LXIV Dar dla księżyca

Na śniadanie przybyli spóźnieni. Wbiegli do komnaty jadalnej niemal jak burza i obaj przystanęli w tym samym momencie, widząc przy stole nie tylko Arteaza, ale także jego miłośnika wraz ze swoim niewolnikiem, który zawsze jadał u jego boku. Pogrążeni byli w rozmowie, jednak na ich widok umilkli.

Luan przełknął ślinę i pokłonił się krótko, najpierw swojemu miłośnikowi a następnie Genezjuszowi. Ot zrobił to samo, jednak jego ukłon trwał znacznie dłużej.

- Przepraszam mój panie - wysapał młodzieniec i uniósł wzrok. W jego spojrzeniu nie dostrzegł jednak przygany a jedynie spokój, łagodność i lekki uśmiech.

Uśmiech, który wyglądał jakby... Arteaz dobrze wiedział, co było powodem ich opóźnienia. Rumieńce na jego twarzy jeszcze bardziej się pogłębiły.

- Nic się nie stało, nic dziwnego, że spaliście tak długo, po wczorajszych wydarzeniach. - powiedział, po czym wskazał dłonią miejsce przed sobą - Usiądźcie.

Luan odetchnął z ulgą, po czym usiadł na miękkiej pufie. Mimo jej przyjemnego materiału, wyraz jego twarzy nieco się skrzywił pod wpływem bólu, gdy jego pośladki zetknęły się z siedziskiem.

Tymczasem Ot, który na powrót się wyprostował, powoli zaczął wycofywać się w stronę drzwi, chcąc przy nich stanąć, w razie gdyby jego pan sobie czegoś zażyczył. Jego policzki również były rumiane a czoło spocone. Gładkie, zawsze idealnie układające się włosy, teraz porozrzucane były na wszystkie strony w nieładzie.

- Ot? Nie zechcesz zjeść z nami? - zapytał tymczasem Arteaz.

Chłopak spiął się lekko i od razu zbliżył się do stołu. Wzrokiem zaczął szukać dogodnego miejsca. Czy powinien zająć je obok drugiego niewolnika? A może gdzieś przy samym końcu? Wtedy jednak z opresji wybawił go Luan.

- Usiądź koło mnie - powiedział, patrząc mu w oczy z lekkim uśmiechem.

Ten odwzajemnił go i z równie skrzywioną miną, przysiadł na poduszce.

Arteaz obserwował go dokładnie, przenosząc wzrok między nim a jego eromenosem. Zdawał się domyślać wszystkiego. Widzieć bardzo dokładnie podpuchnięte usta ich obojga. Rumiane, zaczerwienione twarze, błyszczące oczy i niechlujnie narzucone tuniki.

Luan zabrał się za jedzenie a Ot niepewnie śledząc jego ruchy, sięgał po to samo. Jadanie przy jednym stole z nimi wszystkimi zdawało się być tak... nie na miejscu a jednocześnie napawało go takim szczęściem. Choć może to po prostu o Luana chodziło i o to, że był tak blisko niego.

- Niedługo mój kochany Genezjusz nas opuszcza - rzekł nagle Arteaz - Z tej okazji zdecydowałem zorganizować zabawę. Co o tym sądzisz, mój chłopcze?

Jasnowłosy spojrzał na niego i po przełknięciu jedzenia, pokiwał głową.

- To bardzo dobra myśl. - zgodził się - Należy właściwie odprawić twojego miłośnika - spojrzał na Genezjusza.

- Przybędzie wiele osób w tym twoi rodziciele - dodał powoli. - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciw?

Dłoń z figą, zmierzająca do ust, zatrzymała się w pół ruchu i choć po chwili odnalazła drogę, nie dało się niezauważyć tego momentu zawahania.

- Oczywiście, że nie... - wymamrotał - Nie widziałem ich wiele tygodni. Stęskniłem się - dodał i znów zaczął jeść.

