XI Usta mówiące piękną, niezrozumiałą prawdę
Przestąpił próg jadalni, rozglądając się.
Stół przed nim był długi, jednak nie zastawiony cały a tylko w miejscu, gdzie siedział Arteaz.
Ten uśmiechnął się, widząc młodzieńca.
- Witaj chłopcze — skinął mu głową.
Luan również odpowiedział mu tym samym, kłaniając się uprzejmie.
- Proszę, wybacz mi spóźnienie, mój niewolnik miał kłopot z mym strojem — dodał jeszcze przepraszającym tonem.
Spojrzenie Ot'a niemal od razu skierowało się w ziemię.
Czy teraz nowy Pan go ukarze?
Arteaz jednak jedynie uśmiechnął się na te słowa.
- Gospodarowanie czasem jest ważną rzeczą, której również Cię nauczę Luanie — odrzekł ze spokojem, zerkając na ciemnowłosego chłopca za nim. - Pięknie wyglądasz, jak minęła ci noc?
- Przyjemnie, moje posłanie jest niezwykle wygodne — chłopak udał, że nie usłyszał komentarza na temat tego, jak dysponuje czasem.
- Gdzie umieściłeś swojego niewolnika? - zapytał, ponownie zerkając na Ot'a.
- Śpi ze mną, to znaczy leży ze mną — poprawił się od razu, nie chcąc, aby mężczyzna pomyślał sobie coś, czego zdecydowanie nie powinien. - Boi się ciemności. Okazuję mu serce, pozwalając by spał ze mną — dodał, prostując się z dumą.
- Doprawdy? - mężczyzna uniósł brew.
Już po samym tonie chłopaka mógł wywnioskować, że prawda jest nieco odbiegająca od jego słów.
- Oczywiście — Luan odkaszlnął, oczyszczając gardło. Niechciany rumieniec wszedł na jego policzki — Może zasiądziemy już do posiłku? Jestem niezwykle głodny.
- Masz słuszność. Jak smakowała Ci kolacja? Czy była odpowiednia? Nie znam jeszcze twoich ulubionych potraw — powiedział życzliwym głosem, zaczynając jeść.
- Była wyjątkowo smakowita. Mogę mieć jednak pytanie? - poczekał aż jego miłośnik, skinie głową, po czym kontynuował — Dlaczego nie wolno mi spożywać wina podczas samotnych posiłków?
- Cóż, sądziłem, że to oczywiste. W tak młodym wieku jak twój trzeba ograniczyć spożywanie tego rodzaju trunków do minimum. Mącą one umysł i przeszkadzają w przyswajaniu wiedzy.
- Oh... Tak, oczywiście — skrzywił się, zły na siebie.
Powinien o tym pomyśleć przed poruszeniem tematu.
- Podczas śniadań rezygnuję z wina. Każę je podawać jedynie do obiadu i kolacji. Czasami do komnaty, jednak to na wyjątkowe okazje. Jednak zdecydowanie nie chciałbym, byś pijał wino samemu. Czy ten zakaz będzie stanowił dla Ciebie problem?
- Nie, to nic takiego. Nie przywykłem jedynie do picia wody. Jestem jednak pewien, że szybko się przestawię — sięgnął po kielich z czystą wodą, upijając z niego łyk.
- Mam taką nadzieję — uśmiechnął się życzliwie — Dziś oprowadzę Cię po rezydencji i ogrodzie. Masz jakieś życzenia?
Luan pokręcił głową, biorąc do ust winogrono. Zdziwił się nieco, widząc, jak Arteaz karmi owocami klęczącego obok niewolnika. Nie skomentował tego jednak.
- Z chęcią udam się na spacer z tobą.
- Wspaniale — powiedział, po czym zerknął na Ot'a, który stał przy drzwiach z opuszczoną głową — Podejdź do nas — odparł życzliwie.
Niewolnik spojrzał na niego, podchodząc niepewnie — Jak mogę ci służyć Panie? - zapytał pokornie.
Nie patrzył na jedzenie. Wyznawał zasadę, że jeśli czegoś nie widzi, to tego nie ma, a głód wtedy nie doskwiera tak bardzo.
