LIX Strach przed tym, co ma nadejść

Luan wpatrywał się w sufit długo po tym, jak się przebudził. A może jedynie przez chwilę zadzierał głowę, przyglądając się blademu, oświetlonemu przez poranne słońce sufitowi, a resztę czasu spędził na obserwowanie swojego niewolnika, który wstał już dawno, teraz zajmując się porannymi pracami. Zawsze wstawał pierwszy, zawsze też zachowywał się, jak cicha myszka, nie wydająca nawet jednego odgłosu. Ot zdawał się nawet oddychać cicho by go nie przebudzić. Nie wiedział w końcu, że jego pan nie spał od dawna, patrząc na jego ruchy.

Młodzieniec poruszał się tak... Lekko a wszystko co robił wyglądało na tak staranne a jednocześnie tak szybkie i proste. Dokładne złożenie świeżo wypranych tunik, wrzucenie brudów do kosza. Ułożenie jego niedbale zrzuconych ze stóp sandałów i poprawienie splątanych rzemyków, za dnia oplatających jego łydki. Następnie rozsunięcie zasłon i wpuszczenie promieni światła. Delikatnie, by te nie poraziły Luana zbyt mocno po przebudzeniu, a jednocześnie na tyle, by komnata nabrała jasności i światła. Następnie uzupełnił dzban świeżą wodą, którą niewolnice przynosiły wcześnie rano gdy obaj jeszcze spali. Sam obmył się w osobnej misie. Mokrymi palcami przejechał po ciemnych włosach i odchylił głowę do tyłu, by zimne krople spłynęły po jego policzkach i szyi. Niemal jak kociak, który choć nie cierpi wody, wciąż się w niej brzechta.

Taki właśnie był Ot. Mały kociak o czujnych oczach, dostrzegających więcej niż możnaby przypuszczać.

- Wstałeś mój panie? - usłyszał głos niewolnika, na co zamrugał w zaskoczeniu.

Nie zauważył kiedy ten zbliżył się do niego i dojrzał, że istotnie nie śpi. Czy zauważył też, że mu się przygląda...?

Postanowił nie ryzykować.

- Właśnie się obudziłem - ziewnął, unosząc się na łokciach.

- Późno wczoraj wróciłeś... - odparł Ot, niepewnie przysiadając na skraju łoża. Zupełnie jakby jasnowłosy miał go za to zganić.

- Czekałeś na mnie...? - zmarszczył brwi. - Czyż nie nakazałem ci zasnąć?

- Tak... Taki był twój rozkaz panie, ale... Cykady za oknem były tak głośne...

Luan zaśmiał się w duchu, widząc rumieniec na twarzy chłopca.

Kłamał, lecz nie zamierzał go za to ganić. Oznaka, że na niego czekał nie była przejawem nieposłuszeństwa a wręcz przeciwnie. Napawała go nieznaną radością.

- A świece też paliły się za głośno? - zakpił i uśmiechnął się.

Ot mimowolnie uczynił to samo.

- Nie mogłem zasnąć bez ciebie panie. Nie chciałem zasypiać bez ciebie...

- Musisz więc przywyknąć, bo u mojego miłośnika spędzę nie jedną noc a jego alkowa jest miejscem do którego nie mogę cię zabrać - powiedział, ponownie ziewając, a potem podniósł się i stanął na zimnej podłodze. Zadrżał, a potem ponownie usiadł, czekając aż Ot założy mu sandały.

W tej też chwili przypomniał sobie wczorajsze zdarzenia. To wspomnienie uderzyło w niego tak mocno, że aż sam się zaniepokoił.

Kara Argusa, jego nagie ciało w tak... Nienaturalnej pozycji. Dłoń Genezjusza zderzająca się z jego nagimi pośladkami o odcieniu intensywnej czerwieni. To było tak... Zastanawiające.

Nagle naszła go myśl, czy przypadkiem nie był to jedynie sen. Jeden z tych realistycznych snów... W tem też spojrzał na dłoń, którą wczoraj w chwili cichego opuszczania komnaty miłośnika Arteaza skaleczył o kamienną ścianę, powodując obtarcia na skórze.
Gdy tylko sobie o nim przypomniał, to zdawało się odpowiedzieć szczypaniem.
Obejrzał je dokładnie. Wciąż tam było a więc...

- Zraniłeś się panie! - krzyknął niemalże Ot, podążając za jego wzrokiem

- To nic - rzekł Luan ze spokojem - Nie raz w czasie walk w gimnazjonie i ćwiczeń miewałem takie urazy...

- Tak... - rzekł bez przekonania niewolnik - Ale to nie stało sie w walce. Przygotuję okład - powiedział głosem niemalże nieznoszącym sprzeciwu.

Luan aż uniósł brwi.

A więc potrafił być stanowczy - pomyślał i uniósł kącik ust, pozwalając obmyć otarcie szmatką zanurzoną w ziołowej wodzie.

Pozostawali w ciszy, choć myśli Luana krzyczały a jego ciekawość wczorajszą sytuacją nie ustępowała. Wiedział, że musi o to zapytać. Wiedział też, że jego miłośnik z pewnością mu to wytłumaczy. Jak każdą inną rzecz, o jaką pytał go kiedykolwiek.

