IX Czyny dziwne i niepojęte
Luan przyglądał się uważnie mężczyźnie przed sobą.
Zdziwił się jeszcze bardziej gdy po odebraniu od niewolnika ampułek, odrzekł — Dziękuję, możesz odejść, nie będziesz nam już potrzebny. Idź na spoczynek.
- Dziękuję Panie. - uśmiechał się chłopak, zginając się w ukłonie, po czym rzekł — Dobrej nocy.
I odszedł.
- Ten niewolnik jest dla Pana szczególnie ważny? - spytał młodzieniec.
- Jak każdy z moich niewolników — zgodził się mężczyzna, nalewając olejków na dłoń, po czym zaczął myć swoje ramiona.
- Każdy? - zdziwił się — Masz ich przecież bardzo wielu.
- To niczego nie zmienia. Oczywiście, są niewolnicy, głównie ci pracujących poza domem na plantacjach, z którymi nie mam szczególnej więzi, nie zmienia to jednak faktu, że należą do mnie i dbam o nich.
- Rozumiem... - powiedział, choć tak naprawdę nie był pewien czy rozumie.
Czemu Arteaz tak ich... szanuje?
- Na co czekasz? - zapytał z lekkim rozbawieniem, widząc, jak chłopak wpatruje w niego swoje jasne oczy — Umyj się, jesteś zapewne zmęczony drogą i marzysz o śnie — wskazał na pachnidła.
- Oh, tak... - skinął głową.
Czuł się nieco dziwnie.
Nie pamiętał kiedy ostatni raz mył się samodzielnie. Widząc, jak mężczyzna przygląda się jego niesprawnym ruchom, powiedział:
- Przyznam, że rzadko kiedy byłem zmuszony do mycia się samemu — przyznał z lekkim wstydem — Zazwyczaj robił to mój niewolnik. Uczono mnie, że...
- Że? - Arteaz przekrzywił głowę
- Uczono mnie, iż Panu nie wypada myć się samemu skoro ma od tego służbę i niewolników. - odpowiedział niepewnie, nalewając nieco olejku na swoje jasne włosy.
- Zabawne przekonanie, wiele razy się z nim spotkałem, jednak nie popieram go — odpowiedział.
- Więc, po co Ci niewolnicy jeśli z nich nie korzystasz, Panie? - zapytał, zajmując się dokładnym wtarciem olejku w tył głowy, co nie było najprostsze.
- Skąd myśl, że z nich nie korzystam? Uwielbiam słuchać muzyki granej przez niewolnice lub używać przedmiotów zrobionych przez nie. Niewolnicy, którzy pracują na plantacji pełnią bardzo ważną rolę. Tak samo z resztą jak Ci w kuchni oraz Khaos, który jest niewolnikiem pokojowym wyjątkowo bliskim mojemu serce.
- Tak, Panie, ale skoro masz niewolnika pokojowego to, czemu myjesz się sam?
- Jest to czynność, którą jestem w stanie wykonać sam, przy okazji mogąc pomyśleć nad różnymi sprawami w samotności. Gdy zechcę, by pomógł mi się umyć, wydam taki rozkaz. Czy potrzebujesz, bym go wezwał? Nie ma nic wstydliwego w tym, że sam nie preferujesz tego rodzaju samodzielności — powiedział życzliwie.
- Nie jestem bezrozumny...! - zaprzeczył od razu z wielkim rumieńcem na policzkach.
Arteaz rzucił mu przeciągłe spojrzenie — Nie to miałem na myśli, szanuję twój komfort i proszę byś i ty szanował mój. Dlatego nie podnoś głosu w mojej obecności, odbierasz mu całą melodyjność w ten sposób.
- Oczywiście Panie... - od razu ściszył głos. - Wybacz mi. - wstyd odmalował się na jego twarzy.
Nie pamiętał kiedy ostatnio musiał się do kogoś dostosować.
