LXV Posmak czerwonego wina

Luan nie zdawał sobie sprawy, że wyjazd Genezjusza oraz uczta, jaka z tej okazji zostaje wydana będzie aż tak huczna. Od samego poranka Arteaz był nieprawdopodobnie zajęty. Pierwszy raz widział go też tak zirytowanego. Gdy po raz kolejny jedna z niewolnic zapytała, gdzie położyć malowane złotą farbą kwiaty, odrzekł uniesionym głosem:

- A jak ci się zdaje Heleno? - wskazał na poustawiane stoły, na których gdzieniegdzie rozłożone już były rośliny oraz ich płatki. - To nie taka trudność się rozejrzeć, prawda? - zapytał.

Dziewczynę, równie mocno co obserwującego chłopaka zaskoczył wybuch mężczyzny. Właściwie... Wybuchem gniewu tego nazwać nie wypadało. Był to bardziej ludzki odruch irytacji z nutką ironii, jednak przez to, że Arteaz nigdy nie zachowywał się w taki sposób, można to było porównać do wyprowadzenia z równowagi naprawdę cierpliwego mężczyzny.

- Wybacz mi panie - pokłoniła się nisko.

Zaraz jednak Arteaz ułożył dłonie na jej ramionach i odetchnął.

- Nie, to ja ciebie winienem prosić o wybaczenie. Bez potrzeby się unoszę. Masz prawo pytać. Zrozum mnie, dawno nie miewałem tak... Wielu gości. Może stałem się nieco odludkiem i zależy mi, aby wszystko przebiegło idealnie. - wyjaśnił, uśmiechając się ciepło.

To wyjaśnienie zdało się uspokoić czarnowłosą, wysoką kobietę, która skinęła tylko głową i uklękła na jednej z poduch, starannie układając kwiaty na narzuconej na stół białej tkaninie.

Sala wyglądała teraz na znacznie mniejszą. Stół, przy którym jadali był długi, jednak teraz, gdy dostawiono do niego kilkanaście innych, tworząc kształt podkowy, zdawał się pomieścić setki potraw i conajmniej setkę gości.

- Nie wiedziałem, że to będzie aż tak wielkie wydarzenie... - wymamrotał po cichu Luan, patrząc na Ota, który stał obok i równie ciekawsko wszystkiemu się przypatrywał.

- Ja też nie - pokręcił głową - Chyba nigdy nie byłem na... Aż tak wielkiej uczcie.

- Ani ja. Będzie tyle osób, podobno wszystkie komnaty gościnne są zagospodarowane, bo wielu gości przybywa z daleka.

- Wszystkie? - ciemnowłosy aż zamrugał - Przecież jest ich z dwadzieścia.

- Przystrajają też tę dużą altanę w ogrodzie i pare mniejszych. Arteaz sprowadził siedmiu muzyków.

- Niesamowite - niewolnik szeroko otwartymi oczami obserwował wszystko co dzieje się w pomieszczeniu. W końcu Luan pociągnął go lekko za ramię.

- Chodź Ot, nie będziemy przeszkadzać.

Wyszli na korytarz i wrócili do komnaty. Luan podszedł do skrzyni i po kolei zaczął wyciągać z niej swoje tuniki. Oglądał je dokładnie w zamyśleniu.

- Myślisz nad tym w co się ubrać, panie? - zapytał Ot, który w tym czasie przysiadł na łożu, przyglądając się dokładnie poczynaniom młodzieńca.

- Mhm... Sam nie wiem. Na pewno wiele osób zwróci na mnie uwagę, jako na eromenosa Arteaza. Muszę się dobrze prezentować. Z resztą, będą też inni Pederaści ze swoimi podopiecznymi. Nie mogą wyglądać lepiej niż ja - uśmiechnął się lekko.

Niewolnik wstał i zbliżył się do niego. Uklęknął przy skrzyni i wyjął parę strojów, samemu je oglądając.

