LIV Dzień, w którym nazwałeś mnie przyjacielem

Ot wpatrywał się w stół przed nimi z szeroko otwartymi oczyma. Nie ukrywał już nawet, że tego nie robi, bo rozmowy pochłonęły go na tyle, że nie myślał, czy jego zachowanie jest dopuszczalne dla niewolnika.

Ani odrobinę go to nie zajmowało.

To, co słyszał, było... Momentami tak dalekie od jego pojmowania, że gdyby słowa te nie były wymawiane przez takich mędrców, z pewnością by w nie nie uwierzył.

To wszystko o wolności, prawie i prawdzie było... Tak wspaniałe. I jeszcze ten mężczyzna, wyglądający jak wolny człowiek.

Był niewolnikiem! Takim jak on! Zupełnie takim jak on... A jednak nie był tak traktowany. Zwracał się do swojego pana po imieniu, lecz szacunek, jaki w nim wybrzmiewał, czuć było tak wyraźnie. Nie tylko z resztą szacunek a... Wiele innych uczuć. Miłość, oddanie, zadufanie i wierność. Genezjusz również zwracał się do swojego niewolnika z szacunkiem. W jego głosie nie było krzty wyższości czy stawiania się ponad nim. To również budziło jego olbrzymi podziw.

A gdy dowiedział się, że ten niewolnik z wyboru wciąż nim pozostaje, by być przy Panu... Niemalże się wzruszył.

Widział, jak Luan zerkał na niego. Usilnie starał się wtedy zwieszać głowę, udając, że wcale nie podsłuchuje.
Nie chciał, by Pan uznał go za niegrzecznego.
Nie chciał, by kazał mu opuścić salę biesiadną. Nie chciał też narazić się na karę, gdyby przyłapano go na podsłuchiwaniu w uchylonych drzwiach.

- A jak idą nauki Luanie? - zapytał po jakimś czasie Genezjusz, gdy potraw przestało ubywać na stole, a nowe z nich nie były już donoszone. Wszyscy byli już najedzeni.

- Cóż... Uważam, że dobrze, lecz nie mi to ocenić. Musisz zapytać mojego miłośnika — przysunął się bliżej Arteaza, opierając o jego ramię.

Mężczyzna pogłaskał go po włosach czule.

- Idzie ci bardzo dobrze, lecz to ty opowiedz o swoich odczuciach. - zachęcił, upijając wina z kielicha.

Młodzieniec skinął głową.

- Uwielbiam nauki przyrodnicze. Poznawanie roślin i całej nauki o ziołach i zwierzętach jest bardzo ciekawe. A kiedyś tego nie znosiłem... - przyznał — Przepadam też za gwiazdami i konstelacjami. Oglądamy je prawie każdego wieczora. Niebo co dzień jest inne i to niesamowity widok...!

Genezjusz kiwał głową z lekkim uśmiechem.

- Cieszę się chłopcze, że takie rzeczy cię interesuję. Przyznaję, że moje początkowe nauki z twoim obecnym miłośnikiem były raczej drogą przez mękę niż przyjemnością. Wspólne poznanie się zajęło nam dużo więcej czasu niż wam. A z tego co widzę, wasza więź już jest częściowo zbudowana.

Luan zarumienił się nieco.

- Na początku również nie byłem najposłuszniejszy. Jednak Arteaz był cierpliwy i łaskawy wobec mnie. Bardziej niż na to zasługiwałem — przyznał, drapiąc się po głowie ze wstydem.

- Potrzebowałeś czasu, przywykniecie do nowego życia i miejsca. Twoje zachowanie było naturalną koleją rzeczy. Nigdy nie miałem do ciebie o to żalu — mężczyzna ucałował jego czoło.

- Widzę, że te miesiące bardzo cię zmieniły. Czujesz się spełniony lub lepiej przygotowany do przyszłego wejścia w dorosłość i pełnienia obowiązków mężczyzny?

- Dopiero... Od niedawna uczymy się takich rzeczy — powiedział niepewnie — To nadal nowe i... Niewiele jeszcze potrafię...

- Nauki idą bardzo dobrze. Zaczynamy od poznawania wspólnie naszego ciała. Tego co daje przyjemność, pobudzania zmysłów... - zaczął wymieniać mężczyzna.

- Bardzo dobrze. Z tym nie należy się nigdy spieszyć. - skinął głową mężczyzna — Na razie robicie wszystko jedynie we dwoje?

- Tak, lecz jeśli Luan poczuje się kiedyś gotów, spróbujemy też tego rodzaju przyjemności — skinął głową.

- Masz kogoś odpowiedniego? - zainteresował się Genezjusz, na co Arteaz uśmiechnął się lekko, zerkając na Ot'a.

Starszy mężczyzna również uniósł kąciki ust i skinął głową — Dobry wybór. Odpowiedni w jego przypadku.

- O czym mówicie? - zapytał Luan, przenosząc wzrok pomiędzy jednym mężczyzną a drugim.

