LXVI Cena lojalności
Ot wrócił do stołu i opadł na poduchę. Luan od razu przeniósł na niego wzrok.
- Zeszło ci - powiedział, wkładając do ust owoce figowca.
- Przepraszam - wymamrotał cicho chłopak i wbił wzrok w talerz. Zaraz jednak Luan uniósł mu podróbek do góry i zmarszczył brwi.
- Czuć od ciebie wino - stwierdził a potem uśmiechnął się - Poszedłeś się napić po kryjomu?
- Co? N-nie... To nie tak - pokręcił od razu głową.
Luan zaśmiał się w głos.
- To nic złego. - objął niewolnika ramieniem i oparł o niego głowę. Policzki miał zarumienione a oczy lekko zaszklone. Widać było, że w jego głowie szumiał już alkohol. - Nie znałem cię z tej strony. Zawsze jesteś taki grzeczny, posłuszny i idealny, a jednak czasem robisz coś, co mogłoby być uznane za niewłaściwe - dodał, po czym nie zważając na nich, pocałował go w policzek - To dobrze, ale mogłeś powiedzieć. Poszedłbym z tobą.
Ot widząc jego rozbawioną twarz, uśmiechnął się tylko lekko, decydując się nie kontynuować tego tematu.
- Dobrze - powiedział jedynie i samemu zaczął jeść.
Chwilę później dołączył do nich również Adonis, który posłał Ot'owi drapieżny uśmiech, po czym zasiadł obok Luana, klepiąc go w plecy.
- Może wyjdziemy? Jedna z altan jest pusta. Niech nam przyniosą jedzenie oraz wino. Co mamy tutaj tak siedzieć. Polityka niekoniecznie mnie interesuje.
- Wspaniała myśl! - Luan podniósł się na nogi, podchodząc od tyłu do pozostałych młodzieńców z którymi jeszcze chwilę temu rozmawiał - Chodźcie, zmienimy lokum.
Ci z radością przystali na ten pomysł.
- Ot! Chodź! - zawołał jeszcze chłopak, na co niewolnik uniósł na nich niepewny wzrok i z westchnieniem podniósł się na nogi. - Arteazie, idziemy zasiąść w altanie. Niezwykle tu duszno - zwrócił się do swojego miłośnika Luan.
Ten skinął mu głową na zgodę, po czym wszyscy opuścili pomieszczenie.
Ot od razu stanął u boku Luana, nie chcąc oddalać się od niego ani na chwilę. Ten w tym czasie nakazał przygotować przekąski i donieść im trzy pełne dzbany wina.
Ciepły wiaterek rozwiewał im włosy, a księżyc świecił wysoko. Było późno, zazwyczaj o tej porze już spali. Pogoda była dobra, idealna na spędzenie czasu na świeżym powietrzu. Zasiedli w marmurowej atanie, niedaleko małej fontanny na której środku stał posąg Afrodyty z dzbanem wody. To właśnie z niego lała się woda, a jej spokojny dźwięk, koił jeszcze bardziej.
Luan usiadł na poduchach, otoczony innymi chłopcami. Ot zajął zaś miejsce nieco z tyłu, jak najdalej od Adonisa, który na jego szczęście siedział teraz pomiędzy czarnowłosym chłopakiem a rudym, o włosach długich niemal do pasa. Wszyscy żywo rozmawiali, co jakiś czas wznosząc kielichy i opróżniając je w zawrotnym tempie.
- Luanie? - odezwał się rudowłosy chłopak - Zawołaj jakieś kobiety. Niech nam zagrają.
- I nakarmią - dodał drugi, na co wszyscy się roześmiali.
I takim to sposobem, chwilę później wśród dźwięków harfy i liry, każdy z nich leżał już oparty o miękkie posłanie. Czarnowłosemu, towarzyszyła dziewczyna której nie znał. Zapewne przyjechała ona wraz nimi. Co chwilę podawała mu do ust winogrona. Innych dwóch chłopaków, zajętych było rozmową. Luan leżał na plecach, oczy miał przymknięte. Pił co jakiś czas, nieco wolniej niż poprzednio. Adonis z kolei siedział i wpatrywał się prosto w Ot'a. Zdawał się nie odrywać od niego wzroku. Niewolnik czuł jego spojrzenie na sobie bardzo wyraźnie. Było pełne... Pożądania, chciwości i zdecydowanie nie wyglądało na przyjazne. Wprawiało go to w ogromną niepewność. Miał ochotę iść do komnaty i położyć się spać, byle tylko uciec od jego szarych oczu.
