LXII Jedyny taki na świecie
Luan obudził się wyjątkowo wyspany i w wyjątkowo dobrym nastroju. Złość dnia poprzedniego zupełnie zniknęła. Przeważnie tak jednak miewał. Matka raz nawet porównała go do kobiety, co zdecydowanie nie było komplementem.
Podobno emocje władały nim szalenie i równie szybko go opuszczały. Po wielkiej burzy, trwającej cały wieczór następnego dnia zawsze budził go wschód słońca. Piękny i czysty. Matka twierdziła, że on był tą burzą i wschodem. Choć wgłębi siebie nigdy się z nią w tej kwestii nie spierał.
Powoli uchylił oczy. Czuł, że jest jeszcze wcześnie. Słońce bowiem dopiero delikatnie oświetlało ściany jego sypialni. Zazwyczaj gdy się budził, promienie muskały już jego twarz, barwiąc całe pomieszczenie. Dziś jednak dopiero rozpoczął się świt.
Zamrugał, chcąc przyzwyczaić oczy do światła i jak zwykle miał w zwyczaju obrócił się na bok, chcąc spojrzeć na Ot'a. Ostatnio bardzo polubił obserwowanie go gdy jeszcze spał. Było w tym coś relaksującego. Patrzenie na to, jak jego usta są lekko rozchylone. Włosy w nieładzie przysłaniają czoło, oczy i policzki oraz szczupłe ramiona, obwiązane jedynie niedbale białym materiałem.
Powinienem kupić mu nowe ubrania - stwierdził Luan. - W końcu nie jest to byle jaki niewolnik pracujący w kopalni czy porcie a jego osobisty sługa. Jego Ot... Nie może chodzić w łachmanach. Snu też się to tyczy.
Po tej myśli, zmarszczył brwi, gdy dostrzegł, że łóżko obok jest puste.
Ot często wstawał wcześnie by wykonać poranne obowiązki, ale teraz przeczucie mówiło mu, że wcale nie o to chodzi.
No tak, wczoraj mnie zirytował. Kazałem mu spać na ziemi - uświadomił sobie i obrócił się na plecy by ponownie przewrócić na brzuch i tym samym znaleźć na samym brzegu łoża.
Podłoga też była pusta. Nie było na niej też żadnego koca ni poduszki.
Mam nadzieję, że nie spał na samej podłodze, bo jeszcze się rozchoruje.
Westchnął głęboko.
Wtedy też usłyszał dźwięk dobiegający z wnętrza komnaty. Od razu spojrzał w tamtą stronę i dostrzegł swojego niewolnika.
Ten klęczał przed samym łóżkiem. Głowę miał spuszczoną. Jego pozycja była idealnie wyprostowana. Właśnie taka, jakiej od niewolników zawsze wymagał jego ojciec. Dla niego nigdy nie miało to znaczenia. Cóż za różnica czy łopatki są złączone czy nie. Bzdura...
Jednak to nie wszystko co jako pierwsze ujrzał Luan. Zauważył też że Ot na wyprostowanych dłoniach trzyma jakiś przedmiot.
- Ot? - zapytał, nie do końca rozumiejąc co ten wyczynia.
Nagły ruch ciała chłopaka musiał wskazywać na to, że ten nie spodziewał się iż jego pan już się obudził.
Drgnął i uniósł głowę.
- Dzień dobry... Panie - wyjąkał bardzo cicho, drżącym głosem.
- Witaj... - odparł mu na to Luan - Co... ty tu robisz? - uniósł się i zbliżył do końca łóżka. Spuścił stopy na ziemię, czując chłód zimnej posadzki.
Dopiero teraz dostrzegł, że po policzkach niewolnika płyną łzy.
- Mam... S-sobie iść Panie? - zapytał tak łamliwym głosem, że ledwie go zrozumiał.
- Iść? Gdzie chcesz iść? - zmarszczył brwi. Momentami nie pojmował zachowania swojego niewolnika.
Teraz... Teraz był właśnie taki moment.
Ot nie odpowiedział na jego słowa, zaciskając usta. Znał już go dobrze na tyle, by wiedzieć, że robi tak, gdy nie chce by jego usta opuściły jakieś niechciane słowa. Słowa lub... Głęboki rodzący się szloch, który i tak był słyszalny.
- O-odsyłasz mnie panie...? Odsyłasz do rodzinnego domu? - powiedział jednym tchem.
- Dlaczego miałbym odesłać cię do swojego starego domu? Na cóż miałbyś być tam potrzebny? - zapytał, nic zupełnie nie rozumiejąc.
Czy on oszalał? O czym mówił i skąd taki niemądry pomysł pojawił się w jego głowie.