- Tym nie musisz się martwić Luanie, niemożliwym jest by znalazł się ktokolwiek piękniejszy od ciebie - zapewnił, po czym wskazał na jedną z tunik. Wygladała na białą, lecz po bliższym przyjrzeniu się można było dostrzec jej lekko błękitny odcień. - Jeśli mogę... Wybrałbym tę na twoim miejscu.

Luan sięgnął po tkaninę i rozprostował ją w dłoniach. Była darem od Arteaza. Zdawało mu się, że dostał ją całkiem niedawno jednak, było to przecież po kilku dniach odkąd przybył do jego willi. Szmat czasu, niemal wieczność.

- Zupełnie o niej zapomniałem! - ucieszył się chłopak - Jest idealna, dziękuję - powiedział a potem zamyślił się. Znów sięgnął do skrzyni tym razem wyjmując beżową tunikę ze złotymi naszyciami na ramionach - Ty ubierz tą.

Ot spojrzał na niego z zaskoczeniem.

- Ja? Jak to... Przecież, to twoje ubrania panie. Nie wypada żebym...

- Oh, cicho bądź - wepchnął mu ją w dłonie - Dostałem ją od matki gdy byłem znacznie szczuplejszy. Teraz nabrałem przecież sił - uniósł dłoń i napiął mięśnie.

Rzeczywiście, był w dużo lepszej formie, jednak zdecydowanie nie był to prawdziwy powód ofiarowania niewolnikowi odzieży.

- Poza tym... Ja muszę się dobrze prezentować jako oblubieniec Arteaza. Jestem jego wizytówką. A ty jako mój przyjaciel, jesteś moją. To chyba oczywiste, że musisz wyglądać dobrze, prawda?

Ot uśmiechnął się szeroko, po czym sięgnął po dłoń Luana, unosząc ją do ust i składając na niej długi, pełen wdzięczności pocałunek.

- Dziękuję Pa... Luanie - rzekł, patrząc na niego z radością.

Młodzieniec również się uśmiechnął, po czym dotknął jego policzka i pogładził go lekko.

- Będzie ci pasować. Idealnie do twojej gładkiej, oliwkowej skóry - dodał, po czym wstał - Do tego założę wieniec, ten od Arteaza i jakieś błyskotki. Tobie też coś znajdę. Żeby nie myśleli, że nie dbam o ciebie.

Ot czuł niewyobrażalne szczęście. Uniósł tunikę Luana do ust i wciągnął nosem jej zapach. Pachniała tak samo jak jego pan. Kwieciście, świeżo i ładnie.

- O której się to zacznie? - zapytał Ot po chwili, gdy znów siedzieli na łożu.

- Nie wiem dokładnie... Wieczorem, gdy słońce już zajdzie. Mamy mało czasu. Najpierw kąpiel. Potem mnie wyolejujesz... Jeszcze pachnidła... Chyba będę musiał stać przed wejściem i witać gości - westchnął niechętnie - A ty może pomożesz innym niewolnikom w podawaniu do stołu?

- Oczywiście - pokiwał głową od razu Ot

- W takim razie nie traćmy czasu. Muszę być idealny. Ty z resztą też.

***

W kąpieli spędzili znacznie więcej czasu niż było to zamierzone. Poniekąd dlatego, że Luanowi niezwykle zależało, by tym razem naprawdę dobrze się prezentować. Dodatkowo poświęcił więc tyle samo uwagi na dokładne zadbanie o siebie jak i o niewolnika, którego samemu starannie nałożył olejek na skórę a potem kwieciste pachnidła. Mimo, że Ot wzbraniał się przed tym, po ochlapaniu go parę razy wodą, przestał się sprzeciwiać. Nawet samemu chlusnął Luanowi w twarz, co najpierw go przeraziło, jednak gdy młodzieniec zaśmiał się i oboje rozpoczęli iście intensywną bitwę, strach minął. Przypominali teraz niemal dwójkę małych dzieci, nie odczuwających żadnych trosk i zmartwień. Żadnych niepewności ani niepokoju. Brzechtali się w ciepłej wodzie, co jakiś czas zanurzając siebie na wzajem i chlapiąc wodą.

