VI Ciemne noce ogrzane ciepłem kominka i twoim
Ot uniósł na niego wzrok a na jego ustach pojawił się lekki uśmiech.
- Oczywiście mój Panie. Jesteś dla mnie najważniejszy. - powiedział pewnie, masując jego klatkę piersiową i ramiona.
Zapadła cisza. Trwała dłuższą chwilę aż Ot ostrożnie nie powiedział:
- Czy... Arteaz Cię zadowolił? Podoba Ci się, że będzie twoim miłośnikiem, Panie?
- Cóż... - Chłopak zamyślił się przez chwilę — Zdecydowanie mnie zaskoczył, prawdę mówiąc spodziewałem się, że będzie dużo starszy. Otyły i... Tacy jak wszyscy nauczyciele i uczeni.
- Podobno bardzo o siebie dbał, aby ci się podobać Panie. Zależy mu na twojej opinii - powiedział, starając się nawiązać jakąś konwersację.
- Mój ojciec nie wybrałby dla mnie złego człowieka, co nie oznacza, że nagle będę przychylny temu całemu systemowi. Taka jednak kolej rzeczy, nie mi się z nią spierać.
- Może nie będzie, aż tak źle Panie? - spróbował go pocieszyć.
- A czy pozostaje mi jakiś wybór? - wzruszył ramionami — Żaden. Słuchając dziś rozmów z mym ojcem, wiem, że może pomóc mu w zdobyciu wyższego stanowiska i zapewnić wyższe zarobki oraz inne, rzekomo niezwykle ważne rzeczy. To potrzebne mojej rodzinie, nie mogę poprzez moje zachowanie zrazić do siebie tego mężczyzny.
- Możesz Panie za to postarać się, aby twój pobyt tutaj nie był aż tak nieprzyjemny - powiedział niepewnie niewolnik — Pan Arteaz wydaje się wyjątkowo opiekuńczy i łagodny w obejściu.
- Nie przepadam za przebywaniem poza rezydencją. Rzadko ją opuszczałem, więc teraz nie czuję się pewnie ani bezpiecznie — mruknął — Co jeśli Ci niewolnicy dokonają na mnie ataku i zechcą odebrać mi życie?
- Wydaje mi się, że to niemożliwe Panie. Ci, których poznałem, byli wierni swemu Panu - zapewnił, przechodząc do mycia jego włosów.
- Widziałeś, ilu ich tu właściwie jest? Poza tym nie miałem okazji rozmawiać sam na sam z tym mężczyzną — powiedział Luan, przenosząc na niewolnika swoje jasne oczy.
- Nie do końca. Jest tu wielu niewolników. Jednak są dobrze traktowani. Wątpię, by planowali bunt. Mówili o swoim Panu w samych dobrych słowach — niewolnik opuścił wzrok, rumieniąc się.
- Mimo to, zamknij komnatę od wewnątrz przed snem — odparł, a Ot uniósł zdziwiony wzrok.
- Panie... Czy to znaczy, że na noc mam... Zostać tutaj? W twoich pokojach? - zapytał z zapartym tchem.
- To raczej oczywiste. Miałeś inne plany? - spojrzał na niego podejrzliwie.
- Nie Panie. Po prostu nie kazałeś przynieść mi posłania, więc pomyślałem, że nie chce mnie Pan tu — powiedział, ciesząc się w środku jak dziecko.
Kiedy byli młodsi zawsze z nim spał, wdychając ten przyjemny, błogi zapach, jakim emanował Luan.
- Będziesz spał przy moim łożu na ziemi — oświadczył chłodno — A teraz mnie wytrzyj. Robię się senny. - wstał z wody.
Nie zasłaniał się, nie widział powodu by czuć wstyd przed własnym niewolnikiem. Zwłaszcza że uważał swoje ciało za na tyle ładne, by je pokazywać. Gładkie, delikatne, jasne, niemal różane bez ani jednej szramy czy blizny. Bez żadnej niedoskonałości.
- Oczywiście mój Panie — odpowiedział, pilnując, by w jego głosie nie zabrzmiał smutek. To i tak coś.
Wytarł go dokładnie, po czym pomógł założyć mu koszulę do spania.