Ot tym razem nie próbował nawet powstrzymać płaczu. Załkał żałośnie i spuścił głowę.
Miał nadzieję, że skoro jego pan go nie chce tutaj, to może odeśle go do dawnego domu. Jeśli jednak nie chciał widzieć go nawet tam, oznaczało to tylko jedno. Oznaczało to najgorszą myśl, jakiej obawiał się od bardzo dawna, ilekroć swojego pana rozgniewał.
Natchniony dziwnym impulsem, którego sam nie rozumiał, odrzucił trzymany wcześniej przedmiot na podłogę i zbliżył się do swojego pana tak szybko, jak tylko mógł przemieszczając się na kolanach. Przylgnął do jego nóg i uniósł głowę, patrząc Luanowi głęboko w oczy.
Może nie powinien. Nie... Na pewno nie powinien patrzeć w oczy swojemu Panu. Wiele razy go tego uczono i wiele razy karano za nieprzestrzeganie tego rozkazu a mimo to czuł... Czuł, że teraz musi poszukać właśnie w tych jasnych oczach losu, jaki chce zgotować mu jego Pan. Chciał znaleźć w nich odrobinę litości, miłosierdzia. Wybaczenia choć tak małego, by pozwolić mu zostać i trwać przy nim nawet jeśli miałby zostać oddalony do najdalszych prac domu jego miłośnika. Nawet jeśli zakazano by mu patrzeć na niego i mu służyć. Wszystko, byle tylko nie sprzedawał go na targu niewolników.
- Panie...! - zapłakał, wbijając swoje oczy w te należące do niego. - Nie odsyłaj mnie! Nie sprzedawaj innemu Panu... Nie rób mi tego... - wyszlochał drżącym głosem. Zaraz jednak zreflektował się - Wiem... Nie mam prawa cię o nic prosić, bo nie jestem warty niczego, ale błagam... Nie oddalaj mnie od siebie...
Oczy Luana wpatrywały się w niego intensywnie.
Zwariował. Zupełnie już zwariował - mówiły jego myśli, jednak nie potrafił wydusić słowa. Patrzył w te żałosne, ciemne i piękne oczy, iskrzące się teraz od tysiąca łez.
Wtedy jednak chłopiec opuścił głowę, dotykając czołem jego kolan. Nie przestał jednak mówić dalej.
- Zawiodłem cię... Zawstydziłem i... Ale ja dla ciebie ...! Nie wiedziałem...! Nie chciałem...! Ale zrobiłem źle! - znów uniósł głowę - Ukarz mnie panie, zrób to jak tylko zechcesz, wychłoszcz mnie! - odkleił się od jego nóg i odpełznał, biorąc w dłonie ten przedmiot, który trzymał gdy się przebudził.
Luan wcześniej nie dostrzegł, czym dokładnie był, lecz teraz widział wyraźnie. Nie było to nic innego, jak bat. Długi z wieloma końcami, na których zaplecione były w większe i mniejsze kulki ostre rzemienie.
Luan aż się wzdrygnął na samą myśl, jak wiele bólu i cierpienia musiałoby sprawić uderzenie czymś takim. Zaraz też naszła go myśl, która wprawiła go w gniew.
Czy Ot sądził, że byłby zdolny uderzyć go czymś takim? Miał go za tak bezdusznego?
- Wychłoszcz mnie, chłoszcz codziennie. Zniosę to wszystko, nie uronię ani jednej łzy i będę służył ci jak najlepiej! - kontynuował swój wywód Ot, trzymając bicz w dłoniach. Ponownie przylgnął do jego nóg. - Ale nie sprzedawaj mnie! Nie zostawiaj mnie! Nie opuszczaj mnie... Ja... J-ja tego nie wytrzymam - zwiesił głowę - Proszę... Proszę Panie...
Nastała cisza, przerywana jedynie kwileniem i łkaniem niewolnika. Słone krople skapywały mu na uda, powodując uczucie chłodu. Wtedy też Luan wyrwany z osłupienia, zerwał się na nogi i odszedł dwa kroki.
- Uspokój się! Uspokój w tej chwili! - zażądał groźnie, na co Ot z trudem wstrzymał dalsze zawodzenie. - O czym ty mówisz? Czy postradaleś rozum?! - spojrzał ponownie na bat i skrzywił się - Czemu miałbym cię sprzedawać i... Za co miałbym cię bić... Jeszcze czymś takim?! - popatrzył na bat z obrzydzeniem - Jestem aż tak okrutny? Czy kiedykolwiek zbiłem kogoś czymś takim? Jeszcze ciebie? Mojego niewolnika? Moją własność? Mojego przyjaciela?! - krzyknął, nie mogąc pohamować złości.
