LX Rozkosz i Boleść
Luan stał wyprostowany. Jego czoło przecinała pionowa zmarszczka. Taka, jaka zazwyczaj pojawiała się gdy intensywnie nad czymś rozmyślał lub coś go trapiło. Ot widział to bardzo dokładnie. Nie odzywał się jednak, nie chcąc zirytować pana bardziej. Skupiał się na dokładnym odzianniu go w zwiewną tunikę. Jej materiał był przyjemny. Gładki i nie gniótł się pod palcami. Czy noszenie go było równie miłe?
Chciał kiedyś dowiedzieć się, jak wygodnie nosi się stroje, których przybrudzeniem nie trzeba się martwić. Takie, które nie pocą się od ciężkiej pracy. Takie, które koją zmęczone ciało. Czy kiedykolwiek będzie mu dane tego doznać? Może w innym życiu? W życiu, w którym narodzi się jako wolny człowiek...?
Zganił sam siebie w myślach, za taką niewdzięczność. Narzekał na odzież, która przecież wcale zła nie była. A wręcz przeciwnie. Inni niewolnicy mogliby wręcz bić się o możliwość noszenia tego, co on miał na sobie. Naprawdę dobre życie dali mu bogowie a on śmiał wybrzydzać.
Starannie zapiął złotą klamrę na ramieniu Luana. Jeden z kolejnych prezentów jakie otrzymał jego pan od swojego miłośnika. Ta była naprawdę piękna.
Wygładził materiał dłonią i nie mogąc już dłużej się powstrzymać, spojrzał na stojącego przed sobą młodzieńca.
- Coś cię trapi panie...? - zapytał nieśmiało.
Jego ciemne oczy starały się odczytać nastrój i zmianę mimiki na twarzy chłopaka. Nie zdążył jednak wymyślić zbyt wiele, gdyż ten na niego spojrzał i rzekł:
- Nie do końca trapi. Sam nie wiem, co mi dolega. Chyba się... Boję - powiedział nieco nieobecnym głosem.
- Czego się boisz mój panie? Ochronie cię przed wszystkim! - zapewnił.
Luan uśmiechnął się delikatnie. Uniósł dłoń i delikatnie pogładził policzek niewolnika. Mimo iż jego skóra była znacznie bardziej opalona w odcieniu oliwek, pojawiły się na niej widoczne rumieńce.
- Ochronisz...? Przecież jesteś taki mały... - powiedział, kciukiem sunąc od skroni, po łuk brwiowy aż po policzek.
- Ochronię. - powiedział Ot z pełną pewnością w głosie.
Luan chwilę jeszcze patrzył mu w oczy. W końcu skinął głową i odsunął się, siadając na drewnianej skrzyni.
Ot tymczasem sięgnął po złoty wieniec, pierw przeczesując grzebieniem słoneczko-orzechowe włosy swojego pana.
- Lękam się tego, co dziś szykuje dla mnie mój miłośnik - westchnął.
Spojrzał za okno. Gwiazdy i księżyc rozświetlały niebo. Ciemne i mroczne. Wiatr lekko poruszał roślinami na zewnątrz. Płomienie świec tańczyły, wprawiając w ruch cienie na ścianie.
- Arteaz cię nie skrzywdzi mój panie. Nie masz się czego obawiać... - zapewnił układając ozdobę na jego głowie. - Nigdy nie zrobi nic wbrew twej woli.
- Wiesz... Czasem boimy się tego, na co wydajemy zgodę. Boimy się wyniku naszej decyzji i woli. Właśnie dlatego się obawiam. Jeśli rzeknę nie, Arteaz to uszanuje, ale czy chcę powiedzieć nie?
- Sam wiesz najlepiej panie. - powiedział cicho niewolnik i odsunął się. - Gotowe.
- Czas więc na mnie. Nie będę kazał mu czekać - Luan podniósł się - Odpocznij, może idź do innych niewolników?
Ot z trudem pohamował uśmiech zadowolenia.
Pan się o niego troszczył...