- Panie? - zapytał po jakimś czasie.
- Hm? - odparł Luan sennie.
- Powinienem pomóc w kuchni. Mogę odejść?
- Idź, potem czekaj w mojej komnacie. Niedługo przyjdę - zapewnił, nie otwierając nawet oczu.
Ot wstał więc i poprawiając jeszcze Luanowi tunikę, która trochę za bardzo uniosła się ponad jego uda, opuścił altanę. Odetchnął z ulgą gdy upewnił się, że Adonis pozostał przy stole. Ruszył do kuchni, czując się teraz bezpiecznie. Zajął się pracą, co uwolniło jego głowę od męczących myśli. Wynosił puste tace i przynosił te pełne jedzenia. Ścierał rozlane wino i poprawiał poduchy. Sala nieco opustoszała. Teraz zajmowała ją jedynie połowa z przybyłych gości, pogrążona w rozmach. Nikt nie zwracał na niego uwagi, co było niezwykle zbawienne w tej chwili.
- Czy w czymś jeszcze mogę pomóc? - zapytał jednej z niewolnic, która kroiła mięso w kuchni.
Ta pokręciła głową.
- Nie, idź wypocząć. Na jutro wszystko jest gotowe. Arteaz rzekł również, by nie donosić aż tyle jedzenia, więc nie ma powodu byś tu był.
- Dobrze, w razie gdybym był jednak potrzeby będę w komnacie Lu... Mojego pana - sprostował szybko.
Kobieta uśmiechnęła się tylko i pokiwała głową a on sam, oddalił się. Wrócił korytarzem do komnaty i opadł plecami na lożę. Zsunął sandały i rozluźnił sznur wokół talii. Zdjął też wszystkie błyskotki ciesząc się, że nie musi ich nosić na codzień. Były piękne, lecz w pracy niezwykle utrudniające robienie czegokolwiek.
Zapatrzył się za okno. Teraz zmogło go prawdziwe zmęczenie. Księżyc świecił wysoko, co wskazywało na środek nocy. A może już chylił się w stronę jej końca? Mimo to Ot nie mógł zasnąć. Chciał aby Luan już wrócił. Chciał, aby był przy nim. W końcu jednak przemęczenie całym dniem zwyciężyło i przymknął oczy, zapadając w sen.
***
Obudziło go pukanie do drzwi komnaty.
Czyżby zamknął ją nieświadomie?
Od razu wstał i nieco zaspany, podszedł do wyjścia. Zasuwka była otwarta. Czyżby Luan był aż tak pijany, że nie zdołał ich otworzyć? Nie powinen był go zostawić...
Otworzył je na oścież i od razu gdy to zrobił, niezwykle pożałował. Przed sobą nie zobaczył bowiem Luana, a Adonisa, który na jego widok uśmiechnął się szeroko.
- Tak myślałem, że cię tutaj znajdę - powiedział, po czym nie czekając na nic, wszedł do środka i rozejrzał się ładnie - Ładnie, ale trochę ciasno - powiedzial bezceremonialnie.
- Mojego pana jeszcze nie ma. Jeśli masz panie do niego jakąś sprawę...
- Nie do niego przyszedłem - odparł chłopak - Tylko do ciebie.
Ot, który jeszcze chwilę temu był zaspany, teraz rozbudził się tak mocno, jakby ktoś wsadził mu głowę do lodowatej wody. Jego ciało drżało a on sam niemalże zastygł w miejscu.
- Czegoś potrzebujesz panie...? Mogę w czymś pomóc? - zapytał, starając się nie okazywać strachu i paniki jaką odczuwał.
- Jakiś ty niewinny - zaśmiał się Adonis, stając na przeciw niego - Jak mała owieczka... - dodał, dotykając dłonią jego policzka - Jesteś taki gładki... Delikatny. W łóżku też taki jesteś? A może to jedynie pozory i dopiero tam pokazujesz jaki jesteś naprawdę?
Ot miał ochotę powiedzieć mu na to coś naprawdę niemiłego. Z trudem się jednak powstrzymał.
- Proszę panie, wyjdź. Należę do mojego pana, i może coś sobie pomyśleć gdy zobaczy cię tutaj ze mną.
- Nikt nic nie zobaczy. Mój miłośnik wraz z Arteazem i innymi wyruszyli na długi spacer a Luan odpoczywa. Mamy czas... Nikt o niczym się nie dowie. Nie bój się... Wiem, że tak naprawdę byś tego chciał. - przysunął się bliżej, ich twarze dzieliło tak mało, że Ot czuł na swoim czole jego ciepły, woniejący winem oddech. - Wiem, że byś chciał abym cię posiadł. Tylko o tym myślisz, co?
