XII Posiadłość Bogów

Szczerze mógł przyznać, że posiadłość, która już wcześniej zdawała mu się ogromna i zawiła, sprawiając wrażenie, że nigdy się w jej sam nie odnajdzie, teraz utwierdziła go w tym przekonaniu kilkukrotnie.

Korytarze, mimo różnic w wielkości, odcieniu i innych szczególnych znaków nie różniły się od innych, a setki drzwi zdawały się ciągnąć i ciągnąć.

Był już pewien, że za nic nie zapamięta, gdzie znajduje się izba reprezentacyjna. Było to centralne miejsce, z którego rozchodziły się pokoje mieszkalne i dalsze korytarze.  Na jego środku znajdowało się płytkie zagłębienie w podłodze, wypełnione wodą. Nad atrium wznosił się dach, w którego środkowej części był otwór, przez który woda deszczowa spływała wprost do środka. Jedne z najbliżej znajdujących się drzwi zajmowało Tablinum. Biuro, w którym zwykł pracować Arteaz, i do którego wyraźnie zabronił mu wchodzić pod jego nieobecność. Większość pomieszczeń dookoła atrium zajmowały sypialnie dla gości. Jedne niewielkie dla gości mniej ważnych przez samego gospodarza jak i niżej postawionych w państwie. Inne (te dla bardziej wyczekanych przyjezdnych) były bardziej eleganckie i posiadały mały przedpokój i ozdobne mozaiki na podłogach. Żadna z komnat nie dorównywała jednak tej, jaką otrzymał Luan. Co przyprawiało go o dumę.

Biblioteka, jaką ujrzał, przewyższała tę z jego dawnego domu o co najmniej dziesięciokroć i młodzieniec skarcił się w myślach za brak zamiłowania do lektur, których tutaj było tak pełno.

Jadalnia była pomieszczeniem, które zdążył już poznać, jednak dopiero teraz dostrzegł dwuskrzydłowe drzwi otwierane do wewnątrz, przez które przechodziło się do ogrodu, który stanowił najmniej publiczną część domu. Z atrium do ogrodu prowadził niewielki wąski korytarz. W perystylu znajdowało się większe oczko wodne a dalej wydzielona przestrzeń na dyskusje, która spełniała także rolę salonu lub wspólnej jadalni, w której zdołał spożyć posiłek podczas pierwszego jego pobytu w tej rezydencji wraz z ojcem. Perystyl otaczały kolumny, na których wspierał się dach. Arteaz pokazał mu rosnące w nim zioła jak i kwiaty. Głównymi znanymi mu roślinami, jakie dostrzegł były róże, lilie oraz fiołki. Zauważył w nim także kilka małych posągów i mebli. Nieco dalej dostrzegł zdobne sadzawki czy fontanny.

Chłopak ze zdumieniem przysłuchiwał się o tym, iż rezydencja posiadała system kanalizacyjny, ogrzewane podłogi, dwa ciągi łaźni i pokoje dla niewolników znajdujące się na tyłach posiadłości. Sama ona składała się z trzech części. Przedniej, środkowej — która była całkowicie pokryta dachem i otwartego, otoczonymi kolumnami perystylu co robiło naprawdę duże wrażenie oraz tylnej.

W końcu, po przejściu kamienną ścieżką mężczyzna usiadł na jednej z ławek w ogrodzie.

-  Wydaje mi się, że pokazałem ci wszystko, co potrzebniejsze — przyznał — Jest coś, co chciałbyś, abym ci jeszcze pokazał?

- Na razie nie. Muszę przyswoić to co już zobaczyłem. Twoja rezydencja jest naprawdę zapierająca dech w piersiach — przyznał, siadając obok.

- Cóż, wiele pracy w nią włożyłem. Cieszę się, że cię zadowala. Niedługo czas obiadu. Po nim przedstawię ci moich niewolników i służbę.

- To... Nie to samo? - zdziwił się lekko jasnowłosy, na co Arteaz pokręcił głową.

- Nie, oczywiście, że nie. Służba jest wolna. - wyjaśnił.

- Nie lepiej było ci zainwestować w jeszcze paru niewolników? Wyszłoby taniej niż zatrudnianie służby — zapytał nieco zdziwiony.

- Większość z nich to po prostu wyzwoleni przeze mnie niewolnicy, którzy zechcieli utworzyć rodzinę. Pamiętaj, nigdy nie stawaj na drodze miłości — pouczył go ciemnowłosy.

Luan spojrzał na swojego miłośnika wstrząśnięty — Wyzwoliłeś ich tak... Po prostu? Bez jakiegoś wielkiego czynu, który by to usprawiedliwił? I teraz im płacisz, choć mogliby pracować za darmo?

Ten odchylił głowę i westchnął głęboko — Aldara była jedną z wiernych mi niewolnic. Nigdy nie miałem wątpliwości co do jej lojalności i pracowitości. Paulo pracował na mojej plantacji. Miłość to piękna rzecz Luanie. Grzechem i wielkim brakiem szacunku jest zabranianie jej komukolwiek. Dlatego też nie musiałem zastanawiać się długo nad wyzwoleniem zarówno niej jak i niego. Nic to nie zmieniło prócz tego, iż dostaje kilka sztuk srebra w zamian za pracę i może swobodnie wychodzić do miasta. Zrobiłem to też z innej przyczyny. Chcieli mieć dziecko. W chwili gdyby poczęło się gdy oboje byliby w niewoli, ono również stałoby się niewolnikiem z urodzenia. A tej metody szczerze nie znoszę i nie akceptuję pod własnym dachem. A i nie tylko własnym.