W końcu zmęczeni oparli głowy o jasne kafelki. Oddychali ciężko, lecz na ich twarzach wciąż widniały szerokie uśmiechy.

- Dość. - powiedział Luan - Nie mamy tyle czasu. Nie dzisiaj - westchnął i wyszedł z wody.

Ot podążył za nim a chłopak dokładnie zlustrował jego nagie ciało.

- Nie sądziłem, że masz aż tyle sił - przyznał, sięgając po miękki materiał, którym zaczął się wycierać. Niewolnik od razu chciał go w tym wyręczyć, ale pokręcił głową, rzucając mu drugi. Stracili już zbyt wiele czasu, lecz czy można było powiedzieć, że go zmarnowali? Nie... Zdecydowanie nie.

- Muszę mieć siłę by cię obronić - powiedział radośnie ciemnowłosy.

- Przed czym miałbyś mnie bronić? - zaciekawił się.

- Cóż... Przed wszystkim. Przed światem, przed wrogami, ludźmi, którzy ci źle życzą o ile w ogóle tacy są i... Przed tobą samym.

- Przede mną?

- Tak, czasem... Wybacz, że to powiem panie, mówisz straszne głupstwa. Nie wierzysz w siebie albo narzekasz, że coś nie idzie ci tak dobrze, jakbyś tego chciał. A to przecież głupie, bo jesteś idealny i czasem muszę ci o tym przypomnieć.

- Sądziłem, że mówisz to, by mnie pocieszyć. - przyznał Luan, wycierając z wody swoje włosy, ociekające wodą.

- Nie. Mówię to, bo to prawda - uśmiechnął się.

Luan zapatrzył się na niego przez chwilę, czując, że słowa wypowiadane przez niewolnika, naprawdę są szczere. Ot nigdy nie kłamał. On nie potrafił kłamać.

- Ty też jesteś idealny - rzekł, po czym oboje wyszli z łaźni.

Ubrał tunikę, obwiązał też w talii pozłacany sznur i założył parę bransolet na obydwie dłonie. Ot'a ubrał podobnie, lecz nadal tak, by jego status był wyraźny. Nie mial na sobie tyle biżuterii ani dodatków.

- To już czas, prawda? - zapytał Luan, oglądając się w zwierciadle. Ot w tym czasie zawiązywał sandały na jego łydce, robiąc to niezwykle delikatnie.

- Tak myślę, mam pójść z tobą?

- Powinieneś zająć się czymś innym, ale... Jesteś mój i to ja decyduję. Wolę żebyś był ze mną.

- Też wolę być przy tobie - skinął mu głową chłopak.

Oboje opuścili komnatę. Poruszenie jakie rozgrywało się nawet na cichych zazwyczaj korytarzach, było olbrzymie. Wszędzie kręciła się służba. Nosiła, to poduchy, to zastawę stołową, kielichy i tace przepełnione jedzeniem. Arteaza spotkali na centralnym dziedzińcu. Luan pochylił głowę w geście szacunku a Ot pokłonił się znacznie niżej i dłużej niż jego pan.

- Mój chłopcze - rzekł mężczyzna, patrząc na młodzieńca z podziwem - Wyglądasz pięknie - ucałował jego dłoń i uśmiechnął się. Spojrzał również na niewolnika, który stał tuż obok - Ty również dobrze się prezentujesz Ot.

- Dziękuję panie - chłopak pochylił głowę w podziękowaniu.

- Zaraz będą przybywać goście. Powitamy ich a następnie rozpoczniemy sympozjum. Odbędzie się ono w dwóch salach. W Andronie, zasiądą tylko mężczyźni. Kobiety, w tym twoja matka zajmą z kolei miejsce gynaikeionie.