***

Podczas śniadania, nie mógł jednak poruszyć tematu, który tak bardzo go nurtował, gdyż towarzyszyli im Genezjusz wraz z Argusem. Luan liczył więc, że po skończonym posiłku, ci udadzą się do siebie, dając mu możliwość pomówienia z Arteazem na osobności. Wczorajszego wieczoru, rozmawiali niewiele a on sam nie wiedział czy w ogóle chce wspomnieć o tym, co zobaczył przed przyjściem do niego. Teraz nie miał wątpliwości. Ciekawość chyba go zje jeśli tego nie zrobi. Czekał tylko na właściwy moment, jednak ich obecność się przedłużała, a ciało młodzieńca wręcz drżało z napięcia rzekł:

- Panie? Czy po posiłku możemy pomówić? Nurtuje mnie... Parę spraw.

Jego erastes skinął jedynie głową na znak zgody .

- Wybierzemy się na spacer - oświadczył, uśmiechając się lekko.

A Luan nie wątpił w to, gdyż bardziej słownego człowieka niż jego, nie poznał na tym świecie. Nie minęło wiele czasu, gdy u jego boku przemierzał ogrody, teraz dające przyjemny cień w tak wielkim gorącu.

- O czym chciałeś mówić, mój piękny chłopcze? - zapytał mężczyzna ciepło, biorąc chłopca pod rękę.

Luan zawahał się, nie będąc pewnym czy chce zaspokoić swoją ciekawość.

Może lepiej by milczał?
Co jeśli napyta sobie biedy?

Wtedy jednak, przypomniał sobie słowa wypowiadane przez Arteaza wielokrotnie.

"Kto pyta, nigdy nie zbłądzi. Drogę swoją zgubi jedynie ten, co sądzi iż wie, choć nie wie niczego i o nic nowego nie pyta."

- Ja... Zobaczyłem coś wczoraj... - zaczął niepewnie, wpatrując się w zieloną trawę po jakiej stąpali. Soczystą i miękką, ukrytą przed słońcem poprzez korony drzew.

- Cóż takiego? - zapytał ten spokojnie, wsłuchując się w jego słowa uważnie.

- To... Nie powinienem tego widzieć, jednak musisz mi wierzyć, że nie natręctwo mną kierowało a lęk o życie twego dawnego miłośnika panie!

- Wierzę - odparł na to jedynie Arteaz a Luan odetchnął z ulgą, kontynuując:

- Słyszałem... Dziwne odgłosy z jego komnaty. Przestraszyłem się, że jego życiu coś grozi, że... Może to napad i zamach na jego życie, więc... Wszedłem do jego pokoi. Nasłuchiwałem i wtedy... Zobaczyłem, jak... - zamilkł, rumieniąc się intensywnie.

- Cóż zobaczyłeś...?

- Zobaczyłem, jak Genezjusz karci swego niewolnika. Jednak... To nie była kara taka, jaką karze się niewolnika i to... Nie takiego! Argus jest silny i wielki. Wyższy ode mnie o dwie głowy a może i trzy... Tymczasem Genezjusz karał go tak łagodnie... Zupełnie jakby jego wina była niewielka jednak... Jaka wina jest na tyle niewielka by konsekwencje jej były tak małe a jednocześnie nie można było puścić jej płazem i przebaczyć bez kary? Nie mogę tego pojąć. Zwłaszcza, że Genezjusz i Argus zdają się być druhami. Daleko im do pana i sługi. - mówił, marszcząc swoje jasne, złote brwi.

Arteaz słuchał tego z uwagą a na końcu uśmiechnął się jednym kącikiem ust.

- Słusznie zauważyłeś. Ich stosunki zdecydowanie bliższe są pobratymcom niż niewolnikowi i jego Panu...

- Czemu więc...

- Ponieważ to co ujrzałeś Luanie, nie było w istocie karą. - wyjaśnił, na co oczy młodzieńca rozszerzyły się niczym porcelanowe talerze. Te olbrzymie, ręcznie malowane służące bardziej za dekorację niż naczynie.

- Przecież... Widziałem. Argus leżał a on wymierzał mu uderzenia w pośladki...

- Zgadza się, jednak nie była to kara a... Czynność mająca wywołać określone emocje i uczucia. Takie, jak podniecenie i przyjemność - wyjaśnił, dłonią odgarniając za ucho jeden z krnąbrnych kosmyków Luana.

- Przyjemność? Z bicia...? Jakże to? - zapytał kompletnie zdezorientowany.

-Ano, mój chłopcze. Ból potrafi być czasem przyjemny. Nie uczyliśmy się jeszcze tego, jednak odpowiednie jego wyważanie i doznania mogą być niemal tak przyjemne, jak pocałunki i dotyk w miejscach ukrytych za dnia.

Luan pokręcił głową, nic nie pojmując. Choć starał się to uparcie zrozumieć, nie był w stanie.

- Pytałeś mnie ostatnio, kiedy znów spędzimy noc razem. Dziś przyszła na to pora i pokażę ci to, co teraz nie mieści ci się w twojej ślicznej głowie.

- Pokażesz...? - zapytał słabo Luan, czując, jak krew odpływa mu z twarzy.

Arteaz uśmiechnął się na to wymownie.

- Dziś nauczę cię, że ból może sprawić ci olbrzymią przyjemność. - rzekł, po czym objął go ramieniem.

Luan nie powiedział już na to niczego, przełknął jedynie ślinę, gryząc się w język, że jednak nie zachował dla siebie tego, co ujrzał.

I skłamałby mówiąc, że nie obawia się co przyniesie wieczór...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top