- Arteaz — poprawił go — Wolę byś tak właśnie mnie zwał. Chyba dla nas obydwu zwracanie się po imieniu będzie dużo korzystniejsze i milsze, nie uważasz?
- Zapewne masz rację — przyznał niepewnie. - Skończyłem już się myć — oświadczył gdy już opłukał się z wody.
- Dobrze, pozwolisz, że ja jeszcze zostanę. Dotrzesz do własnej komnaty? - zapytał, opierając głowę o kamienny zagłówek.
- Tak. Powinienem dać siebie radę — wyszedł z wody, nieudolnie samemu się wycierając.
Nie widział sensu w takim męczeniu się. Jednak nie zamierzał upokarzać się przed miłośnikiem.
Ze wciąż mokrymi włosami i ledwie zapiętej na ramieniu klamrze, która utrzymywała jego tunikę, spojrzał na swoje odbicie. Zacisnął zęby.
Wyglądał jak siedem nieszczęść!
- Pójdę już do siebie, dziękuję za wspólną kąpiel i poświęcony mi czas — powiedział, jak najgrzeczniej potrafił, po czym skłonił się, trzymając dłonią materiał, by ten nie zsunął się z jego ramion.
- Do kolacji zazwyczaj zasiadam po zachodzie słońca. Czy ta pora Ci odpowiada chłopcze? - zapytał, na co Luan zagryzł zęby.
- Jestem... Strasznie zmęczony. Wybaczysz mi jeśli dziś nie stawię się na wieczornym posiłku? - zapytał, a mężczyzna skinął głową w wyrazie zgody.
- Oczywiście, w takim razie każę przygotować jedzenie w twojej komnacie, a jutro rano razem zjemy śniadanie. Rozpoczęcie dnia od dobrego posiłku w przyjemnym towarzystwie zwiastuje dalszy dobry jego przebieg. - odparł.
- Oczywiście, a więc do jutra Arteaz'ie — Luan skłonił się niosko.
- Do jutra Luanie.
***
Gniewnie przemierzał korytarze rezydencji. Nadzieje, że zdoła znaleźć właściwą komnatę, odpłynęły w niepamięć, a on sam czuł coraz większą złość.
Gdzie na Bogów był Ot?! Czyż niewolnik nie powinien chodzić za nim jak cień?!
Irytacja wzrastała gdy spinka na ramieniu ponownie się zsunęła ukazując zbyt wiele jego ciała a jego policzki rumieniły się za każdym razem gdy mijani niewolnicy lub służba kłaniali się, mijając go.
Cóż za wstyd i poniżenie!
- Ot! - zawołał, rozglądając się po kolejnym korytarzu. — Ot! - krzyknął głośniej, jednak jedynego kogo dostrzegł to Khaos'a — Chodź tutaj! - zawołał, czyniąc gest dłonią.
- Gdzie podział się mój niewolnik? - zapytał go z wściekłością w oczach.
- On, chyba... Jest w twojej komnacie Panie — powiedział niepewnie.
- Zaprowadź mnie do niej natychmiast — rozkazał ostro.
- Oczywiście Panie — pokłonił się, po czym ruszył przed siebie.
Zastanawiał się co prawda, czy spytać Pana, czy nie chce, by pomógł mu z klamrą, ale widząc jego złość, wolał nie ryzykować.
W końcu dotarli pod drzwi, obok których jak się okazało, Luan przeszedł już sześć razy. Od razu zapisał sobie w głowie, by zwrócić większą uwagę na układ korytarzy w tej posiadłości.
Khaos otworzył mu drzwi, a Luan gniewnie wszedł do środka — Odejdź — rzekł jeszcze do niewolnika i rozejrzał się po pomieszczeniu.
Od razu dostrzegł Ot'a klęczącego przy jednym z kufrów podczas układania w szafie wszystkich jego tunik.
- Co robisz?! - wycedził gniewnie, stając nad nim.