W istocie tęsknił jedynie za matką. Spotkanie ojca, nie było dla niego najwspanialszą wiadomością, jednak... Może przesadzał?

- Jeśli sobie nie życzysz... - kontynuował tymczasem jego miłośnik.

- Jakże bym mógł. Brakiem szacunku byłoby gdybym nie chciał ugościć własnych rodziców. - powiedział młodzieniec i wysilił się na lekki uśmiech.

Ot widział jednak w jego oczach dozę niepewności i dobrze znał jej przyczynę. Sam czuł to samo.

- Przybędzie paru moich przyjaciół, niektórzy z nich sami są pederastami. Może zaprzyjaźnisz się z innymi młodzieńcami?

- Z chęcią - przyznał już nieco spokojniej.

Arteaz skinął głową z zadowoleniem.

- Nie jest to absolutnie potrzebne. - wtrącił z kolei Genezjusz - Zabawy, uczty... Ja już mam swoje lata. Wyprawiasz mnie, jakbym był samym bogiem.

Mężczyzna sięgnął po dłoń starca i ucałował czule jej wierzch.

- Dla mnie jesteś na równi nawet i z samym Zeusem. - rzekł - Prowadziłeś mnie i wskazywałeś drogę tak wiele razy. I wciąż to robisz. Bez uroczystości cię nie pożegnam.

Genezjusz znów chciał coś rzec, wyprzedził go jednak Argus.

- Nie zaprzeczaj Genezjuszu, przyda ci się nieco rozrywki. Wrócimy do naszych szarych ścian i znów będziesz męczył się tylko z moją obecnością.

- Na takie zmęczenie nie narzekam. - ten uśmiechnął się, i nie protestował już więcej.

Po zakończeniu śniadania, udali się na spacer a Luan zdecydował, że pragnie kąpieli.

- Nie podoba mi się ten pomysł... - powiedział chłopak, marszcząc lekko brwi, gdy przemierzali korytarze domu miłośnika.

- Ten z przybyciem twojego ojca, panie?

- Mhm... Po tym co było ostatnim razem... - pokręcił głową.

- Nie nastawiaj się tak... Może nie będzie wcale tak źle. Ostatnio go sprowokowałem i... Nie zachowałem się jak należy...

Luan zatrzymał się wpół kroku. Spojrzał niewolnikowi prosto w oczy i ujął w dłonie jego twarz.

- Nie. Ty nie zrobiłeś nic złego. Zachowałeś się... Dużo lepiej niż ja i... Pokazałeś, jak dobrym przyjacielem jesteś. To ja zawiniłem, nie ochroniłem cię. Teraz nie odstąpię cię na krok. Niech tylko ojciec śmie krzywo na ciebie spojrzeć to... Pożałuje.

Ot uśmiechnął się lekko. Zawsze gdy Luan nazywał go przyjacielem w jego sercu robiło się tak ciepło i miło. Ostatnio zdawał się robić to znacznie częściej.

Ruszyli do łaźni. Luan zrzucił z siebie ubranie i wszedł do wody, mrucząc z zadowolenia, gdy jej ciepło rozlało się po jego ciele. Ot sięgnął po gąbki i zaczął delikatnie przemywać jego skórę.

- Podobało ci się dzisiaj...? - zapytał po chwili milczenia jasnowłosy.

Ot drgnął i przygryzł wargi. Na samo wspomnienie poranka zrobiło mu się gorąco. A może to jedynie temperatura wody była tak duża?

- Bardzo mój panie... - powiedział nieśmiało.

- Chcesz... Kiedyś zrobić to jeszcze raz? - tym razem to Luan drgnął.

- Tak panie - skinął głową jego niewolnik. Luan odpowiedział jedynie uśmiechem. 

Ot po dokładnym umyciu jego ciała, odłożył gąbkę na bok.

- Życzysz sobie jeszcze odpocząć czy mam iść po olejki?

- A ty się nie myjesz?