Luan odetchnął głęboko, wchodząc do pokoju, czując przyjemne ciepło rozchodzące się po pomieszczeniu za sprawą kominka. Usiadł na łożu i padł na nie plecami.
- Jest idealne — odparł.
- Cieszę się, że ci się podoba mój Panie. - niewolnik w tym czasie podszedł do drzwi i zamknął je dokładnie — Czy czegoś jeszcze sobie życzysz?
- Rozpal kilka świec — powiedział, starając się, by jego głos nie zadrżał.
W pomieszczeniu było tak... ciemno.
- Oczywiście — skinął głową, zapalając parę świec oliwnych. Zerknął potem na Pana — Coś jeszcze Panie? Przynieść... dodatkowe okrycie?
- Nie, to mi odpowiada — odparł, układając się wygodnie na poduszkach.
- Dobrze Panie — niewolnik spojrzał na kamienną posadzkę. Zlokalizował na szczęście leżący w rogu mały dywan.
Dobre i to.
Ułożył się na nim, zwijając w kulkę, by było mu cieplej.
Luan leżał przez chwilę, oddychając głęboko.
Jego myśli krążyły, wokół wszystkiego i niczego. Świece dogasały, a ciemność była wszechogarniająca. Miał wrażenie, że minęły godziny, odkąd ułożył się w łożu. Każdy szmer wydawał się głośny a on sam drżał za każdym razem gdy z dworu dobiegł choćby szelest liści. Wcześniej nie podejrzewałby się, że tak bardzo przeżywać będzie spanie samotnie w murach tego miejsca. To uczucie było tak... Zawstydzające.
- Śpisz? - zapytał nagle Luan, przekręcając głowę, by spojrzeć na niewolnika leżącego na ziemi przy łóżku.
- Nie, Panie. Jak mogę ci służyć? - zapytał chłopak, jęcząc cicho gdy podniósł się z ziemi.
Jego kręgosłup bolał.
- Chodź tutaj... - powiedział powoli i dość niepewnie.
Chłopak podniósł się i uklęknął przy łożnicy. - Tak Panie?
Ten przesunął się nieco w prawo — Połóż się ze mną — rozkazał.
Niewolnik nie zadawał pytań, tylko wykonał polecenie. Ułożył się obok jasnowłosego chłopaka i okrył się miękką, pachnącą pościelą.
Wiedział, że Pan boi się ciemności. Na jego szczęście jak się okazuje. Przynajmniej nie musiał leżeć na ziemi, choć... Bardziej cieszyło go spanie właśnie z Luanem. Miękkie posłanie było jedynie przyjemnym dodatkiem.
- Jesteś tutaj bezpieczny Panie, ochronię Cię przed każdym, kto zechce Cię skrzywdzić, choć wiem, że tak się nie stanie — zapewnił niewolnik delikatnie. - Spróbuj zasnąć... - powiedział jeszcze, a Luan przymknął jedynie oczy.
- Nie odchodź nigdzie w nocy... - powiedział jeszcze niemal szeptem.
- Nie odejdę. Będę tu cały czas. Przypilnuję, byś był bezpieczny Panie. Ochronię Cię, jak będzie trzeba — obiecał łagodnym głosem.
Na te słowa młody chłopak zamknął jedynie oczy, odpływając w objęcia Morfeusza...
***
- Jak spędziłeś noc, mój drogi Luanie? - zapytał życzliwym głosem Arteaz, obdarzając młodzieńca spojrzeniem.
W świetle porannego słońca mężczyzna wydawał się jeszcze przystojniejszy niż w rzeczywistości. Jego długie, lekko falowanie włosy były zaczesane do tyłu. A bystre oczy lustrowały każdy milimetr jego twarzy. Przynajmniej tak mu się zdawało...
- Bardzo przyjemnie. Łoże było zaskakująco wygodne — skinął głową — Dziękuję za tak wspaniałą gościnę.
- Dziś jeszcze gościnę, jednak nie długo, będzie to twój dom. O ile oczywiście wszystkie warunki, jakie przedstawiłem twojemu ojcu, a i tobie będą Ci odpowiadały — odrzekł, na co siedzący po lewej od swojego syna starszy mężczyzna skinął głową.
