X Czując twój oddech wiem, że jestem bezpieczny nawet w ciemności
Kilka chwil Luan przypatrywał się niewolnikowi, w trakcie gdy ten jadł.
- Kiedy ty jadłeś? - zapytał, marszcząc brwi i samemu zaczynając jeść.
- Wczoraj wieczorem Panie — przyznał z uśmiechem, pochłaniając pokarm — Potem nie miałem już czasu.
Luan uniósł brwi ze zdziwieniem.
On sam naprawdę szybko robił się głodny. Zwłaszcza gdy dużo ćwiczył, dlatego niezwykle zaskoczyło go, że jego niewolnik je tak mało.
- Powinieneś jeść częściej, musisz mieć siłę, by mi służyć. - zaznaczył z wyższością.
- Staram się mój Panie. Przepraszam - odpowiedział, nie komentując faktu, że przez ostatnią dobę jego Pan nie dał mu ani chwili na jedzenie. Ledwo znalazł czas na oddanie moczu.
- Po prostu jedz — mruknął, po czym samemu pogrążył się w spożywaniu posiłku. - Ten mężczyzna jest... Dziwny — powiedział po jakimś czasie.
- Dlaczego Panie? - podjął dialog niewolnik, patrząc na jasnowłosego.
- Sam nie wiem, jest niezwykle kulturalny i mówi miłe słowa, jednak... Czasami jego działania są dziwne. Sam się umył — mruknął, wciąż nie dowierzając — Mając wokół swoich niewolników!
- Gdy byłeś młodszy Panie, również często odmawiałeś pomocy przy kąpieli — przypominał mu chłopak — Żeby być samodzielnym.
- Wtedy byłem mały i głupi. Nie rozumiałem, jak to działa. Teraz rozumiem — westchnął — Tymczasem on jest tak mądry. Czasem gdy mówi, czuję się, jakbym czytał którąś z dawno napisanych ksiąg!
- Właściwie taki ma chyba cel relacja z miłośnikiem, prawda Panie? Żebyś mógł się od niego uczyć — nieśmiało stwierdził, zbierając niemal wszystkie okruszki swojego ulubionego deseru z talerza.
Luan przekrzywił głowę — Czasem nawet mówisz coś mądrego — stwierdził, mało życzliwie, po czym sięgnął po dzbanek i zajrzał do środka — Dlaczego tu jest woda? - zapytał jakby, właśnie napił się błota z drogi.
- R-rozkaz twojego miłośnika mój Panie — przyznał Ot, oblizując wargi, nieco zdenerwowany.
Taki ton Luan'a nigdy nie wróżył nic dobrego.
- Zakazał podawania ci wina Panie, gdy spożywasz posiłki samotnie. A-ale woda jest czysta, Panie. Filtrowana przez piasek i gotowana trzykrotnie.
- Woda? Mam pić wodę?! - chłopak nieomal wstał ze swojego miejsca. - Jestem bydłem?
- Nie, Panie. Ja jedynie wypełniam rozkazy... Arteaz zakazał podawania wina w komnacie - skulił się.
Ot naprawdę nienawidził gdy jego Pan się unosił. A to niestety było bardzo częste.
- A może je wypiłeś i nalałeś w zamian wody? - jego oczy zwęziły się, uważnie obserwując chłopaka.
Był zły, choć szczerze wątpił, aby chłopak naprawdę to zrobił. Ufał mu.
- Panie, oczywiście, że nie. Nie śmiałbym — oczy Ot'a, choć skierowane w podłogę, lśniły łzami.
Ten tylko prychnął — Mój ojciec zwykł mawiać, że tylko bat jest drogą do prawdy w przypadku niewolnika — wymruczał i niechętnie sięgnął po jedną ze słodkości. Nie do końca znał jej nazwę, jednak była naprawdę dobra.
- Możesz Panie pójść do swojego erastesa. J-ja naprawdę tego nie uczyniłem. Przysięgam! — zarzekł się, czując, jak po policzkach spływa mu kilka łez. Nie reagował tak na innych ludzi, jednak groźby i nieufność padające ze strony osoby, ktorą kochał całym swoim sercem i duszą bolały najbardziej.