- Usiądź, chcę porozmawiać — powiedział ze spokojem, wskazując miejsce obok Luana.
Jasnowłosy chłopak niemal zadławił się wodą.
Ot opadł na kolana. Nie przeszło mu nawet przez myśl, by usiąść na siedzisku. Był w końcu niewiele lepszy niż pies.
Arteaz nie naciskał na niego. Znał traktowanie niewolników w innych domostwach i z tego co zdążył dostrzec, w domu jego oblubieńca nie różniło się ono od innych. Niestety w negatywnym znaczeniu.
Uśmiechnął się więc jedynie ciepło i spojrzał na Luana, który patrzył na niego z zaskoczeniem.
Tak... Często tak reagowali. Na szczęście niedługo przestanie go to zadziwiać. Już on planował o to zadbać...
- Jak się tutaj czujesz? Poznałeś innych moich niewolników? - spojrzał na Khaos'a, stojącego nieco z tyłu.
- Tak mój Panie. Poznałem też już hierarchę domu i rozkład najważniejszych pomieszczeń. - powiedział cicho.
Czuł się nieco dziwnie gdy był w centrum uwagi.
- Bardzo dobrze — skinął głową i przeniósł wzrok na swojego podopiecznego.
Widział, że bezpośrednia rozmowa z niewolnikiem przyprawia go o wiele stresu i zdenerwowania, którego chciał mu oszczędzić.
- Kuchnia dostępna jest stale, domyślam się, że masz zbyt wiele pracy, by móc o stałych porach spożywać posiłek, dlatego to najlepsze rozwiązanie. - rzekł do niego — Czy zgadzasz się na coś takiego? Nie chcę podejmować decyzji w sprawie twojego sługi.
- Sądzę, ze to dobry pomysł. Aczkolwiek Ot i tak nie je jedzenia w kuchni. Zazwyczaj żywił się resztami po mnie i mojej rodzinie — powiedział — Nie musisz więc marnować na niego świeżego jedzenia.
- By dobrze pracować, musi się dobrze odżywiać. Taką wyznaję tutaj zasadę i jest ona niepodważalna — zaznaczył łagodnie, jednak Luan wyraźnie wyczuł w jego tonie nutę władczości.
- Resztki według ciebie nie są dobre dla niewolników? Poniekąd pozwalam mu jeść swoje jedzenie. To chyba wystarczająco łaskawe z mojej strony — chcąc udowodnić swoje słowa, rzucił na kolana chłopaka kawałek niedojedzonego pieczywa.
Arteaz uniósł brew.
Zdecydowanie nie podobał mu się taki sposób traktowania niewolników. Wiedział jednak, że nie może wymagać od młodzieńca czegoś innego, gdy od zawsze uczony był w ten sposób.
- Naturalnie, proszę jednak, byś uszanował tę zasadę. - odrzekł — Nie mówię o jedzeniu przy stole, to uważam za zbytnią przesadę. Oczywiście jeśli nie są to święta — doprecyzował, przyglądając się reakcji chłopaka.
- W święta pozwalasz Panie niewolnikom siadać przy stole? To gdzie mają wtedy siedzieć Panowie?
- Cóż, moi niewolnicy są na tyle uprzejmi, że pozwalają mi z nimi usiąść i im towarzyszyć — powiedział z rozbawieniem.
- Panowie mają jeść z niewolnikami? Przecież to nie do pomyślenia — oburzył się.
- Cóż w tym takiego? Święta nie są codziennie, uznaję, że w czasie ich trwania nie tylko my powinniśmy spędzać je przyjemnie. - odrzekł — Czy bardzo by Ci to przeszkadzało?
Luan zacisnął dłoń kawałku pieczywa, które trzymał, uspokajając się. Przypomniał sobie w myślach, że musi być przecież posłuszny wobec tego mężczyzny. Po tu jest. By być dobrym towarzystwem, nie by marudzić.
- Oczywiście, że nie. Jeśli sprawia ci to Panie przyjemność — uśmiechnął się słodko, podając lekko zgniecione pieczywo z serem swojemu niewolnikowi. Sam sięgnął po następne.
- Co do nich. Mają osobne sale, więc jeśli Ot obawia się spania samemu, może zamieszkać w głównej sali z niewolnikami.