- Zaiste mój drogi. Zaiste...
- Jesteś zadowolony z komnaty? Potrzebujesz czegoś szczególnego, zanim na stałe się do niej wprowadzisz?
- Ja nie, jednak mój niewolnik będzie potrzebować miejsca do spania. - powiedział, upijając łyk wina.
Arteaz zmarszczył brwi — Łoże nie jest dostatecznie duże? - zapytał, na co Luan otworzył usta, chcąc coś powiedzieć. Został jednak w porę uprzedzony przez swojego rodziciela.
- Mój syn nie współżyje z niewolnikami. Ani niewolnicami. On jeszcze nie... - zaczął, na co Luan zarumieniony zwiesił głowę.
Czyżby teraz ten mężczyzna z niego zakpi?
Tak się jednak nie stało, i Arteaz uśmiechnął się jedynie.
- A więc nasze nauki będziemy rozpoczynać od zupełnych podstaw — powiedział z zadowoleniem — Wspaniale, nie sądziłem, że jesteś aż tak niewinny chłopcze. To bardzo dobrze, nie należy się spieszyć. Wybacz moje zaskoczenie
- To nic — odchrząknął i podniósł brodę do góry.
Nie mógł przecież pokazać, że go to zawstydza.
- Nikt jeszcze nie przykuł mojego wzroku wystarczająco, bym chciał go posiąść. Szczególnie niewolnicy. To jak stosunek z psami.
- Cóż, tak bym tego nie określił — odparł nieco chłodniej Arteaz — Głównie ze względu, iż są to ludzie
Luan spojrzał na niego zaskoczony. Widząc jednak ostre spojrzenie ojca, uśmiechnął się przymilnie — Oh, tak. Oczywiście.
- Większość moich niewolników jest naprawdę utalentowana i w wielu rzeczach się specjalizuje. Na przykład Valeria — wskazał na niewolnice przy drzwiach — Hafty wychodzące spod jej dłoni są piękniejsze niż jakiekolwiek inne zakupione na targu. Lub też Dorothea, gra na harfie jak anioł. - wskazał na drugą. Tym razem ciemnowłosą kobietę stojącą z dzbanem wina kilka metrów od stołu gotowa na wezwanie.
Luan z zaciekawieniem słuchał pochwał, jakimi raczył zwykłych niewolników mężczyzna.
Choć może... Nie takich zwykłych?
- Nigdy nie wątpiłem w fakt, że twoi niewolnicy są utalentowani, Panie. Tak zacny właściciel musi posiadać wspaniałe sługi — powiedział usłużnie by ugłaskać mężczyznę.
- Zauważyłem w twoim towarzystwie niezwykle urodziwego niewolnika. W jego oczach widać inteligencje. Napewno i on posiada jakiś talent.
- To Ot. Jest... zwyczajnym niewolnikiem. Rodzice kupili mi go do towarzystwa gdy jako chorowite dziecko nudziłem się w domu, nie mogąc wychodzić.
- Ale jest wykształcony — zaznaczył jego ojciec, racząc się śniadaniem — Nie jakoś szczególnie jednak posiada wiedzę. Sprzedając go, dużo bym zarobił, jednak Luan się upiera.
- Bo to mój niewolnik — zaznaczył nieco gniewnie młodzieniec.
- Jak więc rozumiem, zamieszkasz tu wraz z nim? - zapytał zaciekawiony mężczyzna.
- Tak planowałem, jeśli nie będzie ci to przeszkadzać mój Panie — upewnił się.
- Nie, oczywiście, weź ich, ilu tylko potrzebujesz — uśmiechnął się szczerze.
- Dziękuję za twą szczodrość — oddał uśmiech.
- Wydaje mi się, że mam wystarczającą służbę byś był zadowolony jeśli jednak się mylę, nie widzę przeciwwskazań, byś zabrał kogoś od siebie.
- Nie ma takiej potrzeby. Jestem pewien, że to, co mi Pan zapewni, wystarczy — powiedział przyjaźnie.
Arteaz skinął na to jedynie głową, a Luan zabrał się za jedzenie.
Miał szczerą nadzieję, że tak właśnie się stanie...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top