Ot słuchał jego słuch z równym zaskoczeniem, co on jego przed chwilą. Oczy miał szeroko otwarte, lecz łzy wciąż płynęły po jego policzkach.
- Jestem dla ciebie potworem...? - zapytał już spokojnie, jednak w jego głosie wybrzmiała nutka żalu.
- N-nie Panie! Nie! - pokręcił głową chłopiec i zbliżył się do niego. - Nie jesteś! Jesteś dobry dla mnie i...
- Więc dlaczego? Dlaczego płaczesz i zachowujesz się tak? Zrobiłeś coś o czym nie wiem...?
- Panie... Zrobiłem przecież coś strasznie złego. Wczoraj gdy...
- Wczoraj? Mówisz o tym, co widziałeś gdy wszedłeś do komnaty Arteaza? Przecież ukarałem cię... - westchnął głęboko.
Spokój, spokój i tylko spokój może cię uratować - przypomniał sobie słowa miłośnika i znów wziął parę oddechów.
Ot tymczasem patrzył na niego z dezorientacją.
- Kazałem ci spać na ziemii, to była twoja kara a i tak... I tak nie powinienem był cię za to karać - stwierdził już spokojniej.
- Panie j-ja... Ja nie rozumiem - pociągnął nosem Ot. Łzy spływały mu po brodzie, teraz kąpiąc na podłogę. Ten widok był tak smutny i przejmujący, że Luan nie mógł się powstrzymać od kucnięcia naprzeciw niego i otarcia mu ich dłońmi.
- Rozzłościłem się wczoraj a nie zrobiłeś nic złego - westchnął - Zachowałeś się... Dobrze. Chciałeś mnie ocalić. Mogłeś za to stracić życie... Postawiłeś się Arteazowi. Jako niewolnik, za takie wykroczenie inny Pan mógłby odebrać ci życie a ty... Nie zawahałeś się - powiedział z rozczuleniem.
Dopiero teraz z mocą to do niego dotarło. Ot chciał go chronić. Był w stanie stracić swoje życie by ocalić jego. Jego honor... Dumę...
- Chroniłeś mnie... Gdyby naprawdę coś mi zagrażało - zaczął ze wzruszeniem - Ty byłbyś koło mnie. Będąc słabym i nie potrafiąc walczyć... Chroniłbyś mnie... - ściszył głos, głaszcząc dłonią jego policzek.
- Panie... - wyszeptał Ot ledwie słyszalnie - Za ciebie oddałbym życie...
- Wiem... Wiem, że by tak było - skinął głową Luan - Byłem zły, bo w istocie wczoraj nic mi nie zagrażało... Przeszkodziłeś w czymś, co było dla mnie wstydliwe, dlatego wpadłem w gniew. Nie powinienem był krzyczeć na ciebie a tym bardziej podnieść na ciebie ręki - pogładził miejsce, z którym wczorajszego wieczora zetknęła się jego dłoń - Przepraszam... Wybacz mi... Czasem... Nie potrafię być dobry dla ciebie - westchnął.
Of który dotychczas jedynie patrzył na Luana z zaskoczeniem, teraz wpatrywał się w niego w takim szoku, że nie wiedział co na to powiedzieć.
Może jego pan go sprawdzał? Może to był jakiś żart...
Delikatnie dotknął dłonią ręki, która gładziła jego policzek, po czym ucałował jej wierzch.
- Panie... Jesteś najlepszym panem jakiego miałem. Jesteś... Jesteś dla mnie wszystkim. Całym moim życiem. Całym światem... - wydukał.
- Ty też... Znaczysz dla mnie wiele - powiedział niepewnie Luan nie wiedząc, skąd w nim nagła potrzeba wyznania tego. - Nie mógłbym cię odsunąć. Nie mógłbym odesłać a tym bardziej nie mógłbym sprzedać cię nikomu innemu. I to sie nigdy nie stanie... - rzekł z mocą.
Na twarzy niewolnika pojawił się delikatny uśmiech a na policzkach znów pojawiły te charakterystyczne dołeczki.
- J-ja... Bałem się panie - wyznał Ot - Myślałem, że mój czym jest niewybaczalny, że... Po tym co zrobiłem.
- Cokolwiek nie zrobisz, nigdy cię nie odeślę - obiecał Luan - Nigdy też nie zbiję cię czymś takim - spojrzał na bat - Jak mogłeś w ogóle tak pomyśleć...?
- Ja... - Ot przygryzł wargi. Wstyd na jego twarzy był widoczny. Rumieńce oblały całe policzki aż po końcówki uszu.