- Eee, chciałem zrobić to, gdy ci usłużę, jeśli się zgodzisz...

- Dlaczego nie teraz...? - uniósł jego oko, i uniósł się nieco wyżej, opierając o kamienną ścianę plecami.

- Łaźnie niewolników są gdzieś indziej. Nie powinienem...

- A jeśli ci rozkażę...?

Ot uśmiechnął się lekko.

- Nie musisz mi rozkazywać bym chciał zostać tutaj z tobą jednak... Zawsze wygodniej jest mi myć się z innymi. Łatwiej dosięgnąć do pleców i... Samemu jest trudno.

- Całe szczęście nie jesteś tutaj sam... - Luan sięgnął po gąbkę i odwrócił go dłońmi tyłem do siebie. Namoczył ją w wodzie i dolał różanego olejku.

Delikatnie przesuwał nią po jego skórze, wdychając przyjemny zapach.

- Nie chcę żeby dotykał cię ktokolwiek inny prócz mnie... - powiedział cicho.

- Nikomu nie dałbym się dotknąć tak jak tobie panie... - zapewnił niewolnik, odprężając przyjemnie spięte mięśnie.

Luan nic na to nie odpowiedział, zamyślił się jedynie, zmieniając pole przesuwania się myjki na jego ramiona.

- Jesteś moim przyjacielem, prawda...? - zapytał w końcu.

To pytanie zaskoczyło niewolnika na tyle, że odwrócił się i spojrzał na niego z zaskoczeniem.

- O-oczywiście panie... Jestem twoim sługą i Twoją własnością... Możesz powiedzieć mi o wszystkim, nie zdradzę niczego... Nigdy! - zapewnił szybko.

Chłopak wywrócił oczami.

- Nie o tym mówię... Nie pytam czy jesteś moją własnością, ani niewolnikiem czy służącym... Tylko... Czy jesteś moim przyjacielem, takim naprawdę...?

- Zawsze bardzo chciałem nim być, ale...

- Ale...? - glos jasnowłosego zadrżał.

- Ale niewolnik nie może być chyba przyjacielem swojego pana... Nie jestem ci równy...

- Arteaz powiedział, że przyjaźń to rodzaj miłości. To co robiliśmy dziś rano to też miłość a ileż to panów uprawia taką miłość z niewolnikami. To wszystko się łączy Ot.

- Jeśli tak... Jestem twoim przyjacielem z całego serca i duszy - szepnął ze wzruszeniem.

- A ja dla ciebie... Też jestem?

Ot uśmiechnął się ciepło, ukazując wyraźnie swoje dołeczki w policzkach.

- Oczywiście panie... Nie mógłbym sobie wymarzyć lepszego...

Luan również się na to uśmiechnął i znów sięgnął po gąbkę, zaczynając tym razem obmywać jego obojczyki i klatkę piersiową.

- Skoro więc jesteśmy przyjaciółmi... Mów do mnie jak do przyjaciela.

- To znaczy?

- Luan. Po prostu. Chcę byś mnie tak nazywał. Chyba nigdy nie słyszałem swojego imienia z twoich ust.

Ot obruszył się natychmiast.

- Mam... mówić ci po imieniu panie? Przecież to... nie wypada - spuścił wzrok na swoje zaniżone poniżej łokci ręce. - To tak jakbym nie miał do ciebie szacunku...

- Uważasz że Argus nie ma szacunku do Genezjusza?

- Nie... Ma go oczywiście...

- A zwraca się do niego po imieniu. Nawet dziś podczas posiłku wśród nas wszystkich. On go za to nie gani...

- Tak panie, ale oni są... Oni są tacy mądrzy i wiedzą już wszystko o świecie. Gdybym spotkał Argusa na Agorze w życiu bym nie pomyślał, że jest niewolnikiem...

- My też kiedyś tacy będziemy. Nauczysz się wszystkiego co wiem ja a ty tego, co wiesz ty, ale zaczniemy od tego, że chcę usłyszeć jak mowisz moje imię. Zrób to... Proszę - jego niebieskie oczy wbiły się w twarz niewolnika w intensywnym oczekiwaniu.