- Nie - podkreślił wyraźnie - Nie chciałbym.
- Nie? - ten uniósł wzrok - Będę dużo lepszym kochankiem niż twój chuderlawy pan. Wybacz, ale wygląda jakby nie umiał zabrać się do sprawy. Ja to co innego. Mogę sprawić ci naprawdę dużą przyjemność. Jeśli będziesz posłuszny, będzie miło.
- Nie zamierzam być posłuszny. - wycedził i uniósł wzrok. Nie zamierzał go już spuszczać przed tym człowiekiem. Nie miał do niego żadnego szacunku. - I nie obrażaj mojego pana.
- Jaki zbuntowany... - prychnął - Może być miło lub niemiło. Jesteś niewolnikiem, nikt nie pyta cię o zdanie.
- Nie oddam ci się.... - zrobił kilka kroków w tył i natychmiastowo zetknął się plecami ze ścianą. - Zacznę krzyczeć. Niewolnicy są wszędzie, usłyszą mnie i doniosą wszystko mojemu Panu.
Twarz Adonisa, z początku rozbawiona teraz nabrała ostrych rysów, pełnych irytacji.
- Wtedy powiem, że sam chciałeś abym cię wziął i że próbowałeś mnie oczarować.
Ot uśmiechnął się.
- Nikt ci w to panie nie uwierzy. Znają mnie. Wiedzą jaki jestem. Dotknij mnie a zrobię raban na całą willę.
- Tylko piśnij słowo! - warknął, nachylając się nad nim i blokując mu drogę ucieczki - Albo mi się oddasz teraz, albo każę cię wychłostać. Twoja wola. Nie pozwolę się znieważać!
- Każ mnie więc obić, bo komuś takiemu jak ty, nigdy bym się nie oddał. Wolałbym umrzeć! - wycedził, po czym pochylił się pod jego ramieniem i podbiegł do drzwi, wypadając na korytarz.
Adonis krzyknął gniewnie i wypuścił się za nim w pogoń. Był silniejszy, większy i dobrze zbudowany. Bardzo szybko go dopadł i złapał za kark.
- Służba! - zawołał. - Do mnie!
Zaraz zebrało się wokół kilka osób, w tym również osobiści niewolnicy Adonisa, którzy przybyli wraz z nim i jego miłośnikiem. Z jednej z komnat na końcu korytarza wyszedł także ojciec Luana, który zbliżył się ze zmarszczonymi brwiami.
Na jego widok Adonis nieco się przeląkł i puścił Ot'a.
- Cóż to za krzyki z samego rana?! - zapytał rozgniewany.
- Wybacz panie. - Adonis pokłonił mu się - Lecz ten niewolnik - wskazał palcem na Ot'a. - Mnie znieważył i obraził. Nie zamierzam na to zezwolić. Oczekuję aby wymierzyć mu karę.
Ot patrzył na swojego dawnego pana z mieszaniną nadziei i lęku. Jego klatka piersiowa unosiła się w zawrotnym tempie. Miał nadzieję, że mężczyzna zaprzeczy, że zrobi cokolwiek, by go uchronić jednak... Czuł, że tak się nie stanie. Przecież od zawsze go nie znosił a po ostatniej sytuacji...
Ten prychnął jedynie.
- Znam go, wiem jak bardzo potrafi być bezczelny. Nie należy do mnie, gdyby tak było, uwierz mi chłopcze, nie zdobyłby się na takie zachowanie.
- Powinien stracić język - wycedził gniewnie Adonis a Ot rozszerzył oczy w panice tak wielkiej, że omal zabrakło mu tchu - Lecz... Jestem niezwykle łaskawy i nie lubuję się okrucieństwem - powiedział. - Sądzę, że kilka batów, odłuczą go takiego zachowania.
- Niech tak będzie - skinął głową starszy mężczyzna, po czym przeniósł wzrok na innych niewolników - Zabrać go i ukarać na forum, na postrach innym. Bezczelności względem wolnego obywatela tolerować nie zamierzam.
- Nie tylko wolnego obywatela. Mój ojciec jest Archontem! Pełni jeden z najwyższych urzędów w Atenach! - Adonis wypiął dumnie pierś, jednak mężczyzna nie zbyt przejął się jego wyznaniem. Przeniósł wzrok na trzymanego niewolnika.
Ot chciał się bronić. Chciał powiedzieć, że w niczym nie zawinił prócz próby uniknięcia gwałtu. Któż jednak by go wysłuchał?