- Nie ważne - machnął dłonią Luan i delikatnie pogładził go po odsłoniętym, nieco kościstym ramieniu. Chcąc zmienić temat na nieco przyjemniejszy dodał - Jesteś strasznie chudy, mam nadzieję, że jesz gdy jest na to pora?
Ot otworzył usta. Szybko je jednak zamknął. Był pewien, że jego pan wyczuje kłamstwo. Był pewien, że będzie wiedział, jeśli choćby powie coś, nie do końca będącego prawdą lub jedynie jej połową.
- Staram się panie jednak... Czasami nie mam na to czasu.
- Będziesz więc jadł ze mną. Nie tylko posiłki, które spożywam z Arteazem ale też te tutaj. - powiedział i na same te słowa zaburczało mu w brzuchu. - Właśnie, idź i każ przygotować nam posiłek - zarządził.
- Co mam... Nakazać przynieść dla mnie? - zapytał Ot.
Ten na to przekręcił głowę. Czasem miał wrażenie, że aby niewolnik coś zrozumiał, należy mu to powtórzyć kilka razy i to najlepiej wprost.
- To co dla mnie, chyba nie masz szczególnych życzeń? - uniósł brew, uśmiechając się lekko.
- N-nie! Oczywiście że nie... - powiedział przestraszony.
Zupełnie jakby miał być zaraz uznanym przez niego za chciwego lub kapryśnego. Niewdzięcznego... On, Ot - wzór idealnego niewolnika.
Tak, tak właśnie o nim sądził. Ostatnimi tygodniami jeszcze bardziej. Zdarzały mu się błędy, jednak nie były one już tak przez niego zauważalne, jak kiedyś. Miały mniejszą wartość, gdyż nigdy nie były poważne. Nie miał wątpliwości co do tego, że Ot jest mu wierny, że go nie zdradzi ani jego tajemnic, oraz że nie przyniesie mu wstydu. A to przecież właśnie definiowało idealnego niewolnika.
Jak mawiał jego ojciec - "Dobry niewolnik to ten lojalny, pracowity i prawdomówny. Ułożony i dobrze wychowany."
On sam uważał, że jest to coś znacznie więcej, lecz nie potrafił dokładnie zdefiniować co. Wiedział jedno, Ot był kimś właśnie takim.
Jedzenie przyniesiono im szybko. Ot wciąż czuł się niepewnie, siadając z nim do stołu i jedząc na przeciw niego.
- Więc... Nie jesteś na mnie zły? - zapytał cicho, wpatrzony w Luana sarnimi oczami.
Ten westchnął - Nie, nie jestem zły. Postąpiłeś dobrze, to... Ja zachowałem się niewłaściwie. Masz do mnie żal?
- N-nie! Nigdy! Jakże bym mógł panie...
- W takim razie sprawa zamknięta. Nie ma po co do niej wracać.
Zajęli się jedzeniem. Ot jednak wciąż wyglądał na niepewnego.
- Hm? - wymruczał ten, gdy chłopak znów zamiast jeść, wlepiał w niego wzrok.
- Ja... Chciałbym jeszcze o coś zapytać ale... To nie jest chyba na miejscu... - rzekł z obawą w głosie.
- Mów - zachęcił go Luan, delektując się smakiem owoców figowych.
- Powiedziałeś, że... To co robił Arteaz nie było karą. Czym więc to... Było?
Luan zamarł na chwilę. Czy opowiadanie swojemu niewolnikowi o czymś takim było na miejscu? A może wręcz przeciwnie? Powinien wiedzieć by więcej nie reagować w taki sposób?
- Cóż... To... Było przyjemne.
- Przyjemne? - Ot wyszczerzył oczy - Przecież on... Cię uderzył.
- Tak - skinął głową Luan.
- Bicie boli... - na twarzy ciemnowłosego dostrzec można było setki myśli.
- I bolało, ale to był... Dobry ból. - wyjaśnił, nie do końca wiedząc, jak dobrać słowa.
- Dobry... Ból?
- Mhm... Taki, który sprawia, że czujesz się dobrze.
Ot patrzył na niego tak, jakby oszalał. Doświadczył różnorakiego bólu i żadnego z nich nie mógł określić jako przyjemny. Wręcz przeciwnie. Ten ból który znał, zostawił ślady i blizny, wyciskał łzy z oczu i błagania z ust. Jak coś takiego można było nazwać przyjemnym. Nie pojmował tego.
Widząc jego wzrok Luan westchnął i wytarł usta ręką.
- Pokaże ci - zdecydował.
Tym razem oczy niewolnika już w ogóle były wielkości porcelanowych talerzy.
- Nie bój się, jeśli ci się nie spodoba, przerwiemy - zapewnił Luan, wstając od stołu.
A Ot, chcąc nie chcąc, wstał w jego ślady.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top