- Nie! - zaprzeczył nieco za szybko — Co jeśli potrzebowałbym czegoś w nocy? Muszę mieć niewolnika przy sobie.
- Rozumiem, oczywiście — uśmiechnął się pod nosem.
Widział już, że to z tym niewolnikiem łączyła Luana relacja inna niż ze wszystkimi innymi. Pytanie, czy chłopak okazywał mu tę bliskość gdy byli sami, i czy traktował go tak chłodno jedynie na pokaz, czy też nie.
Zamierzał się temu przyjrzeć.
- Chciałbym porozmawiać nieco o twoich zainteresowaniach. Wiem już, że jest to sport, jednak teraz pytam o coś bardziej... - zmyślił się — Z dziedziny nauki.
Luan ledwo powstrzymał skrzywienie.
- Cóż... Jestem wszechstronnie wykształcony. Posiadam bardzo dobrą teoretyczną wiedzę -powiedział, dalej jedząc śniadanie.
Starał się unikać tematu.
- W to nie wątpię. Widać, że masz dużą wiedzę, jednak pytam o to co lubisz. Jakieś ulubione tematy? Lubisz księgi? Literaturę? A może wolisz liczby?
Prawda była taka, że chłopak nienawidził tego wszystkiego. Wybrał wiec najmniej znienawidzony temat.
- Zioła, i ziołolecznictwo.
- Oo, to ciekawe — uśmiechnął się — Znajomość ziół zawsze się przydaje. Osobiście zawsze preferowałem książki. Twoje umiejętności zielarstwa z pewnością mi się przydadzą.
- Z chęcią o tym z Tobą porozmawiam -pokręcił się na siedzisku.
Ten uśmiechnął się — Na razie obejrzymy rezydencję. Skończyłeś posiłek? - zapytał, uśmiechając się lekko.
- Tak — skinął głową — Ot, idziesz za mną. Tym razem się nie oddalaj.
- Tak Panie — od razu się podniósł.
Arteaz również wstał.
- Dziękuję, było naprawdę dobre — rzekł do stojących z tyłu niewolników — Posprzątajcie, proszę, pójdę oprowadzić mojego drogiego oblubieńca — odrzekł — Zapraszam Luanie — wskazał głową pierwszy z korytarzy — Jednym z moich ulubionych miejsc, gdzie przesiaduję, jest biblioteka. Jest tam naprawdę wiele ciekawych pozycji. Może któreś cię zainteresują.
- Z pewnością — odrzekł uprzejmie Luan, ruszając przed siebie.
- Chętnie posłucham o twoim domu — uśmiechnął się Arteaz. - Domyślam się, że za nim tęsknisz.
- Dom nie ma dla mnie znaczenia. Nie posiadam w końcu jeszcze swojej własnej rezydencji — powiedział, prostując się dumnie.
Przywiązanie do domu rodzinnego było dla niego niezwykle dziecinne.
- Doprawdy? Ja za swoim tęsknię do dziś. Przywiązanie do miejsc, które wiele dla nas znaczą, jest naturalne — powiedział łagodnie.- Z pewnością będziesz chciał odwiedzać rodzinę. - zwiesił głos.
- Cóż... Jeśli tylko zechcesz... - zaczął niepewnie, ruszając za mężczyzną.
Uważnie przyglądał się obrazom, wiszącym na marmurowych ścianach. Przedstawiały zapewne przodków owego mężczyzny. Próbował nawet doszukać się podobieństwa, jednak takowego nie znalazł. Może dlatego, że nigdy nie znał się na sztuce malarstwa? A może dlatego, że nieco niezręcznie było wpatrywać się w Arteaza. Choć... I tak zdawało mu się, że robi to za długo, o czym utwierdzały go uniesione lekko kąciki starszego, który opowiadał dość krótko i ciekawie.
Mimo to Luan nie mógł zaprzeczyć temu, iż nie jego słowa wzbudzają w nim ciekawość, a raczej mądre błyszczące oczy i lekki uśmiech o zadbanym uzębieniu.
Tak... To dużo bardziej go ciekawiło i przykuwało jego uwagę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top