LXI Gesty pojmowane inaczej i ich konsekwencje
Przyjemność rozpierała jego ciało. Ciepło targało ciałem a ciarki przechodziły od karku aż po same stopy. Drżał spazmatycznie. Jego jęki i krzyki przepełnione za równo chęcią spełnienia, jak i zaskoczenia z każdym następnym uderzeniem, wzmagały się.
Nie były to jednak okrzyki bólu czy cierpienia. Wręcz przeciwnie. Czuł, jakby ten jeden silny spazm ciała, do którego sam potrafił doprowadzić swoje ciało zaledwie raz podczas samozaspokajania się, teraz pojawił się już kilka, jak nie kilkanaście razy.
Oczy szkliły się. Skóra piekła a on?
On chciał więcej. Chciał by to nigdy się nie skończyło.
Wtedy, gdy to niesamowite uczucie rozchodziło się po jego ciele i znów był na skraju kolejnego mocnego mrowienia w podbrzuszu rozległ się huk.
Ktoś wszedł do pomieszczenia.
Nie. Nie wszedł, gdyż wejściem nazwać tego nie mógł. Wpadł, wdarł się. Wbiegł wściekłe niczym tygrys.
Wszystkie rozszalałe zmysły skupiły się tylko na tym, odbierając mu to wspaniałe uczucie. Otworzył oczy i obrócił głowę, dotychczas skrytą w jedwabnej pościeli. Jego pięści rozluźniły się, puszczając materiał.
Kto śmiał mu przeszkodzić?!
Rozszerzył oczy, gdy przed sobą nie ujrzał nikogo innego, jak swojego własnego niewolnika. Ten stał tylko parę kroków przed nimi w bojowej postawie. Wyprostowany, nieco pochylony do przodu. Zupełnie jakby zaraz miał się rzucić w ich stronę.
Czy on oszalał?!
- Panie! - zawołał Ot głosem niepewnym, drżącym a jednocześnie donośnym i zdecydowanym. - Przestań... - rzekł, kierując te słowa do nikogo innego, jak jego miłośnika, który z równym zaskoczeniem przyglądał się twarzy chłopca.
Luan był zbyt zszokowany, by zdać sobie w pełni sprawę, że powinien zerwać się z kolan mężczyzny. Nie myślał nad swoją upokarzającą pozycją gdyż teraz, gdy jego ciałem wciąż władały ciarki, wcale nie czuł, iż jest ona wstydliwa. Wręcz przeciwnie, mógłby tak leżeć bez końca.
- Panie... - powiedział znów Ot. Znacznie spokojniej. Pozornie, bo gdyby go nie znał, tak właśnie by pomyślał. On jednak potrafił wyczytać z tonu jego głosu wszystko. Każdą obawę. A tę było słychać w jego głosie bardzo wyraźnie.
Ot padł tymczasem na kolana i złożył ze sobą ręce przed sobą. Następnie z wymalowanym na twarzy lękiem powiedział:
- Wybacz mi panie. Wybacz, że śmiałem wejść bez uprzedzenia i zgody. Wybacz mi, jednak nie pozwolę byś krzywdził mojego pana. - pokręcił głową intensywnie. Parę loczków opadło mu na czoło, przysłaniając oczy. - Ze mną zrób to zechcesz, możesz mnie wychłostać, wykastrować, obciąć język czy zrobić co tylko zechcesz, ale wybacz mojemu panu winę, za którą tak okrutnie go karzesz. - jego słowa przeszły w rozdygotany szept. - Pozwól mi przyjąć na siebie jego winę i karę za nią. Zniosę wszystko, przysięgam - pochylił głowę, dotykając nią niemal podłogi. - On jest dobry. Najlepszy na świecie. Jego krew jest święta. Nie można tak... Nie można podnosić ręki na innych panów bez przyczyny, która była by tak duża. Mój Pan cię miłuje i szanuje i jeśli coś złego zrobił to mi należy za to odpowiedzieć...
Ponownie się uniósł i wbił zdesperowane spojrzenie w Arteaza.
- Proszę, wysłuchaj błagań niewolnika i...
Nim zdążył dokończyć, szok jaki odczuwał Luan minął. Wtedy też ten zerwał się z kolan, rumieniąc się intensywnie. Czerwone policzki, mokre od powoli schnących już łez, zaogniły się jeszcze bardziej pod wpływem wściekłości.
Nie baczył na to, iż jest nagi. Ot widział go takiego setki, jak nie tysiące razy.
Dużo większym wstydem było dla niego że był świadkiem sceny, która odgrywała się tutaj przed chwilą oraz to, w jakim stanie go widział.
- Jak śmiesz?! - wycedził, ledwie hamując gniew - Wchodzić tu i... Co to ma znaczyć?!
- Luanie... - Arteaz również się podniósł i położył mu dłoń na ramieniu, chcąc go uspokoić.
- Nie...! - pokręcił głową jasnowłosy - Jakim prawem wchodzisz tutaj?! Do komnaty mojego erastesa. Tak bezczelnie i...! - zamknął usta nie wiedząc nawet jakich słów użyć. - Jak śmiesz?!
Ot patrzył na niego skołowany. Przełknął jedynie ślinę a jego oczy pod wpływem krzyku i strachu napełniły się łzami. Drżał, nie wiedząc zupełnie co się tutaj dzieje.