- Nie musisz mnie o nic prosić... Luanie.

Chłopak uśmiechnął się.

- W twoich ustach wszystko brzmi ładniej - odetchnął i ułożył głowę na jego ramieniu

- Luan... - powtórzył szeptem Ot - Luan... To bardzo ładne imię, co oznacza? - dłonią zaczął gładzić plecy swojego pana.

- Luan oznacza... A właściwie Luandos, bo to moje pełne imię, znaczy blask księżyca, albo sam księżyc. Urodziłem się w dzień pełni, gdy noc była bardzo jasna. Matka mówiła, że sama bogini księżyca - Selene rozwiała wszelkie chmury na niebie, by noc była jasna i gwieździsta gdy przychodziłem na świat.

Ot słuchał tego z prawdziwym zaciekawieniem.

- To piękne znaczenie. Luandos... - powtórzył powoli - Nie słyszałem by ktokolwiek kiedyś cię tak nazywał.

- Rzadko. Gdy ojciec zabrał mnie pierwszy raz do towarzystwa bym poznał ważne osobistości, nakazał mi się tak przedstawić. No, i matka czasem gdy jej zaszedłem za skórę tak mnie wołała, ale szczerze nie znosiłem tego więc i ty tak do mnie nie mów.

- Wybacz pa... Luanie - poprawił się ciemnowłosy.

- A ty? Twoje imię pasuje do ciebie tak idealnie, ale choć znam wiele znaczeń, o tym nie mam pojęcia. - przyznał.

- Cóż, to może dlatego, że to ty mnie tak nazwałeś, gdy byliśmy mali. Powiedziałeś na mnie Ot i tak zostało. To najpiękniejsze imię jakie mogłeś mi nadać.

Luan spojrzał na niego zdziwiony. Wrócił do mycia jego ciała.

- Nie przypominam sobie tego. To musiało być dawno temu... Jednak, imię przecież jakieś musiałeś mieć.

Ot wzruszył ramionami.

- Niewolnicy, którzy są urodzeni w niewoli nie mają imion. Gdy jednak trafiłem do twego domu, twoja matka nadała mi imię Dotos. Oznacza ono dar, lub prezent. Ofiarowanie, ponieważ kupili mnie dla ciebie i byłem dla ciebie. Miałem żyć dla ciebie... - uśmiechnął się lekko. - Ale ty nie umiałeś go wymówić, więc pozbyłeś się początku i końcówki. Tak też został Ot.

- Moja matka nigdy nie miała wyobraźni. - Luan wywrócił oczami - Ot brzmi dobrze, ale jeśli zrobisz coś złego albo mnie rozgniewasz, będę do ciebie mówił "Dotosie, jak mogłeś" albo "Dotosie, twoje zachowanie jest niegodne osoby którą zwę przyjacielem" - powiedział, zmieniając barwę głosu na znacznie grubszą i zabawniejszą.

Obaj się zaśmiali.

- Obyś nigdy nie musiał tak mówić - powiedział jedynie niewolnik - Idziemy? Chyba niedługo zaczynasz lekcje. Twój miłośnik zapewne już wrócił ze spaceru...

Luan od razu się podniósł.

- Racja, zupełnie zapomniałem. Dotosie, to twoja wina - powiedział, znów używając zmienionego głosu a potem się zaśmiał - Chodź Ot, przypominam, że nie tylko ja się uczę, ale też ty. Sam cierpiał nie będę.

Niewolnik wywrócił oczami z rozbawieniem i wyszedł za nim z wody.

Czuł się... Jakby wszystko wokół niego się zmieniło. Zmieniło na lepsze.

_______________________

Zmiany, zmiany i zmiany.
Jak tam wam się podobało?

Ps. Co powiecie na jakieś nowe opowiadanie w mitologicznym, greckim klimacie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top