- O niczym ważnym mój piękny chłopcze. Myślę, że na dziś już wystarczy. Zrobiło się późno, powinieneś iść na spoczynek.

- Dobrze — pokiwał głową Luan i po tym, jak Arteaz pocałował go w czoło na pożegnanie, skłonił się jemu i Genezjuszowi.

- Jutro przyjrzę się waszym naukom. Może też cię czegoś nauczę. - powiedział starzec radośnie, na co Luan ochoczo się na to zgodził.

Następnie podążył w stronę drzwi, a Ot ruszył za nim.

***

- Jestem strasznie zmęczony! - ziewnął i opadł na lożę — Nie mam sił dziś jeszcze zażywać kąpieli — powiedział do Ot'a, który już sięgał po przybory do mycia.

- Oczywiście panie, jak sobie życzysz. Nic dziwnego, że jesteś zmęczony, słuchając tak mądrych ludzi, trudno jest nie odczuć zmęczenia. Sam się taki poczułem gdy słuchałem tych uczoności.

Szybko zdał sobie sprawę, co powiedział i nieco przestraszony uniósł głowę.

Czy pan pomyśli, że podsłuchiwał?!

- Tak... Sam nie pojmowałem niektórych słów, choć brzmiały tak mądrze, że pewnie takowe i były. Myślisz, że kiedyś też będę tyle wiedział?

Ot odetchnął, gdy Luan nie wspomniał nic o jego nieposłuszeństwie i zajął się rozczesywaniem jego kosmyków.

- Na pewno mój panie! Już wiesz tak wiele, znasz tak mądre słowa i tyle czytałeś. - zapewnił.

- A ty nie czytałeś tak wiele jak ja, a i tak jesteś mądry — wzruszył ramionami.

Ot zatrzymał się wpół ruchu. Jego oczy rozszerzyły się w zaskoczeniu, a ciepło w sercu rozpłynęło się po całym ciele.

Czy jego pan właśnie nazwał go mądrym? Niewolnika...? Jego?

- Eee, dziękuję panie, to naprawdę łaskawe jednak nie wiedziałbym tyle, gdybym nie mógł uczestniczyć w twoich lekcjach od dzieciństwa — przyznał- Dziękuję, że mi na to pozwoliłeś...

- Nie moja to była wola a moich rodzicieli. Byłem zbyt młody, by coś postanawiać.

- A jednak... Chciałeś bym tam z tobą był — zwiesił głos.

- A jednak chciałem... - zgodził się Luan i uniósł się na nogi, by chłopakowi prościej było go rozebrać. - Obmyj mi tylko stopy — powiedział, gdy ja jego ciele wisiała już nocna koszula.

Niewolnik od razu sięgnął po misę z olejkami wlanymi do wody i zaczął delikatnie obmywać szmatką nogi swojego pana.

Ostrożnie, jakby te były z najkruchszego szkła, które może się stłuc przy mocniejszym tknięciu.

- Wystarczy — rzekł w końcu Luan i opadł na łoże.

- Pójdę się wykąpać mój panie... - skłonił się niewolnik, lecz nim zdążył opuścić pomieszczenie, młodzieniec rzekł.

- Nie... Jutro razem weźmiemy kąpiel. Teraz się ze mną połóż. Nie lubię zasypiać sam, przecież wiesz — spojrzał na nieco z wyrzutem.

Jak Ot mógł o tym zapomnieć...

- Oczywiście — Ciemnowłosy uśmiechnął się i po zgaszeniu pojedynczych świec i lamp oliwnych zajął swoje miejsce na posłaniu, przecież obmywając jedynie swojen stopy.

- Jutro, moich lekcji będzie słuchał Genezjusz i ten jego... Przyjaciel czy niewolnik? - zamyślił się.

- Niewolnik chyba nie może być przyjacielem mój panie. - powiedział niepewnie Ot.

- Argus jest niewolnikiem i jest przyjacielem dawanego erastesa Arteaza. Poza tym ty jesteś moim przyjacielem, a jesteś niewolnikiem — zauważył.

Oczy Ot'a zalśniły w ciemności i niemalże zaszkliły od dawnych łez.

- Jestem twoim przyjacielem mój panie...? - zapytał szeptem.

- A ja nie jestem twoim przyjacielem? - odbił Luan.

- Jesteś moim panem! To niestosowne, żeby...

- Genezjusz mówi, że nie ma w tym nic niestosownego. Jest bardzo mądry, więc na pewno ma rację — powiedział już nieco sennie jasnowłosy — Jesteś moim przyjacielem Ot.

- Dziękuję Panie... Dziękuję, że mogę być twoim przyjacielem... - powiedział.

Po tych słowach Luan zapadł w sen, a Ot pozwolił spłynąć jednej pojedynczej łzie wzruszenia na poduszkę. Następnie przylgnął do Luana, wdychając jego zapach.

Zostałby przy nim bez względu na to, czy byłby wolny, czy nie. Bez względu na wszystko. Nawet gdyby tego dnia miał nastąpić koniec świata...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top