- P-porządkuję ubrania Panie — chłopak pochylił głowę przestraszony — Coś się stało? Jak mogę Ci służyć?
- Jak możesz służyć? Jak możesz służyć?! - powtórzył — Jak śmiesz oddalać się ode mnie bez mojej zgody? Wiesz, jak musiałem się wstydzić, chodząc tak po rezydencji?! - rozłożył ręce, jednak szybko na nowo je złączył, czując, jak ubranie osuwa się na ziemię — Mam samemu się myć i odziewać? Tak!?
- Panie... - niewolnik cofnął się, kuląc na podłodze — Nie... Oczywiście, że nie, ale twój miłośnik powiedział, że mam odejść i zająć się urządzaniem twojej komnaty Panie — powiedział niepewnie, drżącym głosem.
- I tylko dlatego nie wychłoszczę Cię za tą zniewagę — odburknął — Jednak nie zapominaj, do kogo należysz i czyich poleceń masz słuchać, rozumiesz?!
- T-tak, mój Panie — wyjąkał, zaciskając dłonie na swojej tunice. Łzy stały mu w oczach, jednak panował nad sobą — Czy chcesz Panie się przebrać w coś wygodniejszego? - zapytał.
- Zdecydowanie, przebiorę się już w koszulę nocną do snu. Jestem znużony. - oświadczył.
Ot pomógł mu drżącymi dłońmi przebrać się w inne ubranie, wciąż trzymając spuszczone spojrzenie.
- Czemu się tak trzęsiesz? Co Ci jest? - Luan zmierzył chłopaka niechętnym wzrokiem, gdy był już przebrany w sięgającą za uda, białą koszulę nocną.
- Przepraszam Panie. Postaram się to opanować — powiedział od razu, spinając mięśnie, by te nie drżały ze zdenerwowania.
Wtedy do drzwi rozległo się pukanie i do pomieszczenia weszły trzy niewolnice z tacami pełnymi jedzenia. Pokłoniły się i położyły wszytko na drewnianym stole.
- Dużo jedzenia — przyznał Luan, gdy opuściły one pomieszczenie.
- Czy życzysz sobie, by nakarmić? -zaproponował, czując, jak jego żołądek się ściska. Sam nie jadł od rana.
- Nie, zjem sam — odparł, po czym usiadł na poduszce przy niskim stole. Od razu dojrzał tam jeden z deserów, który jako dziecko zawsze jadał z Ot'em. W prawdzie zazwyczaj robił to na polecenie matki, gdyż sam za nim nie przepadał.
- Twoim ulubionym deserem dalej jest Karydopita? - zapytał po chwili ciszy.
- Nie jadłem go od 2 wiosen Panie, ale tak, jej smaku nie da się zapomnieć — powiedział, wpatrując się za okno. Dzięki temu nie myślał o pysznym jedzeniu obok.
- Masz — Luan wystawił dłoń z talerzem, na którym znajdowało się wspomniane ciasto orzechowe w stronę niewolnika, patrząc na niego wyczekująco, gdy ten jedynie wpatrywał się w niego wielkimi oczami.
Chłopak przyjął go niepewnie, zerkając na pana — Mogę to... zjeść Panie?
- Tak, chyba po to Ci to daję — wywrócił oczami na niedomyślność swojego sługi — Ja i tak za tym nie przepadam. A tobie tak burczy w brzuchu, jakbyś nie jadł kilka tygodni.
- Przepraszam Panie. I bardzo dziękuję - przysunął do siebie jedzenie, wpychając je do ust ze smakiem.
Nie mógł powstrzymać uśmiechu.
Ten deser... budził w nim dobre wspomnienia. I jeszcze jego Pan pamiętał o tym, jak bardzo niegdyś go lubił!
Jego sercem zawładnęła nagła radość.
Luan skrzywił się lekko. Jego niewolnik jadł jak wygłodniałe zwierzę, co zdecydowanie mu się nie podobało.
Czyżby był aż tak głodny?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top