Luan westchnął głęboko — Wierzę, że nie. Jesteś mi posłuszny, prawda? - zapytał, jakby słuchając potwierdzenia swych słów.
- Oczywiście Panie — Przytaknął mu, wciąż klęcząc na ziemi.
- To przestań płakać i nalej mi... Wody — mruknął jakby z obrzydzeniem.
Chłopak drżącymi dłońmi wykonał polecenie. Teraz już na jego ustach nie było zwykłego uśmiechu, który towarzyszył mu zazwyczaj gdy służył Luan'owi.
- Napaliłem dziś w kominku Panie — powiedział po chwili ciszy — Noc nie będzie więc chłodna i...
- I nie będziesz musiał ze mną spać? - zgadł jasnowłosy.
- Nie będę musiał zakłócać twojego spokoju swoją obecnością Panie — doprecyzował, patrząc w ogień.
Rozłożył już sobie wcześniej posłanie przy piecu, więc jego miejsce do spania wyglądało na wygodne.
- Ja o tym zdecyduję — mruknął młodzieniec, czując ukłucie paniki w sercu.
Świadomość, że będzie spał znów w obcym miejscu, w ciemności napawała go lękiem.
Ot chciał spytać Pana, czy zostawić na noc rozpalone świece. Wiedział, że ten bał się ciemności. Nie zamierzał jednak ryzykować ponownym rozgniewaniem go i siedział w ciszy.
- Przygotuj mi łożnicę — rzekł w końcu. — Jestem strasznie zmęczony tym dniem — wstał i przeciągnął się.
- Oczywiście Panie — niewolnik z dokładnością przyszykował mu posłanie — Gotowe Panie -oznajmił po chwili.
Ten położył się na miękkiej pościeli, czekając, aż chłopak okryje go kołdrą. Matka zawsze przed snem całowała go w czoło i choć jeszcze kilka dni temu tego nienawidził, uważając, że nie jest już dzieckiem a prawie mężczyzną teraz... Mocno za tym zatęsknił.
- Będziesz spał na podłodze? - zapytał, widząc, jak jego niewolnik oddala się od łóżka.
- Planowałem na kocu Panie, czy życzysz sobie bym spał na gołej podłodze...? — zapytał spinając się.
Czyżby nawet ten ułamek komfortu miał zostać mu zabrany?
- Połóż się ze mną — zażądał, siląc się, by jego głos nie zadrżał.
Czasami był on zdradliwy. A nie chciał ukazać niewolnikowi, że się boi. Przecież był jego Panem. Nie mógł się bać.
- D-dobrze Panie. - usiadł ponownie na posłaniu, patrząc na skuloną sylwetkę jasnowłosego — Może... Zapalić lampę oliwną? Gdyby w nocy zechciał Pan się napić — wybrnął z gracją.
Wiedział, że jego Pan nie przyzna się do lęku, jednak z takim wyjaśnieniem powinien nie mieć problemu.
- Dobrze, tak możesz zrobić. Jeśli narobiłbyś jakiegoś rabanu w ciemności, mógłbyś zbudzić pół rezydencji — skinął głową z zadowoleniem.
Ot czasami naprawdę był mądry. Choć cóż w tym dziwnego, skoro przebywał w jego towarzystwie.
- Tak Panie, racja — upewnił się, że w lampie jest wystarczająco oliwy, po czym położył się na posłaniu. Nie przykrył się jednak. I tak było mu wyjątkowo wygodnie
- Zamknąłeś dobrze drzwi? - zapytał Luan, leżąc już i patrząc w baldachim nad sobą.
- Sprawdziłem dwa razy Panie. - powiedział do niego łagodnie, i odwrócił głowę.
Mimo tego jak Luan się zmienił, Ot momentami nadal widział w nim swojego przyjaciela — Wygodnie ci? - upewnił się, zawijając go szczelniej.
- Tak, choć... Moje łoże w domu było dużo wygodniejsze — przyznał cicho, odwracając się na drugi bok.