- Dlaczego nie możemy ucztować wszyscy razem? - zapytał Luan.

- Taki jest zwyczaj. Męskie sprawy są inne niż kobiece. To naturalne. Wyjątkiem są święta. Gdy czcimy bogów, np Demeter lub Artymidę, jest pozwolenie by zasiadać do stołu wszyscy razem, jednak to nieczęste sytuacje. - wyjaśnił.

I może powiedziałby więcej, lecz wtedy przed główną bramą, stanęła lektyka, z której wysiadło dwóch mężczyzn odzianych w chitony. Arteaz z szerokimi ramionami powitał ich, przedstawiając swojego oblubieńca. Chwilę potem przybywało już goście jedni za drugimi. Luana już głowa bolała od ciągłego kłaniania się i uśmiechania.

- Jak ty to robisz? - wyszeptał do Ot'a, który przecież ilekroć ktoś do nich podchodził, stał z pochyloną głową, nisko spuszczając również ramiona i przygarniając plecy. Jako niewolnik, nie ważył się nawet unieść wzroku.

- Co takiego panie?

- Dajesz radę tak... Kłaniać się cały czas. Mnie już boli kark - rozmasował lekko wspomniane miejsce.

- Lata przyzwyczajenia. Dodatkowo wizja chłosty, za spoufalanie się jakoś mi się nie podoba - dodał z uśmiechem.

- Nie pozwoliłbym na to - powiedział z powagą Luan.

- Myślę, że... Nikt nie pytałby cię o zgodę.

- Niech tylko ktoś spróbuje to mu pokażę. Byłem najlepszy w całym gimnazjonie - roześmiał się cicho Luan a i Ot zachichotał.

Jego śmiech jednak ustał bardzo szybko, gdy zobaczył znaną lektykę stojącą pod bramą, a zaraz potem jej właścicieli.

Najpierw ojca, grubszego niż ostatnim razem. Może też bardziej osiwiałego niż przedtem. Później matkę, piękną jak zwykle, jednak zdało się że i jej przybyło zmarszczek na twarzy.

Ot bardzo szybko dostrzegł niepokój swojego pana i bez chwili wahania przesunął się nieco w bok, łapiąc go za rękę. Ścisnął ją, dając tym samym znak, że tutaj jest, że wszystko będzie w porządku.

- Będzie dobrze - zapewnił niemal bezgłośnie, pochylając się najniżej jak tylko umiał.

- Witajcie - Arteaz objął ramieniem jego ojca i skinął głową matce, która na widok Luana od razu zbliżyła się by go objąć.

- Mój syneczku! - zawołała radośnie z miną pełną wzruszenia.

- Kobieto... - Ojciec westchnął głęboko i odsunął jego matkę - Nie dziecko to już a niemal dorosły mężczyzna. Nie rób scen i nie wzbudzaj w nim wstydu - powiedział tym samym co zwykle suchym głosem. - Witaj - podał Luanowi dłoń, którą ten ucałował.

- Miło cię widzieć ojcze. I ciebie matko - zwrócił się do kobiety, która wpatrywała się w niego radośnie.

- Porozmawiamy później - rzekł tymczasem mężczyzna i odszedł wraz z nią.

Kolejnymi gośćmi był mężczyzna, zdawał się być w wieku Arteaza. Wraz z nim podążał z kolei młodzieniec, może tylko trochę starszy od Luana sądząc po jego chitonie. Wystawnym stroju, który nie był noszony przez młodszych chłopców.

- Luanie, poznaj Leandera. Mojego dobrego przyjaciela, oraz jego oblubieńca - Adonisa.

- Ah, więc to ten młodzieniec o którym mi pisałeś - powiedział mężczyzna i objął Luana serdecznie.