- P-panie j-ja... - zaczął
- Milcz! milcz i wynoś się!
- Luanie, nie unoś się - tym razem Arteaz uniósł nieznacznie ton głosu. - Chłopiec nie wie co się dzieje...
- Mam mu się tłumaczyć?! A może jeszcze pytać o zgodę?!
- Umilknij i trzymaj nerwy na wodzy - poprosił ze spokojem. Następnie przeniósł życzliwy wzrok na niewolnika.
- Chłopcze... Twojemu Panu nie dzieje się żadna krzywda...
Ot patrzył na niego zdezorientowany.
- To, co zobaczyłeś i uznałeś za karę było jedynie... Swojego rodzaju aktem przyjemności. - wyjaśnił - Nie karałem go ani nie sprawiałem bólu takiego, o jakim myślisz...
Chłopak przeniósł wzrok na Luana a on sam niechętnie skrzyżował z nim spojrzenie. Czuł wstyd, zażenowanie i złość jednocześnie. Jedyne na co miał teraz ochotę to siegnąć bo bat, pas lub cokolwiek, co znajdzie się pod ręką i przetrzepać nim skórę niewolnika.
- Jeśli masz wątpliwości w moje słowa, on sam ci to zaraz wyjaśni. Prawda Luanie?
- Tak... - wycedził - Wyjdź, zejdź mi z oczu i czekaj w komnacie - rozkazał, na co Ot niepewnie podniósł się z kolan.
Niczego nie rozumiał. - Nie każ mi się powtarzać! Nie chcesz rozgniewać mnie bardziej...!
Wtedy też chłopak znacznie szybciej wycofał się do drzwi i drżącą dłonią złapał za klamkę, wychodząc z pomieszczenia.
Luan tymczasem odetchnął, starając się opanować emocje.
- Wybacz mi. Nie wiem, jak mógł... Jak śmiał uczynić coś takiego. Spotka go za to należyta kara - zapewnił, czując wstyd, że Arteaz może teraz myśleć, iż nawet dobrze nie potrafi wychować własnego niewolnika.
- Mój eromenosie... Uspokój się i odetchnij. Nie pozwól złości tobą zawładnąć. Chłopiec nie chciał źle, wręcz przeciwnie... przyszedł tu by cię ocalić. Aby...
- Wybacz panie, ale nie chcę teraz tego słuchać. Chcę wyjść i rozmówić się z nim, jak należy. - sięgnął po swoją tunikę i narzucił ją na siebie niedbale.
Arteaz skinął głową.
- Pamiętaj iż w gniewie nie myślimy racjonalnie. Jeśli ukarzesz go teraz, skrzywdzisz go. Nie zapominaj o tym. Zrób to rano, gdy odpoczniesz i uspokoisz się. - uważne oczy mężczyzny, wbijały się w niego, niemal przechodząc całe jego ciało na wylot.
Luan odetchnął niechętnie.
- Dobrze, jeśli taka jest twoja wola. Czy dziś czy jutro, nie ucieknie przed karą. - oznajmił po czym skłonił się. - Śpij dobrze.
Mężczyzna uczynił ten sam gest, dając mu pozwolenie na opuszczenie komnaty, co ten szybko uczynił.
Szybkim krokiem przemierzył korytarze. Chwilę potem już był na swoich pokojach. Ot, siedzący na łóżku, podniósł się, chcąc sie odezwać, nim jednak to zrobił, Luan wykonał szybki ruch dłonią, wymierzając mu siarczysty policzek.
Nie był mocny, miał go jedynie zdyscyplinować jednak i takie uderzenie obróciło chłopcu głowę.
- Jak śmiałeś zachować się... W ten sposób?!
Niewolnik opadł na kolana, w pierwszej chwili chwytając sie za uderzone miejsce. Szybko jednak opuścił dłonie i załkał.
- Przepraszam panie! Ja nie chciałem...
- Nie chciałeś? Co to w ogóle było? Taki akt bezczelności, zuchwałości i... Co ty sobie myślałeś?! Uważasz, że jestem słaby?
- N-nie - pokręcił głową Ot, któremu łzy już spływały po policzkach.
- Bezczelny... Jesteś bezczelny i niewychowany! Przyniosłeś mi wstyd przed Arteazem. Za to co zrobiłeś powinienem kazać cię przywiązać do pręgierza i batożyć tak długo, aż nabierzesz respektu i przypomnisz sobie gdzie twoje miejsce!
Ot przyłożył dłoń do ust, chcąc powstrzymać szloch jaki zrodził się w jego gardle. Jego ciało dygotało i trzęsło się ze strachu.
- Nie chcę na ciebie patrzeć. Śpisz dziś na ziemi - oświadczył stanowczo i samemu opadł na łożę - A jeśli tylko cię usłyszę, przysięgam na bogów, noc spędzisz na dworze!
Ot jeszcze przez chwilę nie drgnął. Dopiero po chwili, na kolanach, odsunął się do prawej strony łóżka i skulił na podłodze. Nie zwracał uwagi na zimno i związany z tym dyskomfort mimo, iż przecież tyle już czasu spał w ciepłe wraz ze swoim panem. Łzy lały się ciurkiem po jego twarzy a dłoń ściskała usta najmocniej, jak tylko się dało.
Zawiódł... Zawiódł swojego pana. Przyniósł mu wstyd i... I za to wszystko nie powinno go spotkać nic innego, jak śmierć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top