LV Budzący ciekawość powszechną

- Czym się martwisz panie? - zapytał Ot, delikatnie myjąc szmatką jego ramiona.

Luan, którego ciało było do połowy klatki piersiowej w wodzie, jedynie westchnął i odchylił głowę.

- Obawiam się — przyznał ten, przeczesując mokrymi palcami włosy.

- Czego panie? - Ot wstał i wyszedł z wody po kamiennych stopniach wyłożonych kolorowymi płytkami. Krople wody spływały po jego nagiej skórze, w świetle świec wyglądającej na jeszcze ciemniejszą niż w rzeczywistości. Sięgnął po pachnący olejek i kilka kropel wylał na szmatkę, po czym wrócił do swojego pana, tym razem zaczynając myć jego kark i szyję.

- Dzisiejszych lekcji. Genezjusz będzie się wszystkiemu przyglądał i... Co jeśli uzna mnie za zbyt głupiego? Że nauczyłem się za mało lub że moja wiedza jest niewystarczająca? - spytał niepewnie, patrząc jasnymi oczami w niewolnika.

Potrzebował zapewniania, że się tak nie stanie, samemu nawet nie wiedząc od kiego jego słowa mają dla niego jakąkolwiek wartość. I to aż taką...

- Mój Panie! - Ot obruszył się, przerywając obmywanie jego ciała — To niemożliwe. Przecież ty jesteś bardzo mądry i wiesz tak dużo. Nie pamiętasz chłopów w gimnazjonie? Nie wiedzieli nawet polowy tego co ty — przypomniał.

Luan trochę się rozluźnił na to wspomnienie. Chłopcy z gimnazjonu faktycznie nie byli zbyt mądrzy.

- Tak... To prawda — pokiwał głową i uniósł się z ławeczki, na której siedział.

Ot na jak na zawołanie, zaczął krążyć szmatką po jego brzuchu, o niewielkim zarysie mięśni.

Lubił go dotykać. Jego całego. Każdy kawałek ciała Luana zdawał się być stworzony przez bogów i za każdym razem czuł szczęście i łaskę, mogąc go choć musnąć.

- Wystarczy — rzekł w końcu młodzieniec — Nie możemy spóźnić się na śniadanie — wymruczał.

Ot znał go dobrze. Widział niepewność w jego oczach. Widział, że odczuwa strach przed niepowodzeniem.

- Panie... - powiedział, sięgając po kawałek materiału, którym okrył go po wyjściu z wody — Obiecuję, że będzie dobrze.

- Masz nie odchodzić ani na krok — ostrzegł poważnie — Albo cię ukażę.

Ot skłonił głowę. Groźba kary zazwyczaj go przerażała jednak... jednak nie teraz.

Uśmiechnął się delikatnie.

- Ani na krok mój panie...

***

Śniadanie zjedli pochłonięci rozmowami, których nie rozumiał. W większości były to opowieści Genezjusza, których słuchało się niezwykle przyjemnie. Miał miły głos, choć pewnie lata temu był on jeszcze milszy. Mniej skrzeczący i cichy. Choć wciąż tak samo pewny i zdecydowany jak teraz. W rozmowę ku jego zaskoczeniu swobodnie i bez ceremonialnie włączał się jego niewolnik Argus.

Zupełnie jakby rozmawiał z równymi sobie. To było... Niecodzienne i niestosowne. A może... Może wcale nie aż tak jak sądził jeszcze niedawno?

Jednak chyba nie tylko on tak sądził, bo Ot stojący pod ścianą również wydawał się być tym co najmniej zaskoczony. A może wręcz zszokowany.

Po posiłku Arteaz odesłał go, by przygotował się do odbycia nauk i nakazał przyjść w samo południe do sali lekcyjnej.

Już wtedy poczuł zdenerwowanie a jeszcze większe, gdy czas pognał tak prędko, że nie zorientował się kiedy siedział ze skrzyżowanymi stopami na jednej z miękkich poduch. Po jego prawej zasiadał Genezjusz a obok jego niewolnik.
Ot natomiast uklęknął przy drzwiach.

Jak zareagowałby Genezjusz na wieść, że jego niewolnik odbywa nauki wraz z nim? Kpiłby z niego? A może go odesłał? A może... Może nie powiedziałby niczego?