- Poczekam na ciebie panie.
- Byle to czekanie nie polegało na warowaniu bez zmrużenia oka przez całą noc. Jeżeli nie uśniesz i jutro będziesz niewyspany, spotka cię kara... - ostrzegł.
Ot skłonił mu się pokornie. W jego sercu nie było jednak oznak lęku. A wręcz przecieknie.
- Zrobię jak każesz mój panie.
Luan na to jedynie skinął głową i wyszedł z komnaty.
Im dłużej coś się odwleka tym gorzej...
***
Nogi miał niemal jak z waty.
"Ból może być przyjemny"
Jakim cudem? Któż to widział by cierpienie miało sprawiać przyjemność?
Na co w ogóle się odzywałem. Powinienem to co widziałem, zostawić dla siebie. Głupia ciekawość! Ojciec powienien mnie niej oduczyć za pomocą rózgi wiele lat temu. - myślał.
Być może wtedy nie garnąłby się tak do uzyskania wszystkich odpowiedzi świata, jakie mu przyjdą go głowy i teraz ekscytował by się wspólną nocą pełną czułości, miłych słów i przyjemności.
Stając przed drzwiami, wziął parę głębokich oddechów.
Ot ma rację. Arteaz mnie nie skrzywdzi. W każdej chwili mogę powiedzieć nie.
Uniósł dłoń i jeszcze chwilę się wahając zastukał do drzwi komnaty swojego erastesa.
- Wejdź mój chłopcze... - dobiegł go głos ze środka, na co od razu chwycił za klamkę.
- Arteazie - skłonił się delikatnie, gdy przekroczył próg alkowy.
Mężczyzna, odłożył trzymany w dłoniach kawałek papieru z rozpisanymi wyrazami i uśmiechnął się. Zbliżył się do swojego oblubieńca i obejmując dłońmi jego gładkie policzki, ucałował go w czoło.
- Mój piękny... Już się obawiałem, że zasnąłeś i zapomniałeś o mnie - uśmiechnął się ciepło.
- Jakże bym mógł. Nigdy nie znieważyłbym cię w ten sposób - stres jaki odczuwał, stopniowo malał. Ciepło jakie biło od mężczyzny było mu tak miłe, że niemal zapomniał o wcześniejszych obawach.
- Każdemu się zdarza mój chłopcze. - mężczyzna zasiadł na łożu, a Luan zajął miejsce tuż obok. - Jak się czujesz?
- Dobrze... Jak zawsze gdy jesteś blisko mnie...
- A jednak twoje oczy zdradzają niepewność...
- To... Wydaje ci się. Nie obawiam się niczego mój panie.
Arteaz uniósł brew, przyglądając mu się uważnie.
- Luanie, znam cię na tyle długo by wiedzieć, kiedy jesteś spokojny a kiedy twoje ciało jest spięte. Zamartwiasz się czymś?
- Nie zamartwiam. Ja po prostu... To co mi dziś obiecałeś... Jest dla mnie obce i poza wyobrażeniem. Tego się obawiam.
- Obawiasz się zaznać przyjemności poprzez ból?
Luan przygryzł wargi.
- Bardziej zastanawiam się, jak jedno z drugim może się łączyć. Nigdy wcześniej tego nie widziałam ani nie czułem. Ojciec nigdy o czymś takim nie mówił.
- Nie często się o tym mówi... Masz rację. Zapewniam cię jednak, że nie z lęku przed tym się to pomija. Prędzej dlatego, iż dla wielu ból staje się tak przyjemny, że nie potrafi osiągnąć pełni satysfakcji bez niego. Dla niektórych jest to wstydem. Chcę byś wiedział, że nie jest to żaden wstyd.
- A jeśli ja jestem inny? Jeśli dla mnie nie będzie to przyjemne...? Ostatnim razem gdy karałeś mnie w ten sposób łakałem i szlochałem jak dziecko.
- Tak, gdyż wtedy cię karałem. Teraz będę od tego daleki.
- Ale... Będziesz czynił to samo...