- Niewolnicy z urodzenia? Czy nie jest to mniej okrutne niż zniewolenie kogoś siłą gdy już zaznał życia na wolności? - zapytał młodzieniec, przypominając sobie rozmowę ze swoim nauczycielem na temat moralności.

- A czy nie okrutne jest patrzeć na człowieka, który nigdy smaku owej wolności nie zaznał? Świat jest, jaki jest, jednak dzieci z obrożami na szyi zawsze przyprawiały mnie o ciarki — przyznał — Zdecydowałem więc chociaż w moim domu nie zezwalać na coś takiego. Nie mam wśród niewolników żadnego dziecka, które nie ukończyłoby szesnastu wiosen.

- Gdy nigdy się czegoś nie zaznało, nie wie się, co się traci — odparował, jednak skinął głową - Aczkolwiek szanuję twoją decyzję. Wykazujesz niezwykłą łaskę swoim niewolnikom.  Nie doświadczasz przez to buntów...? - zaciekawił się chłopak.

Zazwyczaj słysząc o zbyt dużej łaskawości, słyszał również o buntach spowodowanych służbą, której zaczęło się zbyt wiele rzeczy wydawać.

- Skąd, że znowu — zaprzeczył stanowczo Arteaz. - Skąd też taki pomysł wpadł ci do tej ślicznej głowy? - delikatnie przejechał palcami po falowanych złoto-karmelowych włosach młodzieńca, patrząc na jego reakcję.

Ten widocznie walczył z chęcią odsunięcia się. Wiedział, jednak że taka jest jego rola. Miłośnik miał prawo dotykać go, jak chciał. Prawdę mówiąc... Ten dotyk był naprawdę przyjemny. Posłał mu tylko słaby uśmiech.

- Zazwyczaj tak kończy się nadmierna łaskawość. Niewolnicy stają się zachłanni.

- Gdy utrzymujesz właściwą dyscyplinę, jest to mało prawdopodobne — skinął głową — Nie uważam się za osobę pobłażliwą ani nadmiernie łagodną.

Luan miał ochotę unieść brwi, jednak wiedział, że może to nie być dobrze odebrane. Dlatego też zaniechał tego czynu.

- Powiem ci jedną z ważniejszych nauk, jakich udzielił mi mój własny ojciec. - odrzekł mężczyzna poważnie — W dniu osiągnięcia pełnoletności, gdy przestałem być już chłopcem, otrzymałem od niego sztylet. Dając mi go, rzekł: Niech bogowie wleją w twą dłoń siłę, w serce litość a w umysł sprawiedliwość. Trzymam się jego słów i nie mogę zaprzeczyć, iż jest to jedna z ważniejszych wartości, której trzymam się w życiu. Zapamiętaj te słowa Luanie — odrzekł.

- To bardzo mądre słowa — skłonił głowę, myśląc o tym.

Naprawdę mężczyzna był bardzo inteligentny.

- Jednak... W jaki sposób zachowujesz Panie dyscyplinę? Twoi niewolnicy wydają się bardzo... wolni.

- Zachowali się wobec ciebie nieodpowiednio? Urazili cię jakoś? Jeśli uczynili coś niewłaściwego, wyciągnę konsekwencje napewno, tego możesz być pewien — odparł.

- Zwyczajnie wydają się tu... szczęśliwi? - przyznał, patrząc na klęczącego obok Ot'a.

Chłopak był skulony w niewielki kłębek, oczekując na polecenia. Nie uśmiechał się tak jak niewolnicy Arteaz'a.

- Cóż, staram się, aby czuli się tu swobodnie. Ciągły stres i zdenerwowanie nie służy zdrowiu. - odparł, również zerkając na klęczącego chłopaka. - Jak się czujesz Ot? - zapytał nagle.

- Dobrze Panie, jak mogę służyć? - zapytał ten, bez chwili zastanowienia.

- Jak podoba ci się rezydencja? Obawiasz się, że się w niej nie odnajdziesz? - zapytał, przekrzywiając głowę.

- Mm... Jest tu bardzo ładnie Panie. - powiedział spinając się. Nie przywykł do rozmów z Panami. - Odnajdę się wszędzie, gdzie każe mi mój właściciel, Panie.

- Niewolnicy wskażą ci miejsca, które będą przydatne. Do większości pokoi macie wstęp i możesz swobodnie poruszać się po rezydencji — wyjaśnił mężczyzna.

- Dziękuję Panie — skłonił się mocniej, chcąc okazać mężczyźnie szacunek. Nie zamierzał jednak odchodzić od Luana. Jego Pan nie byłby zadowolony. A i on sam również.

- Dziś przedstawię wam też moich niewolników. - odrzekł życzliwie — Czy potrzebujesz odpocząć po obiedzie, czy mogę od razu po nim zwołać spotkanie w Atrium?

- Nie ma takiej potrzeby. Myślę, że spotkanie może odbyć się od razu — powiedział Luan.

- W takim razie ruszajmy — uśmiechnął się mężczyzna, podnosząc z miejsca — Zobaczymy jak z twoją pamięcią do imion...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top