Następnie Luan i Adonis skinęli sobie głowami. Chłopak był ładny, miał jasne włosy, może nawet jaśniejsze niż Luan i szare oczy. Był jednak wyższy i budowę również miał silniejszą i umięśnioną.

- Witaj - rzekł Adonis - Dobrze, że będzie tu ktoś w moim wieku. Mam już dosyć siedzenia z samymi staruszkami - dodał ciszej i roześmiał się. Luan zrobił to samo. Chwilę potem młodzieniec przeniósł wzrok także na Ot'a.

- To mój niewolnik, Ot - powiedział na co chłopak uniósł głowę i spuścił spojrzenie.

- Witaj panie - rzekł.

Adonis uśmiechnął się jednym kącikiem ust. Nie odpowiedział jednak nic, bo wraz z miłośnikiem ruszyli w głąb auli.

- Dużo będzie jeszcze gości? - zapytał już nieco zmęczony tym powitalnym obrzędem Luan.

- Nie, czekamy jeszcze na kilka osób. Mają one jednak skłonności do spóźnień, więc jeśli nie zjawią się do zachodu słońca, powitamy ich już na uczcie.

- Dobrze - zgodził się Luan. Ku jego naszczęściu, wszyscy zjawili się na czas i nim słońce całkowicie zaszło, prześwietlając niebo w pięknym odcieniu pomarańczy, różu i purpury, zasiadał już na miękkiej podusze. Obok siedział Ot, który choć zmieszany, cieszył się, że Arteaz pozwolił mu zjeść z nimi. Po drugiej stronie Luana, siedział natomiast Adonis i paru innych młodzieńców, którzy żywo o czymś dyskutowali. Jego miłośnik zasiadał nieco dalej, otoczony wianuszkiem mężczyzn, jeden głośniejszy od drugiego. Starsi i młodsi. Wszyscy wysoko postawieni o najwyższych stanowiskach.

- Dajcie mi wina! - zwołał Adonis, unosząc pusty już kielich. Niewolnica od razu więc zbliżyła się, napełniając go niemal po brzegi. - A ty co? Nie pijesz? - zapytał chłopak, obracając się w stronę Luana.

Ten przygryzł wargi. Cóż miał powiedzieć? Arteaz nie pochwalał picia przez niego wina, lecz może w ten wyjątkowy dzień?

- Idź do niego i zapytaj o pozwolenie - szepnął do Ot'a, który od razu poderwał się na nogi. Obszedł stoły, co chwilę zajęło i nieco nieśmiało nachylił się nad Adteazem. Luan przygadał się temu z nadzieją. Po krótkiej chwili Ot wrócił do niego i nachylił się.

- Rzekł, że dziś możesz pić ile zechcesz, byle z umiarem - powiedział na co na ustach młodzieńca zawitał uśmiech. Spojrzał na swojego miłośnika i skinął mu głową z wdzięcznością, a ten odpowiedział jedynie unosząc kielich i pijąc jego zdrowie.

- Piję - odparł więc Adonisowi i samemu przywołał ruchem kobietę - Nalej mi również.

- O co pytałeś? - zapytał z ciekawością chłopak.

- O to jakie wino dziś jest podane. Są takie za którymi nie przepadam, ale to znajduje się wśród tych, za którymi przepadam - skłamał gładko i uniósł pełen już kielich - Twe zdrowie - powiedział, po czym upił łuk. Widząc jak Adonis zręcznie wypija całą zawartość, sam postanowił uczynić to samo. Zaraz potem nakazał nalać im raz jeszcze a potem kolejny.

- Nie chcesz? - zapytał, patrząc w stronę Ot'a, który jadł obecnie winogrona, oblizując się na ich słodki smak.

- Nie, nie lubię i nie powinienem. - pokręcił głową chłopak, po czym dodał szeptem - Poza tym, ktoś musi cię zaprowadzić do komnat gdy wypijesz za dużo.