Mimo to wolał nie rezydować i nakazał pozostać Ot'owi przy samym wejściu. Nie chciał, aby wychodził. Dodawał mu pewności, że naprawdę nie ma się czego obawiać. Naprawdę dużej pewności...

- Pamiętasz mój chłopcze, jak rozmawialiśmy o roślinach? - zapytał Arteaz, z zamyśleniem przeglądając pożółkłe ryciny.

- Oczywiście. To było kilka księżyców temu — skinął głową Luan, prostując się.

- Opowiadałem ci wtedy o tych niebezpiecznych i najbardziej trujących. Którą najlepiej zapamiętałeś?

Luan zastanowił się przez chwilę.

- Tak, to Conium Maculatum. Szczwół plamisty — powiedział, starając się brzmieć pewnie.

Czy na pewno dobrze to wymówił? A może się pomylił?

- Tak, właśnie tak. To jedna z najstarszych trucizn. Podawano ją osobom skazanym na śmierć lub chcącym zabić się samemu w postaci trujących roślin.

- Tak zginął Sokrates. Nauczyciel Platona — powiedział po chwili — Tak mi się wydaje... - dodał, drapiąc się po głowie.

- Dobrze ci się wydaje chłopcze — rzekł z uznaniem Genezjusz — Trucizna ta działa prędko, atakując nerwy i wpływają na oddech i serce, jednak on umierał wyjątkowo długo. Jak opóźnić działanie trucizny by zabijała dłużej lub bardziej boleśnie?

- Eee, chyba podając mniejsze dawki lub — zamyślił się — Lub z innymi roślinami.

- Dokładnie tak. - uśmiechnął się starzec — Można podać ją z roślinami pokrewnymi takimi jak Cicuta Virosa i spowolnić jej działanie. Mordercza pozostaje jednak nadal.

- To bolesne? - zapytał z ciekawością Luan. - Czy śmierć jest bardzo bolesna?

Mężczyzna już miał odpowiedzieć, jednak jego wzrok powędrował na wsłuchanego z ciekawością Ot'a.

- Interesuje cię to? - zapytał, przekrzywiając głowę.

Niewolnik dopiero wtedy się zreflektował i wbił przestraszony wzrok w podłogę.

- N-nie panie — powiedział, zniżając głowę do podłogi.

- Nie? Odniosłem wrażenie, że cię to ciekawi — przyznał mężczyzna, uśmiechając się lekko.

Nie wyglądał na zagniewanego, lecz może to jedynie pozór?

- J-ja... Nie śmiałbym podsłuchiwać panie... - powiedział zlękniony, przełykając ślinę.

Doczekał się.
Do tego zaprowadziła go ta głupia ciekawość!
Zaraz spotka go kara. Wychłoszczą go i zamkną w ciemnicy...

Mężczyzna westchnął z politowaniem.

- Nie o podsłuchiwaniu tu mowa. Masz uszy, a więc będąc w naszym pobliżu, miałabyś je zatkać, by niczego nie słyszeć. Unieś głowę.

Ot posłusznie wykonał polecenie. Jego ciemne zlęknione oczy wpatrywały się teraz w staruszka.

- Powtórzę raz jeszcze. Ciekawi cię to...?

Niewolnik wstrzymał oddech. Spojrzał na swojego pana w napięciu.

- J-ja... Tak panie, wybacz mi — znów pochylił głowę.

Wtedy Genezjusz zaśmiał się. Nie był to jednak śmiech kpiący i nieprzyjemny a pełen serdeczności i miękkości.

- Nie ma tu czego wybaczać, usiądź bliżej i słuchaj. Czy nie tak właśnie towarzysz swojemu Panu podczas codziennych nauk?

- T-tak jest panie — skinął ostrożnie głową i na klęczkach zbliżył się.

- Cóż więc cię powstrzymuje? Czy twój pan lub jego miłośnik ci tego zakazali?

- Nie panie — tym razem odpowiedział szybko.

- Usiądź więc, chyba że się mnie obawiasz...

- N-nie ja... - zaczął i znów zamilkł.

To pytanie było niebezpieczne.

- Jak każesz panie — powiedział więc jedynie i usiadł koło swojego pana.

Czując ciepło jego ciała koło siebie, pozwolił sobie na oddech i uspokojenie się.

Jedynie niewolnik Genezjusza zdawał się nie odrywać od niego zaciekawionego spojrzenia w którym... Było coś zdecydowanie więcej niż zwykła ciekawość...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top