LVI Jego oczy, jego śliczne oczy
Genezjusz opierał się o klatkę piersiową swojego niewolnika. W ustach mielił winogrono, którego słodki smak przywoływał mu wspomnienia gdy wiele lat temu sam był tak młody jak oblubieniec jego oblubieńca. Tak się wręcz czuł i jedynie odbicie zwierciadła przypominało mu, że w istocie wiosen przeżył już kilkadziesiąt, nieubłaganie zbliżając się do zjawienia się przed obliczem bogów. Nie śpieszył się jednak na to spotkanie, oj nie spieszył.
- Ciekawy ten chłopiec, nie uważasz? - Argus uniósł wzrok na swojego pana, przymykając oczy.
- O kim mówisz, mój drogi?
- W zasadzie... O jednym i drugim. Pomiędzy nimi jest... Coś więcej.
- Coś takiego, co jest pomiędzy nami? - zapytał z ciekawością Genezjusz.
- Może coś więcej? - ten uśmiechnął się.
- A to możliwe? - Mężczyzna trącił go lekko głową, łącząc przy tym ich czoła.
- Nie sądzę mój panie — ten odpowiedział na jego słowa uśmiechem i odetchnął głęboko. - Luan jest bardzo mądry. Jego miłośnik, a poprzednio twój oblubieniec wyśmienicie wywiązał się ze swojej roli.
- Arteaz zawsze był zdolny. Miał cierpliwość, której mnie często bywało brak. On jednak jest niczym tafla jeziora, która mimo wiatru i deszczu pozostaje nietknięta.
- A teraz tego samego uczy chłopca. To godne podziwu — zgodził się niewolnik.
- Tak... Choć cierpliwość nie można mylić z pobłażaniem. Mówił, że dyscyplinuje chłopca gdy jest to potrzebne. - rzekł starzec.
- Karze go cieleśnie? - zainteresował się Argus.
- Gdy zasłuży. Robi to jednak z rzadka. Obawia się, czy nie ze zbyt rzadka...
- Jestem w stanie policzyć na palcach jednej dłoni, ile razy zdyscyplinowałeś go w taki sposób i wcale nie zbłądził przez to na swojej drodze.
- A on podąża w me ślady...
Zapadła cisza, przerywana jedynie spokojnymi oddechami i brzdękiem kielichów, odstawianych na kamienny stolik. Cichymi przełknięciami śliny...
- Wspomniałeś o drugim chłopcu... - zaczął po chwili starzec.
- Tak, niewolniku. Imieniem Ot, jeśli pamięć mnie nie zmyliła. Zapatrzonym w swojego młodego pana niczym w Boga. Największą wyrocznię...
- To piękne widzieć, że są jeszcze tacy, którzy spoglądają w ten sposób na innych.
- Zaciekawił mnie, ma mądre oczy, wodzi nimi za Luanem gdy tylko ten jest w zasięgu jego wzroku, a i gdy go nie ma, czyni to bez ustanku. Gotów na każde skinienie... Są kochankami?
- Nie wydaje mi się... Arteaz opowiadał, że ich lekcje opierające się na bliskości cielesnej trwają od niedawna i budują się na razie jedynie zaspokojeniu chłopca i pokazaniu mu czym jest przyjemność. Luan jest niewinny, mimo wieku nigdy nie współżył z niewolnicami, niewolnikami także...
- Być może to więc przyjaciele... Choć między przyjaciółmi a kochankami granica jest cienka. Czasem zanika, czasem powraca. Wielu nie widzi różnic pomiędzy tym.
- Ty je kiedyś widziałeś, mój Argusie...
- Tak panie. Ja je kiedyś widziałem... Widziałem je wtedy, gdy byłem ślepcem.
Genezjusz uśmiechnął się na te słowa.
- Dobrze, że już nigdy potem nie oślepłeś — to mówiąc, złączył usta z mężczyzną przy sobie, smakując jego wargi. Były takie same. Takie same, jak wiele lat temu. I takie same pozostaną aż do śmierci. - Wiesz, mój drogi... - zaczął mężczyzna gdy odsunął się od swego niewolnika. - Z chęcią dowiem się, jak wielkim uczuciem wzajemnie darzą się ci chłopcy...
***
Luan patrzył w sufit, opierając głowę o zgiętą w łokciu rękę.
Myślał... Myślał już długi czas, a Ot leżał przy nim, starając się wyczytać, o czym myśli. Wiedział, że to właśnie robi. Wiedział też, że on o tym wie.
Sama wiedza nie dawała mu jednak odpowiedzi, jaka nurtowała go od samego posiłku wieczornego. A i od samych lekcji, od samego poranka...
- Myślisz, że Genezjusz mnie polubił? - zapytał, obracając się w stronę niewolnika.
Ten, zupełnie jakby wyrwany ze stagnacji, przekrzywił głowę niemal tak samo, jak robiły to psy jego ojca. Małe szczenięta, potrafiące już chodzić.
Tak. Ot przypominał mu czasem jednego z nich. A może częściej niż czasem.
