać, że kobiety były naprawdę piękne. Długowłose o smukłych szyjach, taliach i okrągłych piersiach.

- Czy masz jakieś życzenia co do potraw? - zapytał jego miłośnik, wyrywając młodszego z rozmyśleń.

- Nie jestem wymagający — uśmiechnął się grzecznie.

Nie chciał wyjść na rozpieszczonego.

Arteaz skinął głową, a stojąca przed młodzieńcem niewolnica pokłoniła się nisko.

- Ci stojący w tylnym rzędzie pracują poza domem. Zajmują się zwierzynom, ogrodami lub plantacją. Ich funkcja jest bardzo ważna — odrzekł ciepło, a gdy Luan przeniósł na nich swój wzrok, ci także się skłonili.

- Lubisz zwierzęta Panie? - odezwał się cichy dziewczęcy głos, stojącej z tyłu niewolnicy.

Luan uniósł brew, patrząc na nią.

Niewolnica odzywa się do Pana niepytana?

Zamilkł, wpatrując się w nią z zastanowieniem.

- Luanie? - Tym razem Arteaz spojrzał na chłopaka. W jego głosie można było jednak wyczuć naglący ton.

- To chyba niewłaściwe by niewolnik odzywał się niepytany — przyznał, patrząc na swojego erastesa.

- Wybacz Panie... Nie chciałam, abyś... - zaczęła, jednak Arteaz uniósł dłoń w uspokajającym geście.

- Spokojnie Eleni, mój oblubieniec przywykł do innych zachowań. Nie jest przyzwyczajony do panujących tu zasad. Luanie — zwrócił się życzliwie do jasnowłosego — Przepraszam, że nie wyjaśniłem ci tego wcześniej, wydawało mi się to oczywiste, jednak widocznie musimy poruszyć tę kwestie. Każdy ma prawo do zadawania pytań gdy jest na to właściwy czas i pora. - zaznaczył. - Czy pojmujesz?

Luan niemal poczerwieniał.

Zwrócił mu uwagę! Upomniał go w obecności niewolników!

Cóż za... Zniewaga!

Poczuł, jak złość wypełnia całe jego ciało.

Co musiały sobie teraz myśleć te psy? Został upomniany niczym jakieś dziecko!

- Tak, Arteazie — odpowiedział, dusząc w sobie wściekłość. - A teraz wybacz mi proszę, gdyż rozbolała mnie głowa. - skłonił mu się lekko, po czym wyszedł z sali, wściekły jak osa.

Ot, który wcześniej stał z tyłu, bez trudu dostrzegł zdenerwowanie na jego twarzy. I choć nie miał pojęcia, czym zostało ono wywołane, pognał za nim, wcześniej kłaniając się panu nieco zmieszany, czy może opuścić pomieszczenie. Nim jednak zdołał rozważyć czy prośba o to, czy może podążyć za swoim panem, nie jest nieodpowiednia, otrzymał niemą zgodę, po której mógł głębiej odetchnąć.

Ruszył więc korytarzem przed siebie, starając się go dogonić.

***

Luan na zmianę zaciskał i rozluźniał szczęki. Czuł, że za chwilę straci cierpliwość, a przyspieszone kroki swojego niewolnika, które potrafił rozpoznać bez trudu, tylko wzmogły irytację.

- Panie? - Ot dobiegł do niego, zestresowany sytuacją — Przynieść ci ziół na ból?

- Nic mnie nie boli! — syknął, nie racząc niewolnika nawet spojrzeniem — A te zioła nie działają!

- Przepraszam Panie... - niewolnik otworzył przed nim drzwi do komnaty. Gdy byli już w środku stanął pod ścianą — To... co się dzieje Panie?

- A co się ma dziać? - warknął cicho — Jesteś za głupi, by pojąć pewne rzeczy — wymruczał i opadł na łoże.

- Tak Panie — opuścił wzrok, już przyzwyczajony do obelg. - Masz rację, może podać ci wodę, Panie?

- Oczywiście! Wodę, cóż by innego. Nawet wina mi nie można. Co to na znaczyć?! - powiedział bardziej do siebie — Woda niczym dla konia, może jeszcze zacznę jeść siano, he? - wywrócił oczami zdenerwowany.

- To podać Panu...? - zaczął.

- Tak, podaj mi wodę! Mam ci to rozkazać listownie? - warknął.

- Nie Panie — Ot zwiesił głowę i drżącymi rękoma nalał do kielicha krystalicznej wody.

Luan tymczasem kontynuował:

- Cóż za brak ogłady, szacunku wobec mnie... Co to miało znaczyć?! Na bogów jak śmiał mnie tak poniżyć?! - krzyknął.

Jego głos uniósł się tak nagle, że niewolnik niemal podskoczył, niefortunnie wypuszczając ze szczupłych dłoni kielich, który roztrzaskał się o kamienną posadzkę.

- Co ty robisz?! - krzyknął chłopak, podnosząc się do siadu.

- J-ja przepraszam Panie! To był wypadek - niewolnik od razu opadł na kolana i zaczął zbierać odłamki naczynia.