- Z pozoru tak. Prawdziwie absolutnie nie.
- A więc jak... - zaczął znów Luan, kompletnie będąc już pogubionym.
- Zaraz zobaczysz. Jeśli jednak będzie to dla ciebie w pewnym momencie zbyt wiele, powiedz. Przerwę bez zawahania.
- Dobrze... Arteazie - wymamrotał bez przekonania Luan. - Co mam więc robić?
- Rozbierz się i poczekaj na mnie. - rzekł mężczyzna spokojnie.
Młodzieniec przełknął ślinę i gdy ten opuścił komnatę, rozpiął klamrę. Rozsupłał sznurek w pasie, zastanawiając się, jak Ot potrafi zawiązać go tak starannie i jednocześnie tak lekko i delikatnie. Jego dłonie były magiczne.
Gdy pozbył się odzienia, usiadł na łożu. Nie wstydził się już nagości. Wręcz przeciwnie. Uważał nagie ciało za piękne. Za sztukę i coś, co nawet w marmurowych posągach wyglądało wspaniale.
Po chwili Arteaz wrócił z niewielką fiolkę jakiejś substancji.
- Co to? - zapytał Luan.
- Oliwa - odpowiedział ten, zasiadając znów koło niego.
- Po cóż nam ol... - zaczął chłopiec, lecz wtedy na jego ustach pojawił się palec mężczyzny.
- Shyyy, nie pytaj o nic. Spokojnie. Połóż się. Pamiętasz w jaki sposób?
Luan zarumienił się.
- Mam... Oprzeć się o twoje kolana?
Arteaz skinął głową.
Młodzieniec tymczasem wstał i z małym wahaniem położył się na umięśnionych udach mężczyzny. Jego katka piersiowa i dłonie znajdowały się po prawej stronie mężczyzny na miękkiej kołdrze.
Nogi zaś spoczywały na ziemi.
Wtedy Arteaz rozsunął nieco kolana, tworząc pomiędzy nimi przerwę. Luan poprawił się nieco.
- Dziś pokażę ci, że ból może być bardzo przyjemny. Nie obawiaj się, nie skrzywdzę cię. Pamiętaj też, że to co robię nie jest karą w żadnym stopniu. Jeśli stwierdzisz, że wystarczy, uszanuję to od razu. Czy rozumiesz?
- Tak... Tak myślę - oddech Luana stał się urwany i niepewny.
- Będę uderzał w twoje pośladki. Najpierw natrę je jednak oliwą. - po tych słowach chłodna substancja dotknęła jego nagiej skóry.
Dłonie erastesa zaczęły krążyć po jego pośladkach. Toczyły koła, raz większe raz mniejsze, rozgrzewając ciało. Było to tak przyjemne, że Luan poczuł niemal drganie swojej męskości.
Przymknął oczy, oddychając spokojnie.
Nie dopytywał co dalej. Czynność ta zdawała się trwać i trwać, dostarczając mu sama w sobie dużo przyjemności. Zupełnie rozluźnił się po dotykiem jego dłoni. Wtedy też, zupełnie nie spodziewanie. Jedna z jego rąk oderwała się od skóry i uderzyła w nią lekko.
Drgnął z zaskoczeniem. To nie bolało. Nie bolało niemal wcale. Zwłaszcza, że zaraz po tym uderzeniu, ponownie poczuł przyjemny dotyk. Na nowo zamknął oczy. Tym razem jednak przerwa pomiędzy uderzeniem a głaskaniem i masowaniem jego skóry była znacznie krótsza. Uderzenie znów spadło niespodziewanie tym razem na drugi pośladek. Ponownie było ono lekkie, lecz zdawało się być mocniejsze od poprzedniego. Nie zdażyło jednak zaboleć, gdyż jego fragment, na które spadło uderzenie został od razu rozmasowany.
- Jak się czujesz...? - Zapytał Arteaz, przyglądając mu się uważnie.
- To... Nie boli - zauważył Luan ze znużeniem.
Faktycznie było przyjemnie.