Luan wywrócił oczami.

- Nic mi nie będzie - zapewnił.

- Pozwolisz mi wyjść na chwilę? Mam potrzebę - powiedział po jakimś czasie Ot na co Luan skinął głową.

Adonis przeniósł na niego wzrok, odprowadzając go wzrokiem, po czym sam też się podniósł.

- Pójdę się przewietrzyć i nakażę przynieść nam więcej. Chyba, że masz już dość... - zwiesił głos.

- Absolutnie, chętnie wypiję więcej - powiedział pewnie Luan, który coraz bardziej zaczynał się rozluźniać i wyciszać myśli.

Ten skinął wiec głową i opuścił salę. Rozejrzał się, a widząc że niewolnik Luana podąża w stronę tylnego wyjścia z willi, ruszył za nim. Oparł się o ścianę, w dłoni wciąż trzymając kielich pełen wina. Delektował się jego smakiem, aż nie dostrzegł Ot'a, wyłaniającego się z za zarośli.

- Niewolniku! - zawołał, na co chłopak obrócił się i szybkim krokiem podeszła do Adonisa. Skłonił się nisko.

- Tak panie?

- Pozwalam ci na siebie patrzeć, nie jestem jak tamci, szanuję niewolników... Zwłaszcza takich ładnych. - uśmiechnął się lekko.

Ot niepewnie uniósł wzrok. Jego ciemne oczy, teraz połyskujące w świetle księżyca wbiły się w twarz chłopaka. Wciąż pozostawały niespokojne.

- No, teraz lepiej - rzekł ten, po czym wysunął w jego stronę kielich - Twój pan nie pozwala ci pić, co? - zapytał.

Ot nie sięgnął po niego. Splótł dłonie przed sobą i znów spuścił wzrok.

- Pozwala panie...

- Tak? A zdawało mi się, że ci zabronił. Weź - zbliżył się do niego o krok - Nieco się odprężysz. Moi niewolnicy piją, ile zechcą. Nie ograniczam ich. Jestem dobrym panem.

- Dziękuję, ale... Wolałbym nie - rzekł nieśmiało, nie chcąc zabrzmieć niegrzecznie.

Adonis zmarszczył nieco brwi.

- To nie była prośba - samemu wsadził niewolnikowi kielich do ręki - Pij.

Ot drżącymi dłońmi objął więc przedmiot i niechętnie upił kilka łyków. Z trudem powstrzymał się od skrzywienia twarzy na ten gorzki, niesmaczny posmak.

- Smakuje? - zapytał ten i zbliżył się jeszcze bardziej. - Mogę dać ci więcej. Każę przynieść nam do komnaty cały dzban. Tylko dla nas...

Gdyby nie włosy, jakie opadały Ot'owi na czoło, Adonis z pewnością zobaczył by jego przerażone spojrzenie.

- Muszę wracać do pana - powiedział szybko, po czym oddał mu kielich - Dziękuję - dodał jeszcze i już chciał odejść, jednak Adonis złapał go za ramię.

- Niby taki posłuszny, a jednak charakterek masz. To dobrze, bo nie lubię takich wyuzdanych piesków. - uśmiechnął się - Nie zajmie to długo, wrócisz za chwilę.

- Proszę mnie panie zostawić. - Ot odsunął się jeszcze bardziej.

- Sam jeszcze do mnie przyjdziesz. - rzekł Adonis, po czym puścił go.

Ot bardzo szybko się pokłonił. Zrobił to niezdrabnie bez ani odrobiny gracji, po czym szybkim krokiem, niemal biegiem wrócił do sali.

Ten chłopak go przerażał. Naprawdę przerażał.

_________________________

Czy ktoś wyczuwa niebezpieczeństwo?
Ot z pewnością, pytanie czy słusznie.

Jak tam nowy rok? U mnie jak na razie magicznie nic się nie zmieniło, prócz planów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top