Złapano go mocniej i zaczęto ciągnąć w stronę wyjścia. Nie szarpał się, nie próbował stawiać. To wszystko nie miało sensu. Był na przegranej pozycji. Był niewolnikiem. Jego słowo przeciw słowu Adonisa było warte nic.
Wyprowadzono go na dwór, na gorące słońce, które raziło w oczy i zaprowadzono pod jeden z niskich filarów, stojący w ogrodzie. Nie służył on pierwotnie do wymierzania jakiejkolwiek kary. Arteaz nie posiadał w końcu w swej willi, ani na jej posesji niczego takiego. Nie był okrutny, nie cieszył go widok przemocy. Rzadko karał kogokolwiek, a jeśli już to robił, nigdy na oczach innych. Nie upokarzał niewolników, nie dręczył ich. Ojciec Luana był jednak inny a Adonis zdawał się jeszcze gorszy.
Zmusili go do uklęknięcia i złapali za nadgarstki. Dwoje innych, dorosłych niewolników, których nigdy przedtem nie widział, trzymało go mocno za dłonie. Nie miał szans by się wyrwać. Nie miał na to sił. Z resztą, gdzie miałby pobiec? Gdzie się skryć? Jego jedynym ratunkiem był Luan, który teraz znajdował się gdzieś indziej. Gdzie był? Czy zdąży go ocalić nim zachloszczą go na śmierć?
Rozglądał się, szukając go wzrokiem. Dostrzegł jedynie Khaosa, który widząc jego przerażone spojrzenie, od razu zrozumiał, kogo poszukuje Ot. Wycofał się więc szybko, pozostawiając go już całkowicie samego.
- Gdzie jest zarządca? Ktokolwiek?! - odezwał się ojciec Luana. Adonis od razu się do niego zbliżył.
- Mam sługę, który w mym domu zajmuje się niewolnikami. Potrafi trzymać bat - powiedział, głową wskazując na wielkiego i silnego mężczyznę, który już po samej posturze wyglądał niezwykle groźnie a gdy podano mu bat, długi na kilka stóp, Ot pociągnął nosem.
Nie przeżyje tego. Nie zniesie tego. Zabiją go, zatłuką go na śmierć.
Zaraz po tym, jak to do niego dotarło, stało się coś jeszcze gorszego. Mężczyzna podszedł do niego i złapał za jego tunikę.
- N-nie! Proszę! To dar od mojego pana...! - zdążył zawołać jedynie Ot, nim jego tunika została rozerwana w pół, zwisając na jego biodrach.
Z oczu niewolnika spłynęły łzy żalu. A on sam zacisnął dłonie w pięści. Tak bardzo bał się bólu, tak bardzo bał się śmierci. Tak bardzo chciał aby Luan był przy nim. Nawet jeśli miałby na to patrzeć. Sama jego obecność. Poczucie, że nie jest sam...
Najpierw był świst. Głośny, przecinający powietrze a potem wrzask, który wydał z siebie tak głośny, że nie był w stanie go opanować. Ból był olbrzymi, niewyobrażalny, niemożliwy do zniesienia w milczeniu. Zaraz potem nadszedł drugi cios, który wyrwał z jego gardła jeszcze głośniejszy krzyk.
Próbował się wyrwać. Z całych sił walczył z próbą wyswobodzenia się z uścisku dwóch mężczyzn. Nie miał siły nawet klęczeć a co dopiero się ruszyć. Miał wrażenie, że uderzenia rozryły mu skórę aż do samych kości. Czuł zapach krwi. Łzy lały mu się po twarzy, mieszając z wydzieliną z nosa.
Był słaby. Był tak bardzo słaby. Kolejne kilka uderzeń sprawiało, że stracił dech, nie czując już nic poza bólem. Krzyczał tak głośno, tak nieopanowanie. Marzył tylko o tym by to się skończyło, nawet jeśli oznaczałoby jego śmierć.
- Luan... - wyszeptały jego usta - L-Luan... - starał się wołać, lecz jego suche usta nie były w stanie wyrzec ni słowa. - Panie... - błagał w myślach.
Niech mi pomoże. Niech przerwie to cierpienie lub je ukróci i pozbawi życia, byle tylko się to skończyło...
_________________________
No, więc sprawy się nieco skomplikowały. Samej żal mi Ot'a, i aż ciężko mi się pisało tę scenę oraz tę w następnym rozdziale.
Dacie radę wbić 70 gwiazdek? Postaram się od razu wam wrzucić kolejną część💛
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top