- Może jutro ułożę pod poduszką trochę ziół tak, jak robiła Pani Matka?
- To tylko bujda — wymruczał, choć w uśmiechnął się w myślach na to wspomnienie — Moja matka twierdziła, że te zioła są zesłane przez bogów i odganiają złe duchy, żebym mógł zasnąć, ale tak naprawdę zasypiałem, wierząc, że tak jest, choć zioła te były najprostszymi na świecie.
- Życzysz więc sobie, bym jutro je położył. Może poczujesz się jak w domu Panie?
- Nie potrzebuję takich rzeczy! Nie jestem dzieckiem i nie waż się pytać o to ponownie — wycedził.
- Dobrze Panie — cofnął się szybko, spuszczając wzrok.
Ułożył się na brzegu łóżka, nie mówiąc już ani słowa.
Luan na to jedynie odwrócił się na drugi bok. Na myśl o matce zdecydowanie poczuł się lepiej.
Może te zioła wcale nie były takim złym pomysłem...?
***
O dziwo od rana dopisywał mu humor. Mimo wczesnego przebudzenia go przez Ot'a. Zazwyczaj szczerze nienawidził porannego wstawania. Dziś czuł się jednak naprawdę dobrze.
- Chcę dziś założyć tę tunikę w odcieniu purpury — zdecydował — Tę, którą ojciec kupił mi na wyjeździe.
- Panie, ale... Niestety nie spakowałem jej -powiedział niewolnik, spuszczając wzrok.
- Co?! - Luan gwałtownie obrócił się w stronę swojego niewolnika.
- Pani Matka powiedziała, że jest to zbyt krzykliwy kolor. Zgodził się Pan z nią - przypomniał.
- O czym ty mówisz?! Na nic takiego się nie zgadzałem — syknął gniewnie.
Ot odetchnął, spuszczając wzrok. - Wybacz Panie...
- Usprawiedliwiasz swoje niedopatrzenia — wymruczał — Pokaż co innego mamy. Chyba że w ogóle zrezygnowałeś z zabrania mi jakichkolwiek ubrań.
- Oczywiście, że nie Panie — powiedział zrezygnowany, otwierając, teraz już starannie wypakowaną szafę — Może to Panie? Jest w podobnym odcieniu — pokazał mu szafirową tunikę.
- Może być — powiedział od niechcenia, choć wybrane przez niewolnika odzienie było naprawdę ładne
- I zapnij mi tę spinkę, tą złotą — zaznaczył — I... - zamyślił się — Gdzie mój wianek?
- Tutaj Panie — podał mu błyszczącą ozdobę. -Pięknie w nim wyglądasz Panie — pochwalił, zapinając mocno klamrę i obwiązując jedwabnym sznurkiem, chcąc podkreślić jego talię.
- To oczywiste — mruknął i obejrzał się w zwierciadle — Spodobam się Arteazowi...
- Niewątpliwie mój Panie. Jestem tego pewien — zgodził się z nim, uśmiechając się szeroko.
Ten skinął głową, czekając, aż niewolnik założy mu sandały, po czym wyprostował się gdy miał je już na nogach. Jego karmelowo-złote włosy idealnie pasowały do wieńca, który miał na głowie.
- Idziemy — rzucił, po czym ruszył przed siebie.
Rozejrzał się, nie do końca pamiętając, w którą stronę ma iść.
- Wiesz jak dotrzeć... Prawda? - zapytał, unosząc brew.
- Tak Panie — skinął głową — Chcesz Panie podziwiać sztukę w czasie wędrówki i mam prowadzić? - zapytał, patrząc na szeroki korytarz
- Zgadza się! - skinął głową. - Te malowidła są naprawdę ciekawe — uśmiechnął się pod nosem.
- Oczywiście mój Panie — skinął głową i powoli podążył w stronę tarasu jadalnego.
Luan szedł za nim, starając się zapamiętać dokładnie trasę.
Poczuł wstyd po zrozumieniu, że niewolnik zna tę drogę lepiej niż on sam.
Po niedługim czasie, w którym naprawdę podziwiał obrazy, uśmiechnął się, stając w otwartych drzwiach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top