- Niczego nie potrafisz zrobić dobrze?! To kryształ, wiesz, ile coś takiego kosztuje? Żeby to odkupić, musiałbym sprzedać ciebie i trzech innych niewolników — warknął, podnosząc się i podchodząc bliżej.

- Przepraszam Panie. Naprawdę nie chciałem - powiedział drżącym głosem, zwieszając głowę.

- Mam dość twojej wiecznej nieporadności — wycedził, ledwie hamując wybuch wściekłości - Niewolnik który nic nie potrafi, nie jest potrzebny swojemu Panu, ale ja cię nauczę!

Ot zaczął wyraźnie drżeć, pociągnął nosem i otarł wierzchem dłoni zaszklone oczy.

Wiedział, co zwykło oznaczać słowo "nauka" i mimo że Luan nigdy nie ukarał go własnoręcznie, zaczął bać się tego, co ma nadejść.

- Wybacz mi Panie — powiedział jedyne słowa, jakie się odważył. - Nie zrobiłem tego umyślnie. - dodał bardzo cicho.

Luan prychnął na to jedynie zdenerwowany.

- Czy specjalnie, czy nie, za niezdarność się płaci!

To mówiąc, przeciągnął wzrokiem po pomieszczeniu, nie odnalazł jednak niczego, co nadałoby się do ukarania niewolnika.

Z jeszcze większą irytacją podszedł do drzwi i wychylił się przez nie. Rozejrzał się, dostrzegając stojącego w końcu korytarza Khaos'a — Ej ty, Chodź tutaj!

- Tak, Panie? Jak mogę ci służyć? - niewolnik podbiegł do niego i skłonił głowę.

- Przynieś mi bicz, rzemień cokolwiek co nadaje się do chłosty, natychmiast — wycedził, na co ciemnowłosy mimowolnie zerknął mu przez ramię, dostrzegając klęczącego na ziemi Ot'a, który nieudolnie zbierał kawałki kryształu, unosząc na niego zbolały wzrok.

- O-oczywiście Panie — chłopak rzekł niepewnie i odszedł od niego, natomiast Luan odwrócił się w stronę ciemnowłosego niewolnika.

- Co? Myślałeś, że skoro jesteśmy z dala od domu, takie uchybienia będą uchodzić ci płazem? Może mój ojciec na to pozwalał, ale ja nie będę, tego możesz być pewny. - wycedził.

- T-tak mój Panie — wyszeptał jedynie Ot, czując, jak po policzku spływa mu jedna samotna łza, robiąc ścieżkę wielu innym, na razie kryjącym się pod powiekami.

Khaos wrócił chwilę później, niosąc prosty bicz, zrobiony z kilku płaskich, dość grubych skórzanych rzemieni. Wybrał ten, gdyż oblubieniec jego pana nie nakazał mu wybrać konkretnego a jakikolwiek przedmiot. Do najdelikatniejszej chłosty używano więc właśnie tego narzędzia - ferula.

Rudowłosy przełknął ślinę, widząc pełen smutku wzrok drugiego niewolnika i wiedział, że nie może zataić tej sytuacji. Dlatego gdy tylko drzwi zamknęły się przed jego nosem, niemal pognał korytarzem w poszukiwaniu swojego pana.

- Rozpuściłem Cię — powiedział Luan, przyglądając się biczowi trzymanemu w dłoniach.

Tak naprawdę... Jeszcze nigdy nie wymierzał chłosty. Zawsze zajmował się tym jego ojciec lub majordomus, nigdy on sam. Jednak... Widział to wiele razy, to napewno nie mogło być tak proste.

- Przepraszam Panie — odpowiedział Ot z zaciśniętym ze strachu gardłem.

Zasłużył. Był nieuważny. Przynosił wstyd swojemu właścicielowi. Zasłużył na karę.

- Zsuń tunikę i... - Luan rozejrzał się po komnacie — Uklęknij przy łóżku — wskazał swoje łoże i rozprostował narzędzie w dłoniach.

Ferulskładał się z kilku dość grubych rzemieni. Kiedyś ojciec opowiadał mu, że im coś jest szersze i grubsze, tym mniejsze ślady zostawia. Nie koniecznie jednak się tym teraz przejmował.

Był zły, może nie tyle na niewolnika, co na swojego miłośnika. Jednak nie myślał teraz nad tym, na kim wyładuje swój gniew. To nie miało znaczenia.

Ot tymczasem podniósł się z ziemi i nie ważąc się nawet unieść wzroku, zbliżył się do posłania. W tym czasie rozpiął klamrę, utrzymującą jego tunikę i zsunął z ramion śnieżno-biały materiał do samych bioder. Następnie pokornie pochylił się i oparł o łoże, ukazując swojemu panu plecy.

W życiu nie doświadczył zbyt wielu kar chłosty ku swojej uciesze. Zdarzało mu się być ukaranym, jednak były to rzadkie sytuacje niepozostawiające po sobie śladów. Jego skóra była, więc gładka i delikatna.

Czekał na uderzenia w napięciu.

- Zapamiętaj tę karę, bo inaczej będziemy powtarzać ją codziennie — rzekł Luan i spojrzał na ferul.

Nie był pewien jak w ogóle się za to zabrać, w końcu jednak stanął z lewej strony niewolnika i zamachnął się, trafiając w jego łopatki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top