- Tak, na razie nie boli... - zgodził się Arteaz.
Uderzył znów, powtarzając na przemian te czynności.
W końcu Luan nie mógł już spokojnie przymykać oczu. Klapsy spadały na jego skórę. Za jednym razem kilkukrotnie po sobie, za drugim nie nadchodziły przez dłuższą chwilę a zamiast nich czuł jedynie przyjemne głaskanie. Innym razem, dłoń Arteaza opadała na przemian w różne miejsca, masując w tym samym czasie inne. Wciąż jednak nie były to uczucia, które miałyby być dla niego trudne do zniesienia.
- To... Miłe - powiedział cicho chłopiec.
- Stopniowo zwiększymy więc siłę.
- Może... Niech zostanie tak? - zaniepokoił się jego eramones.
- Nie bój się - uspokoił go mężczyzna.
W tej samej chwili, na jego pośladki spadło kolejne uderzenie. Zdawało się być dużo mocniejsze. Skóra zaszczypała, jednak zaraz potem, po tym uczuciu nie było już ani śladu. Znów została rozmasowana.
Sapnął cicho, gdy klapsów o takiej sile spadło kilka pod rząd. Szczypanie rozeszło się po całych pośladkach. Nie odezwał się jednak.
W pewnej chwili, poczuł że druga dłoń mężczyzny, sięga niżej. Delikatnie dotyka miejsc jego przyjemności zaczynając je delikatnie masować.
Nabrzmiała męskość, drgnęła a Luan ponownie sapnął. Powolne ruchy sprawiły, że zacisnął usta by nie wyszedł z nich jęk.
W tym samym momencie na jego skórę spadło kilka kolejnych mocniejszych, szczypiących uderzeń.
- Ugh! - jęknął Luan nie mogąc się powstrzymać.
Zabolało. A jednocześnie było tak przyjemne. Dłonie mężczyzny pracowały równocześnie. Jedna wymierzała mu kąsające, coraz to mocniejsze i bardziej odczuwalne uderzenia w pośladki. Druga zaś sunęła w górę i w dół po jego męskości.
Czuł pulsowanie pośladków. Czuł ich gorąco i szczypanie. Czuł też dłoń, która co jakiś czas zatrzymywała się by rozetrzeć pieczenie.
Luan nawet nie dostrzegł kiedy jego sapnięcia zmieniły się w głośne jęki a kiedy w urwane krzyki. Nie poczuł też kiedy lepka substancja zaczęła spływać po jego udach, nadając ciarek i gęsiej skórki na całym ciele. Dawno nie doświadczył tak cudownego odczucia.
***
Ot wyszedł z kuchni. W dłoni trzymał owoc granatu. Pił jego kwaskowy sok i połykał soczyste pestki. Wieczór spędził z innymi niewolnikami. Polubił ich i zdawało się, że z wzajemnością.
Miał już iść do komnaty. Wykąpać się i iść spać tak, jak obiecał panu. Cichy głos w jego sercu nakazał mu jednak iść na około. Przejść obok komnat Arteaza i sprawdzić czy wszystko w porządku. Nie oskarżał go oczywiście o czynienie jego panu krzywdy, jednak... Ten z jakiegoś nieznanego powodu się obawiał. Wolał więc upewnić się czy na pewno wszystko z nim dobrze.
Przemierzył ciemne korytarze, oświetlane co kilka stóp świecami i pochodniami. Wtedy też, gdy zbliżył się do drzwi komnaty erastesa Luana, usłyszał niepokojący odgłos. Coś jakby jęk, bądź krzyk. Zaraz potem usłyszał go ponownie.
Zamarł, nadsłuchując. Szybko zbliżył się do drzwi, przystawiając do nich ucho.
Tak, niewątpliwie dobiegało to ze środka a głos który słyszał - krzyk i jęk należał do jego pana.
Serce zerwało mu się do biegu.
Luanowi działa się krzywda!
Nie czekał ani chwili, od razu pchnął drzwi wpadając do pomieszczenia.
Musiał go ochronić...!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top