- Mój panie, jak mógłby cię nie polubić. Nie jest przecież głupcem. Był zachwycony, ilekroć na lekcji otwierałeś usta. Widziałem, jak świeciły mu się oczy. Jego niewolnik także był pod wrażeniem twojej mądrości.
Luan nieco już rozchmurzony, uśmiechnął się lekko.
Pod wrażeniem jego mądrości. To zabrzmiało naprawdę dobrze nawet z ust niewolnika.
- Tak ci się wydaje...? - zapytał, zamyślając się. - A co jeśli pomyślał, że jestem za mało wykształcony? Za mało potrafię? Nie widział mnie też jeszcze w walce i choć zapytałem, czy chce obejrzeć mój trening, odrzekł tylko, że uczyni to z wielką chęcią gdy nadejdzie właściwa pora.
Ot wsłuchiwał się w melodyjny głos swego pana, nie do końca rozumiejąc.
- To... Chyba dobrze? Co w jego słowach ci się nie spodobało panie?
Luan westchnął i ponownie wbił wzrok w sufit.
- Powiedział, że chętnie zobaczy mnie, jak nauczyłem się innych lekcji. Czy to oznacza... - jego głos nieco zadrżał w obawie — Czy to oznacza, że będę musiał robić coś... Na jego oczach?
Ot ponownie popadł w zadumę, na początku nie rozumiejąc, co jego pan ma na myśli jednak po chwili...
- Nie chciałbyś tego panie? - zapytał jedynie.
- Umarłbym ze wstydu! Przy Arteazie czuję się dobrze, ale... Nie chcę, by oglądał mnie ktokolwiek inny...
- Masz piękne ciało... - zaczął ciemnowłosy, nie mogąc się powstrzymać od muśnięcia nagiego uda Luana.
- Nie o ciało tu chodzi a o to, że ja... Ja jeszcze wiele nie umiem. Nie poznałem jeszcze tej prawdziwej miłości ciała. Tej, która boli, a potem jest przyjemna ani tej... Co jeśli będzie chciał to zobaczyć? Wyjdę na głupca! - rzekł z lękiem.
Ot, w którego głowie pojawiły się nagle obrazy tego wszystkiego, o czym mówił Luan, wpatrywał się w jego twarz bez słowa.
Jego zdaniem jego pan był dobrze przygotowany nawet jeśli nie dotarł ze swoim erastesem aż tak daleko. Jego usta cudownie sunęły po ciele, przyjemnie przygryzały skórę, pozostawiając na niej sine ślady.
Lekko uniósł usta na wspomnienie ich pocałunku. Ich złączonych warg, wydających ciche odgłosy mlaśnięć. Chwilę gdy zasłonił mu oczy, dotykając w miejscach, których nikt nigdy wcześniej nie dotknął...
Fala przyjemności i podniecenia nadeszła tak szybko, że z trudem powstrzymał się od sapnięcia.
- Ot! Słuchasz, co do ciebie mówię?! - zirytował się Luan, nie uzyskawszy odpowiedzi.
- T...tak panie — wykrztusił i zamrugał kilkukrotnie, chcąc powrócić myślami do chwili obecnej.
Choć tak naprawdę... Tak naprawdę znacznie chętniej pozostałby daleko stąd.
- No i?
- Panie... Uważam, że obawiasz się niepotrzebnie. Arteaz szanuje twoje żądania i prośby. Jeśli wyznasz mu, że nie chcesz, do niczego cię nie zmusi. Chyba nigdy tego nie zrobił, zgadza się?
- Nie... Nigdy do niczego mnie nie zmusił... - powtórzył powoli Luan.
- Nie bój się więc. Na pewno słowa Genezjusza zostały przez ciebie źle zrozumiane. - uśmiechnął się pocieszająco — A jeśli i nawet nie... Mógłbyś pokazać mu wiele rzeczy. To jak dotykasz skóry ustami... Składasz na niej pocałunki i... I mówisz tak cicho, że dostaję gęsiej skórki. - ponownie się rozmarzył. - Dostaje... Się, gęsiej skórki — sprostował szybko Ot — To miałem na myśli!
- Uważasz, że moje pocałunki są
słodkie i dają przyjemność?
- Tak... Tak panie — skinął głową — Tak, jak twój dotyk i... I spojrzenie.
- Jak spojrzenie może sprawiać przyjemność? - zdziwił się Luan a Ot zamyślił się.
- W oczach... W oczach widać wszystko. To czy ktoś czuje smutek, czy radość. Nienawiść albo... Albo uczucie. Wtedy jego oczy się błyszczą. Są duże i... I takie okrągłe — uśmiechnął się lekko, nie do końca wiedząc, jak to wytłumaczyć.
- Ale Ot... Twoje oczy zawsze takie są, jak na mnie patrzysz. - zaśmiał się cicho Luan.
Niewolnik na to zarumienił się jedynie.
- Może... Może moje są inne. Nie wiem czemu tak jest - przyznał, a potem przeniósł wzrok na swoje dłonie.
Wiedział...
Bardzo dobrze wiedział, czemu tak jest.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top